uswiadomil, ze to bylo ostrzezenie i ze grozba Viscardiego nie miala zadnego zwiazku z dochodzeniem w sprawie wlamania do
Jego mysli krazyly wokol dwojki martwych Amerykanow, potem Ruffola, a w koncu tego, co Peppino uwazal za szczesliwe zrzadzenie losu, gdy sie chwalil przed matka, ze ma waznych przyjaciol. Wlamal sie do
Vianello siedzial za biurkiem i dziwnie przygladal sie Brunettiemu, ktory w zaden przekonywajacy sposob nie potrafil odpowiedziec na pytanie sierzanta. Komisarz wrocil na gore do swojego pokoju i godzine patrzyl przez okno. Na rusztowaniu kosciola San Lorenzo wreszcie sie pojawilo kilku robotnikow, ale wlasciwie nie sposob bylo powiedziec, co robia. Ani jeden nie wszedl na dach, wiec dachowki pozostaly nietkniete. Wygladalo na to, ze nie uzywali zadnych narzedzi. Chodzili po calym rusztowaniu, korzystajac z drabin laczacych rozne jego poziomy, pozniej sie zeszli i przez jakis czas ze soba rozmawiali, a w koncu sie rozdzielili, by znow krazyc po rusztowaniu. Bardzo przypominali mrowki. Odnosilo sie wrazenie, ze maja jakis cel, o czym swiadczylo chocby to, ze poruszali sie energicznie, lecz dla postronnego obserwatora cel ten byl calkowicie niezrozumialy.
Zadzwonil telefon. Komisarz odwrocil sie od okna, by podniesc sluchawke.
– Brunetti.
– Dzien dobry, panie komisarzu. Tu major Ambrogiani z amerykanskiej bazy w Vicenzy. Jakis czas temu spotkalismy sie w sprawie smierci tego zolnierza, ktory zginal w Wenecji.
– A, tak,
– Juz sie pan przysluzyl, signor Brunetti, przynajmniej moim amerykanskim kolegom, znajdujac morderce tego mlodego czlowieka. Dzwonie, zeby osobiscie panu podziekowac, a takze przekazac podziekowania amerykanskich wladz tutejszej bazy.
– A, niezwykle pan uprzejmy,
– Ladnie powiedziane, signor Brunetti. Z cala pewnoscia przekaze im to slowo w slowo.
– Koniecznie,
– Sadze, ze zyczyc mi powodzenia – odparl Ambrogiani, sztucznie sie smiejac.
– Z mila checia,
– Dostalem nowy przydzial.
– Gdzie?
– Na Sycylii – powiedzial Ambrogiani obojetnym tonem.
– A, dobrze panu,
– W tym tygodniu.
– Tak szybko? A kiedy do pana dolaczy rodzina?
– Niestety, to wykluczone. Otrzymalem dowodztwo malej jednostki w gorach, a tam nie mozemy sprowadzac rodzin.
– Przykro mi to slyszec,
– Coz, sluzba nie druzba.
– Oj, tak, tak. Na pewno niczego pan od nas nie potrzebuje?
– Nie,
– Dziekuje,
Polozyl sluchawke i znow obserwowal rusztowanie. Robotnikow juz tam nie bylo. Zastanawial sie, czy ich tez wyslano na Sycylie. Jak dlugo karabinier moze przezyc na tej wyspie? Miesiac? Dwa? Komisarz nie pamietal, ile lat pozostalo Ambrogianiemu do emerytury, ale mial nadzieje, ze major do niej dotrwa.
Znowu pomyslal o trojgu mlodych ludzi, ktorzy zgineli gwaltowna smiercia, niczym pionki zrzucone z szachownicy brutalna reka. To mogla byc reka Viscardiego, lecz przeniesienie majora oznaczalo, ze w tej grze uczestniczyli inni, jeszcze silniejsi gracze, jacy z latwoscia mogliby zrzucic z szachownicy i Ambrogianiego, i komisarza. Przypomnial sobie napis na jednym z tamtych plastikowych workow, zawierajacych smiercionosne substancje: „Wlasnosc rzadu USA”. Wzdrygnal sie.
Nie musial zagladac do akt, by znalezc adres. Po wyjsciu z komendy szedl w strone Rialto, na nic nie zwracajac uwagi. Przy Rialto, na mysl, ze pozostal mu jeszcze kawal drogi, ogarnelo go znuzenie. Zaczekal na
Z niewielkiego dziedzinca pozbawionego roslin wiodly do wejscia brudnoszare stopnie. Brunetti na nie wszedl i uniosl reke, ale nim zdazyl zapukac w drewniane drzwi, otworzyl je Viscardi.
Slad pod jego okiem juz prawie calkiem znikl, podobnie jak siniaki. Usmiech jednak pozostal ten sam.
– Co za mila niespodzianka,
Przy tych slowach Viscardi wyciagnal dlon, lecz gdy Brunetti ja zignorowal, siegnal nia do drzwi, by je przytrzymac niby w naturalnym gescie.
Komisarz przystanal w hallu czekajac, az gospodarz zamknie drzwi. Mial przemozna ochote uderzyc Viscardiego, zadac mu gwalt, po prostu zrobic jakas krzywde. Tymczasem poszedl za nim do przestronnego salonu, ktorego okna wychodzily zapewne na ogrod.
– Czym moge panu sluzyc,
– Gdzie pan byl ostatniej nocy, signor Viscardi?
Gospodarz sie usmiechnal; jego oczy patrzyly cieplo i spokojnie. Pytanie bynajmniej go nie zaskoczylo.
– Tam, gdzie przyzwoity czlowiek spedza noc,
– Tutaj?
– Nie, w Mediolanie. A jesli wolno mi uprzedzic panskie nastepne pytanie, moge dodac, ze byly tam jeszcze inne osoby: dwoch gosci i trzy sluzace.
– Kiedy pan tu przyjechal?
– Dzis rano, pierwszym samolotem. – Z usmiechem siegnal do kieszeni i wyjal z niej niebieski kartonik. – A, jak szczesliwie sie zlozylo, ze jeszcze mam karte pokladowa. – Wyciagnal do Brunettiego reke, w ktorej ja trzymal. – Chce pan sprawdzic,
Brunetti zignorowal ten gest i rzekl:
– Znalezlismy tego mlodego czlowieka z fotografii.
– Jakiego mlodego czlowieka? – zapytal Viscardi, a po chwili milczenia udal, ze sobie przypomnial. – Ach, tak, tego kryminaliste, ktorego zdjecie pokazywal mi wasz sierzant. Czy