– Tak.

Randall przyjrzal sie twarzy profesora. Dostrzegl wyraz zaciekawienia albo tak mu sie wydawalo. Blysnal promyk nadziei.

Wyjal z aktowki dyktafon i fotografie papirusu.

– Kilku z nas odkrylo niepokojacy blad, w kazdym razie sadzimy, ze moze to byc blad w tlumaczeniu – powiedzial. – To jest fotografia papirusu numer dziewiec, jednego z odkopanych przez pana. Jednakze wczesniej widzialem inne zdjecie tego arkusza i wygladalo troche inaczej. To wlasnie mnie zaniepokoilo. Zastanawiam sie, czy papirus numer dziewiec nie zostal przez kogos zmieniony albo czy nie podlozono w jego miejsce innego, specjalnie spreparowanego.

Profesor Monti pochylil sie ku niemu na swoim bujaku.

– Tak?

Zachecony tym Randall kontynuowal wywod.

– Nie ma juz mozliwosci sprawdzenia, czy to zdjecie pokazuje oryginalny papirus, czy ten ewentualnie podmieniony. Negatyw tej odbitki splonal w pozarze. Jednakze, profesorze, wiem od Angeli, ze poswiecil pan temu znalezisku tyle czasu, ze w panska pamiec wryl sie kazdy z tych aramejskich znakow, kazdy zakretas i kropka. Powiedziala mi, ze poznalby pan od razu, czy jest to reprodukcja oryginalu, czy raczej przerobionego lub podmienionego papirusu. To sprawa najwyzszej wagi, profesorze. Musimy poznac prawde. Prosze powiedziec, czy panskim zdaniem ta fotografia przedstawia papirus, ktory odkopal pan w Ostii?

Podal odbitke Montiemu, a ten wzial ja ostroznie w obie, drzace lekko dlonie. Przez dluzsza chwile nie spojrzal w ogole na zdjecie, lecz kolyszac sie w fotelu, patrzyl w oczy Randalla.

W koncu, jakby przypominajac sobie, co trzyma w rekach, przeniosl wzrok na odbitke. Powoli przechylil ja strone okna, do slonca wpadajacego przez kraty. Na kragla twarz wyplynal usmiech i Randall znowu poczul przyplyw nadziei.

Mijaly minuty. Profesor Monti opuscil fotografie na kolana, nie odrywajac od niej wzroku. Zaczal poruszac wargami i Randall wytezyl sluch, by pochwycic niewyrazne slowa.

– To prawda, to prawda – mowil profesor. – Ja to napisalem. – Uniosl glowe i ich spojrzenia sie skrzyzowaly. – Ja jestem Jakub Sprawiedliwy. Bylem swiadkiem tych wydarzen. – Glos uczonego przybral na sile. – Ja, Jakub z Jerozolimy, brat Pana Naszego Jezusa Chrystusa, najstarszy z jego ocalalych braci i syn Jozefa z Nazaretu, mam wkrotce stanac przed Sanhedrynem i glownym kaplanem Ananusem, oskarzony o wzniecanie rebelii, a to z powodu mego przewodzenia wyznawcom Jezusa wsrod naszego ludu.

Randall opadl zniechecony na oparcie krzesla.

Moj Boze, pomyslal, temu starcowi sie zdaje, ze jest Jakubem Sprawiedliwym, bratem Jezusa.

Profesor Monti wzniosl oczy do sufitu. Przemawial coraz zarliwiej.

– Pozostali z synow Jozefa, bracia Jezusa i moi takze, sa to Juda, Szymon, Jozjasz i Jan. Wszyscy oni sa poza granicami Judei i Idumei, ja zas pozostalem, by opowiedziec o pierworodnym i najukochanszym Synu.

Profesor Monti recytowal z pamieci ciezko akcentowana angielszczyzna poczatek Ewangelii wedlug swietego Jakuba. W jego slowach bylo jednak cos niezwyklego. Randall od razu to wychwycil. Monti wymienil imiona braci Jezusa i Jakuba, ktorych brakowalo w oryginalnym tekscie, albowiem ten fragment papirusu wykruszyl sie i rozpadl.

Trudno to bylo zrozumiec, chyba ze archeolog mial tak doskonale rozeznanie w Biblii, iz potrafil przywolac te imiona z pamieci, przeczytawszy je wczesniej w Ewangelii swietego Mateusza, w Dziejach Apostolskich lub w pracy Euzebiusza z Cezarei, teologa wczesnochrzescijanskiego.

– Ja, Jakub Sprawiedliwy, brat Naszego Pana…

Profesor Monti deklamowal ten sam fragment wciaz od nowa. Randall sluchal go ze scisnietym sercem, przejety smutkiem z powodu losu starego uczonego i nieszczesnej Angeli.

Slowa profesora stopniowo przechodzily w mamrotanie, az w koncu zamilkl i znow wpatrywal sie tylko w ogrod za oknem.

Randall wyjal mu delikatnie fotografie z dloni i schowal ja do teczki. Wylaczyl dyktafon i spojrzal na zegarek. Z kwadransa zostala mu minuta czy dwie.

– Dziekuje, panie profesorze – powiedzial, wstajac – za panski czas i wspolprace.

Ku jego zdziwieniu Monti takze podniosl sie z fotela. Wydawal sie jeszcze drobniejszy. Poczlapal do swego biurka, usiadl przy nim i na moment jakby zapomnial o celu swego dzialania. Po chwili jednak otworzyl szuflade i wyjal z niej kartke i olowek.

Narysowal cos na papierze, przyjrzal sie swemu dzielu, dodal kilka kresek i pokiwal z aprobata glowa. Podal kartke Randallowi.

– Dla ciebie – wymamrotal. – Prezent. – Uratuje cie. Prezent od Jakuba.

Randall wzial od niego kartke. Zobaczyl toporny rysunek.

Obrazek przedstawial narysowana schematycznie, jakby dziecieca reka, rybe z przebitym wlocznia bokiem.

Profesor powiedzial, ze to podarek od Jakuba, talizman, ktory go uratuje. Oczywiscie bylo to bez sensu, lecz Randall zastanawial sie, co moglo oznaczac w zamglonym umysle Montiego. Doszedl do wniosku, ze nigdy sie tego nie dowie.

Otworzyly sie drzwi i Randall szybko schowal rysunek do kieszeni, podziekowal ponownie profesorowi, i wyszedl na korytarz, do siostry Branchi.

– Zaprowadze pana do signoriny Monti – powiedziala. Randall jednak nie chcial jeszcze opuszczac kliniki. Przyszlo mu cos do glowy.

– Signora Branchi – zapytal – czy jest w tej chwili ktorys z lekarzy opiekujacych sie profesorem? Lekarz, ktory pracowal bezposrednio z pacjentem?

– Tak, oczywiscie – odparla. – Mamy siedmiu lekarzy, a szefem kliniki jest doktor Venturi. Zajmowal sie profesorem od samego poczatku.

– Czy moglbym z nim porozmawiac, chocby krotko?

– Prosze zaczekac. Zobacze, czy doktor jest wolny.

Doktor Venturi znalazl chwile na rozmowe. Byl szczuplym, lysiejacym Wlochem o sympatycznych ciemnych oczach. Nie wygladal wcale na lekarza, pewnie dlatego, ze zamiast bialego fartucha mial na sobie garnitur w kratke.

Jego gabinet rowniez nie przypominal lekarskiego, z empirowym biurkiem, nowoczesnymi kanapami, bujnymi zielonymi roslinami i abstrakcyjnymi obrazami na scianach.

Randall, w ostatniej rozpaczliwej probie znalezienia jakiegos klucza do tajemnicy papirusu numer dziewiec, opowiedzial terapeucie o swym niezbyt udanym spotkaniu z profesorem Montim.

– Czy zdarzalo sie juz wczesniej, ze uwazal sie za Jakuba Sprawiedliwego? – zapytal.

– Dosc czesto – odparl Venturi. – To dla nas zagadkowa sprawa, poniewaz takie zachowanie nie zgadza sie z ogolnymi objawami. Widzi pan, czlowiek, ktoremu sie wydaje, ze jest Jezusem czy jak w tym przypadku… bratem Jezusa… to zazwyczaj paranoik z kompleksem wyzszosci. Profesor Monti natomiast cierpi na zanik pamieci i stany katatonii, zwiazane z histeria i wyplywajace z poczucia winy. Klinicznie rzecz biorac, moze doswiadczac urojen, ale pacjent tego typu nie utozsamialby sie z postaciami uduchowionymi, takimi jak Jezus czy Jakub, lecz raczej z kims, kto czulby sie winny na przyklad skrzywdzenia Jezusa czy Jakuba. Jego zachowanie jest wiec dla mnie niezrozumiale. Lecz z drugiej strony niewiele wiemy o psyche profesora, o jego zyciu wewnetrznym, i chyba niewiele sie juz na ten temat dowiemy.

– Czy to znaczy, ze nie zna pan kariery zawodowej profesora – zapytal Randall zdziwiony – i nie slyszal pan o jego odkryciach?

– Ach, panie Randall, wiec pan wie o odkryciu w Ostii? Nie moglem o tym rozmawiac, poniewaz…

– Pracuje przy tym projekcie, doktorze.

– Nie bylem tego pewien. Corki profesora wymogly na mnie przyrzeczenie, ze nie ujawnie tajemnicy nikomu obcemu, i dotrzymuje slowa.

– Co pan wie o dokonaniach profesora? – zapytal Randall.

– Wlasciwie niewiele. Nazwisko Monti bylo mi oczywiscie znane, ale dopiero od jego corek dowiedzialem sie o wykopaliskach w Ostii i ich wielkim znaczeniu dla teologii biblijnej.

– Ale nie wie pan, co wlasciwie zostalo znalezione?

– Nie wiem. Czy sugeruje pan, ze gdybym wiedzial, moglbym lepiej zrozumiec, dlaczego profesor uwaza sie za Jakuba, brata Chrystusa?

– Do pewnego stopnia tak, panie doktorze. Odkrycie profesora Montiego stalo sie impulsem do stworzenia nowej wersji Biblii. Jego znaczenie jest przeogromne.

– Tak tez sadzilem. Czytalem ostatnio w „II Messaggero' trzyczesciowy artykul jakiegos angielskiego dziennikarza…

– Cedrica Plummera.

– Wlasnie, Plummera. Tekst byl dosc powierzchowny i zawieral niewiele faktow, ale dotyczyl przygotowywanej w Amsterdamie publikacji nowej Biblii, za ktora stoja chrzescijanscy konserwatysci, pragnacy powstrzymac zmiany w Kosciele. Bylo to dosc intrygujace, ale zanadto oparte na pogloskach i domyslach, tak ze trudno bylo potraktowac rzecz powaznie.

– Jest jak najbardziej powazna – zapewnil Randall.

– Ach, wobec tego wielka szkoda, ze profesor Monti nie bedzie mogl sie cieszyc owocem swego epokowego odkrycia – rzekl Venturi, szczerze tym przejety. – Byc moze nowa Biblia pomoze nam zrozumiec przyczyne jego urojen, ale dla samego pacjenta niewiele to znaczy. Czy cos jeszcze sie wydarzylo podczas spotkania, panie Randall?

– Obawiam sie, ze nie – odrzekl Randall i w tym momencie przypomnial sobie o rysunku. Wyjal go z kieszeni marynarki i podal lekarzowi. – Profesor narysowal to dla mnie, kiedy wychodzilem – wyjasnil. – Powiedzial, ze to podarek, ktory mnie uratuje.

– No tak, ryba – skwitowal to Venturi i zamiast wziac od niego kartke, pogrzebal wsrod papierow na biurku, i po chwili rozlozyl na blacie szesc podobnych szkicow. – Jak pan widzi, panie Randall, mam tu prywatna kolekcje tych dziel profesora. Dosc czesto obdarowuje nimi lekarzy i pielegniarki, ale obawiam sie, ze ich tematyka ogranicza sie do tego jednego motywu… ryby przebitej wlocznia. To wrecz jego obsesja.

– Ta ryba musi cos oznaczac – powiedzial Randall. – Czy probowal pan ustalic, co profesor chce przez to zakomunikowac?

– Naturalnie, ale nie doszedlem do zadnych wnioskow, poza tym, ze ryba takze jest zwiazana z jego urojeniem. Jak pan zapewne wie, pierwsi chrzescijanie w czasach przesladowan poslugiwali sie symbolem ryby jako tajemnym znakiem, po ktorym sie rozpoznawali. Ciekawe jest pochodzenie tego wizualnego hasla. Mesjasz byl znany swoim pierwszym wyznawcom jako „Jezus Chrystus, Syn Bozy, Zbawiciel', co w tlumaczeniu na greke, jezyk uzywany przez rzymskich okupantow, brzmialo: Iesous Christos Theou Tios Soter. Pierwsze litery tych pieciu slow tworza wyraz I-CH-TH-Y-S, co oznacza po grecku wlasnie rybe. Nauka o rybach to ichtiologia.

– Fascynujace – przyznal Randall, przygladajac sie ponownie rysunkowi. – A wlocznia? Czy takze byla czescia symbolu?

– Nie – odparl doktor Venturi. – Wlocznie dodal juz od siebie profesor Monti. Wymowa tego znaku jest raczej negatywna, ale kto wie, co naprawde dzieje sie w glowie mojego pacjenta? Czy uwazajac sie za brata Jezusa, ujawnia chec rywalizacji z nim, wbijajac wlocznie w jego symbol, rybe? Czy moze raczej rana zadana Jezusowi odzwierciedla zagrozenie, jakie profesor Monti odczuwa jako Jakub? Obawiam sie, ze nie odkryjemy juz tej tajemnicy.

Doktor Venturi wzial do reki fajke z morskiej pianki i woreczek z tytoniem.

– Nie bedzie panu przeszkadzalo? – zapytal.

Randall pokazal mu swoja wrzosowa fajke, wymienili sie tytoniami i zapalili, po czym wrocili do rozmowy na temat Montiego. Randall postanowil cofnac sie troche w czasie.

– Kiedy profesor trafil do kliniki, panie doktorze? – zaczal. – I jesli to nie tajemnica, w jakich okolicznosciach to sie wydarzylo?

– W jakich okolicznosciach? – Venturi wypuscil z ust klab dymu. – Historia choroby jest oczywiscie tajna, ale Angela Monti poprosila mnie, zebym byl z panem szczery, jesli chodzi o stan jej ojca.

– Angela jest w poczekalni – rzekl szybko Randall. – Moze sie pan upewnic.

– Nie ma potrzeby – odparl psychiatra. Pyknal z fajki i odlozyl ja na ceramiczna popielniczke. – Moj wlasny kontakt z tym przypadkiem rozpoczal sie przed rokiem i dwoma miesiacami. Lekarz rodzinny Montich, ktory akurat jest moim kolega, zwrocil sie do mnie o pomoc dla swego pacjenta, czyli profesora, ktory znalazl sie w uniwersyteckiej poliklinice. Doznal naglego, dotkliwego zalamania nerwowego. Udalem sie tam natychmiast, zbadalem go i postawilem diagnoze.

– Co wlasciwie spowodowalo, ze profesor znalazl sie w szpitalu?

Вы читаете Zaginiona Ewangelia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату