– Nigdy go nie rozumialam – odparla, ocknawszy sie z zadumy.

– Nie bardziej niz ja – rzekl rabin. – Ale pojmowane szerzej, mowi nam, ze reszta swiata nigdy nie uwierzy do konca w zydowskie klamstwo. Adelio, sadzisz, ze predzej czy pozniej prawdziwy morderca zostanie odkryty i skazany?

– Predzej czy pozniej – stwierdzila. – Z boska pomoca, predzej.

– Amen. I w ten szczesliwy dzien dobrzy ludzie z Cambridge ustawia sie pod zamkiem, szlochajac i zalujac, o jak bardzo zalujac, ze zabili dwoje Zydow, a reszte trzymali uwiezionych? W to tez wierzysz? Ze po chrzescijanskim swiecie rozejda sie wiesci, ze Zydzi wcale nie krzyzuja dzieci dla swojej przyjemnosci? W to tez wierzysz?

– Dlaczego nie? To prawda. Rabin Gotsce wzruszyl ramionami.

– To twoja prawda, moja prawda, to byla prawda dla tego czlowieka, ktory tutaj spoczywa. Moze nawet mieszczanie z Cambridge w nia uwierza. Ale prawda wedruje powoli i slabnie w trakcie podrozy. A odpowiednio dobrane klamstwa sa silne i posuwaja sie szybciej. A to klamstwo jest w sam raz. Zydzi przybili do krzyza Baranka Bozego, dlatego krzyzuja dzieci. Wszystko tu pasuje. Takie klamstwo jest latwe do przyjecia, pedzi przez caly chrzescijanski swiat. Czyz w hiszpanskich wioskach uwierza w prawde, jesli ono dotrze az tak daleko? Czy uwierza chlopi z Francji i Rosji?

– Nie, rabbi. Nie uwierza.

Ten czlowiek byl tak madry, jakby zyl juz tysiac lat. Moze i zyl. Nachylil sie, aby odsunac z grobu platki, i sie wyprostowal. Chwycil Adelie za ramie i zaprowadzil do furty.

– Adelio, znajdz zabojce. Wyprowadz nas z angielskiego Egiptu. Ale i tak, koniec koncow, wierzyc sie bedzie, ze to Zydzi ukrzyzowali to dziecko.

Znajdz zabojce, myslala, schodzac ze wzniesienia. Znajdz zabojce, Adelio. Niewazne, ze Szymon z Neapolu umarl, a Rowley Picot jest ranny i zostalam tylko ja z Mansurem. On nie zna tutejszego jezyka, a ja jestem medyczka, nie ogarem. Ale tak naprawde tylko oni uwazali jeszcze, ze w ogole nalezy szukac zabojcy.

Latwosc, z jaka Roger z Acton pozyskal chetnych do swojego ataku na zamkowy ogrod, pokazala, iz Cambridge wciaz wierzy, ze to Zydzi sa odpowiedzialni za rytualne morderstwo, chociaz pozostawali w zamknieciu, kiedy popelniono trzy nastepne. Logika nie grala zadnej roli, Zydow sie obawiano, bo byli inni, a dla mieszczan ow strach i ich odmiennosc sprawialy, iz obdarzono ich nadnaturalnymi zdolnosciami. Zydzi na pewno zabili swietego Piotrusia, na pewno zabili wszystkich innych.

A jednak, mimo rabina i Jeremiasza, mimo zaloby po Szymonie, mimo decyzji o odrzuceniu ziemskiej milosci oraz zajeciu sie nauka i zachowaniu cnoty, dzien ten nadal wydawal sie Adelii piekny.

O co tu chodzi? Jestem teraz jakby powiekszona, bardzo naciagnieta, wrazliwa na smierc i bol innych ludzi, ale takze na zycie w jego bezmiarze.

Miasto i mieszczanie toneli w jasnozoltym blasku, barwa przypominajacym musujace wino z Szampanii. Grupa studentow uchylila przed medyczka czapek. Darowano jej placenie myta za przejscie po moscie, kiedy grzebiac niezgrabnie w trzosie, szukajac polpensowki, odkryla, ze nie ma tam nic.

– Och, przechodz i milego dnia – powiedzial mytnik. Na samym juz moscie woznice unosili baty, salutujac, przechodnie sie usmiechali.

Obrala dluzsza droge wzdluz brzegu rzeki do domu Starego Beniamina. Witki wierzby glaskaly ja przyjaznie, ryby podplywaly do powierzchni wody i wypuszczaly babelki, ktore wspolgraly z tymi musujacymi w jej zylach.

Na dachu domu Starego Beniamina byl jakis czlowiek. Pomachal jej. Odmachala.

– Kto to jest?

– Gil strzecharz – wyjasnila Matylda B. – Uznal, ze lepiej juz z jego stopa i przydaloby sie poprawic dachowke czy dwie.

– Robi to za darmo?

– Pewnie, ze za darmo – powiedziala Matylda, mrugajac oczyma. – Medyk przeciez wyleczyl mu noge, prawda?

Adelia uwazala dotychczas, ze pacjenci z Cambridge sa niewychowani, bo nie okazuja zadnej wdziecznosci. Rzadko, o ile w ogole, mowili, ze czuja sie do czegos zobowiazani w zamian za porade medyka Mansura i jego pomocnicy. Zazwyczaj wychodzili z izby, zachowujac sie rownie opryskliwie, jak wtedy gdy do niej wchodzili. Ostro to kontrastowalo z pacjentami z Salerno, potrafiacymi piec minut rozplywac sie w podziekowaniach.

Ale podobnie jak naprawa dachowek, nieoczekiwanie pojawila sie tez kaczka na obiad, przyniesiona przez zone kowala. Narastajaca slepota kobiety stala sie mniej dokuczliwa, gdy biedaczce przestaly ropiec oczy. Pojawil sie tez garniec miodu, kopa jaj, oselka masla i gliniany garnek z czyms, co wygladalo odpychajaco, a okazalo sie koprem, wszystko to pozostawiano bez slowa u drzwi kuchni. Ludek Cambridge znal wiec bardziej konkretne sposoby na wyrazenie wdziecznosci.

Jednak brakowalo czegos waznego.

– A gdzie jest Ulf?

Matylda B. wskazala w strone rzeki, gdzie pod olcha widac bylo wystajacy znad trzcin czubek brudnej brazowej czapki.

– Lapie pstragi na wieczerze, ale powiedz Gylcie, ze mamy go na oku. Zabronilysmy mu sie stamtad ruszac. Ani po jujube, ani z nikim.

– Tesknil za toba – dodala Matylda W.

– Ja tez za nim tesknilam. To byla prawda. Nawet ogarnieta szalem ratowania Rowleya Picota, zalowala, ze nie ma przy niej chlopca, i slala do niego wiadomosci za posrednictwem Gylthy. Niemal sie rozplakala, gdy poprzez Gylthe podarowal jej bukiecik pierwiosnkow, zwiazanych kawalkiem sznurka, „aby powiedziec, jak bardzo mu przykro z powodu twojej straty'. Nowa, odczuwana przez nia milosc emanowala na zewnatrz szczesciem; po smierci Szymona ow blask padl na tych, ktorzy, jak sobie teraz uswiadomila, byli niezbedni, aby czula sie dobrze, wsrod ktorych wcale nie ostatnie miejsce zajmowal ow maly chlopiec, siedzacy teraz i marudzacy nad wywroconym wiadrem wsrod trzcin nad Cam. Trzymal w umorusanych rekach spleciona w domu linke do lowienia ryb.

– Przesun sie – powiedziala. – Pozwol usiasc damie. Niechetnie przesunal sie, zajela miejsce obok niego. Sadzac z liczby pstragow klebiacych sie w koszu, Ulf dobrze wybral miejsce. Nie lowil bezposrednio w Cam, ale w strumieniu, ktory plynal poprzez trzciny i zanim dosiegnal rzeki, stawal sie calkiem szeroki.

W porownaniu z Krolewska Fosa po drugiej stronie miasta, cuchnacym i w przewazajacej czesci stojacym kanalem, kiedys sluzacym do powstrzymania napadow Dunczykow, Cam byla dosc czysta. Jednak przewrazliwiona Adelia, choc z musu w piatki jadala pochodzace z niej ryby, odnosila sie do nich podejrzliwie, bo do rzeki, kiedy wila sie przez poludniowe wioski hrabstwa, niewatpliwie trafialy liczne odchody ludzi i zwierzat.

Cieszyla sie wiec, ze Ulf postanowil lowic w zrodlanej wodzie. Przez chwile siedziala w ciszy, patrzac na ryby wijace sie w toni tak czystej, ze wygladaly, jakby unosily sie w powietrzu. Miedzy trzcinami, niczym klejnoty, migotaly wazki.

– Jak sie czuje Rowley-Powley? – zapytal chlopiec z kpina.

– Lepiej, a ty nie badz taki niegrzeczny. Mruknal i wrocil do lowienia.

– Jakich robakow uzywasz? – zapytala lagodnie. – Niezle na nie biora.

– Na te? – Splunal. – Poczekaj, az zaczna wieszac podczas sadow, to zobaczysz porzadne robaki, wezmie na nie kazda ryba, jakiej zechcesz.

Zapytala dosyc nierozwaznie:

– A co wieszanie ma z tym wspolnego?

– Najlepsze robaki sa pod szubienica, jak na niej wisi gnijacy trup. Myslalem, ze wszyscy to wiedza. Na szubieniczne robaki kazda ryba bierze. Nie wiedzialas?

Nie wiedziala i wolalaby sie nie dowiadywac. Ukaral ja.

– Bedziesz musial ze mna porozmawiac – oznajmila. – Mistrz Szymon nie zyje, sir Rowley jest ranny. Potrzebuje kogos, kto potrafi myslec i pomoze mi zlapac zabojce. A ty potrafisz myslec, Ulf, dobrze o tym wiesz.

– Tak, do licha, wiem.

– I nie przeklinaj. Dluzsza cisza. Uzywal splawika, urzadzenia wlasnego pomyslu, przelozyl linke przez duze ptasie pioro, ktore przynete i zelazne haczyki utrzymywalo w odpowiedniej bliskosci tafli wody.

– Stesknilam sie za toba – powiedziala.

Jesli ona myslala, ze mu sie przypodoba… Ale po chwili sie odezwal.

– Wiemy, ze to on utopil mistrza Szymona?

– Tak, wiem, ze to on. Kolejny pstrag chwycil robaka. Ulf zdjal rybe z haczyka i cisnal do kosza.

– To rzeka – powiedzial.

– O co chodzi? – Adelia wstala.

Po raz pierwszy na nia spojrzal. Mala twarz skrzywila sie w skupieniu.

– To rzeka. To wlasnie ona ich wziela. Rozpytywalem sie…

– Nie! – prawie krzyczala. – Ulf, cokolwiek… nie wolno ci, nie wolno. Szymon tez sie rozpytywal. Obiecaj mi, obiecaj…

Spojrzal na nia z niesmakiem.

– Jedyne, co zrobilem, to porozmawialem z ich krewniakami. To nic zlego, prawda? Czy on tego sluchal? Zmienial sie w krakra i przysiadal sobie na drzewie?

Kruk. Adelia sie wzdrygnela.

– Wcale by mnie to nie zdziwilo.

– Bzdury. Chcesz wiedziec, czy nie?

– Chce wiedziec. Wyciagnal linke, odczepil od patyka i splawika, wszystko ostroznie wlozyl do wiklinowego pudelka, ktore we wschodniej Anglii nazywano frail. Potem usiadl ze skrzyzowanymi nogami naprzeciwko Adelii niczym maly Budda, majacy przekazac oswiecenie.

– Piotr, Harold, Maria, Ulryk – oznajmil. – Rozmawialem z ich kuzynami, tymi, ktorych nikt inny nie chcial wysluchac. Kazde z nich ostatni raz bylo widziane nad Cam albo w poblizu. – Ulf podniosl palec. – Piotr? Nad rzeka. – Podniosl drugi palec. – Maria? Byla corka Jimmera, ktory lapal wodne ptactwo, siostrzenica lowczego Hugona. Gdzie ostatni raz ja widziano? Jak niosla tacie kociolek, gdzies w turzycy, na drodze do Trumpington.

Zamilknal na chwile.

– Jimmer – kontynuowal – byl wsrod tych, co ruszyli na zamek. Wciaz obwinial Zydow o smierc Marii.

A zatem ojciec dziewczynki nalezal do tej straszliwej bandy, ktora poszla wraz z Rogerem z Acton. Adelia przypomniala sobie, ze ten czlowiek byl brutalem i calkiem mozliwe, iz napadajac na Zydow, chcial zagluszyc swoje wyrzuty sumienia wobec corki.

Ulf kontynuowal wyliczanke. Kciukiem wskazal rzeke.

– Harold? – Bolesny grymas. – Chlopak sprzedawcy wegorzy, poszedl po wode, zeby wsadzic do niej mlode wegorze. Zniknal… – Ulf pochylil sie do przodu -…idac nad Cam.

Wpatrywala sie w niego.

– A Ulryk?

– Ulryk – odparl Ulf- mieszkal z mama i siostrami na Sheep 's Green. Zniknal na swietego Edwarda. A w jaki dzien wypadalo ostatnio swietego Edwarda?

Adelia pokrecila glowa.

– W poniedzialek! – Usiadl. Pokrecil glowa, dziwiac sie jej ignorancji. – Chyba zartujesz sobie ze mnie, co? To dzien robienia prania, kobieto. W poniedzialki sie pierze. Rozmawialem z jego siostra. Skonczyla im sie deszczowka do gotowania bielizny. Ulryk poszedl wiec z wiadrami na dragu…

Вы читаете Mistrzyni sztuki smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату