konfrontacji z nauka i sa jedynie mitami, a historia zmartwychwstania pochodzila z imaginacji Marii Magdaleny. Ma pan wiec obraz mojej mlodosci… Biblia, a obok Renan. W pewnym momencie nie moglem juz dluzej utrzymac tej ambiwalentnej i schizofrenicznej w istocie postawy.

– Kiedy to bylo? – zapytal Randall. Podano aperitify, lyknal wiec pastis i czekal.

– Zmiana nastapila, gdy rozpoczalem studia na politechnice, gdzie zaczalem od radioelektrycznosci, by potem skoncentrowac sie na chemii. Kiedy juz bylem naukowcem pelna geba, zerwalem z religia do konca. Uznalem, ze to merde, i zmienilem sie w zimnego sukinsyna. Wie pan na pewno, jak to jest, gdy sie odnajduje cos nowego, nowe podejscie, czlowiek ma wtedy sklonnosc do przesady. Kiedy juz zdecydowalem sie porzucic wiare i ufac tylko podejsciu naukowemu, zaczalem szanowac i akceptowac wylacznie to, co mozna bylo zbadac w laboratorium, co mozna bylo zobaczyc, uslyszec, poczuc lub przyjac na logike. Po ukonczeniu studiow trwalem w tej postawie, pracowalem i zylem wylacznie w perspektywie terazniejszosci, naszego czasu tu, na ziemi. Nie interesowalo mnie zycie pozagrobowe. Moja religia stal sie fakt, a Bog, Syn Bozy, pieklo i niebo to nie byly fakty.

Aubert przerwal, pociagnal lyk aperitifu i zachichotal jakby do siebie.

– Skoro mowa o niebie, przypomnialo mi sie, jak kiedys zaatakowalem koncepcje nieba za pomoca naukowej logiki. Napisalem dla naszej gazety studenckiej krotka pseudonaukowa rozprawe, analizujac w niej mozliwosc pojscia do nieba. Zajalem sie danymi na temat rozmiarow nieba, jedynymi jakie istnieja. Swiety Jan w Apokalipsie pisze tak: „I zmierzyl Miasto trzcina poprzez dwanascie tysiecy stadiow: dlugosc, szerokosc i wysokosc jego sa rowne'. Innymi slowy, niebo to doskonaly szescian o boku tysiaca pieciuset mil… uzywajac miary amerykanskiej. Wyliczylem wiec, ze zajmuje ono obszar pieciuset kwintylionow stop szesciennych. Na kazdego czlowieka, ktory poszedl do nieba, trzeba liczyc dziesiec stop szesciennych, zeby mogl stac wyprostowany, co oznaczalo, ze w niebie moze sie pomiescic zaledwie piecdziesiat kwintylionow ludzi. Jednak od czasow Jana zylo na ziemi i umarlo juz ponad trzysta szesc sekstylionow ludzi, ktorzy mieli nadzieje znalezc sie w niebie. Czyli o wiele, wiele wiecej, niz moglo sie tam zmiescic. Wlasciwie to przeludnienie w niebie nastapilo juz wieki temu. I co pan na to?

– Zalatwil ich pan – odparl Randall ze smiechem. – Bardzo sprytne.

– Nawet za bardzo – powiedzial Aubert. – Bo na koncu okazalo sie, ze to ja zostalem zalatwiony. Oczywiscie moje naukowe zaciecie bylo godne podziwu, lecz moja znajomosc Biblii pozostawiala wiele do zyczenia. W nastepnym numerze naszego pisma ukazal sie zgryzliwy list profesora teologii z Institut Catholique w Paryzu, ktory zbesztal mnie za niedokladne przeczytanie Nowego Testamentu. Swiety Jan opisywal bowiem nie niebo na wysokosciach, lecz tu, na ziemi: „I ujrzalem niebo nowe i ziemie nowa'. Ta wizja nieba byla Nowa Jerozolima, prawdziwym Izraelem, z jego dwunastoma bramami i rzekami, i mialo tam zamieszkac tylko „dwanascie pokolen synow Izraela'. Rozmiary tego miasta byly wiec wystarczajace i nie grozilo mu przeludnienie. Byla to dla mnie nauczka, zeby nie starac sie przykladac do Biblii miary naukowej. Lecz oczywiscie nie przekonalo mnie to, ze takie miejsce jak niebo w ogole moze istniec.

– Podejrzewam, ze bardzo wielu ludzi nie jest przekonanych o jego istnieniu – rzekl Randall. – W koncu nie wszyscy sa fundamentalistami. Calkiem sporo ludzi, nawet posrod wierzacych, nie odczytuje Biblii doslownie.

– Wciaz jednak nazbyt wielu wierzy w niebo, zycie pozagrobowe, osobowego Boga i wszystkie te stare przesady – stwierdzil Aubert. – Nie jest to wiara zrodzona z rozsadku, lecz ze strachu, oni sie boja nie wierzyc. Lekaja sie miec watpliwosci. Ja zawsze mialem watpliwosci, monsieur Randall. Nie chcialem wierzyc i poddac sie czemus, czego nie akceptowal moj sceptyczny umysl. Ten sceptycyzm sciagnal na mnie powazne klopoty, kiedy sie ozenilem z Gabrielle.

– Jak dlugo jest pan zonaty, profesorze? – zapytal Randall.

– Wlasnie minelo dziewiec lat. Moja zona pochodzi ze skrajnie ortodoksyjnej, zyjacej w bojazni bozej, katolickiej rodziny. Jest gleboko wierzaca, tak jak jej rodzice, ktorzy oboje zyja i ktorzy bardzo ja zdominowali, szczegolnie ojciec. To jeden z najbogatszych przemyslowcow i czlonek swieckiej hierarchii Kosciola rzymskokatolickiego w Europie. Jest jednym z przywodcow Pralatury Swietego Krzyza i Opus Dei, nazywanej potocznie Opus Dei, dzielo Boze. Mniej potocznie i mniej oficjalnie znanej jako Octopus Dei, czyli osmiornica Boza, ewentualnie Swieta Mafia. – Profesor zerknal na Randalla. – Slyszal pan o Opus Dei?

– Nie… nie sadze.

– A wiec krotko. Opus Dei zalozyl w roku tysiac dziewiecset dwudziestym osmym w Madrycie hiszpanski prawnik, ktory zostal ksiedzem. Jose Maria Escriv? de Balaguer. Jest to wlasciwie elitarne i na wpol tajne stowarzyszenie swieckich katolikow, ale skupia takze ksiezy, stawiajace sobie za cel rechrystianizacje swiata zachodniego. Wymaga ono od swych czlonkow… z ktorych zaledwie dwa procent to ksieza… by prowadzili zycie w duchu chrzescijanskim, wedlug nakazow Ewangelii. Ruch rozprzestrzenil sie z Hiszpanii na caly swiat, do Francji, Stanow Zjednoczonych i siedemdziesieciu innych krajow, az w koncu Watykan musial go uznac i podjac z nim wspolprace. Opus Dei liczy prawdopodobnie… ktoz to wie naprawde… sto tysiecy czlonkow, a moze dwukrotnie wiecej. Staraja sie wplywac na gospodarke, na rzady i polityke, na edukacje mlodziezy. Ja ich nazywam swieckimi jezuitami. Skladaja sluby ubostwa, posluszenstwa i czystosci, ktore jednakze dla takich ludzi jak moj tesc interpretowane sa inaczej. Bogaci powinni na przyklad wierzyc w cnote ubostwa, lecz moga pozostac bogaci, nalezy okazywac posluszenstwo Bogu, ale w razie koniecznosci mozna zachowac sie w sposob niegodny, trzeba zyc w duchu czystosci, ale mozna miec zone i dzieci czy nawet kochanke, poniewaz, jak to oni mowia „Czystosc to nie celibat'. Ma pan teraz obraz mojego tescia i atmosfery, w jakiej wychowywala sie Gabrielle. Rozumie pan?

– Tak, rozumiem – odparl Randall, zastanawiajac sie, dlaczego Aubert mu o tym wszystkim mowi.

– A wiec zona z Opus Dei, a maz od Renana – ciagnal Aubert. – Kiepska chemia. Bylismy dla siebie stworzeni, gdyby nie ten konflikt. W ostatnich latach coraz powazniej nabrzmiewala miedzy nami kwestia dzieci. Kosciol mowi: rozmnazajcie sie. Opus Dei mowi: rozmnazajcie sie. Moj tesc to samo. W Ksiedze Rodzaju napisano: „Badzcie plodni i mnozcie sie i zaludniajcie ziemie'. Wiec moja zona, skadinad subtelna kobieta, musi miec dzieci, i to nie jedno czy dwoje, tylko wiele. Ja natomiast pozostalem naukowcem, swiadomym zagrozenia nuklearnego, znajacym dane na temat przeludnienia, a poza tym nie moglem pozwolic, zeby jakas organizacja, ktora z uporem sprzeciwia sie kontroli urodzin, dyktowala mi, co mam robic. Nie chcialem byc przyczyna pojawienia sie na swiecie kolejnych dzieci, nawet jednego dziecka. Rok temu sytuacja stala sie powazna. Zona pod naciskiem rodzicow zaczela sie domagac potomstwa. Nie zgodzilem sie. Moj tesc zaczal namawiac Gabrielle, zeby wystapila o uniewaznienie malzenstwa. Nie chciala tego, ale chciala miec dziecko. Ja takze tego nie chcialem, ale nie chcialem tez dziecka. Szczerze mowiac, raczej nie przepadalem za dziecmi. Mon Dieu, bylismy w slepej uliczce, ale takiej, ktora mogla skonczyc sie rozwodem. I wtedy cos sie wydarzylo, wlasciwie to mnie przydarzylo sie cos takiego, co rozwiazalo konflikt i uratowalo moje malzenstwo.

Randall ciekaw byl, co sie stalo, lecz nie naciskal, pozostajac biernym sluchaczem.

Aubert po chwili podjal watek.

– Przed dziesiecioma miesiacami francuski wydawca Miedzynarodowego Nowego Testamentu, moj dobry znajomy monsieur Fontaine, zjawil sie u mnie i zapytal, czy chcialbym sie zapoznac z efektem badan autentycznosci papirusu i pergaminu. Poszedl zalatwiac jakies sprawy, a mnie zostawil francuski przeklad Pergaminu Petroniusza i Ewangelii wedlug Jakuba. Oczywiscie rozumie pan, ze podczas badan nie pokazano mi tych dokumentow w calosci, a nawet gdyby, to i tak przeciez nie znam aramejskiego. Tak wiec zapoznalem sie z ich trescia po raz pierwszy dopiero dziesiec miesiecy temu. – Aubert westchnal. – Nie wiem, czy w ogole potrafie wyrazic slowami, co czulem po przeczytaniu raportu Petroniusza i tekstu Jakuba, szczegolnie tekstu Jakuba.

– Chyba to rozumiem – rzekl Randall.

– Nie sadze, zeby ktokolwiek mogl to zrozumiec. Oto ja, obiektywny naukowiec, sceptyczny wobec tego, co niezbadane, poszukujacy prawdy, natrafilem nagle na te prawde. I byla to prawda, ktorej prawdziwosc jakims niewytlumaczalnym zrzadzeniem losu, albo opatrznosci, wlasnie ja sam potwierdzilem, zbadalem laboratoryjnie. Teraz juz nie moglem jej zaprzeczac. Jezus stal sie rzeczywistoscia. Jaka byla moja reakcja? Jakby to powiedziec… zostalem odmieniony. Skoro Syn Bozy byl faktem, to zgodnie z logika takze Bog byl faktem. Po raz pierwszy w zyciu, niczym Hamlet zaczalem rozumiec, ze sana swiecie rzeczy nieznane naszej nauce i filozofom. Przez cale wieki ludzie wierzyli w Chrystusa bez dowodow, tylko dzieki slepej wierze, i teraz oto te ich wiare mialy umocnic fakty. Mozliwe wobec tego, ze mozna by uwierzyc takze w inne abstrakcje, takie jak dobra wola i boska motywacja w stworzeniu swiata albo zycie pozagrobowe. Dlaczego nie?

Aubert rzucil Randallowi wyzywajace spojrzenie, ten jednak wzruszyl tylko ramionami i powtorzyl:

– Istotnie, dlaczego nie.

– Wtedy tez zrozumialem po raz pierwszy, monsieur Randall, tych moich kolegow naukowcow, ktorzy potrafili pogodzic wiare ze swiatopogladem naukowym. Na przeklad Blaise Pascal w siedemnastym wieku uzasadnil swoja wiare takim stwierdzeniem: „Serce ma swoje racje, ktorych rozum nie zna'.

– Sadzilem, ze Pascal byl filozofem – powiedzial Randall.

– Oczywiscie, ale zajmowal sie glownie fizyka i matematyka – wyjasnil Aubert. – Jako szesnastolatek napisal traktat o przecieciach stozkowych. Stworzyl podstawy teorii prawdopodobienstwa. Wynalazl pierwszy komputer i wyslal jeden egzemplarz krolowej szwedzkiej Krystynie. Zajmowal sie badaniem cisnienia atmosferycznego. A jednoczesnie wierzyl w cuda, poniewaz sam jednego doswiadczyl. Wierzyl w Najwyzsza Istote. Napisal tak: „Ludzie pogardzaja religia i boja sie, ze nie ma w niej prawdy. By temu zaradzic, nalezy im najpierw pokazac, ze religia nie sprzeciwia sie rozumowi, ze jest godna czci i warta szacunku, nastepnie sprawic, by byla przyjazna, i szczerze pragnac, by okazalo sie to prawda, na koniec wreszcie dowiesc, ze jest prawdziwa'. A oto slynny zaklad Pascala: albo Bog istnieje, albo nie istnieje. Czemu by wiec sie nie zalozyc? Zaloz sie, ze Bog istnieje: „Jesli wygrasz, zyskujesz wszystko, jesli przegrasz, nie tracisz nic. Zakladaj sie tedy, ze jest, bez wahania'. Tyle Pascal, ale byli tez oczywiscie inni.

– Inni?

– Uczeni, ktorzy godzili rozum z tym, co nadprzyrodzone. Nasz ukochany Pasteur wyznal na przyklad, ze im bardziej kontempluje tajemnice natury, tym bardziej jego wiara przypomina wiare bretonskiego chlopa. Albert Einstein takze nie widzial konfliktu miedzy nauka a religia. Nauka zajmowala sie „tym, co jest', powiadal, religia zas tym, co „powinno byc'. Einstein napisal tak: „Najpiekniejszym i najwiekszym przezyciem, jakie moze byc dane czlowiekowi, jest poczucie tajemniczosci. Wrazenie, ze za wszystkim, czego doswiadczamy, ukrywa sie cos, czego nasz umysl nie moze ogarnac i czego piekno i majestat dosiega nas jedynie posrednio jako slabe odbicie, to jest religijnosc. W tym sensie jestem religijny'.

Profesor Aubert probowal sprawdzic, jakie wrazenie wywiera na Randallu, i dodal z niesmialym usmiechem:

– W tym sensie ja takze zaliczam sie do ludzi religijnych, panie Randall. Uznalem nawet za zabawna uwage Froude'a o tym, ze przesady nauki szydza z przesadow wiary. Nagle stalem sie innym czlowiekiem, jesli nie w mojej pracy, to na pewno w zyciu osobistym. Zmienilo sie zupelnie moje podejscie do zony, do jej odczuc i pragnien, do znaczenia rodziny. Nawet pomysl, zeby wydac na swiat dziecko… nad tym tez sie musialem powaznie zastanowic, no i…

Przerwal mu kobiecy glos.

– Henri, cheri, te voil?! Excusemoi, cheri, d'etre en retard. J'ai ete retenue. Tu dois etre afflarne.

Aubert zerwal sie z miejsca, rozpromieniony, i Randall takze wstal. Zobaczyl mloda kobiete, na oko po trzydziestce, z idealnie utapirowana fryzura, o doskonalej twarzy ze starannym makijazem, elegancko ubrana. Kiedy podeszla do ich stolika, Aubert wzial ja w ramiona i ucalowal w oba policzki.

– Gabrielle, kotku – rzekl – pozwol, ze ci przedstawie mojego goscia z Ameryki. Monsieur Steven Randall pracuje przy projekcie Drugie Zmartwychwstanie w Amsterdamie.

– Enchantee – powiedziala Gabrielle Aubert.

Randall ujal jej dlon i wowczas dopiero spostrzegl, ze zona profesora jest w zaawansowanej ciazy.

Podazyla za jego spojrzeniem i potwierdzila z usmiechem.

– Tak – przytaknela, niemal wyspiewujac to slowo. – Henri i ja spodziewamy sie dziecka, mniej wiecej za miesiac.

Nocny pociag do Frankfurtu nad Menem wyruszyl z Gare l'Est w Paryzu o dwudziestej trzeciej. Steve Randall mial wlasny przedzial sypialny. Lozko juz bylo poscielone i natychmiast polozyl sie spac, a o siodmej pietnascie rano obudzil go dzwonek i jednoczesnie ostre pukanie do drzwi przedzialu. Konduktor przyniosl mu tace z herbata, biskwitami, maslem i rachunkiem na dwa franki, a takze oddal paszport i bilet kolejowy.

Randall podciagnal rolete w oknie i przez nastepny kwadrans przygladal sie widokom przypominajacym kolorowa, lecz zmieniajaca sie diorame – zielone lasy, betonowe wstegi autostrad, wysokie, ostro rysujace sie budynki, a potem coraz wiecej torow, czerwony Schlafwagen na bocznicy i w koncu wieza kontrolna z napisem FRANKFURT/MAIN HBF.

Po wymianie czekow podroznych na marki w kantorze na dworcu Randall pojechal brudna taksowka do hotelu Frankfurter Hof przy Bethmannstrasse. Zameldowal sie, zapytal Freulein w recepcji, czy nie ma dla niego poczty, kupil „International Herald-Tribune', a potem zaprowadzono go do dwupokojowego apartamentu z widokiem na Kaiserplatz.

Byl wiec w Niemczech, w kraju Henniga, w ciagu niecalych piecdziesieciu godzin odwiedzil juz czwarte miasto i czwarty kraj i czul sie tym nieco skolowany.

Samochod z kierowca od Henniga mial sie zjawic za trzy kwadranse, by zawiezc go do Moguncji. Tymczasem zamowil porzadne sniadanie, przeczytal gazete, przejrzal raz jeszcze teczke z

Вы читаете Zaginiona Ewangelia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату