przechodnie, w wiekszosci klerkowie, wszyscy sie gdzies spieszyli. Kazdy na szyi nosil lancuch, oznake swojej funkcji. Urzednikow bylo mnostwo. Do Cambridge zawitali przedstawiciele wladz. Medyczke troche zastanawialo, dlaczego akurat tutaj.
Tymczasem nad jej glowa padly pytanie i odpowiedz.
– Czy on mowil, ze idzie do domu? Czy ze plynie lodka?
– Nie majac ani troche swiatla? On na pewno poszedlby na nogach. Ale jak wiekszosc mieszkancow Cambridge, Gyltha uznawala lodz za jedyny rozsadny srodek transportu.
– Musialby byc ktos wychodzacy o tej samej porze, co by mu zaproponowal, ze go podwiezie.
– Obawiam sie, ze tak sie wlasnie stalo.
– Dobry Boze, miej nas wszystkich w opiece.
Nie, nie, pomyslala Adelia. Szymon nie zachowalby sie az tak nieostroznie. Nie byl dzieckiem, ktore daloby sie zwabic jujuba. Taki mieszczuch jak on pewnie nierozsadnie probowal wrocic wzdluz brzegu rzeki. Poslizgnal sie po ciemku, to byl wypadek.
– Kto wychodzil razem z nim? – zabrzmial glos Picota.
Jednak Gyltha nie potrafila odpowiedziec. Dotarli wreszcie do zamku. Na wewnetrznym dziedzincu nie bylo dzis Zydow, za to jeszcze wiecej klerkow, cale tuziny, namnozyli sie jak chrabaszcze.
Poborca podatkow wyjasnil Gylcie, co sie dzieje.
– To sa krolewscy skrybowie, szykuja sie do sadow. Pare dni potrwa, zanim wszystko bedzie gotowe. Chodzcie tedy. Zabrali go do kaplicy.
Gdy cala trojka dotarla juz na miejsce, okazalo sie, ze kaplica jest pusta, wyjawszy zanikowego kapelana, ktory pracowicie machal kadzielnica po calej nawie, jakby chcial ja ponownie poswiecic.
– Wiedzieliscie, ze to bylo cialo Zyda? Sir Rowleyu? Cos takiego! Myslelismy, ze on jest chrzescijaninem, ale kiedy zaczelismy go przygotowywac do pogrzebu… – Ojciec Alkuin chwycil poborce za ramie i odciagnal go tak, zeby kobiety niczego nie uslyszaly. – Kiedy go rozebralismy, zobaczylismy dowod. On byl obrzezany.
– Co z nim zrobiono?
– Na niebiosa, nie mogl tutaj zostac. Kazalem go wyniesc. Nie mozna go tutaj pogrzebac, chociaz Zydzi robia o to duzo halasu. Poslalem po przeora, chociaz to bardziej sprawa dla biskupa, ale przeor Gotfryd wie, jak uspokoic Zydow.
Ojciec Alkuin spostrzegl Mansura i zbladl.
– Chcesz sprowadzic do tego swietego miejsca jeszcze jednego poganina? Zabieraj go stad, zabieraj!
Sir Rowley ujrzal rozpacz na twarzy Adelii. Chwycil malego ksiedza za przod szaty i podniosl pare cali nad ziemie.
– Gdzie zabrali cialo?
– Nie wiem. Puszczaj mnie, ty diable! – Kiedy stanal z powrotem na wlasnych nogach, dodal jeszcze buntowniczym tonem: – Ani tez nie dbam o to.
Wrocil do brzeczenia kadzielnica, zniknal w obloku kadzidla i zlosci.
– Oni go nie traktuja z szacunkiem – powiedziala Adelia. – Och, Picot, zadbaj, zeby on mial porzadny zydowski pogrzeb.
Szymon z Neapolu, chociaz moze wygladal na humaniste i kosmopolite, tak naprawde byl prawowiernym Zydem. Zawsze martwil sie brakiem wiary u Adelii. Wydawalo jej sie czyms strasznym, aby ot tak pozbyto sie jego ciala, ignorujac obrzedy jego religii.
– To nie w porzadku – zgodzila sie Gyltha. – To tak, jak mowi Dobra Ksiega: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go polozono'.
Moze to bylo bluznierstwo, ale wypowiedziane z oburzeniem i smutkiem.
– Drogie panie – oznajmil sir Rowley Picot. – Nawet jesli mialbym zwrocic sie w tej sprawie do samego Ducha Swietego, mistrz Szymon doczeka sie godnego pogrzebu. – Ruszyl przed siebie, zawrocil. – Wyglada na to, ze Zydzi wlasnie go zabrali.
Ruszyl w strone zydowskiej wiezy. Kiedy reszta poszla za nim, Adelia wsunela dlon w dlon swojej gospodyni.
Przeor Gotfryd stal u wejscia do baszty i rozmawial z czlowiekiem, ktorego medyczka nie znala, ale w ktorym od razu rozpoznala rabina. Nie chodzilo o loki nieprzystrzyzonej brody, ubrany byl tak samo nedznie jak reszta Zydow. Tu chodzilo o jego oczy. Uczone, bardziej surowe niz u przeora Gotfryda, jednak z taka sama madroscia i znuzonym rozbawieniem. Ludzie z podobnymi oczyma spokojnie rozprawiali o zydowskim prawie z jej przybranym ojcem. Pomyslala, ze to jakis znawca Talmudu i poczula ulge. Zadba o cialo Szymona tak, jak Szymon by sobie zyczyl. I jako ze to bylo zabronione, nie pozwoli, aby zwloki poddawano sekcji, niewazne, co uczyni sir Rowley – to tez przynioslo Adelii ulge. Przeor Gotfryd trzymal ja za rece.
– Moje drogie dziewcze, co za cios, co za cios dla nas wszystkich. Dla ciebie ta strata musi byc niewyobrazalna. Boze milosierny, jakze ja lubilem tego czlowieka, choc krotka byla nasza znajomosc, jednak dostrzegalem u mistrza Szymona z Neapolu dobroc duszy i oplakuje jego odejscie.
– Przeorze, on musi zostac pochowany zgodnie z zydowskim prawem, co oznacza, ze musi nastapic to jeszcze dzisiaj.
Trzymanie zwlok ponad ziemia dluzej niz dobe stanowilo ich pohanbienie.
– Ach, jesli chodzi o to… – Przeor Gotfryd stracil rezon. Odwrocil sie do poborcy podatkow, podobnie jak rabin. To stanowilo sprawe dla mezczyzn. – Sytuacja zrobila sie powazna, sir Rowleyu. Zaiste, jestem zaskoczony, ze nie stalo sie tak juz wczesniej, ale szczesliwie, nikt z ludu rabina Gotsce nie umarl na zamku w przeciagu owego roku uwiezienia…
– To za sprawa zamkowej kuchni – zabrzmial niski glos rabina Gotsce, ale jesli zartowal, po jego twarzy niczego nie bylo widac.
– Dlatego – kontynuowal przeor – musze przyznac, ze to moja wina, iz jeszcze nie poczyniono zadnych przygotowan…
– W zamku nie ma miejsca do chowania Zydow – powiedzial rabin Gotsce.
Przeor Gotfryd przytaknal.
– Obawiam sie, ze ojciec Alkuin uznaje caly ten teren za ziemie chrzescijanska.
Sir Rowley sie skrzywil.
– Moze noca zdolamy przemycic go do miasta.
– W Cambridge nie ma miejsca do chowania Zydow – powtorzyl rabin Gotsce.
Wszyscy wpatrywali sie w niego. Poza przeorem, ktory zdawal sie zawstydzony.
– A co zrobiono z Chaimem i jego zona? – spytal Rowley. Gotfryd wyjasnil niechetnie:
– Na nieposwieconej ziemi, razem z samobojcami. Cokolwiek innego moglo wywolac kolejne zamieszki.
Za otwartymi drzwiami do wiezy, przed ktorymi wszyscy stali, widac bylo krzatanine. Po kretych schodach w gore i w dol chodzily kobiety z miednicami i kawalkami sukna, zas w sieni stala grupa mezczyzn. Rozmawiali. Adelia dostrzegla posrodku Jehude Gabirola, trzymajacego sie za czolo.
Zlapala sie tez za wlasne, bo ponad tym calym zametem ktos rzeczywiscie cierpial. Rozmowa przeora, rabina i poborcy podatkow ciagle przerywana byla glosnym i glebokim dzwiekiem, wydobywajacym sie z jednego z wyzszych okien wiezy, czyms pomiedzy jeczeniem a dyszeniem zepsutych miechow. Mezczyzni go ignorowali.
– Co to jest? – zapytala, ale nikt nie odpowiedzial.
– W takim razie gdzie zwykle zabieracie swoich zmarlych? – odezwal sie Rowley do rabina.
– Do Londynu. Krol jest na tyle dobry, ze dal nam cmentarz niedaleko Dzielnicy Zydowskiej w Londynie. Zawsze tak bylo.
– To jedyny?
– Jedyny. Jesli umieramy w Yorku albo na granicy ze Szkocja, w Devon albo w Kornwalii, musimy zabierac nasze trumny do Londynu. Oczywiscie, musimy placic specjalne myto. Trzeba przeciez za cos wynajac psy, zeby szczekaly na nas we wszystkich miejscowosciach, przez ktore przejezdzamy. – Usmiechnal sie smutno. – A to kosztuje.
– Nie wiedzialem – powiedzial Rowley. Drobny rabin sklonil sie uprzejmie.
– A skadbys mial, panie?
– Jak widzicie, mamy problem – stwierdzil przeor Gotfryd. – Tego biednego ciala nie mozna pogrzebac w obrebie zamkowych murow, chociaz watpie, zebysmy dali rade zwodzic mieszczan tak dlugo, czy tez na tyle skutecznie, aby przemycic je do Londynu.
Przemycic? Do Londynu? Rozpacz Adelii zmieniala sie w zlosc, ktora z trudem hamowala. Odezwala sie.
– Wybacz mi, ale Szymon z Neapolu to nie jest jakas niedogodnosc, od ktorej trzeba sie uwolnic. Zostal wyslany przez krola Sycylii, zeby pozbyc sie chodzacego wsrod was mordercy i jesli ten czlowiek tutaj ma racje – wskazala poborce podatkow – przez to umarl. Na Boga, przynajmniej mozecie godnie go pochowac.
– Ona ma racje, przeorze – oznajmila Gyltha. – To byl dobry czlowiek.
Obie kobiety wprawily mezczyzn w zaklopotanie. A jeszcze bardziej zaklopotal ich kolejny jek dobiegajacy z gornego okna izby, ktory zmienil sie w niemozliwy do pomylenia z niczym innym kobiecy pisk.
Rabin Gotsce uznal, ze powinien udzielic wyjasnien.
– To pani Dina.
– Dziecko? – dopytywala sie Adelia.
– Nieco przed czasem – wyjasnil Zyd – ale niewiasty maja nadzieje na szczesliwe rozwiazanie.
Uslyszala, jak Gyltha mowi:
– Bog daje i Bog odbiera. Medyczka nie pytala, jak teraz czuje sie Dina, bo najwyrazniej czula sie zle. Adelie powoli zaczela opuszczac wscieklosc. A wiec jednak pojawia sie cos nowego, nowa dobra rzecz na tym okrutnym swiecie. Dostrzegl to rabin.
– Jestes Zydowka, pani?
– Wychowal mnie Zyd. Ja bylam tylko przyjacielem Szymona.
– I tak mi powiedzial. Zostan w pokoju, corko. Dla nas w tej biednej malej spolecznosci wyprawienie twojemu przyjacielowi pogrzebu to swiety obowiazek. Juz dokonalismy rytualnego przygotowania zwlok do pochowku, obmycia i oczyszczenia ciala, zaczynajacego wedrowke ku nastepnemu etapowi. Szymon zostal odziany w prosty, bialy stroj pogrzebowy
Powinna wiedziec.
– Dziekuje, rabbi, dziekuje. Jednak bylo cos jeszcze.
– Ale nie powinno zostawiac sie go samego.
– On nie jest sam. Stary Beniamin jako
Adelia usmiechnela sie, po raz pierwszy tego dnia.
– Mam pieniadze, i to duzo. Rabin Gotsce nieco sie odsunal.