powiedziales, Steve, de Vroome chce zniszczyc projekt i ludzi z nim zwiazanych. Dlaczego spotkalam sie z toba w Mediolanie, skoro przedtem nie chcialam rozmawiac z twoimi pracownikami? Po prostu musialam sie upewnic, ze bedziesz mial wlasciwe informacje na temat ojca. Skoro on wierzy, ze samo ogloszenie jego osiagniec musi wystarczyc swiatu, to ja, jako jego corka, powinnam dopilnowac, zeby to bylo kompletne i prawdziwe.
– A dlaczego zgodzilas sie pracowac w Amsterdamie jako konsultantka?
Na twarzy Angeli pojawil sie cien usmiechu.
– Nie po to, zeby cie wykorzystac, Steve. Nie bylo takiej potrzeby. Zaprosiles mnie i przystalam na propozycje, ale nie po to, zeby zapewnic ojcu lepsza reklame. On tego nie potrzebuje. Zgodzilam sie, bo… poczulam cos do ciebie, od pierwszej chwili… chcialam byc przy tobie.
Randall byl poruszony jej slowami, lecz nie mogl sobie teraz pozwolic na miekkosc. Mial w zanadrzu o wiele powazniejsze oskarzenie. W chwili gdy bomba wybuchnie, ich zwiazek umrze na zawsze. Angela byla Mateuszem, byla zdrajczynia i musial ja poinformowac o swoim odkryciu, zanim powiadomi o tym Helderinga, Wheelera i innych.
– Angelo – powiedzial – czy nie ma zadnej innej przyczyny, dla ktorej wlaczylas sie do pracy nad projektem?
– Innej przyczyny? Nie, jest tylko ta jedna. – Zmarszczyla brwi. – Co masz wlasciwie na mysli?
– Moze na przyklad chcialas cos zrobic dla kogos jeszcze, poza swoim ojcem i mna.
– Kogos innego? O co ci chodzi?
Randall zrozumial, ze ciosu nie da sie zlagodzic. Musial uderzyc wprost.
– O to, ze jestes tajnym informatorem pastora de Vroome'a. Powiedz, dlaczego to robisz? Dlaczego przekazujesz nasze tajemnice wrogowi?
Jeszcze nigdy nie widzial u nikogo tak zaskoczonej miny. Nie przestraszonej, tylko zwyczajnie zaskoczonej. Angela poruszala bezglosnie ustami, niezdolna wymowic slowa.
– Co takiego? – wykrztusila wreszcie. – Cos ty powiedzial? Powtorzyl jeszcze raz to samo i dodal:
– Mam niezbite dowody na to, ze pracujesz dla de Vroome'a.
– Steve, co ty wygadujesz? Przeciez to jakies szalenstwo! Randall nie dal sie zbic z tropu.
– Wczoraj poznym popoludniem rozeslalem do dwunastu osob z naszego personelu tajna notatke. Jedna kopia trafila do de Vroome'a. To byla twoja kopia, Angelo, wiem to na sto procent.
Jej zdumienie wydawalo sie jak najbardziej autentyczne.
– Ja przekazalam jakas tajna notatke de Vroome'owi? Przeciez ja go w ogole nie znam! W zyciu nie widzialam go na oczy i nie chce widziec. Dlaczego mialabym to robic? Nic z tego nie rozumiem, Steve!
– Zaraz zrozumiesz, tylko sluchaj uwaznie. – Najpierw powiedzial o pierwszej notatce, ktorej tresc przeciekla do de Vroome'a, a potem o drugiej, ktora byla pulapka i ktorej kopie z imieniem kodowym Mateusz widzial poprzedniej nocy w Westerkerk.
– Notatke z imieniem Mateusz dostalas tylko ty, nikt inny, Angelo. Mam podpisane przez ciebie potwierdzenie. Chyba to pamietasz?
– Pamietam, oczywiscie. Akurat przenosilam rzeczy z mojego poprzedniego pokoju w Krasnapolskym do twojego sekretariatu. Przyszedl straznik i przyniosl notatke, pamietam, ze spojrzalam na nia i nie wydala mi sie zbyt wazna, wiec wlozylam ja do segregatora z korespondencja i zanioslam do biura Lori. Schowalam teczke do szuflady w drugiej szafce na akta, to tez pamietam, bo tylko ta szuflada byla pusta. Notatka na pewno tam jest.
Randall zastanawial sie nad jej slowami. Albo Angela byla krysztalowo uczciwa, albo mial do czynienia z najbezczelniejszym klamstwem w zyciu. Za niewinnoscia dziewczyny przemawialo niewiele.
Istnieje tylko jedna notatka z imieniem Matuesz w ostatnim zdaniu – powiedzial. – Ty twierdzisz, ze wciaz ja masz, a ja wiem, ze widzialem ja u de Vroome'a. Ta sama kartka nie moze byc jednoczesnie w dwoch miejscach.
– Nie potrafie tego wyjasnic – odparla Angela. – Po prostu jedzmy teraz do twojego biura i sprawdzmy to.
– Dobrze, przekonajmy sie.
Zanim ruszyli do wyjscia z baru, Angela stanela przed nim twarza w twarz.
– Ty mi nie wierzysz, prawda? – zapytala.
– Wiem tylko to, co wiem – odparl. – De Vroome pokazal mi twoja kopie notatki i tyle.
– Steve, czy ty nie rozumiesz, ze to, co mi zarzucasz, nie ma sensu? Przeciez ten okropny czlowiek chce zdyskredytowac nowa Biblie, a mnie zalezy na jej powodzeniu, jezeli nie ze wzgledu na ciebie, to na ojca, na jego dobre imie i uznanie, jakie mu sie nalezy. Jak moglabym wspolpracowac z kims, kto w rezultacie zniszczylby takze mojego ojca?
– Nie wiem. Byc moze jest wiele rzeczy, ktorych nie wiem o profesorze Montim i jego corce. Nie jest wcale wykluczone, ze nienawidzisz swojego ojca.
Angela nie odpowiedziala. W jej oczach widzial rozpacz. Dziesiec minut pozniej znalezli sie w Krasnapolskym i weszli do sekretariatu.
Randall czekal z posepna mina, podczas gdy ona otwierala szafke i wysuwala szuflade.
– Jest pod „N' – powiedziala, przyklekajac – w teczce z napisem „Notatki sluzbowe'. – Otworzyla segregator na literze N i spojrzala zaskoczona na Randalla. – Nie ma jej. Jestem pewna, ze… – Zaczela goraczkowo przewracac teczki w segregatorze. – Moze wlozylam pod zla litere. Zaczekaj, zaraz ja znajde.
Mijaly minuty, lecz teczka sie nie znalazla. Angela wstala z wyrazem paniki na twarzy. Randall bynajmniej nie zaczal wierzyc w jej uczciwosc.
– Na pewno wlozylas notatke do teczki? – zapytal.
– Wydaje mi sie, ze tak – odparla niepewnie. – Przenioslam rzeczy i zaczelam segregowac papiery…
– Czy ktos wchodzil do sekretariatu, zanim skonczylas i zamknelas szafke na klucz?
– Czy ktos… Tak, bylo kilka osob, szukali cie. Nic waznego, wiec nie mowilam ci o tym przy kolacji, ale zapisywalam nazwiska. – Podeszla do biurka i zajrzala do notatnika. – Jessica Taylor wpadla na chwile, pytala, czy czegos jeszcze od niej nie potrzebujesz. Powiedzialam jej, ze nie wiem, gdzie jestes.
– Bylem na dole, z Helderingiem, zeby dopilnowac doreczenia notatek. Kto jeszcze przyszedl?
– Byl Elwin Alexander i… no jasne, jak moglam zapomniec. Jego tez zapisalam, spojrz tutaj, Steve. – Pokazala palcem nazwisko u dolu strony: doktor Florian Knight.
– Knight? – zdziwil sie Randall.
– Tak, doktor Knight – odparla Angela z wyrazna ulga. – Dzieki Bogu, teraz sie wszystko wyjasni. Teraz mi uwierzysz. Knight przyszedl, kiedy segregowalam papiery. Chcial sie zobaczyc z toba, powiedzial, ze obiecales dac mu jakies materialy, zeby wiedzial, jakich informacji bedziesz od niego potrzebowal. Rzeczywiscie tak bylo?
– Tak.
– Knight zobaczyl na moim biurku segregatory i powiedzial, ze moze sam w nich znajdzie to, o czym mowiles. Pokazal mi swoja przepustke, taka, jaka mam ja i inni konsultanci, wiec nie widzialam powodu, zeby mu odmowic. Przejrzal teczki i stwierdzil, ze wiekszosc materialow jest chyba jednak u ciebie, ale na razie chcialby pozyczyc ostatnie notatki sluzbowe, bo dopiero od niedawna jest w zespole. Powiedzial, ze zwroci to wszystko rano, kiedy przyjdzie do ciebie.
– I zwrocil?
– Najwyrazniej nie – odparla Angela, wskazujac bezradnym gestem biurko. – Na pewno ma jeszcze te twoja notatke.
– Na pewno jej nie ma – rzekl ponuro Randall. – Ma ja Maertin de Vroome. – Uderzyl piescia w otwarta dlon. – Florian Knight, niech to diabli. Powinienem byl sie domyslic.
– Domyslic? Czego?
– Niewazne.
– Zle zrobilam, ze mu pozyczylam te papiery?
– To teraz nie ma znaczenia. Nie moglas wiedziec, ze zle.
– Ale juz rozumiesz, ze nie mam nic wspolnego z pastorem de Vroome'em, Steve? Teraz musisz mi uwierzyc. Chodz, pojdziemy do niego razem. Niech potwierdzi w twojej obecnosci, jak to bylo, i niech to wszystko wyjasni sie do konca.
– Ja nie potrzebuje zadnych wyjasnien – stwierdzil z gorycza Randall.
Przeklinal sie w mysli za swoj sentymentalizm. Juz w chwili gdy uslyszal od narzeczonej Knighta o jego nienawisci do Jeffriesa i projektu, zdawal sobie sprawe, ze nie powinien wciagac na sile mlodego uczonego do zespolu Drugiego Zmartwychwstania. Knight od samego poczatku byl najslabszym ogniwem i najbardziej ze wszystkich mogl pragnac zarobku, ktorego nowa Biblia go pozbawila. Przypomnial sobie wczorajsze obawy i decyzje, zeby nie posylac falszywej notatki Knightowi, w proznej nadziei, ze prawdziwym sabotazysta jest ktos inny. A jednak byl nim doktor Florian Knight. Niech to diabli.
– Pojdziemy do niego, Steve? – zapytala Angela.
– Ty nie musisz – odparl. Probowal sie usmiechnac. – Angelo, wybacz mi, ze ci nie zaufalem. Moge powiedziec tylko jedno: kocham cie.
Wtulila sie w jego ramiona, ich usta sie spotkaly. Kiedy skonczyli sie calowac, powiedziala:
– Kocham cie, kocham cie tak, ze nie potrafilbys odwzajemnic tej milosci.
– To sie jeszcze okaze – rzucil z usmiechem, wypuszczajac ja z objec. – A wracajac do doktora Knighta, to chce sie z nim spotkac w cztery oczy.
Randall zszedl szybko do gabinetu Knighta, lecz sekretarka poinformowala go, ze doktora nie ma.
– Dzwonil, ze dzisiaj nie przyjdzie – powiedziala.
– A gdzie jest?
– Pracuje w hotelu. Hospice San Luchesio.
– Co takiego?
– Zapisze panu na kartce. W San Luchesio mieszkaja prawie wszyscy nasi teolodzy i duchowni. To dziwne miejsce. Tu jest adres, Waldeck Pyrmontlaan dziewiec.
Randall nie mial czasu na dociekanie, co takiego dziwnego jest w tym hotelu. Wzial kartke i ruszyl do drzwi.
– Czy mam zadzwonic do doktora Knighta, ze pan przyjdzie? – zapytala jeszcze sekretarka.
– Nie, nie. Zrobie mu niespodzianke.
Hotel San Luchesio rzeczywiscie byl dziwny.
Na pierwszy rzut oka wygladal jak zwyczajny czteropietrowy budynek mieszkalny, stojacy przy szerokiej ulicy. Bylo to jednak miejsce, o jakim Randall nigdy dotad nie slyszal – hotel przeznaczony wylacznie dla protestanckich i katolickich duchownych i zakonnic oraz ich rodzin.
Theo, ktory wiozl Randalla na konfrontacje z Knightem, okazal sie kopalnia informacji na ten temat, bo przez ostami rok wozil trasa miedzy Krasnapolskym i San Luchesio niezliczonych ksiezy, a takze swieckich teologow, ktorzy otrzymali specjalne pozwolenia.
Hotel, zbudowany w roku tysiac dziewiecset szescdziesiatym pierwszym, nazwano od imienia swietego, ktory byl pierwszym nasladowca swietego Franciszka z Asyzu. Byly tu trzydziesci cztery pokoje z piecdziesiecioma lozkami. Obok holu, jak wyjasnil Theo, znajdowala sie duza sala z wieloma oknami, sluzaca jednoczesnie jako sala modlitwy i jadalnia. Staly tam przestawne siedziska, kazde z osobnym stolikiem. Jezeli gosc chcial sie modlic lub medytowac, odwracal siedzisko ku swietym obrazom na scianie. W porze posilkow mogl je odwrocic ku srodkowi sali i jesc przy swoim stoliku. Hotel mial rowniez wlasna kaplice z witrazowym oknem. Wisialy tam dwie sutanny, jedna dla ksiedza katolickiego, druga dla anglikanskiego pastora. W szafie na srodku trzymano naczynia liturgiczne, potrzebne do odprawiania mszy.
Hol budynku zupelnie nie kojarzyl sie z hotelem, lecz raczej z salonikiem przytulnej i schludnej prywatnej rezydencji. Wokol scian biegly poziome pasy boazerii, do ktorej umocowano