pracownie i ciemnie.

Taksowkarz nie zatrzymal sie w zatoczce przed wejsciem do budynku, zajmowal ja bowiem czerwony sedan z kierowca w uniformie. Randall podszedl blizej, probujac sie domyslic, co oznacza zloty pioropusz na drzwiach wozu i napis: Heldhaftig, Vastberaden, Barmhartig.

Kierowca jakby czytal w jego myslach, nachylil sie bowiem do okna i spytal dobrodusznie:

– Pan pewnie Amerykanin? Te slowa oznaczaja „Bohaterscy, zdecydowani, pomocni'. To motto amsterdamskiej strazy pozarnej, a ten samochod nalezy do komendanta.

– Dziekuje – odparl Randall, zastanawiajac sie, co tez mogl tutaj robic komendant strazy.

Kiedy podchodzil do drzwi wejsciowych, te sie otworzyly i wyszedl z nich Oscar Edlund z mezczyzna w mundurze ze zlotymi insygniami i w czapce z daszkiem, zapewne wlasnie szefem strazakow. Ospowata twarz fotografa byla jeszcze smutniejsza niz zwykle. Zobaczyl Randalla i dal mu znak, zeby zaczekal. Po chwili Edlund pozegnal sie z oficerem, ktory wsiadl do auta i odjechal.

– Powinienem byl najpierw zadzwonic i zapytac, czy nie jestes zajety – rzekl przepraszajaco Randall, podchodzac do Szweda. – Co tu sie dzieje? – Wskazal na odjezdzajacy samochod.

Edlund przeczesal palcami zmierzwiona marchewkowa czupryne.

– To ty nic nie wiesz? – zapytal zdziwiony. – W nocy wybuchl pozar na tylach domu.

– Czy komus cos sie stalo?

– Na szczescie nie. Dom byl pusty, wszyscy poszli na zebranie do Krasa.

– Zebranie w Krasie? W jakiej sprawie? – zdziwil sie z kolei Randall.

– Mialo byc ze wszystkimi wydawcami, ale przyszli tylko Deichhardt i panna Dunn. Mowili, ze musimy pracowac wydajniej, i takie tam bzdety. Kompletna strata czasu.

– I wtedy wlasnie wybuchl pozar?

– Tak – odparl ponuro Edlund. – Sasiad zobaczyl dym i wezwal strazakow. Kiedy Paddy, Elwin i ja wrocilismy, ogien juz byl ugaszony. Potem musialem czekac przez pol nocy, az wszystko zbadaja, zeby ustalic przyczyne.

Randall przyjrzal sie budynkowi.

– Dom wydaje sie nietkniety – zauwazyl.

– Dlatego ze ogien sie nie rozprzestrzenil – wyjasnil Edlund. – Ugasili go tam, gdzie wybuchl, czyli w mojej pracowni. Niestety poczynil spore zniszczenia.

– Spalila sie tylko twoja pracownia i nic wiecej? – dopytywal sie Randall.

– Tak jest. Pol ciemni poszlo z dymem – rzekl przygnebiony fotograf. – Chodz, pokaze ci.

Przeszli przez waski hol i znalezli sie przed drzwiami pomieszczenia na tylach budynku. Czulo sie tutaj wyrazna won spalenizny. Ciezkie debowe drzwi z szyfrowym zamkiem, podobnym do tego, ktory chronil sejf w Krasnapolskym, zostaly rozbite strazackimi toporkami. Drugie, wewnetrzne drzwi byly poczerniale i nadpalone.

– Moja pracownia i ciemnia, a raczej to, co z nich zostalo – powiedzial Edlund. – Niewiele tu widac, bo nie ma jeszcze pradu. W tej czesci wywoluje odbitki i susze je. Widzisz, tam po prawej? Spalony sprzet, spalona kotara, za ktora jest reszta pomieszczen. Wejdzmy dalej.

Przeszli przez cuchnace swadem pomieszczenie do nastepnego, w ktorym obrazu zniszczenia dopelnialy szczatki aparatow fotograficznych i reflektorow oraz rozbita szafka kartotekowa.

Edlund rozejrzal sie bezradnie po pokoju.

– Ogien prawdopodobnie wybuchl tutaj – powiedzial. – Co za bajzel. Teraz bede musial pracowac po dwadziescia piec godzin na dobe, zeby nadrobic straty.

– A przyczyna pozaru?

– Strazacy najpierw uwazali, ze to akt wandalizmu – odparl Szwed. – Ale udowodnilem im, ze to niemozliwe. Te pomieszczenia zostaly specjalnie przebudowane ze wzgledow bezpieczenstwa. Nie ma tu jak sie dostac… otwory wentylacyjne sa za male, a drzwi widziales. Ciezkie, debowe, ognioodporne, musieli je rozbijac toporami. Zaden podpalacz nie mogl znac kombinacji szyfru.

– A ile osob ja znalo? – zapytal Randall.

– Mysle, ze oprocz mnie kilku ludzi – odrzekl fotograf. – To przeciez oni kazali zbudowac te ciemnie. Przypuszczam, ze szyfr znal Heldering, moze tez Deichhardt i inni wydawcy. W koncu przekonalem strazakow, ze nie mogl sie tu wedrzec zwyczajny wandal, bo nie mial po prostu takiej mozliwosci.

– A jesli pomoglby mu ktos z naszego zespolu? Edlund spojrzal mu w oczy.

– Tez o tym myslalem, ale to nielogiczne. Dlaczego ktos z zespolu mialby niszczyc nasza wlasna prace?

– W rzeczy samej, dlaczego – mruknal Randall jakby do siebie.

– Przed chwila, gdy przyszedles, komendant strazy wlasnie przekazal mi raport. Nie sa pewni w stu procentach, ale uznali, ze przyczyna pozaru byl przypadek lub zwarcie instalacji elektrycznej. – Szwed zmarszczyl nos. – Smierdzi tutaj. Wyjdzmy. – Kiedy wrocili do sieni, Edlund dodal: – Bardzo przepraszam, Steve, ze ci zawracam glowe moimi klopotami. Szczegolnie ze pofatygowales sie do mnie osobiscie, i to pierwszy raz. Kiepski ze mnie gospodarz. Masz jakas sprawe, tak?

– Tylko pewien drobiazg-odparl Randall, pokazujac mu szara koperte z odbitka. – Chcialbym rzucic okiem na negatyw zdjecia, ktore zrobiles. Chodzi o fotografie papirusu numer dziewiec.

Edlund zrobil przerazona mine.

– Ale, Steve, to niemozliwe! Widziales te zniszczona szafke w pracowni, prawda? Wlasnie w niej trzymalem negatywy. Wszystko poszlo z dymem, ani jeden sie nie uchowal. Ale sie nie martw, juz ustalilem, ze jutro porobie nowe zdjecia papirusu i pergaminu w sejfie w Krasnapolskym. Pojutrze bede mial komplet nowych negatywow i pokaze ci, ktory sobie zazyczysz.

– Nie w tym problem – rzekl Randall. – Mam wszystkie odbitki z twoich starych negatywow i chcialem wlasnie porownac zdjecie papirusu numer dziewiec z jego oryginalnym negatywem. Chcialem sprawdzic, czy wszystkie szczegoly wyszly dokladnie tak samo.

Edlund nie kryl zaskoczenia.

– No pewnie, ze wyszly. To, co jest na negatywie, jest tez na odbitce. Sam wywoluje swoje zdjecia i jeszcze nigdy sie nie zdarzylo…

– Oscarze, chyba zle mnie zrozumiales – przerwal mu Randall. – Nie podwazam jakosci twojej pracy. Chodzi o to, ze przegladalem wszystkie odbitki pod katem naszej kampanii i jedna, tylko ta jedna, wydala mi sie nieco gorsza jakosciowo, nieco mniej wyrazista od pozostalych.

– Ktora? Dziewiatka? To niemozliwe – goraczkowal sie Edlund. – Wszystkie zdjecia sa tej samej jakosci, byly tak samo naswietlone i wywolane. Masz te odbitke przy sobie? Pokaz.

Randall wyciagnal fotografie z koperty i podal mu ja. Szwed przez chwile przygladal sie zdjeciu.

– Jest w porzadku – stwierdzil. – Wszystko widac. Wybacz, Steve, ale ta odbitka niczym sie nie rozni od innych.

– Fotografowales papirus w podczerwieni, prawda? – zapytal Randall.

– Oczywiscie.

– Dlaczego tak sie to robi?

– Sadzilem, ze sie na tym znasz – odparl Edlund. – Podczerwien po prostu wydobywa to, co jest malo czytelne. Papirus odbija promieniowanie podczerwone i zyskuje na wyrazistosci.

– I tak wlasnie wykonales to zdjecie, ktore trzymasz w rece? – Randall sie zawahal. – Czy aby na pewno to ty je zrobiles? – dodal. – Przyjrzyj sie dobrze, Oscarze. Czy przysiaglbys, ze to twoje zdjecie?

Edlund, zamiast przyjrzec sie odbitce, popatrzyl zdumiony na Randalla.

– O czym ty mowisz, Steve? No jasne, ze moje. Przeciez jestem jedynym fotografem w zespole Drugiego Zmartwychwstania, zaden inny nie ma dostepu do tych obiektow. Osobiscie zrobilem wszystkie zdjecia i odbitki. Skad w ogole pomysl, ze mogl byc ktos inny?

– Po prostu wydaje mi sie troche inne od pozostalych – odparl Randall. – Rozni sie od nich jakoscia albo moze raczej… stylem.

– Stylem? Naprawde nie rozumiem, do czego zmierzasz. – Edlund, lekko poirytowany, podniosl fotografie do swiatla i przyjrzal sie jej ponownie, tym razem z wieksza uwaga.

– Skoncentruj sie na czwartej i piatej linijce tekstu – powiedzial Randall.

– Widze je. Sa w porzadku. Doskonale czytelne.

– I wlasnie o to chodzi – odparl Randall. Zastanawial sie, czy ujawnic Szwedowi cala sprawe, czy powiedziec mu, ze kiedy pierwszy raz ogladal zdjecie z opatem Petropoulosem, tekst byl niewyrazny, tak samo jak zapewne na oryginale, a teraz tajemniczym sposobem znaki staly sie czytelne zarowno na papirusie, jak i na fotografii. Postanowil jednak udawac, ze widzial oryginal juz wczesniej.

– Oscarze, gdy pierwszy raz ogladalem papirus, te wersy bardzo trudno bylo odczytac. A na tym zdjeciu wyszly tak wyraznie. Nie rozumiem tego.

– Ty mozesz tego nie rozumiec – odparl Edlund – ale kazdy fotograf zrozumie. Kiedy fotografuje taki obiekt jak ten papirus, zaplamiony, miejscami pociemnialy, niewyrazny, stosuje przy kopiowaniu technike maskowania. Gdybym mocniej naswietlil calosc odbitki, zeby wydobyc gorsze miejsca, reszta tekstu zostalaby przeswietlona. Przyslaniam wiec swiatlo padajace z powiekszalnika na papier, zeby doswietlic tylko niektore obszary. Dzieki temu zdjecie jest bardziej jednolite i czytelniejsze niz oryginal. Oto cale wyjasnienie. Pokaze ci. – Podsunal odbitke Randallowi. – Widzisz, tutaj maskowanie wzmocnilo czwarta i piata linijke tekstu. Pamietam, ze na tym arkuszu bylo jeszcze

– Gdzies ty sie podziewal, do ciezkiej cholery? – warknal wydawca.

Randall zawahal sie, zbity z tropu nieoczekiwana agresja w glosie pryncypala.

– Potrzebowalem kilku zdjec do kampanii… – zaczal.

– Nie wciskaj mi tego kitu – przerwal mu Wheeler. – Wiem, gdzie byles. Pojechales do Edlunda i wlasnie stamtad wracasz.

– Zgadza sie. W jego ciemni byl pozar i pokazywal mi…

– Nie opowiadaj mi tu o pozarze. Chce wiedziec, po co tam weszyles. Nie pojechales po zadne zdjecia, tylko po prostu ciagle blaznujesz z papirusem numer dziewiec.

– Mam jeszcze pewne watpliwosci i chcialem cos sprawdzic – przyznal Randall.

– Ano wlasnie. Edlund ci nie pomogl, wiec postanowiles jeszcze raz zawracac glowe opatowi – rzekl gniewnie Wheeler. – Dowiedz sie, ze nie zobaczysz sie z opatem ani teraz, ani kiedy indziej. Pojechal juz na lotnisko. I nie probuj byc cwany i kontaktowac sie z nim w Helsinkach albo w klasztorze na gorze Athos. Poradzilismy mu, zeby nie rozmawial na temat Ewangelii wedlug Jakuba z nikim, takze z naszym personelem, a on sie na to z ochota zgodzil. Opat Petropoulos, tak samo jak my, pragnie uchronic boze dzielo przed tymi, ktorzy chca mu zaszkodzic.

– Ja nie chce niczemu szkodzic, George. Chcialbym miec tylko stuprocentowa pewnosc co do autentycznosci tekstow.

– Opat ja potwierdzil, my rowniez, wiec czego ty jeszcze, u diabla, chcesz?

– Chce przekonac samego siebie, w koncu jestem czescia tego przedsiewziecia…

– No to zachowuj sie odpowiednio! – Wheeler byl juz siny ze zlosci. – Zachowuj sie jak jeden z nas, a nie jak dywersant od de Vroome'a. Sam sprowadziles tu opata, zeby obejrzal oryginal, a kiedy potwierdzil jego prawdziwosc, ty w dalszym ciagu sie czepiasz nie wiadomo czego.

Randall nie odpowiedzial. Wheeler nachylil sie ku niemu.

– Powiem ci, co chcielibysmy zrobic, Randall – zagrzmial. – Najchetniej wzielibysmy kogos innego na twoje miejsce, ale jest juz za pozno. Zgodzilismy sie wiec, ze jesli zajmiesz sie swoja robota i nie bedziesz wtykal nosa w nasza, jakos dotrwamy do konca. Zatrudnilismy cie za ciezkie pieniadze, zebys przedstawil nowa Biblie swiatu, a nie po to, bys prowadzil prywatne sledztwo.

Juz ja zbadali po tysiackroc kompetentni fachowcy, ktorzy wiedza, co robia. Po prostu nie odgrywaj roli adwokata diabla, bo de Vroome'owie tego swiata radza sobie i bez twojej pomocy. Masz jedno jedyne zadanie do wykonania i jest nim sprzedanie nowej Biblii ludziom, ktorzy jej potrzebuja.

– I zamierzam to zrobic – rzekl Randall bezbarwnym tonem.

– Nie interesuja mnie zamiary – odparowal Wheeler – tylko efekty. Posluchaj, Steve. My wiemy, kto zniszczyl ciemnie Edlunda. To ktorys ze zbirow de Vroome'a…

Вы читаете Zaginiona Ewangelia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату