gdziekolwiek, ale nie bede juz tracil wiecej dzieci i na zbawienie mojej duszy, jesli to cos za dwa dni wciaz jeszcze bedzie oddychac powietrzem Plantagenetow, oglosze swiatu, ze Kosciol wypuscil to wolno. A jesli chodzi o ciebie, pani…
Zwrocil sie teraz do przeoryszy Joanny. Uniosl jej glowe ze stolu, chwytajac za welon, zerwal go, ukazal szorstkie siwe wlosy.
– A jesli chodzi o ciebie… to gdybys poswiecila pilnowaniu swoich siostr choc polowe uwagi, z jaka pilnujesz swoich ogarow… Ona ma odejsc, rozumiesz? Ona ma odejsc albo rozwale ten twoj klasztor kamien po kamieniu, a ciebie razem z nim. Teraz wyjdz stad i zabierz ze soba te smierdzaca larwe.
To bylo ponure odejscie. Przeor Gotfryd stal u drzwi, wygladal staro i niezdrowo. Deszcz ustal, ale zimne, wilgotne powietrze switu podnioslo z ziemi mgly. Owych zakapturzonych, odzianych w plaszcze postaci dosiadajacych koni i wchodzacych do lektyk prawie nie dalo sie rozroznic. Jednak trwala cisza, wyjawszy stukot kopyt o bruk, parskanie koni i spiew drozda, a z wybiegu dla kur dobieglo pianie koguta. Nikt sie nie odzywal. Wszyscy wygladali jak lunatycy, jak czysccowe dusze.
Tylko krol odjezdzal halasliwie, gromada ogarow i konnych pogalopowala ku bramom i otwartej przestrzeni.
Adelii zdalo sie, ze widziala tez dwie postaci w welonach, odprowadzane przez zbrojnych. Moze tamta sylwetka w kapeluszu, zgarbiona, samotna, byla rabinem. Tylko Mansur stal przy boku medyczki, niech go Bog za to blogoslawi.
Podeszla do zapomnianej Walburgi i objela ja. Czekala na Rowleya Picota. Czekala i czekala.
On ani do niej nie przybyl, ani stad nie odszedl.
Ach, tak…
– Wyglada na to, ze musimy ruszac na piechote – oznajmila. – Dasz rade? Martwila sie o Walburge. Po tym, co dziewczyna widziala w kuchni, a czego nie powinna nigdy ogladac, jej puls byl wrecz zatrwazajaco szybki.
Mniszka przytaknela.
Razem wolno szly poprzez mgle. Mansur kroczyl obok nich. Adelia dwukrotnie obejrzala sie za Strozem i dwukrotnie sobie przypomniala. Kiedy zas odwrocila sie po raz trzeci…
– Dobry Boze, nie.
– Co sie stalo? – zapytal Arab.
Za nimi szedl Rakszasa, jego stopy nurzaly sie we mgle. Eunuch wyciagnal sztylet, potem wsunal go do polowy do pochwy.
– To ten drugi. Zostan tutaj. Wciaz oddychajac ciezko z przerazenia, Adelia patrzyla, jak Arab idzie przed siebie i zagaduje Gerwazego z Coton, tego o sylwetce tak bardzo przypominajacej zabitego rycerza, wlasnie tego sir Gerwazego, teraz jakby mniejszego i dziwnie oniesmielonego. On i Saracen poszli dalej wzdluz sciezki, znikneli medyczce z oczu. Cos mamrotali. Przez ostatnich kilka tygodni angielski Mansura znacznie sie poprawil. Saracen wrocil samotnie. Teraz cala trojka znowu szla razem.
– Poslijmy mu garnek rdestu – odezwal sie.
– Dlaczego? – A potem, jako ze wszystko, co normalne, zostalo cisniete gdzies na bok, Adelia usmiechnela sie szeroko. – On… Mansurze, on zlapal chorobe weneryczna?
– Inni lekarze nie zdolali mu pomoc. Biedak juz dawno probowal sie mnie poradzic. Mowi, ze przypatrywal sie domowi Zyda, czekajac na moj powrot.
– Widzialam go. Wystraszyl mnie na smierc. Dam mu tego cholernego rdestu, ale zaprawie go pieprzem. To go oduczy czajenia sie na brzegu rzeki. Jego i jego chorobe.
– Badzze medykiem – zganil ja Mansur. – To stroskany czlowiek, przerazony tym, co powie jego zona, niech Allach sie nad nim zmiluje.
– No to powinien byc jej wierny – odparla Adelia. – Tfu, to bedzie akurat w sama pore, jesli to rzezaczka – wciaz sie szeroko usmiechala. – Ale nie mow mu o tym.
Ulzylo im, kiedy dotarli do bram miasta i ujrzeli Wielki Most. Przechodzilo po nim stado owiec, tak wielkie, ze wprawialo go w drzenie. Jacys zacy, zataczajac sie, wracali do domu po ciezkiej nocy.
Walburga gwaltownie wypuscila powietrze i powiedziala pelna zdumienia:
– Ale ona byla przeciez najlepsza z nas, najswietsza. Podziwialam ja, byla taka dobra.
– Byla oblakana – odparla Adelia. – Trudno to wytlumaczyc.
– Skad sie to bierze?
– Nie wiem. Moze zawsze w niej bylo. Byla dlawiona. Skazana na zycie w cnocie i posluszenstwie juz w wieku trzech lat. Przypadkowo spotkala mezczyzne, ktory nad nia zapanowal. Rowley opowiadal, ze Rakszasa pociagal kobiety. „Bog wie dlaczego. Nie traktowal ich dobrze'. Czy wsciekle spolkowanie wyzwolilo obled mniszki? Byc moze.
– Nie wiem – powtorzyla Adelia. – Oddychaj plytko. Powoli. Kiedy dotarli do wejscia na most, klusem zblizyl sie do nich jakis konny. Sir Rowley spojrzal w dol, na medyczke.
– Czy doczekam sie jakichs wyjasnien, pani?
– Wyjasnilam juz wszystko przeorowi Gotfrydowi. Jestem ci wdzieczna i zaszczycona twoimi oswiadczynami…
Och, niedobrze.
– Rowley, chcialabym za ciebie wyjsc, tylko za ciebie, za nikogo innego, naprawde. Ale…
– A czyz tego ranka nie wychedozylem cie zacnie? Specjalnie mowil po angielsku, Adelia poczula, jak zakonnica u jej boku wzdryga sie, slyszac to stare, saksonskie i wulgarne slowo.
– Zaiste – odparla.
– Uratowalem cie. Ocalilem przed tym potworem.
– To takze zrobiles. Ale byl tam tez ow wir sil, ktore oplatywaly ja i Szymona z Neapolu i doprowadzily do odkrycia na wzgorzu Wandlebury, mimo nieszczesnego pomyslu Adelii, zeby pojsc tam samotnie.
Te same sily doprowadzily do ocalenia Ulfa. Uwolnily Zydow. Choc nikt poza krolem o tym nie wspominal, cale sledztwo stanowilo polaczenie logiki, chlodnego rozumowania oraz… och, no dobrze, instynktu, ale instynktu opartego na wiedzy; w tej epoce kierujacej sie glownie naiwna wiara, rzadkie to byly umiejetnosci, zbyt rzadkie, aby utonac, tak jak utonal Szymon, zbyt cenne, aby je pogrzebac, tak jak ona zostalaby pogrzebana w malzenstwie. Medyczka o tym wszystkim myslala w udrece, ale rezultat tych rozmyslan byl nieuchronny. Chociaz ona sie zakochala, to reszta swiata sie nie zmienila. Trupy wciaz krzycza. Miala obowiazek ich wysluchac.
– Ja nie moge wyjsc za maz – oznajmila. – Jestem medykiem umarlych.
– Na pewno powitaja cie z radoscia. Dzgnal konia ostrogami i ruszyl na most, zostawiajac Adelie sama i dziwnie urazona. Moglby przynajmniej odprowadzic ja i Walburge do domu.
– Hej! – krzyknela za nim. – Slesz glowe Rakszasy na Wschod, do Hakima?
Przyplynela do niej jego odpowiedz.
– Wlasnie tam, do licha, juz moja w tym glowa! Zawsze potrafil ja rozbawic, nawet kiedy plakala.
– To dobrze – stwierdzila.
Tego dnia w Cambridge wiele sie wydarzylo.
Sedziowie wysluchali zeznan i wydali wyroki w sprawach kradziezy, obrzynania monet, ulicznych bojek, uduszenia niemowlecia, bigamii, klotni o miedze, zbyt slabego piwa, za malych bochenkow chleba, podwazanych testamentow, smiertelnych wypadkow, wloczegostwa, zebractwa, sporow kapitanow lodzi, sasiedzkich bijatyk, podpalenia, uciekajacych dziedziczek i krnabrnych czeladnikow.
W poludnie zrobiono przerwe. Grzmot werbli i dzwiek trab przykuly uwage tlumow na podzamczu. Na podwyzszeniu, przed sedziami, stanal herold, odczytal z pergaminu, tak by uslyszano go w miescie:
– „Niechaj bedzie wiadome, ze w obliczu Boga i ku ukontentowaniu sedziow, rzeczonemu rycerzowi, niejakiemu Joscelinowi z Grantchester, dowiedziono, iz to on jest nikczemnym zabojca Piotra z Trumpington, Harolda z Parafii Swietej Marii, Marii corki Bonninga, lowcy ptactwa, oraz Ulryka z Parafii Swietego Jana i ze wspomniany juz Joscelin z Grantchester zginal, gdy go chwytano, a jak przystoi w przypadku takiego zbrodniarza, pozarty zostal przez psy.
Niech bedzie takze wiadome, ze Zydzi z Cambridge oczyszczeni zostali z oskarzen o te morderstwa, tak aby mogli powrocic do prawnie im przynaleznych domow i zajeli je bez przeszkod. W imie Boze, podpisano Henryk, krol Anglii'.
Nie bylo wzmianki o mniszce, Kosciol milczal w jej sprawie. Ale w calym Cambridge o tym szeptano. Po poludniu Agnieszka, zona sprzedawcy wegorzy oraz matka Harolda, rozebrala mala chatynke, w ktorej przesiadywala pod bramami zamku od czasu smierci syna, zatargala szalas w dol zbocza i odbudowala pod brama klasztoru Swietej Radegundy.
To widzieli i slyszeli wszyscy.
Innych rzeczy dokonano potajemnie oraz w ciemnosciach, chociaz dokladnie nie wiadomo, kto to robil. Na pewno wysocy dostojnicy Kosciola zebrali sie za zamknietymi drzwiami, a jeden wolal: „ktoz uwolni nas od tej hanbiacej nas kobiety?', dokladnie jak wolal kiedys Henryk II, aby uwolniono go od klopotliwego Becketa.
Co pozniej wydarzylo sie za tymi zamknietymi drzwiami, bylo juz mniej znane, albowiem nie wydano zadnych polecen, choc pojawily sie sugestie tak delikatne jak skrzydelka komara, tak nikle, ze wprost nie dawalo sie ich wyslowic, wyrazono zyczenia tak subtelnym kodem, iz odczytac mogli je tylko ci, ktorzy znali do niego klucz. Moze wszystko dlatego, aby o tych ludziach – a oni nie byli duchownymi – ktorzy zeszli z Zamkowego Wzgorza do klasztoru Swietej Radegundy, nie dalo sie powiedziec, iz dzialali z czyjegos rozkazu.
Ani nawet w ogole, ze to oni zrobili.
Przypuszczalnie Agnieszka wiedziala, ale nigdy nikomu o tym nie mowila.
Owe sprawy, te jawne i te ukryte, dzialy sie bez wiedzy Adelii. Tak jak polecila jej Gyltha, medyczka przespala cala dobe. Kiedy sie obudzila, ujrzala kolejke pacjentow, wijaca sie uliczka Jezusowa. Czekali, az przyjmie ich medyk Mansur. Zajela sie najpowazniejszymi przypadkami, potem zrobila przerwe, w trakcie ktorej naradzila sie z Gyltha.
– Powinnam isc do konwentu i przyjrzec sie Walburdze. Zaniedbalam ja.
– Dasz sobie rade.
– Gyltha, ja nie chce tam isc.
– No to nie idz.
– Kolejny taki atak moze zatrzymac jej serce.
– Drzwi klasztoru sa zamkniete i nikt z wewnatrz nie odpowiada. Tak mowia… I mowia, ze
– Nie ma juz? – Nikt sie nie ociaga, kiedy rozkazuje mu krol, pomyslala.
Gyltha wzruszyla ramionami.
– Po prostu jej nie ma. Tak mowia.
Adelia poczula, jak ulga splywa jej do zeber i niemal je leczy. Plantagenet oczyscil powietrze krolestwa, tak ze ona moze nim teraz swobodnie oddychac.
Chociaz, pomyslala, czyniac tak, skazil powietrze innego kraju. Co tam zostanie jej uczynione?
Medyczka usilowala nie dopuszczac do mysli obrazu zakonnicy wijacej sie na posadzce refektarza, tym razem w nieczystosciach i kajdanach – ale jej sie nie udalo. Nie zdolala tez uniknac troski. Byla wszak medykiem, a prawdziwi medycy nie osadzali, tylko diagnozowali. Zajmowala sie ranami i chorobami kobiet oraz mezczyzn, ktorzy wzbudzali w niej wstret jako w czlowieku,