drzwi, z ktorych wydobywal sie zapach bekonu i gestej polewki, mieszajac z mocna wonia mokrego gronostajowego futra, ktorym obszyto plaszcze sedziow. Rabin Gotsce, tez w kuchni, przekladal im na angielski to, co mowiono na zebraniu po lacinie.
Sedziowie zbulwersowali sie jego obecnoscia.
– Przeorze Gotfrydzie, przyprowadzasz przed nasze oblicze Zyda?
– Wielmozni panowie, Zydzi z tego miasta stali sie ofiarami razacych oszczerstw. Mozna udowodnic, ze sir Joscelin byl jednym z ich glownych dluznikow i to za sprawa jego nikczemnosci oskarzono ich o morderstwo oraz spalono rachunki.
– Czy ten Zyd ma na to dowody?
– Rejestry dlugow zostaly zniszczone, moj panie, tak jak juz powiedzialem. Ale z pewnoscia rabin jest uprawniony do tego, aby…
– Prawo go nie uznaje.
Prawo nie uznawalo takze, aby jakas mniszka z obliczem jasniejacym czystoscia duszy mogla dopuscic sie tego, co wedle Adelii uczynila. Wstawiala sie za nia jej przeorysza…
– Siostra Weronika, tak jak swieta Radegunda, nasza umilowana zalozycielka, urodzila sie w Turyngii – opowiadala. – Ale jej ojciec, kupiec, osiadl w Poitiers, gdzie zostala oddana do klasztoru w wieku trzech lat i wyslana do Anglii, wciaz bedac dzieckiem, choc takim, ktorego oddanie Bogu i Matce Boskiej bylo juz wtedy wyrazne i takie pozostawalo.
Przeorysza Joanna zlagodzila glos, stwardniale od wodzy dlonie schowala w rekawach. Teraz w kazdym calu wygladala na przelozona dobrze zarzadzanego Domu Bozego.
– Wielmozni panowie, swiadczyc moge o skromnosci tej mniszki, jej umiarkowaniu i oddaniu Panu. Wielokroc, kiedy inne zakonnice odpoczywaly, siostra Weronika kleczala przed naszym blogoslawionym malym swietym, Piotrem z Trumpington.
Z kuchni dobiegl zduszony pisk.
– Ktorego zwabila, aby go zabito – oznajmila Adelia.
– Panuj nad jezykiem, niewiasto – powiedzial archidiakon. Przeorysza zwrocila sie w strone medyczki, wskazala na nia palcem, a jej glos zadudnil niczym rog.
– Osadzcie, wielmozni panowie, osadzcie sami, komu wierzyc. Tej rzucajacej oszczerstwa zmii czy jej, przykladzie swiatobliwosci.
Zle sie stalo, ze suknia, ktora Gyltha przyniosla medyczce z domu Starego Beniamina, byla wlasnie ta z uczty w Grantchester, o zbyt glebokim dekolcie i zbyt jaskrawym kolorze. Nie wygladala dobrze przy skromnej oraz eleganckiej czerni i bieli mniszek. Zle tez sie stalo, ze Gyltha, rozgoraczkowana z radosci po powrocie Ulfa, zapomniala przyniesc medyczce zawoj albo jakis welon do okrycia glowy, a ze czepek Adelii zostal gdzies pod wzgorzem Wandlebury, stanela przed sedziami z gola glowa niczym ladacznica.
Wyjawszy przeora Gotfryda, nikt nie ujmowal sie za nia.
Nie Rowley Picot. Nie bylo go tutaj.
Archidiakon Canterbury podniosl sie na nogi, ktore wciaz mial w kapciach. Byl malutkim zwawym staruszkiem.
– Wielmozni panowie, uporajmy sie szybciej z ta sprawa, abysmy mogli powrocic do naszych lozek. I jesli okaze sie, ze oskarzenia te rzucono ze zlosliwosci – twarz, ktora zwrocila sie ku medyczce, byla pyskiem wrednej malpki – niechaj ci, co je rzucaja, zostana wychlostani. No, a teraz…
Jednemu po drugim przyjrzano sie kamieniom, z ktorych Adelia zbudowala swoje zarzuty, i kolejno je odrzucono.
Zeznanie jakiegos bekarta sprzedajacego wegorze mialo potepic oblubienice Chrystusa?
Siostra dobrze zaznajomiona jest z rzeka? Ale ktoz nie byl zaznajomiony z plywaniem na lodzi w tym otoczonym wodami miescie?
Laudanum? Czyz nie mozna go kupic u kazdego aptekarza?
Od czasu do czasu mniszka spedzala noc poza klasztorem. No tak…
Mlody czlowiek nazywany Hubertem Walterem podniosl glos i glowe znad notatek.
– Panie, moze to nalezaloby wyjasnic. To… nie jest zwyczajne.
– Jesli moge zabrac glos, panie… – Przeorysza Joanna znowu wystapila naprzod. – Przewozenie jedzenia naszym pustelniczkom to akt milosierdzia, ktory wyczerpuje sily siostry Weroniki, spojrzcie, jakze jest krucha. W zwiazku z tym pozwolilam jej spedzac noce na odpoczynku i kontemplacji u ktorejs z eremitek, zanim wroci do zgromadzenia.
– Godne pochwaly, godne pochwaly. – Oczy sedziow z uznaniem zmierzyly figure siostry Weroniki, wiotka niczym wierzbowa galazka.
U jakiej znowu eremitki, zastanawiala sie Adelia, i dlaczego nie zaciagnieto tej eremitki przed sad, aby powiedziala, ile nocy ona i ta wiotka Weronika spedzily na kontemplacji?
Jestem pewna, ze nie ma zadnej eremitki.
Ale co by to dalo? Pustelniczka i tak by nie przyszla, wlasnie dlatego, ze byla pustelniczka. A domaganie sie jej przybycia tylko potwierdziloby zlosliwosc Adelii, przeciwienstwo pelnego szacunku milczenia Weroniki.
Rowleyu, gdzie jestes? Nie wytrwam tutaj samotnie, Rowleyu, oni chca ja wypuscic.
Odpor zarzutow trwal. Kto widzial, jak umiera Szymon z Neapolu? Czyz sledztwo nie wykazalo, ze Zyd utopil sie przypadkowo?
Mury wielkiej sali zaciesnialy sie coraz bardziej. Jakis bajlif przygladal sie trzymanym kajdanom, zdawalo sie, iz rozmysla, czy beda pasowac na male nadgarstki Adelii. Ponad glowa medyczki gargulce belkotaly cos w zlosliwej radosci, a wzrok sedziow odzieral ja ze skory.
Teraz archidiakon w ogole podawal w watpliwosc motywy, ktore kierowaly nia, gdy szla na wzgorze Wandlebury.
– Panowie, a co zaprowadzilo ja do tego nieslawnego miejsca? Skad ona wiedziala, co tam sie dzieje? Czyz nie moglibysmy przyjac, ze to ona byla w zmowie z diablem z Grantchester, a nie siostra zakonna, ktora oskarza, a ktorej jedyna zbrodnia, jak sie zdaje, bylo to, iz podazyla za nia, martwiac sie ojej bezpieczenstwo?
Przeor Gotfryd otwieral juz usta, ale uprzedzil go Hubert Walter, wciaz rozbawiony.
– Wielmozni panowie, mysle, ze musimy jednak pogodzic sie z tym, ze cala czworka dzieci zostala zgladzona, nim ta niewiasta postawila stope w Anglii. Mozemy wiec przynajmniej zdjac z niej zarzut morderstwa.
– Naprawde? – Archidiakon poczul sie rozczarowany. – Udowodnilismy, ze jest potwarczynia i ze, tak jak sama przyznala, wiedziala o tej otchlani i tym, co tam sie dzieje. Zacni panowie, uwazam, ze to dziwne. Uwazam, ze to podejrzane.
– Podobnie ja – odezwal sie biskup Norwich, ziewajac. – Zabierzmy te przekleta kobiete na chloste i skonczmy juz z tym.
– Czy to werdykt was wszystkich? Tak, to byl werdykt ich wszystkich.
Adelia krzyknela. Nie, nie ze swojego powodu, ale z powodu wszystkich dzieci Cambridgeshire.
– Nie wypuszczajcie jej, blagam. Ona moze zabic ponownie! Sedziowie nie sluchali jej, nie patrzyli na nia. Ich uwage zwrocil teraz ktos, kto wszedl do refektarza z kuchni, przynoszac sobie miske polewki z bekonem i wlasnie ja jadl.
Zamrugal, spogladajac na zgromadzonych.
– To jakis sad, prawda? Adelia czekala, az ten skromnie odziany czlowiek w skorzanym ubraniu zostanie zdmuchniety z powrotem tam, skad przybyl. Przy jego nogach przywarowaly dwa ogary do polowan na dziki. Czyli to jakis mysliwy, ktory zawedrowal tu przypadkowo.
Ale wielmozni sedziowie nadal stali. Klaniali sie. Nie siadali.
Henryk Plantagenet, krol Anglii, diuk Normandii i Akwitanii, hrabia Andegawenii, usadowil sie na stole refektarza, majtal nogami. Rozejrzal sie wokol.
– No i?
– To nie jest sad, panie – ocknal sie biskup Norwich, zatrzepotal niczym skowronek. – To zebranie, wstepne przesluchanie w sprawie dzieci zamordowanych w tym miescie. Poznano juz zabojce, ale ta… – wskazal na Adelie – ta niewiasta oskarzyla mniszke ze Zgromadzenia Swietej Radegundy o to, ze mu pomagala.
– Ach tak – oznajmil krol lagodnie. – Ja mysle, ze tu jakby za duzo duchownych. Gdziez de Luci? De Glanville? Swieccy lordowie?
– Nie chcielismy zaklocac im odpoczynku, panie. Hubert Walter opuscil swoje miejsce i stanal obok krola, wyciagnal ku niemu pergamin.
Henryk wzial dokument, odstawil miske z zupa.
– Mysle, ze nikt nie bedzie mial nic przeciwko temu, ze zapoznam sie z owa sprawa, bo wiedzcie, przysporzyla mi ona nieco problemow. Moi Zydzi z Cambridge zostali uwiezieni z jej powodu w zamkowej wiezy.
Potem dodal jeszcze cos, tez calkiem lagodnie, chociaz sedziowie drgneli podenerwowani.
– I przez to odpowiednio zmniejszyly sie moje dochody. Czytajac pergamin, nachylil sie, wzial z podlogi garsc sitowia. Czytal w ciszy, slychac bylo tylko uderzenia kropelek deszczu o wysokie okno, a takze pelne zadowolenia odglosy psow, ogryzajacych jakas kosc znaleziona pod stolem.
Adelii tak bardzo drzaly nogi, ze nie wiedziala, czy zdolaja ja uniesc. Ten skromny, zwyczajnie wygladajacy czlowiek wniosl do refektarza aure grozy.
Krol zaczal mamrotac, zblizyl pergamin do kandelabru na stole, aby lepiej widziec zapiski.
– Chlopiec twierdzi, ze zostal uprowadzony przez mniszke… nie jest uznawany przez prawo… hm. – Odlozyl poza zasieg swiatla jedno z trzymanych zdzbel sitowia. – Znakomita polewka, przeorze – rzucil od niechcenia.
– Dziekuje, panie.
– Wiedza mniszki i to, ze korzystala z rzeki. – Kolejne zdzblo trafilo poza zasieg swiatla. – Opiaty… – Tym razem zdzblo ulozono w poprzek pozostalych dwoch. – Calonocne czuwanie u pustelniczki. – Uniosl wzrok. – Czy te pustelniczke powolano na swiadka? Och nie, zapomnialem, to przeciez nie jest sad.
Nogi Adelii zmiekly jeszcze bardziej, tym razem od nadziei tak watlej, ze az nie wazyla sie z niej cieszyc. Wraz z kazdym zeznaniem zlozonym przez medyczke przeciwko Weronice u Henryka Plantageneta wciaz przybywalo zdzbel, starannie poukladanych na przemian, tak jakby zamierzal grac nimi w bierki.
– Szymon z Neapolu… utonal, bedac w posiadaniu rejestru dlugow… znowu rzeka… to jakis Zyd, oczywiscie, czego mozna bylo sie spodziewac… – Henryk pokiwal glowa nad nieostroznoscia Zydow i czytal dalej. – Podejrzenia kobiety swieckiej… wzgorze Wandlebury… ona utrzymuje, ze zostala zrzucona do otchlani… nie widziala przez kogo… szarpanina… kobieta swiecka i mniszka… obie ranne… dziecko uratowane… winny jest miejscowy rycerz…
Uniosl wzrok, potem spojrzal na stos zdzbel, potem na sedziow.
Biskup z Norwich odchrzaknal.
– Jak widzisz, panie, wszystkie zarzuty wobec siostry Weroniki nie maja podstaw. Nikt nie moze jej oskarzyc, poniewaz…
– Oczywiscie, procz chlopca – przerwal mu Henryk – ale jego zeznania nie maja zadnej mocy prawnej, prawda? No tak, zgadzam sie… Same poszlaki.
Raz jeszcze spojrzal na swoje zdzbla.
– Diabelnie duzo poszlak, prawda, ale… – Krol nadal policzki, odetchnal ciezko i zdzbla rozlecialy sie na wszystkie strony. – Zatem, co postanowiliscie uczynic z ta oszczerczynia… jak ona ma na imie? Adele? Hubercie, strasznie bazgrzesz.
– Prosze o wybaczenie, panie. Wolaja ja Adelia. Archidiakon zaczynal sie niecierpliwic.
– To jest niewybaczalne, aby rzucala takie kalumnie na osobe zakonna, tego nie mozna puscic plazem.
– Z pewnoscia – zgodzil sie Henryk. – I co, moze powinnismy ja powiesic?
Archidiakon nie dawal za wygrana.