Arkadij i Borys Strugaccy

Miliard lat przed koncem swiata

Rekopis odnaleziony w zagadkowych okolicznosciach

(Przelozyla: Irena Lewandowska)

ROZDZIAL 1

1… do bialosci lipcowy upal niespotykany przez ostatnie dwiescie lat zatopil miasto. Powietrze drzalo nad rozpalonymi dachami, wszystkie okna w miescie byly otwarte na osciez, w watlym cieniu umeczonych drzew topnialy z goraca spocone staruszki na laweczkach przed bramami.

Slonce minelo zenit, uderzylo w udreczone grzbiety ksiazek, roziskrzylo oszklone polki, polerowane drzwi szafy, gorace, nieprzytomne blyski zadrzaly na tapetach. Nadciagala fatalna pora — bliska byla godzina, kiedy rozwscieczone slonce martwo zablysnie nad jedenastopietrowym punktowcem z przeciwka i przestrzeli na wylot cale mieszkanie.

Malanow zamknal okno — oba skrzydla — i starannie zasunal ciezka zolta portiere. Potem podciagnal kapielowki, poczlapal boso do kuchni i otworzyl drzwi na balkon. Bylo pare minut po drugiej.

Na kuchennym stole wsrod okruchow chleba widniala martwa natura — patelnia z zaschnietymi resztkami jajecznicy, nie dopita herbata w szklance i obgryziona przylepka z zaciekami roztopionego masla, w zlewozmywaku gora nie umytych naczyn, pokrytych wiekowym pylem.

Skrzypnela klepka parkietu — nie wiadomo skad pojawil sie oglupialy z upalu kot Kalam, spojrzal zielonymi oczami na Malanowa, bezdzwiecznie otworzyl pysk, a potem zamknal. Nastepnie powiewajac ogonem pomaszerowal do swego talerza stojacego pod kuchenka. Na talerzu nie bylo niczego, jesli nie liczyc zasuszonych rybich osci.

— Chcesz zrec — powiedzial z niezadowoleniem Malanow.

Kalam natychmiast odpowiedzial w tym sensie, ze owszem, najwyzszy czas.

— Przeciez karmilem cie rano — powiedzial Malanow, kucajac przed lodowka. — Chociaz nie, nie karmilem… To bylo wczoraj wieczorem…

Wyjal garnuszek Kalama i zajrzal do srodka — w srodku byly jakies wlokna, troche galaretki i przyklejona do scianki rybia pletwa. A w lodowce, mozna powiedziec, nawet i tego nie bylo. Stalo puste pudelko po serku topionym „Jantar”, przerazajaca butelka z resztkami sedziwego kefiru oraz flaszka po winie z zimna herbata. W pojemniku na jarzyny wsrod lupin z cebuli konala ze starosci pomarszczona polowka kapusty wielkosci piesci, jak rowniez zapomniany samotny kartofel. Malanow zajrzal do zamrazalnika — miedzy snieznymi zaspami zimowal kawaleczek sloniny na talerzyku. To bylo wszystko.

Kalam pomrukiwal i laskotal wasami gole kolano. Malanow zatrzasnal lodowke i wstal.

— Trudno — powiedzial do Kalama — teraz we wszystkich sklepach jest przerwa obiadowa.

Mozna bylo oczywiscie isc do Moskiewskiego, tam maja przerwe od pierwszej do drugiej, ale za to okropne kolejki, i wlec sie w taki upal… Co za parszywa calka, niechze ja! No dobrze, powiedzmy, ze to stala… niezalezna od omegi. Jasne, ze niezalezna. Z najbardziej podstawowych zalozen wynika, ze nie moze byc zalezna. Malanow wyobrazil sobie te kule i jak calkowanie przebiega po jej calej powierzchni. Nie wiadomo skad wyplynal nagle wzor Zukowskiego. Ni z gruszki, ni z pietruszki. Malanow odpedzil od siebie natretny wzor, ale ten znowu sie pojawil… Moze zastosowac konforemne przeksztalcenie, pomyslal.

Znowu zadzwonil telefon i wtedy okazalo sie, ze Malanow juz z. powrotem jest w pokoju. Zaklal, upadl bokiem na tapczan i siegnal po sluchawke.

— Slucham!

— Witek? — zapytal energiczny kobiecy glos.

— Pod jaki numer pani dzwoni?

— To „Inturist”?

— Nie, prywatne mieszkanie…

Malanow rzucil sluchawke i czas jakis lezal nieruchomo, czujac, jak wilgotnieje bok wcisniety w plusz narzuty. Zolta portiera swiecila, pokoj wypelnialo ciezkie zolte swiatlo. Powietrze mialo konsystencje kisielu. Trzeba sie przeniesc do pokoju Bobka i juz. Gorzej niz w lazni. Malanow spojrzal na swoje biurko zawalone papierami i ksiazkami. Szesc tomow samego tylko Smirnowa Wladimira Iwanowicza… A to wszystko, co lezy na podlodze? Strach pomyslec o przeprowadzce. Poczekaj, cos mnie przez chwile olsnilo… Do diabla… Przez tego twojego „Inturista”, nieszczesna idiotko… A wiec bylem w kuchni, potem przynioslo mnie do pokoju… Jest! Konforemne przeksztalcenie! Kretynski pomysl. A zreszta mozna sprawdzic…

Stekajac wstal z tapczanu i wlasnie wtedy zadzwonil telefon.

— Idiota — powiedzial do aparatu i podniosl sluchawke. — Halo!

— Baza? Kto przy telefonie? Baza?

Malanow odlozyl sluchawke i wykrecil numer biura naprawy.

— Biuro naprawy? Moj numer dziewiecdziesiat trzy trzysta dziewiecdziesiat osiem zero siedem… Wczoraj do was dzwonilem. Nie moge pracowac, bez przerwy jakies pomylki.

— Pana numer? — przerwal mu wsciekly glos kobiecy.

— Dziewiecdziesiat trzy trzysta dziewiecdziesiat osiem zero siedem. Ciagle do mnie dzwonia zamiast do „Inturistu” albo do zajezdni, albo…

— Niech pan odlozy sluchawke. Sprawdzimy.

— Bardzo prosze… — blagalnie powiedzial Malanow do przerywanego sygnalu.

Nastepnie poczlapal do biurka, usiadl i wzial do reki dlugopis. Ta-ak. Gdzie tez ja widzialem te calke? Taka przystojna calka, calkowicie symetryczna… Gdzie ja ja widzialem? I to nie tylko stala, ale nawet sie zeruje! No dobrze. Zostawimy ja na pozniej. Nie lubie niczego zostawiac na pozniej, czuje sie, jakbym mial dziure w zebie…

Zaczal przegladac wczorajsze obliczenia i nagle poczul slodki ucisk w sercu. Moje gratulacje, jak Boga kocham! Brawo, Malanow! Brawo! Wreszcie ci cos wyszlo. I do tego nie byle co. To, bracie, nie „klucz do otwierania drzwi z drugiej strony”, do tego, bracie, nikt przed toba nie doszedl! Zeby tylko nie zauroczyc… Ta calka… Niech te calke pieklo pochlonie — jedzmy dalej!

Dzwonek. Tym razem do drzwi. Kalani zeskoczyl z tapczanu i pobiegl do przedpokoju dumnie wznoszac ogon. Malanow pedantycznie odlozyl dlugopis.

— Jakby sie z lancucha pourywali, slowo honoru — powiedzial. W przedpokoju Kalam zataczal niecierpliwe kola, platal sie pod nogami i straszliwie miauczal.

— Ka-lam! — powiedzial Malanow groznie przytlumionym glosem. — Psik! Wynos sie!

Otworzyl drzwi. Za drzwiami stal nikczemnego wzrostu mezczyzna w kusej marynarce nieokreslonego koloru, spocony i zarosniety. Nieco odchylony do tylu, dzierzyl przed soba ogromny karton. Burczac niewyraznie, ruszyl wprost na Malanowa.

— E… a pan… — wymamrotal, cofajac sie Malanow.

Zarosniety byl juz w przedpokoju — spojrzal w prawo do pokoju i bez wahania skrecil na lewo do kuchni, zostawiajac na linoleum biale zakurzone slady.

— Przepraszam… e… — mamrotal Malanow, nastepujac mu na piety.

Zarosniety postawil juz karton na taborecie i wyciagnal z kieszeni jakies pokwitowania.

— Pan z administracji? — Malanow nie wiadomo dlaczego zaczal podejrzewac, ze to hydraulik, ktory wreszcie przyszedl, zeby naprawic kran w lazience.

— Z „Delikatesow” — ochryple powiedzial mezczyzna i wreczyl Malanowowi dwa kwity spiete szpilka. — Prosze sie podpisac w tym miejscu…

— A co to jest? — zapytal Malanow i jednoczesnie zobaczyl, ze to blankiety zamowien. — Dwie butelki koniaku, wodka… — Niech pan poczeka — powiedzial. — Moim zdaniem, my niczego nie…

Spojrzal na sume do zaplacenia i opanowala go zgroza. Takich pieniedzy w domu nie bylo. Zreszta wlasciwie

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×