Aubert zmierzyl go czujnym spojrzeniem.
– Czy dobrze uslyszalem, monsieur Randall, ze panna Monti towarzyszyla ojcu w odwiedzinach u opata? – zapytal.
– Zgadza sie.
– Byla razem z ojcem w klasztorze na Athos?
– Tak, sama mi o tym powiedziala. Profesor Aubert wybuchnal glosnym smiechem.
– Pas possible! – zawolal. Randall zatrzymal sie w pol kroku.
– Co pana tak rozsmieszylo, profesorze? – zapytal zaskoczony.
– Przepraszam. – Aubert polozyl mu reke na ramieniu. – Ale panna Monti zazartowala sobie z pana, monsieur Randall. Zrobila pana… jak to sie mowi… zrobila pana w balona.
– Nie rozumiem. – Randallowi zupelnie nie bylo do smiechu.
– Zaraz pan zrozumie. Chodzi o to, ze kazdy, kto ma jakies pojecie o tym miejscu, wiedzialby, ze panna Monti nie mogla tam byc. Nie mogla w ogole postawic stopy na polwyspie ani przed pieciu laty, ani nigdy. Dlatego miedzy innymi to miejsce jest tak wyjatkowe. Granicy tego okregu administrowanego przez mnichow nie wolno przekroczyc zadnej kobiecie. I od tysiaca lat zadnej tam nie wpuszczono.
– Co pan mowi?
– Taka jest prawda, monsieur Randall. Ze wzgledu na sluby czystosci, aby unikac pokus seksualnych, juz w dziewiatym wieku kobietom zakazano wstepu na polwysep. W rzeczy samej, poza owadami i ptakami, ktorych nie da sie kontrolowac, zakaz ten dotyczy plci zenskiej w ogole, wlacznie ze zwierzetami. Sa tam koguty, ale nie ma kur, sa byki, ale nie ma krow, sa barany, ale nie ma owiec. Sa koty i psy, ale wszystkie rodzaju meskiego. To swiat nalezacy wylacznie do rodzaju meskiego. Nie narodzilo sie tam nigdy zadne dziecko. Dlatego panna Monti, mowiac, ze tam byla, zazartowala sobie z pana.
– Mowila to calkiem powaznie – odparl Randall niemal szeptem.
Widzac jego mine, profesor Aubert takze spowaznial.
– Moze po prostu profesor Monti pojechal do opata sam – powiedzial.
– Zadne z nich nie widzialo go na oczy – odparl ponuro Randall – a opat Petropoulos nigdy nie widzial papirusu. – Zamilkl na chwile. – Ale teraz go zobaczy, juz moja w tym glowa. Profesorze, jak moge sie dostac na Athos?
ROZDZIAL 8
Dwa dni pozniej Randall znalazl sie niespodziewanie dla siebie w samym srodku Sredniowiecza.
Wczesnym slonecznym popoludniem przybyl do celu swej podrozy, klasztoru Simopetra. Byla to bardzo stara budowla z kamienia i drewna, z galeryjkami i balkonami na wspornikach, przyklejona do skaly czterysta metrow ponad wodami Morza Egejskiego.
Z torba podrozna i cenna aktowka w rekach szedl znuzony przez pylisty dziedziniec, podazajac za ojcem Spanosem, furtianem w purpurowym habicie. Furtian powital go, gdy przybyl tu na grzbiecie osla z przewodnikiem Vlahosem, zezowatym chlopakiem cuchnacym stajnia.
– Prosze za mna, prosze za mna – powiedzial ojciec Spanos toporna angielszczyzna i Randall, juz troche zdyszany, zaczal wchodzic po rozchwierutanych drewnianych schodach, prowadzacych w glab klasztoru.
Gdzies z dolu dal sie slyszec ciezki, powolny odglos walenia mlotem, ktorego echo przypominalo raczej stlumiony dzwiek dzwonu.
Randall zatrzymal sie zaskoczony.
– Co to jest? – zapytal mnicha.
– To semandron, jego drugie wezwanie – odpowiedzial ojciec Spanos. – Nasz gong. Drewniany mlot uderza w cyprysowa deske, wzywa stu mnichow na modlitwe. Pierwsze wezwanie o polnocy. Drugie teraz, po poludniowym posilku. Rozpoczyna sie spiewanie godzinek i liturgia. Trzecie i ostatnie, przed zachodem slonca.
– Jak dlugo trwa ta druga pora modlitw? – zapytal Randall, gdy dotarl na gore.
– Trzy godziny. Ale prosze sie nie lekac, opat Petropoulos oczekuje pana i skroci swe praktyki. – Mnich wyszczerzyl sie w usmiechu. – Pan glodny, nie?
– Wlasciwie…
– Posilek juz czeka na pana. Jak pan skonczy, opat bedzie gotowy. Chodzmy.
Randall znow ruszyl za mnichem, szerokim, wilgotnym korytarzem o bielonych scianach, mijajac poobtlukiwane bizantynskie kolumny i gdzieniegdzie freski z postaciami swietych o wylupionych oczach. W koncu dotarli do przypominajacej cele poczekalni o swiezo pomalowanych na szaro scianach. Na srodku stal stol i dwie drewniane lawy. Na stole przygotowano pojedyncze nakrycie: cynowy talerz i dzbanek z zielonym jablkiem jako przykrywka, widelec watpliwej czystosci i duza drewniana lyzke.
– Teraz pan zje – powiedzial ojciec Spanos, wskazujac mu miejsce przy stole. – Po posilku opat z panem porozmawia w swoim pokoju, tutaj za sciana.
– Jak sie opat czuje? – zainteresowal sie Randall. – Slyszalem, ze chorowal przez ostatnie lata.
– Tak, byl chory. Problemy z trawieniem. Przeszedl dur brzuszny. Ale nasz opat bardzo odporny. Tutejszy klimat, duchowe zycie, lecznicze ziola i moc z dotykania swietych ikon daly mu nowe sily. Wrocil juz do zdrowia.
– Czy w ostatnich latach podrozowal gdzies poza Athos?
– Nie, byl tylko dwukrotnie w Atenach. Ale niedlugo planuje dalsza podroz. – Mnich odwrocil sie i zaklaskal glosno w rece. – Teraz akolita poda panu jedzenie – powiedzial.
– Zanim ojciec odejdzie, chcialbym jeszcze o cos zapytac – rzekl Randall. – Slyszalem, ze do swiatobliwej wspolnoty na polwyspie nie maja wstepu kobiety. Czy to prawda?
Ojciec Spanos sklonil lekko glowe i odparl powaznym tonem:
– Edykt w tej sprawie wydano przed dziesiecioma wiekami. Zadna zenska istota, czlowiek czy zwierze, nie skalala swoja obecnoscia naszej wspolnoty. Trzy wyjatki. W roku tysiac trzysta czterdziestym piatym krol serbski pozwolil wysiasc na brzeg swojej zonie. W nowszych czasach probowala wejsc do jednego z klasztorow krolowa rumunska Elzbieta, a po niej lady Stradford de Recliffe, zona ambasadora brytyjskiego. Obie zostaly zawrocone z drogi. Poza tymi probami z namowy szatana nigdy nie bylo tu kobiety. Przyklad. W roku tysiac dziewiecset trzydziestym osmym zmarl w szacownym wieku osiemdziesieciu dwoch lat nasz dobry brat Mihailo Tolto. Przez cale swoje zycie nigdy nie widzial kobiety.
– Jak to mozliwe?
– Matka ojca Mihaila zmarla przy porodzie – wyjasnil mnich. – Przywieziono go do nas jako noworodka, cztery godziny po narodzinach. Wyrosl na mezczyzne i zestarzal sie, nie opuszczajac nigdy polwyspu, nie mial wiec okazji zobaczyc kobiety. Jeszcze jeden przyklad. Znany grecki ginekolog, zmeczony nieustannym badaniem kobiet, chcial odpoczac od nich w spokoju, przyjechal wiec na Athos. Wiedzial, ze tutaj na pewno nie zobaczy zadnej potencjalnej pacjentki. To prawda, nie dotyka nas kuszenie Ewy. Sa tylko bracia i Bog. Mam nadzieje, ze bedzie panu smakowal nasz skromny posilek.
Gdy ojciec Spanos wyszedl, zjawil sie niesmialy akolita w habicie i podal Randallowi lunch. Byl to prosty posilek, zlozony z grudowatej owsianki, kawalkow ryby, importowanego sera owczego, dyni, czarnego chleba, tureckiej kawy i pomaranczy. Angela przestrzegala go przed gotowana osmiornica, to samo mowil jego przewodnik Vlahos, na szczescie nie podano mu tego dania. Podano za to czerwone wino, ktore dodalo smaku potrawom.
Randall nie koncentrowal sie jednak najedzeniu, lecz na wydarzeniach sprzed dwoch dni w Paryzu.
Angela Monti zawiodla jego zaufanie. Oklamala go. Posrod trudow podrozy myslal o niej nieustannie z wsciekloscia i zalem. Pokochal te piekna Wloszke i wierzyl jej. Gdy przed tygodniem uznal ja za zdrajczynie, udowodnila mu, ze sie pomylil. Pokochal ja za to jeszcze bardziej i zawierzyl jej. A jednak oklamala go ponownie, tym razem naprawde i ponad wszelka watpliwosc.
Przy koncu podrozy z Francji do Grecji – jak na ironie do miejsca, w ktorym nigdy nie bylo kobiet – ta jedna kobieta wciaz okupowala jego umysl. Chociaz w rzeczywistosci nigdy tutaj nie byla, on przywiozl ja ze soba. Kiedy tak o niej myslal, jego gniew stopniowo topnial. Probowal nawet znalezc jakies wytlumaczenie na jej klamstwo, poniewaz ja kochal. Lecz nie znajdowal zadnego.
Postanowil wypedzic ja z mysli, odprawic wewnetrzne egzorcyzmy.
Wspominal wydarzenia ostatnich trzech dni, ktore doprowadzily go na ten dziwny, izolowany skrawek ladu, zamieszkany przez istoty plci meskiej.
W piatek po poludniu, po odkryciu klamstwa Angeli – niech ja diabli, wyrzuc ja, usun na zawsze, badz wolny, skoncentruj sie – pod wplywem naglego impulsu postanowil poddac blad wykryty przez Bogardusa ostatecznemu osadowi najwiekszego na swiecie znawcy aramejskiego.
Sobotni poranek w Paryzu poswiecil na zalatwienie formalnosci – zaproszenia i zezwolenia na odwiedzenie klasztoru na gorze Athos. Gdyby nie prestiz i koneksje profesora Auberta, trwaloby to wiele tygodni, lecz dzieki Aubertowi sprawa zostala zalatwiona w kilka godzin. W greckim Ministerstwie Spraw Zagranicznych wyrazono zgode na wyrobienie Randallowi diamonitrion, specjalnego paszportu do okregu autonomicznego zarzadzanego przez mnichow, mial go odebrac w Salonikach. Aubert zwrocil sie do swego kolegi z tamtejszego uniwersytetu, a ten z kolei skontaktowal sie z opatem Petropoulosem, ktory zgodzil sie przyjac Randalla w klasztorze Simopetra. Potem rozpoczely sie pospieszne przygotowania do podrozy.
Kiedy juz wszystko zostalo ustalone, Randall zadzwonil do Amsterdamu, do hotelu Victoria, i zostawil dla Angeli Monti wiadomosc, ze wyjezdza na kilka dni, bo zlecono mu specjalna misje. Probowal takze skontaktowac sie z Wheelerem w Krasnapolskym, lecz okazalo sie, ze wydawca w dalszym ciagu przebywa w Moguncji. Pozostawil wiec dla niego niemal zaszyfrowana informacje o celu swego wyjazdu i zapewnil, ze wroci na czas, by przygotowac konferencje prasowa.
W sobote po poludniu, po czterech godzinach lotu, wyladowal w Salonikach. Jezdzac po szerokich arteriach miasta, wsrod grecko-mauretanskich domow i niezliczonych bizantynskich kosciolow, dotarl do konsulatu amerykanskiego, gdzie odebral swoj paszport. Potwierdzil rezerwacje na ostatni etap podrozy, a noc spedzil w hotelu Mediterranean. Nie byla to spokojna noc.
W niedzielny poranek poplynal brudnym, usmarowanym olejami parowcem osiemdziesiat mil do Dafni, portu na polwyspie. Tutaj podstemplowal mu paszport policjant w welwetowej czapce z podwojnym bizantynskim orlem, w bialej spodniczce i z pomponami przy butach. Nastepnie dlugowlosi mnisi celnicy przejrzeli jego bagaze, a jeden z nich nawet obmacal mu klatke piersiowa, by sie upewnic, ze nie jest przebrana kobieta.
Vlahos, przewodnik, juz na niego czekal. Mlody Grek ubrany byl normalnie, poza butami zrobionymi z pasow gumy z opon, ktore ulatwialy mu chodzenie po gorach. Vlahos wynajal engaze, lodz, ktora poplyneli do niedalekiej przystani pod klasztorem Simopetra. Budowla przypominajaca klasztory Lhasy wznosila sie wysoko nad morzem, posadowiona na wierzcholku skaly.
Z przystani ruszyli dalej na wynajetych oslach. Po dwudziestu minutach wspinania sie gorska sciezka, wijaca sie niebezpiecznie po nagim klifie, dotarli do sanktuarium z ikona Matki Boskiej ze swietym Joachimem i swieta Anna. Gdy nabierali wody do manierek, Vlahos wyjasnil Randallowi, ze Simopetra oznacza Srebrna Skale, a klasztor zalozyl w roku tysiac trzysta szescdziesiatym trzecim pewien pustelnik, pod wplywem wizji.
Randall najchetniej ucieklby z niebezpiecznego szlaku. Myslal o tym, zeby jak najszybciej uwolnic sie od wierzgajacego osla i meczacego slonca i znalezc sie w bezpiecznym, solidnym schronieniu na szczycie. Po kwadransie wyczerpujacej jazdy dotarli tam wreszcie, ponad poletkami kapusty wznosily sie wysokie mury klasztoru z przegnilymi drewnianymi balkonami. Od klasztornej bramy spieszyl im naprzeciw furtian.
I caly ten egzotyczny koszmar, pomyslal Randall, tylko po to, zeby sie dowiedziec, jak to mozliwe, ze Jakub pisze o wedrowce Jezusa po dnie rzymskiego jeziora, jezeli zostalo ono osuszone dopiero trzy lata pozniej!
Wyprawa wydala mu sie wariactwem, klasyczna donkiszoteria. Zdumiony, ze sie w ogole na nia zdecydowal, Randall wiedzial jednak, co nim powodowalo. Nie chcial utracic bardzo jeszcze watlej wiary.