– Panie Randall, ja nie powiedzialem, ze madame Aubert nie moze zajsc w ciaze, tylko ze sprawca tej ciazy nie moze byc profesor. Oczywiscie, ze ona jest w ciazy, tyle ze ze swoim kochankiem, monsieur Fontaine'em… tak, tym nieskazitelnym wydawca francuskiej wersji nowej Biblii. Aubert po prostu postanowil przymknac na to oko. I wcale nie dlatego, ze pragnie dziecka albo chce zatrzymac zone przy sobie. Chodzi mu o to, zeby uniknac skandalu w chwili, gdy wraz z kilkoma kolegami zostal nominowany do Nagrody Nobla w dziedzinie chemii za odkrycie, nad ktorym pracowali od wielu lat, niezwiazane z datowaniem weglem. Dla panskiego uczonego zaszczyty znacza wiecej niz duma i prawdomownosc. Chyba nie mozna komus takiemu zaufac takze w innych sprawach, nie sadzi pan?
Randall nie chcial uwierzyc pastorowi, lecz nie mial juz sily zaprzeczac temu istnemu adwokatowi diabla. Czekal.
– Na koniec zachowalem najciekawszy dla pana i najbardziej osobisty kasek – rzekl de Vroome. – Choc bedzie to bolesne dla nas obu, opowiem panu teraz o Angeli Monti z Rzymu, panskiej ostatniej milosci.
Randall mial chec wstac i wyjsc. Wiedzial jednak, ze musi wysluchac pastora do konca.
– Oczywiscie poznal pan jej ojca, profesora Augusta Montiego, autora odkrycia, na ktorym opiera sie nowa Biblia? – zapytal de Vroome i nie czekajac na odpowiedz, dodal: – A moze wcale sie pan z nim nie spotkal, podobnie jak wielu innych ostatnimi czasy? Sadze, ze to drugie. Czemu tak jest? Dlatego ze zazdrosni zwierzchnicy Montiego wciaz wysylaja go na jakies wykopaliska gdzies daleko w Azji? Czyz nie to wlasnie opowiada wszystkim naokolo, i panu takze, jego corka? Prosze wybaczyc, ale Angela Monti klamie. Gdzie wobec tego przebywa jej ojciec? Otoz ukrywa sie gdzies na przedmiesciach Rzymu, okryty nieslawa, na wymuszonej przez rzad emeryturze. Przyczyna? Rzad wloski dowiedzial sie, ze profesor Monti, przygotowujac teren pod wykopaliska, zachowal sie bardzo nieladnie. Zamiast wydzierzawic ziemie, oszukal jej wlascicieli, ubogich rolnikow, i kupil ziemie dla siebie na wlasnosc, zeby nie musiec sie pozniej z nimi dzielic polowa wartosci znaleziska. Wyprowadzil tych ludzi doslownie w pole, a kiedy odkryl to, co tam odkryl, chlopi udali sie ze skarga do ministerstwa. Rzad zrefundowal im strate i skandal zatuszowano, ale profesor musial zrezygnowac z pracy na uniwersytecie w Rzymie i zniknac z oczu opinii publicznej.
Randall juz mial dosyc. Trzasl sie caly z oburzenia.
– To stek klamstw i nie wierze w ani jedno slowo! – zawolal. De Vroome wzruszyl ramionami.
– To nie na mnie powinien pan krzyczec – odparl – tylko na Angele Monti. To ona zataila przed panem prawde, i to nie tylko po to, by chronic swego zalosnego ojca. Chce takze przy panskiej pomocy wypromowac jego nazwisko jako najwazniejszej postaci w waszym przedsiewzieciu. Wowczas profesor Monti bedzie mogl przeciwstawic sie wladzom i powrocic w glorii, a rzad wloski nie osmieli sie juz ujawnic skandalu. Panna Monti oklamala pana i wykorzystuje do swoich celow. Przykro mi, ale taka jest prawda.
– Nie mam zamiaru w to uwierzyc – powiedzial Randall.
– Wiec prosze porozmawiac z panna Monti.
– Na pewno to zrobie.
– Niech pan tylko nie traci czasu na pytanie jej, czy to, co powiedzialem, jest prawda – rzekl de Vroome – bo znowu pana oklamie. Lepiej niech pan poprosi, zeby zawiozla pana do ojca.
– Nie posune sie do czegos takiego – warknal Randall.
– W takim razie moze pan nigdy nie poznac prawdy.
– Jest wiele prawd, pastorze, tak jak jest wiele punktow widzenia i mozliwosci interpretacji faktow.
De Vroome pokrecil przeczaco glowa.
– W wypadku osob, o ktorych mowilismy, prawda jest tylko jedna – odparl. – Jak glosi mit, Poncjusz Pilat zapytal Pana Jezusa: Quid est Veritas? „Czym jest prawda?'. Ja moglbym odpowiedziec Pilatowi anagramem jego pytania: Est vir qui adest, czyli „Jest tym, ktory przed toba stoi'. Tak, panie Randall, czlowiek, ktory stoi przed panem w tym pokoju, Maertin de Vroome, poznal prawde. Gdyby pan badal, tak jak ja badalem, gdyby poszukal pan prawdy, tak jak ja szukalem, uwierzylby mi pan i zaufal. Jezeli tak sie stanie, doceni pan takze to, ze zaprosilem dzis pana do siebie.
– Ano wlasnie – rzekl Randall. – Czekalem, zeby o to zapytac. Po co wlasciwie zostalem tu zaproszony, pastorze de Vroome?
– Chcialem przekonac pana o uczciwosci naszych celow i ukazac panu, jak wyglada uczciwosc ludzi stojacych za Drugim Zmartwychwstaniem – odrzekl duchowny. – Chcialem, zeby pan zrozumial, ze wprowadzaja pana w blad, wykorzystuja do niecnego celu i oszukuja. Jest pan traktowany instrumentalnie, podobnie jak wielu innych, przez komercyjny syndykat wydawcow i grupe niereformowalnych bigotow o wypaczonych umyslach. Sciagnalem pana tutaj, zeby przekonac do naszej sprawy. Obawiam sie jednak, ze moje wysilki, by otworzyc panu oczy i pomoc ujrzec swiatlo, tylko pana do mnie zniechecily.
– Czego konkretnie pan ode mnie oczekuje? – zapytal Randall.
– Panskich uslug i genialnych pomyslow w panskiej specjalnosci. Potrzebujemy pana po naszej stronie, po stronie slusznej sprawy, zeby przeciwstawic sie propagandzie Drugiego Zmartwychwstania i rozkrzewic nasza idee odnowienia religii i wiary na calym swiecie. Moja oferta jest bardzo szczodra, panie Randall, moze pan opuscic tonacy statek i przejsc na inny, plynacy pod pelnymi zaglami. To dla pana szansa na uratowanie wlasnej przyszlosci i uczciwosci, szansa na trwanie w wierze. Co do korzysci doczesnych, moi towarzysze i ja mozemy panu zaoferowac tyle samo, co Wheeler i jego kohorta. Niczego pan nie straci, a wszystko moze zyskac.
Randall wstal.
– Z tego, co tu uslyszalem – powiedzial – nie zyskam niczego, a moge stracic wszystko. Ja wierze w ludzi, z ktorymi pracuje, pastorze de Vroome. Nie wierze natomiast panu. Zamiast faktow slyszalem tylko plotki. Zamiast slow swiadczacych o uczciwosci, zapowiedz szantazu. Panska tak zwana sprawa to mglista obietnica. Drugie Zmartwychwstanie natomiast juz sie wydarza. A co do panskiej osoby… – spojrzal na czlowieka siedzacego bez ruchu za biurkiem. Jego twarz byla nieprzenikniona maska. Randall nie byl pewien, czy odwazy sie mowic dalej, lecz jednak mowil: -…Sadze, ze ma pan w sobie tyle samo, jesli nie wiecej, egoizmu i ambicji co ludzie, z ktorymi pracuje. Z pewnoscia jest pan bardziej fanatyczny. Pewnie uwaza pan, ze to konieczne dla dobra sprawy, ale ja nie moglbym pracowac z czlowiekiem tak nieelastycznym, tak przekonanym o wlasnej nieomylnosci. Nie moglbym stac sie zaprzancem i pomagac wam w zniszczeniu czegos, w co sam wreszcie zaczalem prawdziwie wierzyc. Slowo. Tak, Slowo, ktore zamierzamy podarowac swiatu. Niczego pan nie wie o tym wielkim przeslaniu, pastorze de Vroome, i jesli stanie sie po mojej mysli, niczego sie pan nie dowie, dopoki nie dotrze ono bezpiecznie do swiata. Dobrej nocy, pastorze. Moge panu zyczyc dobrej nocy, ale nie moge zyczyc powodzenia.
Randall oczekiwal, ze posypia sie nan gromy, lecz spotkalo go rozczarowanie. De Vroome kiwal tylko glowa i Randall czulby, ze w swoim dramatyzmie wyszedl na idiote, gdyby nie jedna rzecz, ktora palila go do zywego. De Vroome zaatakowal ludzi, ktorzy nie mogli sie bronic – Jeffriesa, Wheelera, Lori Cook, Henniga, Auberta, nawet Angele i jej ojca. Czlowiek, ktory POLECIL zwracac sie do siebie dominus, mistrz, okazal sie bezwzgledny i msciwy. Randall uznal, ze nie musi sie wstydzic swego wybuchu.
– Uczciwe postawienie sprawy – stwierdzil de Vroome. – Nie mam zamiaru pana przekonywac do siebie i do naszej idei, nie bede powtarzal, jak bardzo sie pan myli co do ludzi, ktorych pan tak lojalnie broni. Kazdy z nas juz powiedzial to, co chcial. Prosze jednak pamietac, ze pana ostrzeglem, ze ujawnilem pewne fakty na temat panskich kolegow. Prosilem tez, zeby poszukal pan prawdy samodzielnie. Gdy pan to zrobi, moze sie okazac, ze bedzie pan chcial tu wrocic. Jezeli stanie sie to przed publikacja Biblii, a wierze, ze tak, niech pan pamieta, moje drzwi zawsze stoja otworem. Przyda sie pan naszej Sprawie.
– Dziekuje, pastorze.
Randall odwrocil sie i chcial wyjsc, gdy de Vroome znow sie odezwal.
– Jeszcze ostatnia rada, panie Randall. – Wypuscil kota i wstal, a w slad za nim wstal takze Plummer. – To rowniez upomnienie dla pana i panskich kolegow – rzekl de Vroome, rozkladajac kartke niebieskiego papieru. – Szkoda waszego czasu i energii na zastawianie tak idiotycznych i dziecinnych pulapek na mnie. – Podniosl kartke do gory. – Mowie o tej notatce, tak zwanej tajnej notatce, ktora rozeslal pan kilka godzin temu do swoich wspolpracownikow.
Randall przelknal nerwowo sline i czekal na dalszy ciag.
– Stworzyliscie fikcyjna notatke na temat akcji promocyjnej – ciagnal de Vroome – specjalnie po to, zeby sprawdzic, czy ktos z personelu jest nielojalny i zdradza nam szczegoly waszych posuniec. Liczyl pan na to, ze po przeczytaniu tego pisemka rozpoczne jakies dzialania, zeby was uprzedzic, i dzieki temu Heldering wykryje sprawce przecieku i bedzie mogl go wyeliminowac z ekipy. Popelnil pan jednak blad merytoryczny, a wlasciwie dwa bledy, poniewaz jest pan amatorem w dziedzinie teologii. Oczywiscie ktos tak obeznany z tekstem Ewangelii jak ja musial od razu zauwazyc ten idiotyzm i panska smieszna pulapka nie zadzialala. Niech pan juz wiecej nie bawi sie ze mna w takie podchody albo przynajmniej zostawi to ekspertom.
Randall czul, jak krew naplywa mu do glowy. De Vroome chyba nie odkryl, na czym naprawde polegala pulapka. Jeszcze nie wszystko przepadlo.
– Nie mam najmniejszego pojecia, o co chodzi, pastorze – powiedzial.
– Doprawdy? Wyjasnie wiec panu dokladniej. – De Vroome przyjrzal sie niebieskiej kartce. – Napisal pan tutaj, ze dwanascie kolejnych dni po ogloszeniu waszej sensacji poswieconych bedzie dwunastu uczniom Jezusa, wymienionym z imienia w Nowym Testamencie. Nastepnie wylicza pan ich imiona, lacznie z Judaszem. – De Vroome pokrecil glowa. Randall czekal w napieciu, az duchowny odczyta ostatnie zdanie ze slowem kodowym, ktore pozwoli ujawnic zdrajce w szeregach Drugiego Zmartwychwstania. De Vroome jednak nie czytal dalej. Opuscil kartke i krecac znow glowa, stwierdzil: – Co za glupota.
– Nie rozumiem. – Randall byl zdezorientowany.
– Wlasnej glupoty? – De Vroome zasmial sie sardonicznie. – Czy naprawde oczekiwal pan, ze ktos sie nabierze na pismo, w ktorym zapowiada pan obchody zwiazane z dwunastoma apostolami, wsrod ktorych znajdzie sie Judasz? Judasz Iszkariot, historyczny synonim zdrajcy, czlowiek, ktory wydal Jezusa?
Randall sie skrzywil. To rzeczywiscie bylo glupie. Podyktowal pismo w wielkim pospiechu, a potem takze nie bylo czasu, zeby pokazac je ktoremus z ekspertow.
– Panski drugi blad – ciagnal de Vroome – to stwierdzenie, ze w Nowym Testamencie wymieniono z imienia dwunastu apostolow, podczas gdy kazdy teolog wie, ze bylo ich trzynastu. Po zdradzie Judasza Jezus zastapil go Maciejem, trzynastym wymienionym z imienia uczniem. – Pastor potrzasnal niebieska kartka. – Naprawde, panie Randall, niczego pan nie uzyska takimi dziecinnymi sztuczkami. Prosze nas nie lekcewazyc. Prosze nas szanowac i w koncu sie do nas przylaczyc.
Randall wpatrywal sie w kartke zglodnialym wzrokiem. Ostatnie zdanie. Musi zobaczyc ostatnie zdanie. Serce walilo mu jak mlotem. Rozpaczliwie usilowal wymyslic cos, zeby sprowokowac de Vroome'a do ujawnienia ostatniej linijki pisma.
– Bardzo dziekuje za ten krotki wyklad z teologii – zaczal, starajac sie panowac nad glosem – obawiam sie jednak, ze trafil pan jak kula w plot, poniewaz ja nie napisalem zadnej notatki.
De Vroome prychnal zniecierpliwiony.
– Jest pan niepoprawny. Wciaz pan trzyma sie swoich gierek. Chyba poznalby pan wlasny podpis?
– Oczywiscie.
De Vroome podsunal pismo w jego strone po blacie biurka.
Randall na miekkich nogach podszedl blizej i spojrzal na kartke. Ostatnie zdanie, nad podpisem, skoczylo mu do oczu.
Pierwszy z tych dwunastu dni poswiecony bedzie apostolowi Mateuszowi.
Mateusz.
Podniosl glowe, usilujac ukryc uczucie triumfu i zrobic zaklopotana, przepraszajaca mine.
– Tak, to moj podpis – powiedzial. – Wygral pan, de Vroome.
Pastor pokiwal z satysfakcja glowa i skladajac powoli kartke, rzekl:
– Niech pan nie zapomina o jednym, panie Randall. Dowiemy sie wszystkiego o tej nowej Biblii, zanim zdazycie omamic nia ludzi. Przygotujemy ich do przetrzymania waszego szturmu. Jezeli chce sie pan znalezc po stronie zwyciezcow, wroci pan tutaj i bedzie pracowal ramie w ramie z nami. A teraz pan Plummer odwiezie pana do hotelu.
– Dziekuje, ale wole troche pooddychac swiezym powietrzem – odparl szybko Randall.
– Jak pan sobie zyczy.
De Vroome odprowadzil go do drzwi i juz bez slowa wypuscil ze swego gabinetu.
Po kilku minutach Randall znalazl sie w cieniu gestych drzew otaczajacych Westermarkt, kierujac sie ku najblizszej latarni na pustym o tej porze placu.