– Co to znaczy? – pokazal haslo na scianie. Urzednik zawahal sie.
– To niezbyt uprzejme…
– Nie szkodzi.
– Hennig to podly wyzyskiwacz ubogich i robotnikow. Randall z niepokojem w sercu opuscil toalete i ruszyl korytarzem odszukac swego gospodarza. Znalazl go za rogiem. Hennig, podparty pod boki, przygladal sie z ponura mina, jak jeden z pracownikow zamalowuje podobna jak na scianie toalety karykature i napis.
– Czules, ze cos tu nie gra, co? – zapytal Niemiec, bynajmniej niezaklopotany.
– Widzialem ten sam rysunek na scianie w ubikacji – odrzekl Randall.
– Widziales tez na pewno, jak zachowuja sie wobec mnie mlodsi pracownicy.
– Obawiam sie, ze trudno tego nie zauwazyc, Karl. I nie uslyszec pewnych rzeczy.
– Slyszales, tak? Slyszales lausiger Kapitalist, prawda? I knauseriger Hundsfott tez? Tak, nazywaja mnie ohydnym kapitalista i skurwysynskim kutwa. Jakbys pochodzil dluzej po drukarni, uslyszalbys jeszcze Geizhals, dusigrosz, oraz unbarmherziger Schweinehund, bezwzgledny sukinsyn. Teraz pewnie mylisz, ze Karl Hennig to jakis potwor, co?
– Niczego nie mysle. Po postu nie rozumiem, o co chodzi.
– Wszystko ci wytlumacze – zapewnil Hennig. – Chodzmy stad. Zarezerwowalem stolik w restauracji hotelu Meinzer Hof i nie chcialbym sie spoznic. Ktos jeszcze zje z nami lunch.
Wyszli na ulice i Hennig przystanal.
– To tylko szesc przecznic stad – powiedzial – ale jezeli jestes zmeczony, mozemy wziac samochod.
– Przejdzmy sie.
– To dobrze, bo po drodze bede mogl ci wyjasnic to, co zobaczyles. Wylacz prosze dyktafon, niech to zostanie miedzy nami.
Randall pstryknal wylacznikiem i przez jakis czas szli obok siebie w milczeniu. W koncu Hennig zaczal mowic.
– Zawsze bylem… i nie ukrywam tego… dosc twardym szefem. W powojennych Niemczech bylo to konieczne do przetrwania. Wojna nas spustoszyla, a potem mogli przetrwac tylko najsilniejsi. Warunkiem przetrwania sa pieniadze, duzo pieniedzy, i zajalem sie drukiem Biblii tylko z tego powodu, ze byl na nia duzy popyt. Na drogich wydaniach mozna sie bylo naprawde wzbogacic. Zyskalem wiec sobie reputacje dobrego drukarza ksiazek religijnych. Potem cos sie wydarzylo.
Niemiec zatopil sie w myslach i przez kilka minut znowu szli w milczeniu.
– Po prostu zainteresowanie religia w Niemczech zaczelo slabnac – podjal Hennig. – Nie tak wiele lat temu ludzie ubodzy, gnebieni, a takze zwiazani z nauka zaczeli glosic, ze Bog jest martwy. Wplyw religii sie kurczyl, a wraz z tym malal popyt na Biblie. Zorientowalem sie, ze nie przetrwam, jezeli jakos nie powetuje sobie strat spowodowanych malejaca sprzedaza, ze nie moge zostawic wszystkich jajek w koscielnym koszyku. Zaczalem sie stopniowo przerzucac na druk tanich ksiazek, popularnych powiesci, takze pornografii. Tak, w Niemczech rynek pornografii mocno sie wowczas rozwijal i bylem gotow ja drukowac dla zapewnienia sobie doplywu gotowki. Za nic nie chcialem popasc w ubostwo i stac sie bezradnym, chcialem miec pieniadze, i to duzo. Poza tym, przyznaje, wiazalem sie wowczas z wieloma kobietami, kosztownymi mlodymi kobietami, a potem pojawila sie Helga Hoffman. Na takie zycie potrzebowalem gotowki. Zaczynasz rozumiec, Steve?
– Obawiam sie, ze nie – odparl Randall.
– No tak, oczywiscie. Nie znasz po prostu mentalnosci niemieckiego rzemieslnika. Z powodu tej drastycznej zmiany, z Biblii na pornografie, popadlem w powazny konflikt z moimi pracownikami i ich rada pracownicza. Zarowno mlodzi, jak i starzy mieli za soba dluga drukarska tradycje rodzinna, szczycili sie swoim rzemioslem, swoim fachem i tym, co wychodzi spod ich rak, bylo to dla nich niemal wazniejsze od zarobkow. Ich ojcowie i dziadkowie pracowali zawsze dla wydawcow dziel religijnych i praca u mnie byla dla tych ludzi powodem do dumy. A teraz niemal porzucilem Biblie i zajalem sie drukiem tanich ksiazek bez zadnej wartosci. To ich frustrowalo, czuli sie zdegradowani. Nie podobalo im sie takze to, ze zmienil sie system pracy. Masowa produkcja wymagala od nich wiekszego tempa, wiekszego wysilku. Stopniowo zaczeli sie coraz bardziej buntowac, zaczeli nawet mowic o strajku. W moich drukarniach jeszcze nigdy nie bylo strajku, a moi najlepsi pracownicy nie mieli do niego powodow. Teraz jednak zamierzaja strajkowac nawet ci, ktorzy nie moga sobie pozwolic na utrate pracy. Wlasciwie przewodniczacy Zwiazku Zawodowego Papieru i Druku, Zoellner, wyznaczyl juz jego date. To bylo kilka miesiecy temu i oczywiscie odbylismy rozmowy, ale bez rezultatow. Ja nie moge ustapic, Zoellner i jego ludzie tez nie ustapia. Jest pat, a strajk ma sie rozpoczac za tydzien.
– Alez Karl – powiedzial Randall – przeciez musi byc jakis sposob, zeby im uswiadomic, ze drukujesz wlasnie najwazniejsza Biblie w historii drukarstwa.
– Nie ma szans – odrzekl Hennig. – Zaraz do tego dojde. Po pierwsze, kiedy profesor Deichhardt zwrocil sie do mnie, nie powiedzial mi, co bedzie zawierala Biblia, ktora chcial u mnie drukowac. Poinformowal tylko, ze jest radykalnie odnowiona i niezwykle wazna. Poczatkowo nie chcialem przyjac jego zlecenia, bo uznalem, ze za malo na tym zarobie. Nie chcialem odkladac na bok zyskownej roboty, niewazne, ze niskiego lotu, nie zalezalo mi na prestizu. Deichhardt sie jednak uparl ze wzgledu na moja przeszlosc. I wiesz, co zrobil?
Randall pokrecil glowa.
– Zobowiazal mnie do zachowania tajemnicy – ciagnal niemiecki drukarz – i zaaranzowal mi prywatne spotkanie z profesorem Trautmannem we Frankfurcie. Bylem pod wrazeniem, bo Trautmann to jeden z naszych najwybitniejszych teologow. Podczas spotkania wreczyl mi maszynopis i poprosil, zebym przeczytal go na miejscu, w jego obecnosci. Byl to niemiecki przeklad Pergaminu Petroniusza i Ewangelii swietego Jakuba. – Hennig zerknal na Randalla. – Czytales te teksty?
– Tak, niedawno.
– Czy wstrzasnely toba tak samo jak mna?
– Gleboko poruszyly.
– W moim przypadku to bylo duchowe przebudzenie – powiedzial Hennig. – Wrecz nie wierzylem, ze taka duchowa przemiana mogla przydarzyc sie mnie, zadnemu zysku biznesmenowi. A jednak tak sie stalo. Moj system wartosci przewrocil sie do gory nogami. Ach, coz to byla za oczyszczajaca dusze noc! Nie mialem watpliwosci, co powinienem zrobic. Przyjalem te robote, zgodzilem sie wydrukowac specjalna edycje kaznodziejska. Oznaczalo to rezygnacje z innych, bardziej zyskownych, lecz malo godziwych zlecen. Oznaczalo to znacznie mniejszy zarobek. I oznaczalo tez, ze musze na razie zapomniec o Heldze.
– Ale to nie wystarczylo twoim pracownikom? – zapytal raczej retorycznie Randall.
– Nie, poniewaz wiekszosc w ogole nie wie, ze podjalem sie znow godziwej drukarskiej roboty. Inspektor Heldering przyjechal tu specjalnie z Amsterdamu i wprowadzil bardzo surowe zasady bezpieczenstwa. Moglem zatrudnic do tego zadania tylko niewielka liczbe weteranow, ktorzy zostali zobowiazani do zachowania pelnej tajemnicy. Cala reszta pracownikow nie ma pojecia, ze wrocilem do najlepszych tradycji sztuki drukarskiej, ze poswiecilem lwia czesc moich zyskow tylko po to, zeby wziac udzial w historycznej religijnej przygodzie.
– I strajk w przyszlym tygodniu jest nieunikniony?
– Jeszcze nie wiem – odrzekl Hennig z tajemniczym usmiechem – ale za kilka minut bede wiedzial. Jestesmy pod Meinzer Hof. Wejdzmy na ostatnie pietro, do restauracji, i poznajmy odpowiedz.
Zaintrygowany Randall wszedl za Niemcem do hotelu i wjechali winda na osme pietro.
Sala restauracyjna byla jasna i pogodna, z przeszklona sciana dajaca wspanialy widok na Ren. Maitre d'hotel powital ich glebokim uklonem i poprowadzil szybko do stolika pod oknem, przy ktorym siedzial krepy, grubo ciosany mezczyzna o zmierzwionej rudej czuprynie, zaglebiony w lekturze jakichs papierow.
– Herr Zoellner, mein Freund! – zawolal Hennig. – Ich will schon hoffen dass Sie noch immer mein Freund sind? Ja, ich bin da, ich erwarte ihr Urteil.
Mezczyzna zerwal sie z krzesla.
– Es freut mich Sie wieder sehen zu konnen, Herr Hennig.
– Lecz przedtem, Herr Zoellner, prosze poznac Amerykanina, ktory bedzie reklamowal pewna szczegolna ksiazke z naszej drukarni. To jest Herr Randall… a to Herr Zoellner, przewodniczacy Zwiazku Zawodowego Papieru i Druku, krajowego zwiazku drukarzy. Powitalem go jako mojego przyjaciela – wyjasnil Randallowi – i powiedzialem, ze oczekuje na jego werdykt. – Wskazal gestem krzeslo Zoellnerowi i podsunal drugie Randallowi. – No to jak bedzie, Herr Zoellner – spojrzal na szefa zwiazku. – Jak brzmi wyrok? Zycie czy smierc dla Karla Henniga?
Twarz Zoellnera rozjasnil szeroki usmiech.
– Herr Hennig, es bedeutet das Leben! – wykrzyknal radosnie. – Bedzie pan zyl, my wszyscy bedziemy zyli dzieki panu. To dobra wiadomosc. – Uniosl plik kartek i ciagnal z ozywieniem: – Propozycja, ktora pan przedstawil naszemu zwiazkowi, to najlepszy kontrakt miedzy pracodawca i pracownikami, za mojej pamieci. Podwyzki plac, zasilek chorobowy, fundusz emerytalny, nowe urzadzenia rekreacyjne… Herr Hennig, informuje pana z przyjemnoscia, ze wladze zwiazku wyrazily zgode i w tym tygodniu przedstawia te propozycje naszym czlonkom, ktorzy powinni je przyjac jednomyslnie.
– Jestem zachwycony – wychrypial Hennig. – A wiec zapominamy o strajku? Dzialamy dalej wspolnie?
– Ja, ja, wspolnie – promienial Zoellner, sklaniajac z szacunkiem glowe. – Bedzie pan bohaterem, moze nie bardzo bogatym, ale bohaterem. Co sie stalo, ze zmienil pan nastawienie?
– Przeczytalem pewna ksiazke, nic wiecej – odparl Karl Hennig z usmiechem. – Widzisz, Steve? – zawrocil sie do Randalla. – Stalem sie taki sentymentalny, ze az mnie mdli. Wyobraz sobie tylko, praktycznie z dnia na dzien przeobrazic sie z diabla w swietego Henniga! Ale nagle zapragnalem dzielic sie z innymi. Moze jestem idiota, ale szczesliwym.
– Kiedy podjales te decyzje? – dopytywal sie Randall.
– Zaczela kielkowac chyba tej nocy, gdy przeczytalem pewien maszynopis. Ale przemiana wymagala czasu. Byc moze dokonala sie dopiero w zeszlym tygodniu, kiedy ten kryzys w drukarni osiagnal apogeum i kiedy przeczytalem sobie ponownie fragmenty tekstu. To mnie uspokoilo i pomoglo podjac decyzje. Postanowilem, ze wole byc raczej drugim Gutenbergiem niz krezusem i casanowa. A wiec mamy pokoj, to cudownie. Trzeba to uczcic. – Hennig zadzwonil widelcem o szklanke, zeby przywolac kelnera. – Spelnimy toast bocksteinem z regionu Saary, to biale wytrawne wino i ma tylko osiem procent alkoholu. Jestesmy tak podekscytowani, ze tyle nam wystarczy.
Spokojny posilek w hotelowej restauracji trwal ponad dwie godziny. Po wyjsciu Zoellnera Hennig zadzwonil po porsche z kierowca, by odwiezc Randalla do Frankfurtu.
Podczas jazdy niemiecki drukarz rozprawial z humorem o krytym basenie o olimpijskich wymiarach, jaki zamierzal wybudowac dla swoich pracownikow. Mowil ze smutkiem o swym uczuciu do aktorki Helgi. Opowiadal o swoich upodobaniach i wspomnial o wlasnej lozy w miejscowej operze. W pewnej chwili wskazal na mijana wlasnie winnice, z ktorej pochodzilo pyszne mogunckie wino. Pozniej zwrocil uwage Randalla na ciche miasteczko – stare ceglane domy, waskie uliczki, strzelista wieza kosciola, nieduzy rynek, strzezony przez figure swietego ze swiezymi kwiatami w rekach, nazywalo sie Hockheim i mieszkali w nim jacys jego krewni. Po wjechaniu na autostrade porsche pomknelo szybciej i Hennig zamilkl.
Wydawalo sie, ze niemal po chwili – chociaz minela prawie godzina – pochwycil ich frankfurcki wir i zgielk. Policjanci w koszulach z krotkimi rekawami stali na postumentach i kierowali ruchem, ulice pelne byly tramwajow, dostawczych furgonetek, volkswagenow, ludzi spieszacych na zakupy lub wracajacych z pracy do domu. Pod bialo-czerwonymi parasolami Terrasen-Cafe niektorzy spedzali codzienna Teestunde. Hennig otrzasnal sie z zadumy.
– Wracasz do swojego hotelu, Steve? – zapytal.
– Tak, ale tylko sie wymelduje i zaraz potem lece do Amsterdamu.
Hennig polecil po niemiecku szoferowi, zeby podjechal pod Frankfurter Hof. Gdy dojezdzali do Kaiserplatz, oznajmil:
– Gdybys potrzebowal jeszcze jakichs informacji, to ja niedlugo tez sie u was zjawie.
– A dokladnie kiedy?
– Jak beda oprawione pierwsze egzemplarze. Prawdopodobnie tydzien przed twoim wystapieniem.
Samochod stanal przed wejsciem do hotelu. Randall uscisnal dlon drukarza.
– Bardzo ci jestem wdzieczny za wspolprace, Karl – powiedzial. – Tylko troche mi przykro, ze musiales sie fatygowac ze mna do Frankfurtu.
– Nie, nie, nic sie nie stalo – odrzekl Hennig. – I tak musialem tu przyjechac. Zaprosilbym cie jeszcze na drinka, ale mam o piatej spotkanie w barze hotelu Intercontinental. No to auf Wiedersehen, Steve.