ale nie lekarzu. Charakter odstreczal, jednak nie cierpienia, nie cialo potrzebujace pomocy.

Tak, mniszka byla oblakana. Dla dobra innych musiala pozostac zamknieta do konca swoich dni. Jednak…

– Panie, okaz jej milosierdzie i traktuj ja dobrze – powiedziala Adelia. Gyltha spojrzala na nia tak, jakby i ona zwariowala.

– Potraktowano ja tak, jak na to zaslugiwala – oznajmila beznamietnie. – Tak mowia.

Ulf, jakims cudem, siedzial nad ksiazkami. Stal sie teraz spokojniejszy i powazniejszy. Z tego, co opowiadala jego babka, stwierdzil, ze chce zostac prawnikiem. Choc bylo to bardzo mile i godne pochwaly, Adelia tesknila za dawnym Ulfem.

– Najwyrazniej bramy klasztoru sa zamkniete – oznajmila mu – ale musze przez nie wejsc do Walburgi. Jest chora.

– Co? Siostra Tluscioszka? – chlopak znowu stal sie soba. – Chodz ze mna. Mnie nie zatrzymaja.

Reszte pacjentow powierzyla Gylcie i Mansurowi. Adelia poszla po szkatulke z lekarstwami. Obuwik byl doskonaly na histerie, panike i bojazliwosc. A rozany olejek dzialal lagodzaco.

Ruszyla z Ulfem.

Na zamkowych murach poborca podatkow, ktory udal sie tam na bardzo zasluzony odpoczynek od spraw zwiazanych z sadami, patrzac na wiele figurek ludzi, przekraczajacych rozciagajacy sie w dole Wielki Most, rozpoznal wsrod nich dwie male postaci. Nieco wieksza z nich po tym brzydkim nakryciu glowy rozpoznalby zreszta wsrod milionow.

Teraz nadszedl odpowiedni czas, teraz, kiedy ruszyla w droge. Zawolal o swojego konia.

Sir Rowley Picot sam nie wiedzial, dlaczego o rade dla swojego obolalego serca poprosil wlasnie Gylthe, sprzedawczynie wegorzy i domowa gospodynie. Moze dlatego, ze w calym Cambridge wlasnie ona byla najblizsza przyjaciolka milosci jego zycia. A moze dlatego, ze pomagala w opiece nad nim, gdy lezal ranny, i w przywroceniu go do zdrowia, a takze dlatego ze stanowila ostoje zdrowego rozsadku. A moze za sprawa pewnych niedyskrecji, powtarzanych na temat jej przeszlosci… Po prostu zapytal i do diabla z cala reszta.

Ponuro zul jedno z ciastek wypieczonych przez gospodynie.

– Gyltha, ona za mnie nie wyjdzie.

– Pewnie, ze nie wyjdzie, szkoda. Ona jest… – Probowala znalezc analogie do jakiegos basniowego stworzenia, ale tylko jedno przychodzilo jej do glowy-…ona jest takim jednorozcem. – Potem dodala jeszcze:

– No, rozchodzi sie o to, ze ona jest taka szczegolna.

– Ja tez jestem szczegolny. Gyltha wyciagnela reke, aby poklepac sir Rowleya po glowie.

– Dobry z ciebie chlopiec i daleko zajdziesz, ale ona jest… – Znowu nie udalo jej sie znalezc porownania. – Dobry Pan ja stworzyl, a potem zniszczyl forme. Potrzebujemy jej, my wszyscy, nie tylko ty.

– Ja wiec nie mam jej miec, tak?

– Nie w malzenstwie, ale sa tez inne sposoby, aby oskorowac kotka.

– Gyltha juz dawno temu uznala, ze kotek, chociazby i szczegolny, moze byc skorowany dobrze a zdrowo, no i dlugo. Kobieta jest w stanie zachowac swoja niezaleznosc, tak jak ona zachowala wlasna i wciaz miec wspomnienia, grzejace ja w zimowe noce.

– Dobry Boze, kobieto, czy ty proponujesz…? Ja wzgledem mistrzyni Adelii mam intencje… mialem intencje… czyste.

Gyltha, ktora nigdy nie uwazala czystosci za cos stosownego dla mezczyzny i kobiety wiosenna pora, westchnela.

– To milo. Chociaz nigdzie cie to nie zaprowadzi, prawda? Nachylil sie ku niej i powiedzial:

– No to dobrze. Jak? Tesknota wypisana na jego twarzy zmiekczylaby nawet najtwardsze serca.

– Panie nasz, coz za rozumy maz, naprawde madry chlopak. Ona jest medyczka, prawda?

– Tak, Gyltho – staral sie zachowac cierpliwosc, – To wlasnie, jak mniemam, jest powodem tego, iz mnie odrzucila.

– A co robia medycy?

– Opiekuja sie pacjentami.

– Tak robia i ja mysle, ze taki jeden medyk moze byc dla kogos bardziej opiekunczy niz dla innych pacjentow, zakladajac, ze pacjent jest slabiutki, i zakladajac, ze ona go bedzie lubic.

– Gyltho – odezwal sie sir Rowley powaznym glosem. – Gdybym nagle nie poczul sie wlasnie tak niezmiernie slabiutki, to ciebie poprosilbym o reke.

Kiedy przeszli most i zblizali sie do wierzb na brzegu, dostrzegli tlum zgromadzony u bram klasztoru.

– O Boze – powiedziala Adelia – wiesci sie rozeszly. Widziala chatke Agnieszki – znak oglaszajacy bliska obecnosc mordercy.

Mozna sie bylo tego spodziewac, pomyslala medyczka. Wscieklosc mieszczan przeniosla sie na kogos innego i ciemna tluszcza zebrala sie przeciwko zakonnicom tak jak kiedys przeciwko Zydom.

Ale to wcale nie byla ciemna tluszcza. Tlum, spory, skladal sie glownie z rzemieslnikow i przekupniow, mieli w sobie wscieklosc, choc stlumiona oraz zmieszana z… podekscytowaniem? Adelia nie potrafila tego stwierdzic.

Dlaczego ci ludzie nie byli juz rozjuszeni tak jak wtedy, gdy chodzilo o Zydow? Moze sie wstydzili. Zabojcy, jak sie okazalo, nie nalezeli do jakiejs pogardzanej grupy ludzi. Pochodzili z ich grona. Jeden morderca byl osoba szanowana, drugi zaufanym przyjacielem, ktorego codziennie pozdrawiali. Zakonnice odeslano tam, gdzie nie mogli dokonac nad nia samosadu, z pewnoscia jednak zarzucali przeoryszy Joannie lenistwo i to, ze dala oblakanej kobiecie duza swobode, jaka Weronika cieszyla sie zbyt dlugo.

Ulf rozmawial teraz ze strzecharzem, ktoremu Adelia ocalila stope, obaj mowili w dialekcie uzywanym przez ludzi z Cambridge. Medyczka nadal prawie nic nie rozumiala. Mlody rzemieslnik unikal jej spojrzenia, a zazwyczaj wital ja serdecznie.

Chlopak, kiedy wrocil, tez na nia nie patrzyl.

– Nie wejdziesz do srodka – oznajmil.

– Musze. Walburga to moja pacjentka.

– Dobra, ale ja tam nie wchodze. – Rysy chlopca zaostrzyly sie tak jak wtedy, gdy sie czyms martwil.

– Rozumiem. – Nie byla pewna, czy w ogole powinna go ze soba zabierac. Dla niego konwent stanowil siedlisko wiedzmy.

W solidnej bramie otworzyla sie furtka i wygramolilo sie z niej dwoch zakurzonych robotnikow. Adelia dostrzegla w tym swoja szanse. Rzucajac krotkie „przepraszam', przecisnela sie do srodka, nim zdolano na nowo zamknac wejscie. Drzwi trzasnely tuz za jej plecami.

Natychmiast ogarnely ja cisza i poczucie obcosci. Ktos, przypuszczalnie robotnicy, zabil ukosnie deskami wejscie do kosciola, kiedys otwartego dla pielgrzymow, gromadzacych sie tlumnie, aby wznosic modly przed relikwiarzem swietego Piotrusia z Trumpington.

Jakze to dziwne, pomyslala medyczka, ze ow chlopiec stracil swoja swietosc wlasnie teraz, kiedy okazalo sie, ze smierc poniosl nie z rak Zydow, lecz chrzescijan.

Dziwne takze, ze niechlujnosc klasztoru, ignorowana przez niedbala przeorysze, tak szybko przybrala ksztalty zepsucia.

Idac sciezka ku budynkowi klasztoru, Adelia musiala sie powstrzymywac od mysli, ze nawet ptaki przestaly tu spiewac. Nie, nie przestaly, wzdrygnela sie, robily to jednak inaczej. Wyobraznia platala jej figle.

Stajnie przeoryszy Joanny byly opuszczone. Przed zagrodami dla koni zwisaly z zawiasow otwarte drzwiczki.

Tam, gdzie mieszkaly zakonnice, panowal spokoj. U wejscia na dziedziniec Adelia zlapala sie na tym, ze w ogole nie chce tam isc. W dziwnej jak na te pore roku szarosci dnia kolumny wokol trawiastego wirydarza byly tylko bladym wspomnieniem owych nocy, kiedy widziala tu rogaty i zlowrogi cien, jakby przyzwany plugawa zadza jednej z mniszek.

Dzieki Bogu, ze on nie zyje, a jej tu nie ma. Ze niczego tutaj juz nie ma.

Cos jednak bylo. Jakis okryty welonem ksztalt przy poludniowej scianie wirydarza, spokojny jak kamienie, na ktorych kleczal.

– Przeoryszo? Ksztalt sie nie poruszyl. Adelia podeszla i dotknela jej ramienia.

– Przeoryszo. – Pomogla jej wstac. Kobieta postarzala sie przez noc, jej wielka gladka twarz zapadla sie zmienila w maske gargulca. Powoli odwrocila glowe.

– Co?

– Przyszlam do… – Adelia podniosla glos, to bylo jak rozmowa z gluchym. – Przynioslam nieco lekarstw dla siostry Walburgi.

Musiala to powtorzyc. Nie sadzila, aby Joanna wiedziala, o kogo chodzi.

– Walburgi?

– Ona jest chora.

– Naprawde? – Przeorysza odwrocila od niej wzrok. – Ona odeszla. One wszystkie odeszly.

A zatem wkroczyl tu Kosciol.

– Przykro mi – powiedziala medyczka. I tak wlasnie bylo. Patrzenie na takie ponizenie istoty ludzkiej mialo w sobie cos okropnego. To nie wszystko, okropne tez bylo ogladanie umierajacego konwentu, ktory wygladal, jakby sie zapadal. Medyczce zdawalo sie, ze dziedziniec nieco sie przechylil. Inaczej tu pachnialo, inne byly ksztalty.

I ten dzwiek, prawie nieuchwytny, jak brzeczenie owada zamknietego w sloiku, tyle ze o wyzszych tonach.

– Dokad odeszla siostra Walburga?

– Co?

– Siostra Walburga. Gdzie ona jest?

– Och. – Proba skupienia. – Mysle, ze poszla do swojej ciotki. W takim razie nie miala tu juz nic do roboty. Mogla stad odejsc. Jednak sie ociagala.

– Czy jest cos, co moge dla ciebie zrobic, przeoryszo?

– Co? Odejdz. Zostaw mnie w spokoju.

– Jestes chora, pozwol mi sobie pomoc. Czy jest tutaj ktos jeszcze? Na litosc boska, co to za dzwiek?

Choc cichutki, niemilosiernie draznil ucho.

– Slyszysz to? Takie buczenie.

– To duch – odrzekl gargulec w ludzkiej postaci. – To moja pokuta, mam sluchac tego, az zamilknie. Teraz odejdz. Zostaw mnie, abym sluchala krzyku smierci. Nawet ty nie pomozesz duchowi.

Adelia cofnela sie gwaltownie.

– Przysle kogos – oznajmila i po raz pierwszy w zyciu uciekla od cierpiacego.

Przeor Gotfryd. On bedzie potrafil cos zrobic, zabierze ja, chociaz duchy dreczace Joanne pojda za nia wszedzie.

Ruszyly tez za biegnaca Adelia – niemal upadla, skaczac przez furtke, chcac jak najpredzej sie wydostac.

Nagle stanela twarza w twarz z matka Harolda i nie potrafila oderwac od niej wzroku. Kobieta wpatrywala sie w nia tak, jakby dzielily potezny sekret.

Вы читаете Mistrzyni sztuki smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату