uswiadomil, ze to bylo ostrzezenie i ze grozba Viscardiego nie miala zadnego zwiazku z dochodzeniem w sprawie wlamania do palazzo, lecz ze sledztwem dotyczacym morderstwa dwojga Amerykanow, morderstwa, z ktorym nic nie laczylo tego biednego glupka, Ruffola. Teraz komisarz wiedzial, ze sprawcy na zawsze pozostana bezkarni.

Jego mysli krazyly wokol dwojki martwych Amerykanow, potem Ruffola, a w koncu tego, co Peppino uwazal za szczesliwe zrzadzenie losu, gdy sie chwalil przed matka, ze ma waznych przyjaciol. Wlamal sie do palazzo, a nawet nieco poturbowal swojego waznego przyjaciela na jego wlasne zyczenie, lecz to wszystko bylo do Ruffola calkiem niepodobne. Prawdopodobnie w ktoryms momencie sie dowiedzial, ze signor Viscardi jest zamieszany w cos znacznie powazniejszego niz kradziez wlasnych obrazow. Wspomnial o trzech rzeczach, ktore interesowalyby Brunettiego. Pierwsza to z pewnoscia obrazy, a pozostale dwie? W portfelu znajdowala sie legitymacja sluzbowa Fostera. Kto ja tam wlozyl? Czy Ruffolo w jakis sposob wszedl w jej posiadanie i zachowal, by uzyc jako karty przetargowej w rozmowie z komisarzem? A moze, co gorsza, probowal szantazowac Viscardiego tym, ze wie, co ona oznacza? Czy tez byl po prostu niewinnym, niczego nie swiadomym pionkiem, jednym z licznych drobnych uczestnikow tej gry, jak Foster i Peters, przez pewien czas wykorzystywanych, a pozniej likwidowanych, gdy sie dowiadywali o czyms, co stanowilo zagrozenie dla glownych graczy? A jesli te legitymacje wlozyla do portfela ta sama osoba, ktora kamieniem zabila Ruffola?

Vianello siedzial za biurkiem i dziwnie przygladal sie Brunettiemu, ktory w zaden przekonywajacy sposob nie potrafil odpowiedziec na pytanie sierzanta. Komisarz wrocil na gore do swojego pokoju i godzine patrzyl przez okno. Na rusztowaniu kosciola San Lorenzo wreszcie sie pojawilo kilku robotnikow, ale wlasciwie nie sposob bylo powiedziec, co robia. Ani jeden nie wszedl na dach, wiec dachowki pozostaly nietkniete. Wygladalo na to, ze nie uzywali zadnych narzedzi. Chodzili po calym rusztowaniu, korzystajac z drabin laczacych rozne jego poziomy, pozniej sie zeszli i przez jakis czas ze soba rozmawiali, a w koncu sie rozdzielili, by znow krazyc po rusztowaniu. Bardzo przypominali mrowki. Odnosilo sie wrazenie, ze maja jakis cel, o czym swiadczylo chocby to, ze poruszali sie energicznie, lecz dla postronnego obserwatora cel ten byl calkowicie niezrozumialy.

Zadzwonil telefon. Komisarz odwrocil sie od okna, by podniesc sluchawke.

– Brunetti.

– Dzien dobry, panie komisarzu. Tu major Ambrogiani z amerykanskiej bazy w Vicenzy. Jakis czas temu spotkalismy sie w sprawie smierci tego zolnierza, ktory zginal w Wenecji.

– A, tak, maggiore – odparl Brunetti po chwili milczenia, wystarczajaco dlugiej, by osoba, ktora podsluchiwala te rozmowe, odniosla wrazenie, ze on ledwie go sobie przypomina. – Czym moge panu sluzyc?

– Juz sie pan przysluzyl, signor Brunetti, przynajmniej moim amerykanskim kolegom, znajdujac morderce tego mlodego czlowieka. Dzwonie, zeby osobiscie panu podziekowac, a takze przekazac podziekowania amerykanskich wladz tutejszej bazy.

– A, niezwykle pan uprzejmy, maggiore. Naprawde, jestem bardzo wdzieczny. Oczywiscie, jesli w czymkolwiek mozemy sie przydac Ameryce, a zwlaszcza jej agencjom rzadowym, to nas tylko cieszy.

– Ladnie powiedziane, signor Brunetti. Z cala pewnoscia przekaze im to slowo w slowo.

– Koniecznie, maggiore. Co jeszcze moglbym dla pana zrobic?

– Sadze, ze zyczyc mi powodzenia – odparl Ambrogiani, sztucznie sie smiejac.

– Z mila checia, maggiore, ale dlaczego?

– Dostalem nowy przydzial.

– Gdzie?

– Na Sycylii – powiedzial Ambrogiani obojetnym tonem.

– A, dobrze panu, maggiore. Podobno tam wspanialy klimat. Kiedy pan wyjezdza?

– W tym tygodniu.

– Tak szybko? A kiedy do pana dolaczy rodzina?

– Niestety, to wykluczone. Otrzymalem dowodztwo malej jednostki w gorach, a tam nie mozemy sprowadzac rodzin.

– Przykro mi to slyszec, maggiore.

– Coz, sluzba nie druzba.

– Oj, tak, tak. Na pewno niczego pan od nas nie potrzebuje?

– Nie, commissario. Jeszcze raz prosze przyjac wyrazy wdziecznosci, zarowno ode mnie, jak i od moich amerykanskich kolegow.

– Dziekuje, maggiore. No, to powodzenia – rzekl Brunetti, pierwszy raz nie udajac w tej rozmowie.

Polozyl sluchawke i znow obserwowal rusztowanie. Robotnikow juz tam nie bylo. Zastanawial sie, czy ich tez wyslano na Sycylie. Jak dlugo karabinier moze przezyc na tej wyspie? Miesiac? Dwa? Komisarz nie pamietal, ile lat pozostalo Ambrogianiemu do emerytury, ale mial nadzieje, ze major do niej dotrwa.

Znowu pomyslal o trojgu mlodych ludzi, ktorzy zgineli gwaltowna smiercia, niczym pionki zrzucone z szachownicy brutalna reka. To mogla byc reka Viscardiego, lecz przeniesienie majora oznaczalo, ze w tej grze uczestniczyli inni, jeszcze silniejsi gracze, jacy z latwoscia mogliby zrzucic z szachownicy i Ambrogianiego, i komisarza. Przypomnial sobie napis na jednym z tamtych plastikowych workow, zawierajacych smiercionosne substancje: „Wlasnosc rzadu USA”. Wzdrygnal sie.

Nie musial zagladac do akt, by znalezc adres. Po wyjsciu z komendy szedl w strone Rialto, na nic nie zwracajac uwagi. Przy Rialto, na mysl, ze pozostal mu jeszcze kawal drogi, ogarnelo go znuzenie. Zaczekal na vaporetto numer jeden i wysiadl na drugim przystanku, kolo San Stae. Choc jeszcze nigdy tam nie byl, same nogi zaprowadzily go pod furtke – Vianello mu powiedzial, gdzie to jest, ale komisarz mial wrazenie, jakby rozmawial o tym z sierzantem przed wieloma miesiacami. Kiedy nacisnal dzwonek i podal swoje nazwisko, furtka otworzyla sie z trzaskiem.

Z niewielkiego dziedzinca pozbawionego roslin wiodly do wejscia brudnoszare stopnie. Brunetti na nie wszedl i uniosl reke, ale nim zdazyl zapukac w drewniane drzwi, otworzyl je Viscardi.

Slad pod jego okiem juz prawie calkiem znikl, podobnie jak siniaki. Usmiech jednak pozostal ten sam.

– Co za mila niespodzianka, commissario. Prosze, niech pan wejdzie.

Przy tych slowach Viscardi wyciagnal dlon, lecz gdy Brunetti ja zignorowal, siegnal nia do drzwi, by je przytrzymac niby w naturalnym gescie.

Komisarz przystanal w hallu czekajac, az gospodarz zamknie drzwi. Mial przemozna ochote uderzyc Viscardiego, zadac mu gwalt, po prostu zrobic jakas krzywde. Tymczasem poszedl za nim do przestronnego salonu, ktorego okna wychodzily zapewne na ogrod.

– Czym moge panu sluzyc, commissario! – odezwal sie Viscardi, w dalszym ciagu uprzejmie, ale nie poprosil Brunettiego, by usiadl, ani nie zaproponowal mu drinka.

– Gdzie pan byl ostatniej nocy, signor Viscardi?

Gospodarz sie usmiechnal; jego oczy patrzyly cieplo i spokojnie. Pytanie bynajmniej go nie zaskoczylo.

– Tam, gdzie przyzwoity czlowiek spedza noc, dottore, czyli w domu, z zona i dziecmi.

– Tutaj?

– Nie, w Mediolanie. A jesli wolno mi uprzedzic panskie nastepne pytanie, moge dodac, ze byly tam jeszcze inne osoby: dwoch gosci i trzy sluzace.

– Kiedy pan tu przyjechal?

– Dzis rano, pierwszym samolotem. – Z usmiechem siegnal do kieszeni i wyjal z niej niebieski kartonik. – A, jak szczesliwie sie zlozylo, ze jeszcze mam karte pokladowa. – Wyciagnal do Brunettiego reke, w ktorej ja trzymal. – Chce pan sprawdzic, commissario!

Brunetti zignorowal ten gest i rzekl:

– Znalezlismy tego mlodego czlowieka z fotografii.

– Jakiego mlodego czlowieka? – zapytal Viscardi, a po chwili milczenia udal, ze sobie przypomnial. – Ach, tak, tego kryminaliste, ktorego zdjecie pokazywal mi wasz sierzant. Czy vice-questore Patta powiedzial panu, ze teraz odnosze wrazenie, jakbym go pamietal? – Nie otrzymal odpowiedzi, wiec mowil dalej: –

Вы читаете Smierc Na Obczyznie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×