dloni -…Maria. Corka lowcy ptactwa. Wiek – szesc lat. Zniknela na swietego Ambrozego, czyli… zaraz… rok temu. Zapisujesz?
– Tak, pani. – Kreda skrzypiala na tabliczce, jednak sir Ronald trzymal twarz zwrocona w strone swiezego powietrza.
– Zwloki sa pozbawione ubrania. Cialo prawie calkowicie sie rozlozylo. To, co zostalo, mialo kontakt z kreda. Na kregoslupie jest pyl wygladajacy na zeschly torf, nieco jest go tez w tylnej czesci miednicy. Jest tu gdzies nieopodal bagnisko?
– Jestesmy na skraju mokradel. Zwloki znaleziono na skraju bagniska.
– Czy ciala lezaly twarzami do gory?
– Boze, nie wiem.
– Hm, jesli tak, to by tlumaczylo slady na plecach. Sa nieznaczne. Ciala nie zakopano w mule, raczej w glebie bogatej w krede. Rece i stopy zwiazano paskami czarnej materii. – Umilkla na chwile. – W torbie mam pesete. Daj mi ja.
Pogrzebal w sakwie i wydobyl pare cienkich drewnianych szczypczykow, patrzyl, jak kobieta cos nimi zdejmuje i wyciaga to ku swiatlu.
– Matko Boska! – Powrocil do drzwi, tylko ramie wsunal do srodka, by dalej wymachiwac tam trybula. Z lasu dobieglo kukanie, jakby na potwierdzenie ciepla dnia i zapachu dzwonkow, unoszacego sie miedzy drzewami. Witamy, kukulko, o Boze, witamy. Spoznilas sie w tym roku.
– Wachluj mocniej – rzucila do niego, a potem powrocila do monotonnego wykladu. -Te strzepy to paski sukna. Hm. Podaj mi fiolke. Tutaj, tutaj. Gdzie ty jestes, do licha?
Wyjal fiolke z torby. Podal jej, poczekal, potem odebral, teraz ze straszliwym strzepkiem w srodku.
– We wlosach sa okruchy kredy. Poza tym cos sie do nich przyczepilo. Hm. Ksztalt cukierka, przypuszczalnie jakis lepki rodzaj slodyczy, ktory teraz wysechl na waskie paseczki. To bedzie wymagac dalszych badan. Podaj mi druga fiolke.
Polecila mu zamknac obie fiolki czerwona glinka wzieta z torby.
– Czerwone dla Marii. Dla kazdego z pozostalych inny kolor. Zadbaj o to dobrze.
– Tak, pani.
Zazwyczaj przeor Gotfryd wjezdzal na zamek z pompa, a szeryf Baldwin z rowna pompa skladal mu wizyty. Miasto zawsze przeciez musi widziec, jacy dwaj ludzie sa w nim najwazniejsi. Dzis jednak przez to, jak zatroskany byl duchowny, herold i caly orszak zostali gdzies z tylu, a on ruszyl przez Wielki Most na wzgorze zamkowe tylko w towarzystwie brata Niniana.
Mieszczanie biegli za nim, czepiajac sie strzemion. Dla wszystkich mial odpowiedzi przeczace. Nie, to nie byli Zydzi. Jak oni by w ogole mogli? No, spokojnie. Nie. Demon nie zostal jeszcze schwytany, ale zostanie, z Boza pomoca zostanie. Nie, dajcie spokoj Zydom, to nie oni.
Martwil sie i o Zydow, i o gojow. Kolejne rozruchy moglyby sprowadzic na miasto krolewski gniew.
A jakby tego nie bylo dosyc, pomyslal z rozpacza, to jeszcze napatoczyl sie ten poborca podatkow. Niech go Bog pokarze, jego i cale jego plemie. Wyjawszy juz sam fakt, ze sir Roland wtykal nos tam, gdzie wtykac winien go raczej przeor, ba, zdecydowanie przeor, to duchowny troszczyl sie jeszcze o Adelie – i o siebie samego.
Ten smarkacz opowie wszystko krolowi, pomyslal. Bedzie i po niej, i po mnie. Podejrzewal nekromancje. Powieszaja za to, a co do mnie… co do mnie, to doniosa papiezowi, no i mnie wygnaja. A dlaczego, skoro ten poborca tak bardzo chcial obejrzec ciala, nie nalegal na to, zeby asystowac, kiedy badal je koroner? Dlaczego unikal oficjalnych dzialan, skoro sam byl osoba publiczna?
Rownie meczylo Gotfryda, ze okragla twarz sir Rolanda wydawala mu sie dziwnie znajoma. Wlasnie, sir Rolanda. Od kiedy to krol pasuje poborcow podatkow na rycerzy? Zastanawialo go to przez cala droge z Canterbury.
Gdy kon zaczal z trudem piac sie po stromej drodze do zamku, przeor oczyma duszy ujrzal scene, jaka rozegrala sie na tym wzgorzu rok temu. Ludzi szeryfa probujacych trzymac rozszalaly tlum z dala od przestraszonych Zydow, siebie samego i szeryfa bezskutecznie walczacych o porzadek.
Panika i przeklenstwa, ciemnota i przemoc… Tamtego dnia do Cambridge przybyl sam diabel.
A takze ow poborca podatkow. Twarz, ktora mignela w tlumie i az do teraz pozostawala zapomniana. Krzywila sie jak wszystkie pozostale, a jej wlasciciel zmagal sie… Zmagal sie z kim? Z ludzmi szeryfa? Czy moze stal po ich stronie? Ciezko bylo dostrzec w tym okropnym, halasliwym klebowisku ludzkich konczyn.
Przeor cmoknal na konia, aby szedl dalej.
To, ze ow czlowiek pojawil sie wtedy na placu, nie musialo byc wcale czyms zlowieszczym. Szeryfowie i poborcy podatkow trzymali sie razem. Szeryf zbieral danine dla krola, krolewski poborca dbal o to, by szeryf nie zatrzymywal zbyt wiele dla siebie.
Przeor szarpnal cuglami. Ale przeciez widzialem go tez znacznie pozniej u Swietej Radegundy. Bil brawo szczudlarzowi. Wlasnie wtedy, gdy zaginela mala Maria. Boze, miej nas w opiece.
Przeor dzgnal konia pietami. Szybciej. Musi porozmawiac z szeryfem tak pilnie jak jeszcze nigdy dotad.
– Hm. Miednica jest peknieta od dolu, to mozliwe przypadkowe uszkodzenie post mortem, choc jako ze ciecia zdaja sie zadane z duza sila i na pozostalych kosciach nie ma uszkodzen, bardziej prawdopodobny jest rezultat dzialan jakiegos dzgajacego instrumentu atakujacego srom…
Sir Roland znienawidzil ja, znienawidzil jej spokojny, wywazony ton. Krzywdzila teraz caly rodzaj niewiesci, chocby przez sam sposob intonacji slow. Nie one powinny sprawiac, ze otwierala swoje kobiece wargi, nie one winny nadawac im ksztalt i kalac powietrze. Relacjonowala czyn i niejako w nim przez to uczestniczyla. Stawala sie sprawca, jakas wiedzma. Jej oczy nie powinny bez rozlewu krwi spogladac na to, co widzialy.
Adelia zmuszala sie zas, aby widziec nie czlowieka, lecz swinie. Bo na swiniach sie uczyla. Swinie – w swiecie zwierzat stworzenia najblizsze ludzkim cialom i kosciom. Na wzgorzach, za wysokim murem, Gordinus trzymal martwe swinie dla swoich studentow, niektore zagrzebane, inne wystawione na swiatlo dzienne. Jeszcze inne w drewnianej chatce, inne zas w kamiennej.
Wielu studentow, ktorych przyprowadzano do tej zagrody smierci, odrzucal widok much oraz smrod, rezygnowalo. Tylko Adelia dostrzegala cud procesu, ktory truchlo zmienial w nicosc.
– Nawet szkielet nie jest trwaly i pozostawiony sam sobie w koncu rozsypie sie w pyl – nauczal Gordinus. – Co jest cudownym planem, bo dzieki temu nie przygniataja nas zgromadzone przez tysiaclecia trupy.
To bylo niesamowite, ten caly mechanizm, ktory zaczynal dzialac, gdy z ciala wyszlo juz ostatnie tchnienie, zostawiajac je swoim wlasnym sprawom. Rozklad fascynowal ja dlatego, ze nastepowal nawet bez pomocy scierwnic i much plujek, one przybywaly dopiero pozniej, jesli tylko mialy dostep do ciala. Wciaz nie rozumiala, czemu tak sie dzialo.
Zatem, zdobywszy kwalifikacje medyka, nauczyla sie swojego nowego fachu na swiniach. Na swiniach wiosna, na swiniach latem, jesienia i zima, o kazdej porze roku, ktora charakteryzowal stosowny stopien rozkladu. Dowiadywala sie, jak umarly, kiedy. Siedzace swinie, swinie skierowane glowa do dolu, lezace swinie, swinie zarzniete, zmarle wskutek choroby, pogrzebane, niepogrzebane, trzymane w wodzie, stare swinie, maciory, ktore mialy male, knury, prosieta.
Prosie. Chwila zastanowienia. Prosie ogladane niedlugo po smierci. Mialo tylko kilka dni. Zaniosla je do domu Gordinusa.
– Mam cos nowego – oznajmila. – Ta materia w odbycie. Nie moge okreslic, co to jest.
– To cos starego – powiedzial. – Starego jak grzech. To ludzkie nasienie.
Zaprowadzil ja na taras wychodzacy na turkusowe morze, posadzil, przypieczetowal jej obecnosc kieliszkiem swojego najlepszego czerwonego wina. Potem zapytal, czy chce nadal uczyc sie tego wszystkiego, czy tez wrocic do zwyczajnej medycyny.
– Ujrzysz prawde czy tez bedziesz jej unikac?
Przeczytal jej ustep z Wergiliusza, z
– Kazdy z nich mogl wziac owieczke, wsunac jej tylne nogi do swoich butow, a swoj organ w jej tylny otwor – oznajmil Gordinus.
– Nie – odparla.
– Albo w dziecko.
– Nie.
– Albo w niemowle.
– Nie.
– Alez tak – mowil dalej. – Widywalem cos takiego. Czyz to nie psuje nieco
– Czlowiek szybuje miedzy rajem a otchlania – wesolo stwierdzil Gordinus. – Czasem unosi sie do pierwszego, czasem spada do drugiego. Ignorowanie jego zdolnosci do czynienia zla jest byciem z wlasnej woli slepym na wyzyny, ku ktorym moze poszybowac. Wobec ruchu planet moze to wszystko byc jednym i tym samym. Widzialas ludzkie niziny, a wlasnie przeczytalem ci kilka wersow o locie ku wyzynom. Wracaj zatem do domu, Adelio, i wloz opaske na oczy. Nie mam do ciebie zalu. Ale jednoczesnie zatkaj uszy na krzyki zmarlych. Nie dla ciebie jest prawda.
Poszla do domu, do szkol i szpitala, aby zyskac uznanie tych, ktorych uczyla, i tych, ktorymi sie opiekowala, ale skoro z jej oczu zdjeto przepaske, z uszu wyjeto zatyczki, meczyly ja krzyki umarlych. Wrocila zatem do studiowania swin, a gdy byla juz gotowa, ludzkich cial.
Jednak przy sprawach takich jak ta, ktora wlasnie lezala przed nia na stole, znowu wkladala metaforyczna opaske na oczy, zaslaniala je z wlasnej woli, aby powstrzymac swoj upadek ku bezuzytecznosci wynikajacej z rozpaczy. Stanowila konieczna przyslone, ktora pozwalala patrzec, ale nie pozwalala dostrzec rozerwanego, a kiedys niepokalanego ciala dziecka, lecz tylko znajome szczatki swini.
Dzgniecia w okolicy miednicy pozostawily wyrazne slady. Widywala juz rany od noza, ale te nimi nie byly. Ostrze instrumentu, ktorym zadano obrazenia, wydawalo sie bardziej zlozone. Chetnie odlaczylaby miednice od reszty ciala i poddala bardziej wnikliwemu ogladowi przy lepszym swietle. Obiecala jednak przeorowi Gotfrydowi nie dokonywac sekcji. Pstryknela palcami, przywolujac mezczyzne, aby przyniosl jej tabliczke i krede.
Przygladal sie jej, kiedy sie odwrocila. Promienie slonca miedzy kratami w malenkim okienku pustelni swietej Werberty padaly zarowno na kobiete, jak i olbrzymia kolorowa muche, ktora wisiala nad stolem. Gaza wygladzila rysy Adelii i uczynila podobna do owada, kosmyki wlosow przyciskala do glowy niczym splaszczone czulki. I jeszcze owa brzeczaca natarczywie, wyglodniala, zwarta chmura unoszaca sie ponad nia.
Ukonczyla diagram, podniosla tabliczke i krede tak, aby mezczyzna mogl je odebrac.
– Bierz to – rzucila. Brakowalo jej Mansura. Kiedy sir Roland sie nie ruszyl, odwrocila sie i spostrzegla, jak na nia patrzy. Widywala juz cos takiego. Znuzonym glosem, niemal do siebie, powiedziala:
– Dlaczego oni zawsze chca zabic poslanca? Odwzajemnil spojrzenie. Czy na tym wlasnie polegala jego zlosc? Wyszla na zewnatrz, odganiajac muchy.
– To dziecko powiedzialo mi, co mu sie przytrafilo. Przy odrobinie szczescia moze powiedziec mi takze, gdzie. A potem, przy jeszcze wiekszym szczesciu, zdolamy dojsc do tego, kto to zrobil. Jesli nie chcesz sie tego dowiedziec, to idz do diabla. Ale znajdz mi kogos, kto chce sie dowiedziec.
Uniosla kask, przeczesala wlosy, przelotnie blysnely kolorem ciemnoblond. Zwrocila twarz ku sloncu.