zas reszte ciala wygotowal, zostawiajac sam szkielet.
Wszystko potrwalo dluzej, niz Rowley sie spodziewal, ale w koncu, z koscmi Guiscarda w torbie i jego sercem w zaplombowanym sloiku, on i de Vries ruszyli z powrotem do oazy, gdzie dotarli osiem dni po tym, jak ja opuscili.
– Kiedy zostaly nam jeszcze trzy mile, zobaczylismy sepy. Oboz napadnieto. Wszyscy sluzacy nie zyli. Wojownicy Hakima dobrze spelnili swoja powinnosc, nim rozsiekano ich na kawalki. Na ziemi lezaly tez trzy trupy napastnikow. Namioty zniknely, podobnie niewolnicy, majetnosc, zwierzeta.
Posrod straszliwej ciszy pustyni dwaj rycerze uslyszeli cichy placz dochodzacy ze szczytu jednej z palm. To byl Ubaid, starszy z chlopcow, zywy i caly.
– Zaatakowali noca, a wsrod ciemnosci on i jeden z niewolnikow zdolali wdrapac sie na drzewo i ukryc wsrod lisci. Chlopiec przesiedzial tam dzien i dwie noce. De Vries musial sie wspiac i oderwac mu rece od konara, zeby sciagnac go na ziemie. Chlopak widzial wszystko, nie byl w stanie sie poruszyc.
Nie zdolali jednak znalezc osmioletniego Dzaafara.
– Wciaz przetrzasalismy okolice, szukajac go, kiedy przybyli Hakim i jego ludzie. Doszly do niego wiesci, ze jakas banda grasuje w okolicy, jednoczesnie z wiesciami o tym, ze wyruszamy. Natychmiast pospieszyl do oazy, szybko niczym piekielny wicher.
Rowley pochylil swoja wielka glowe, jakby trzymal rozzarzone wegle.
– Hakim nie mial do mnie zalu. Nie powiedzial ani slowa, nawet pozniej, kiedy znalezlismy… To, co znalezlismy. Ubaid wyjasnil wszystko, powiedzial starcowi, ze to nie byla moja wina, ale przez te wszystkie lata dobrze wiedzialem, kto tu naprawde zawinil. Nie powinienem nigdy ich zostawiac, powinienem zabrac chlopcow ze soba. Bylem za nich odpowiedzialny. Byli moimi zakladnikami.
Palce Adelii przykryly na chwile jego zacisniete dlonie. Nie zauwazyl tego.
Kiedy Ubaid mogl juz mowic o tym, co sie wydarzylo, opowiedzial im o bandzie liczacej dwudziestu, moze dwudziestu pieciu ludzi. Gdy pod jego stopami dokonywala sie rzez, slyszal slowa w roznych jezykach.
– Glownie mowe Frankow – opowiadal Rowley.
Slyszal, jak jego maly kuzyn wzywa Allacha na pomoc.
– Tropilismy ich. Wyprzedzali nas o trzydziesci szesc godzin, ale uznalismy, ze niesienie lupu ich spowolni. Drugiego dnia ujrzelismy slady podkow i samotnego konia, ktory odlaczyl sie od reszty i zawrocil na poludnie.
Hakim poslal czesc swoich ludzi za glownymi silami bandytow, sam zas z Rowleyem ruszyl sladem samotnego konnego.
– Teraz spogladajac na to wszystko, nie wiem, dlaczego tak uczynil. Tam zas mogl sie oddalic z tuzina przyczyn. Ale mysle, ze on wiedzial.
Obaj wszystko zrozumieli, kiedy dostrzegli sepy krazace nad czyms lezacym wsrod wydm. Nagie cialko bylo skulone w piachu, niczym znak zapytania.
Rowley zamknal oczy.
– On zrobil temu malemu chlopcu takie rzeczy, na ktore zaden czlowiek nie powinien patrzec ani ich opisywac.
Ja na to patrzylam, pomyslala Adelia. Czules wscieklosc, kiedy patrzylam na to w chacie swietej Werberty. Opisywalam to. Jest mi przykro. Przykro przez wzglad na ciebie.
– Gralismy w szachy – mowil Rowley. – Ja i ten chlopiec. Podczas podrozy. To byl madry dzieciak, pokonal mnie siedem razy na dziesiec.
Owineli cialo w plaszcz Picota i zabrali do palacu Hakima, gdzie pochowano je w nocy przy zalobnym zawodzeniu kobiet.
Polowanie zaczelo sie teraz z cala moca. Jakiz dziwny byl to poscig, prowadzony przez muzulmanskiego wodza i chrzescijanskiego rycerza, poprzez pola bitew, gdzie wojowaly ze soba krzyz i polksiezyc.
– Na tej pustyni szalal diabel – opowiadal Rowley. – Zsylal na nas burze piaskowe zasypujace szlaki, miejsca popasow okazywaly sie pozbawione wody i zniszczone albo przez krzyzowcow, albo Saracenow. Jednak nic nie moglo nas powstrzymac i wreszcie dopadlismy glowna grupe.
Ubaid mial racje, to byla banda jakichs obszarpancow.
– Glownie dezerterzy, zbiegowie, uciekinierzy z chrzescijanskich wiezien. Nasz zabojca im przewodzil i biorac chlopca, zabral ze soba tez wiekszosc klejnotow, zostawiajac swoich ludzi z wlasnym lupem, ktory nie byl zbyt duzy. Ledwie stawili nam opor, wiekszosc z nich otumaniona byla haszyszem, reszta walczyla ze soba o resztki zdobyczy. Kazdego z nich przesluchalismy, zanim umarl. Dokad pojechal herszt? Kim on jest? Skad pochodzi? Dokad sie skierowal? Zaden z nich nie wiedzial duzo o czlowieku, za ktorym poszli. Srogi wodz, mowili. Szczesciarz, mowili.
Szczesciarz.
– Pochodzenie nie jest wazne dla takich szumowin jak oni. Dla nich byl tylko kolejnym Frankiem, co oznacza, ze pochodzil z ziem od Szkocji po Baltyk. Ich opisy jego wygladu niewiele daly. Wysoki, sredniego wzrostu, czarniawy, jasnowlosy, wiesz, oni mowili wszystko, co tylko Hakim chcial wiedziec, ale zdawalo sie, ze kazdy widzial go calkiem inaczej. Jeden z nich powiedzial nawet, ze on ma rogi na glowie.
– Czy mial jakies imie?
– Nazywali go Rakszasa. To imie demona, ktorym Maurowie strasza niegrzeczne dzieci. Z tego, co zdolalem dowiedziec sie od Hakima, Rakszasi pochodza z Dalekiego Wschodu, mysle, ze z Indii. Hindusi wypuscili ich na muzulmanow w jakiejs dawnej bitwie. Przybieraja rozne ksztalty i noca napadaja na ludzi.
Adelia nachylila sie, zerwala lodyzke lawendy, roztarla ja miedzy palcami i rozejrzala sie po ogrodzie, chcac zakorzenic sie w tej angielskiej zieleni.
– On jest madry – oznajmil poborca i zaraz sie poprawil. – Nie, nie jest madry, on ma instynkt, potrafi wyweszyc niebezpieczenstwo tak jak szczur. Wiedzial, ze go gonimy. Gdyby ruszyl w strone gornego Nilu, a bylismy pewni, ze tak zrobi, dostalibysmy go. Hakim wyslal wiesci tamtejszym fatymidzkim plemionom. Ale on skrecil na polnocny wschod, z powrotem do Palestyny.
Na nowo zlapali trop w Gazie, gdzie dowiedzieli sie, ze na lodzi po-zeglowal z portu Teda w strone Cypru.
– Co? – zapytala Adelia. – W jaki sposob zlapaliscie trop?
– Klejnoty. Zabral wiekszosc klejnotow Guiscarda. Musial sprzedawac je po jednym, zeby byc przed nami. Za kazdym razem, kiedy to robil, za posrednictwem plemion dochodzila o tym wiesc do Hakima. Dostalismy opis tego, jak wyglada: wysoki mezczyzna, prawie tak wysoki jak ja.
W Gazie Rowley stracil rowniez swoich towarzyszy.
– De Vries chcial zostac w Ziemi Swietej, zreszta nie ciazyl na nim ten obowiazek, co na mnie. Dzaafar nie byl jego zakladnikiem i nie on podjal decyzje, ktora sprawila, ze chlopca zabito. A jesli chodzi o Hakima… Tam ow dobry starszy czlowiek chcial ruszac ze mna, ale powiedzialem mu, ze jest juz na to zbyt leciwy, poza tym na chrzescijanskim Cyprze bedzie sie wyroznial jak hurysa w gromadzie mnichow. No dobrze, tak mu tego nie powiedzialem, ale o to chodzilo. Ale tam i wtedy ukleknalem przed nim i przysiaglem na swojego Pana, na Trojce Swieta, na Maryje Panne, ze bede szedl za Rakszasa, jesli okaze sie to konieczne az po grob, i obetne draniowi glowe, i mu ja posle. I tak, z boza pomoca, zrobie.
Poborca podatkow osunal sie na kolana, zdjal czapke. Przezegnal sie.
Adelia siedziala w ciszy na kamieniu, zmieszana z powodu odrazy i straszliwego spokoju, ktore odnalazla w tym czlowieku. Jakas czesc jej samotnosci, tam gdzie zostala cisnieta przez smierc Szymona, teraz odeszla. On jednak nie byl drugim Szymonem. Stal obok, kiedy przesluchiwano bandytow, moze nawet w tym asystowal, a „przesluchiwanie' bez watpienia stanowilo w tym wypadku inna nazwe zameczenia na smierc, czego Szymon by nie zrobil i nie potrafilby zrobic. Ten czlowiek przysiegal na Jezusa, gloszacego milosierdzie, ze dokona zemsty, modlil sie o nia.
Ale kiedy polozyla dlon na zacisnietej dloni Rowleya, poczula splywajace po niej lzy. Przez chwile pustke, jaka zostawil po sobie Szymon, zapelnil ktos, kogo serce, tak jak Szymona, moglo peknac nawet przez dziecko innej rasy i wiary.
Wziela sie w garsc. On zas wyprostowal sie, by kontynuowac opowiesc.
Tak jak razem z nia stawial kroki przez pustkowia Outremeru, tak i teraz szla tuz za nim, gdy wiozac szczatki zmarlego, tropil przez Europe czlowieka zwanego Rakszasa.
Z Gazy na Cypr, z Cypru na Rodos – wsiadl na nastepna lodz po nim, jednak burza rozdzielila sciganego i scigajacego. Rowley podjal na nowo trop dopiero na Krecie. Stamtad ruszyl do Syrakuz, a z Syrakuz na wybrzeze Apulii. Do Salerno…
– Bylas tam wtedy? – zapytal.
– Tak, bylam.
Do Neapolu, do Marsylii i ladem przez Francje. Opowiadal jej, ze w chrzescijanskim swiecie tak dziwna podroz jeszcze nigdy sie nie odbyla – albowiem z chrzescijanami miala niewiele wspolnego. Pomagali mu ci, ktorymi gardzono: Arabowie i Zydzi, rzemieslnicy jubilerskiego fachu, wytworcy swiecidelek, wlasciciele lombardow, lichwiarze, robotnicy z uliczek, na ktore chrzescijanscy mieszczanie wysylali swoich sluzacych z rzeczami do naprawy, mieszkancy gett. Wlasnie tacy ludzie, do ktorych musial sie zwracac tamten, by zdobyc pieniadze, zdesperowany i scigany morderca z klejnotami do sprzedania.
– To nie byla ta Francja, ktora znalem, czulem sie jak w jakims obcym kraju. Bylem jak slepiec, a oni dla mnie niczym lina z zawiazanymi suplami. Pytali: „dlaczego polujesz na tego czlowieka?' Ja odpowiadalem: „on zabil dziecko'. Wystarczalo. Tak, ich kuzyn, ciotka, syn szwagierki, ktos slyszal o obcym, co w pobliskim miescie mial do sprzedania blyskotke i to za niesamowicie niska cene, bo musial sprzedac ja szybko.
Rowley umilkl na chwile.
– Wiesz, ze kazdy Zyd i rabin w chrzescijanskim swiecie zdaje sie wiedziec wszystko o kazdym innym Zydzie i Arabie?
– Oni tak musza – powiedziala Adelia. Poborca wzruszyl ramionami.
– W kazdym razie, on nigdzie nie zatrzymywal sie na tyle dlugo, abym zdolal go dopasc. Do czasu jak dotarlem do najblizszego miasta, on juz wyruszyl na polnoc. Zawsze na polnoc. Wiedzialem, ze kieruje sie do jakiegos konkretnego miejsca.
Byly tez inne, straszliwe suply na linie.
– Zabil na Rodos, zanim tam dotarlem, w winnicy znaleziono jakas mala chrzescijanska dziewczynke. Cala wyspe ogarnela wscieklosc.
W Marsylii kolejna smierc, tym razem maly zebrak zabrany z pobocza szlaku, cialu chlopca zadano tyle ran, ze nawet wladze, zazwyczaj niezbyt przejmujace sie losem wloczegow, wyznaczyly nagrode za zabojce.
W Montpellier jeszcze jeden chlopiec, tym razem zaledwie czteroletni.
– Po czynach ich poznacie, naucza nas Biblia – mowil Rowley. – I poznalem go po jego czynach. Pozaznaczal na mojej mapie punkty dzieciecymi cialami. Zdawalo sie, ze nie potrafi wytrzymac trzech miesiecy, nie dogodziwszy sobie. Kiedy tracilem jego trop, starczylo tylko poczekac na krzyk rodzica, odbijajacy sie echem od jednego miasta do drugiego. Wtedy wsiadalem na konia i jechalem za nim.
Znajdowal takze kobiety, ktore Rakszasa zostawial za soba.
– Pociaga niewiasty, Bog wie dlaczego. Nie traktowal ich dobrze. Wszystkie te biedne posiniaczone istoty, ktore wypytywal Rowley, odmawialy pomocy.
– Zdawaly sie miec nadzieje, ze on kiedys do nich wroci. To jednak nie mialo znaczenia, do tego czasu, juz tropilem go po ptaku, ktorego mial przy sobie.
– Ptaku?
– To byl szpak. W klatce. Wiedzialem, gdzie go kupil, na suku w Gazie. Moglbym ci nawet powiedziec, ile za niego zaplacil. Ale dlaczego go przy sobie trzymal… Moze to byl jego jedyny przyjaciel.
Na twarzy Rowleya pojawil sie grymas usmiechu.