– Chce pan znac okolicznosci, w jakich doszlo do zalamania? – zapytal retorycznie psychiatra. – Dwa dni przedtem profesor Monti pracowal jak zwykle na uniwersytecie, wykladal, odbywal konsultacje, pisal wniosek o grant na nowe wykopaliska. Odbywal tez, jak prawie co dzien, liczne spotkania z umowionymi goscmi.

– Co to byli za goscie?

– Ludzie, ktorych moglby przyjmowac kazdy inny wybitny naukowiec. Koledzy po fachu, archeolodzy z zagranicy, czasem ktos z rzadu. Byc moze takze dostawcy ekwipunku do wykopalisk, doktoranci, redaktorzy czasopism archeologicznych. Moze corka profesora powie panu cos wiecej. W kazdym razie pracowal do pozna, wychodzil tez na jakies spotkania na miescie, a wieczorem, kiedy nie wrocil na kolacja, Angela zadzwonila do portiera na wydziale, zeby przypomnial profesorowi, ze powinien juz isc do domu. Portier poszedl na pietro do jego gabinetu, zapukal, a kiedy nikt nie odpowiedzial, zdecydowal sie wejsc, gdyz widzial palace sie swiatlo. Zobaczyl profesora za biurkiem, na ktorym panowal straszny balagan. Lampa byla przewrocona, a profesor Monti belkotal cos niezrozumiale, zupelnie rozkojarzony, az w koncu popadl w stupor. Przerazony portier zadzwonil po jego corke, ktora natychmiast wezwala pogotowie.

Randall wzdrygnal sie na mysl o koszmarze, jaki musiala przezyc Angela.

– Czy od tamtej pory udalo sie z nim nawiazac jakis kontakt? – dociekal Randall.

– Niestety nie, ani razu – odparl Venturi. – Ma pustke w mozgu. Mowiac dosadnie, po prostu utracil zmysly. Od tamtej pory nie ma kontaktu z rzeczywistoscia.

– I nie ma nadziei, zeby przywrocic go do normalnosci?

– Ktoz to wie, panie Randall. Kto wie, co przyniesie nam przyszlosc w psychiatrii, czego dowiemy sie o biochemii zaburzen umyslowych? Na razie nie da sie nic zrobic, a niech mi pan wierzy, ze probowalismy wszystkiego. Po kilku dniach przenioslem profesora do Villa Bellavista. Stosowalismy rozne metody… psychoterapie, srodki farmakologiczne, elektrowstrzasy w znieczuleniu. Na prozno. Obecnie staramy sie, zeby byl spokojny, zeby dobrze sypial. Zachecamy go rowniez do aktywnosci, probujemy zajac robieniem makram w naszej pracowni, plywaniem w basenie… Ale on sie w ogole tym nie interesuje. Wiekszosc czasu spedza przy oknie, wpatrzony w przestrzen. Czasami slucha muzyki albo oglada telewizje, ale nie sadze, zeby cos z tego przyswajal.

– Panna Monti uwaza, ze zdarzaja mu sie momenty przeblysku – rzekl Randall.

– Jest jego corka. – Psychiatra wzruszyl ramionami. – Skoro to jej przynosi jakas ulge, nie wyprowadzamy jej z bledu.

– Rozumiem. A czy ktos go odwiedza poza corkami?

– Tylko wnuki w czasie swiat i w urodziny byla jego gosposia.

– Nikt z zewnatrz?

– Kilka osob zwracalo sie o pozwolenie na wizyte, ale wszystkim odmowilismy – odparl doktor Venturi. – Corki profesora zycza sobie, zeby jego obecnosc w klinice i nieszczesny stan pozostaly, o ile to mozliwe, tajemnica.

– A co do tych osob, ktore zwracaly sie o pozwolenie – dociekal Randall. – Czy pamieta pan, kto to byl?

– Nazwisk nie pamietam. – Venturi machnal fajka. – Kilku dawnych kolegow profesora z uniwersytetu. Powiedzielismy im, ze profesor cierpi na nerwice i musi miec spokoj. To bylo na samym poczatku, potem juz zaden z nich sie nie staral.

– Czy poza nimi jeszcze ktos probowal sie z nim zobaczyc?

– Teraz, gdy pan sie tak dopytuje, przypomnialem sobie jeszcze jedna osobe. Pamietam, bo to bylo nie tak dawno i jest to czlowiek o znanym nazwisku.

– Kto taki? – zapytal Randall zaintrygowany.

– Slawny duchowny, pastor Maertin de Vroome. Zwrocil sie do nas na pismie z prosba o wizyte u profesora. Musze przyznac, ze zrobilo to na mnie wrazenie. Nie wiedzialem, ze byli przyjaciolmi. Zreszta wkrotce potem uswiadomiono mi, ze wcale nie byli. W pierwszej chwili mialem jednak nadzieje, ze odwiedziny pastora moga byc dobrym bodzcem dla mojego pacjenta. Przekazalem wiec list de Vroome'a corkom, a one odrzucily prosbe, i to dosc stanowczo, ze tak powiem. W rzeczy samej, jest pan pierwsza osoba spoza rodziny, ktorej zezwolilismy na wizyte u profesora. – Venturi spojrzal na zegarek. – Czy ma pan jeszcze jakies pytania, panie Randall?

– Nie – odparl Randall, wstajac. – Dowiedzialem sie juz wszystkiego. Dziekuje, doktorze.

Podroz powrotna do centrum Rzymu uplynela im w posepnym nastroju.

Chociaz z wahaniem, opowiedzial jednak Angeli, skulonej obok niego na tylnym siedzeniu opla, o przebiegu swego spotkania z profesorem Montim i o rozmowie z doktorem Venturim.

Angela wspominala ojca jako czlowieka o bystrym, zywym umysle. Jaka to szkoda, stwierdzila z bezbrzeznym smutkiem, ze nigdy sie nie dowie o tych wszystkich cudownych wydarzeniach, ktore nastapia w rezultacie jego odkrycia.

– On juz to wie – zapewnil ja Randall. – Wiedzial od chwili, gdy go dokonal. Cieszyl sie w pelni swiadomoscia zbawiennych skutkow, jakie jego praca przyniesie swiatu.

– Jestes slodki, Steve. – Pocalowala go w policzek.

Angela zaprosila Randalla na kolacje do rodzinnego domu Montich, lecz chociaz propozycja byla kuszaca, uznal, ze lepiej bedzie odmowic.

– Pobadz troche z rodzina- zaproponowal. – Bedziemy mieli jeszcze dla siebie dosc czasu. Poza tym musze wracac do Amsterdamu. Wheeler i tak sie wscieknie, ze nie bylo mnie dzisiaj w pracy.

– Kiedy lecisz?

– Chyba pozno w nocy. Chce jeszcze zalatwic troche prywatnej korespondencji, poki tu jestem, bo w Amsterdamie nie bedzie na to czasu. Musze napisac do rodzicow i do corki. Napisze tez do Jima McLouglina, opowiadalem ci o nim. Ta sprawa wciaz mnie gnebi. Mojemu prawnikowi nie udalo sie go zlokalizowac, ale list moze jakos mu przekaza.

– W takim razie jedzmy najpierw do twojego hotelu – powiedziala Angela. – Potem kierowca zawiezie mnie do domu.

– A kiedy wrocisz do Amsterdamu? – zapytal Randall. – Jutro rano?

– Jutro wieczorem – odparla z przekornym usmiechem. – Jesli moj szef mnie nie wyrzuci z pracy. Chcialabym pojsc na zakupy z siostra i do Ogrodow Borghese z siostrzenicami. Panska sekretarka wroci jutro wieczorem, panie Randall, zgadza sie pan?

– Nie zgadzam sie, ale bede czekal.

– Chcialabym cie jeszcze o cos zapytac. – Spojrzala na niego bez usmiechu.

– Tak?

– Co zamierzasz zrobic, kiedy wrocimy do Amsterdamu?

– Oczywiscie rzucic sie w wir pracy – oznajmil. – Ach, o to ci chodzi – dodal, widzac napiecie na jej twarzy. – Czy bede jeszcze weszyl w kwestii papirusu i zdjecia? Nie bede, Angelo. Twoj ojciec byl ostatnia instancja, i to juz koniec. Slepa uliczka. Nawet gdybym chcial, nie mam juz dokad sie zwrocic. Odkladam moje detektywistyczne zapedy na polke i zajmuje sie wylacznie kampania. Oddaje sie w pelni sprzedawaniu Slowa.

– Pomimo watpliwosci?

– Przemyslalem to tutaj, w Rzymie – odrzekl. – Zawsze watpilem w rzeczy tajemne, ale zarazem nigdy do konca nie stracilem wiary. Czy znasz modlitwe Ernesta Renana? „Boze, o ile Bog istnieje, zbaw moja dusze, o ile posiadam dusze'. To wlasnie caly ja, tu i teraz.

Angela sie rozesmiala.

– I mozna z czyms takim zyc?

– Nie mam wyboru – odparl, sciskajac jej dlon. – Nie martw sie, poradze sobie… Oto i Excelsior. Daj buzi na pozegnanie i do zobaczenia jutro, kochana.

Randall wszedl do hotelowego holu, wzial z recepcji klucz i skierowal sie do wind.

Jedna wlasnie zjechala na dol i wysiadali z niej pasazerowie. Kiedy sie oproznila, Randall wsiadl i wyciagnal reke do guzika z cyfra piec. W tym momencie do windy wsiadl ktos jeszcze i siegajac ponad jego ramieniem, nacisnal czworke. Rekaw tamtego byl rekawem sutanny.

Drzwi sie zamknely i winda ruszyla. Randall odwrocil sie, spojrzal na przybysza i az zaparlo mu dech w piersiach.

Nad czarna sutanna zobaczyl zapadnieta twarz z igrajacym na waskich wargach usmieszkiem.

– I znow sie spotykamy, panie Randall – powiedzial pastor Maertin de Vroome. – Jak sie udalo dzisiejsze spotkanie z profesorem Montim?

– Skad pan, u diabla, wie, ze sie z nim widzialem? – wyrzucil z siebie Randall, zupelnie skonsternowany.

– Przyjechal pan do Rzymu, zeby sie z nim zobaczyc, tak samo jak wczesniej ja to zrobilem. Proste. Obserwowanie pana posuniec, panie Randall, uznalem za swoj swiety obowiazek. Od naszego ostatniego spotkania sledzilem z narastajaca ciekawoscia i respektem panskie kroki. Jest pan, jak to czulem od poczatku, poszukiwaczem prawdy. Nie ma ich zbyt wielu. Ja takze do nich naleze. I ciesze sie, ze podazamy tym samym tropem, ze nasze sciezki sie znow splataly. Byc moze tutaj, w wiecznym miescie, nadszedl czas na nasza kolejna rozmowe.

– Na jaki temat? – zapytal Randall poirytowany.

– Na temat falszerstw, jakimi sa Ewangelia wedlug Jakuba i Pergamin Petroniusza.

– Skad pan jest taki cholernie pewny, ze to falszerstwa?

– Stad, ze wlasnie widzialem sie z falszerzem i poznalem wszystkie szczegoly tego oszustwa – odrzekl de Vroome. – To moje pietro – dodal, gdyz winda wlasnie stanela. – Przypuszczam, ze pan tez tutaj wysiada, panie Randall?

Randall siedzial oszolomiony w glebokim pluszowym fotelu, w przestronnym pokoju de Vroome'a w hotelu Excelsior. Przyszedl tu za pastorem poslusznie, zupelnie zbity z tropu jego stanowczym stwierdzeniem.

Wciaz jeszcze chcial wierzyc, ze to tylko sztuczka de Vroome'a, kolejna z jego gier. Choc sam mial watpliwosci co do projektu, teraz zdecydowany byl watpic w szczerosc intencji nieprzyjaciela. A mimo to nie mogl. Jakas nuta w glosie tamtego, gdy rozmawiali w windzie, kazala mu wierzyc, ze tym razem ociera sie o prawde.

Duchowny zaproponowal mu drinka i Randall nie odmowil.

– Co pan wybiera? – zapytal de Vroome, przypatrujac sie butelkom w barku. – Ja sie napije koniaku z woda.

– Prosze szkocka z lodem.

– Prosze bardzo.

De Vroome zaczal mowic, przygotowujac drinki.

– Wiekszosc osob zaangazowanych w produkcje Miedzynarodowego Nowego Testamentu… tak, panie Randall, znam juz te nazwe… to uczciwi, przyzwoici ludzie, zywo zainteresowani sprawami ducha, jak pan to kiedys ujal. Wierza w esencje Slowa, podobnie jak ja w nia wierze. Jednakze ludzie ci tak bardzo marza o odnowie uniwersalnej wiary, ze podazyli za tymi, ktorzy nimi manipuluja. Dali sie omamic osobom traktujacym religie jako zrodlo zysku, a takze wladzy, ludziom, ktorzy nie cofna sie przed niczym, zeby przetrwac. – Przerwal na chwile. – Nawet przed sfalszowaniem Ewangelii.

De Vroome podszedl ze szklaneczkami w rekach do stolika, postawil przed Randallem szkocka i rozsiadl sie wygodnie na kanapie.

– Moze pan przestac watpic, panie Randall – powiedzial. – Podazal pan wlasciwym tropem. Falszerz istnieje naprawde. Widzielismy go. Rozmawialismy z nim. – Uniosl swoja szklanke. – Za prawde – wyglosil krotki toast z krzywym usmiechem. Wypil lyk koniaku i widzac, ze Randall nie tknal swojego drinka, pokiwal wyrozumiale glowa. – Przejdzmy w takim razie do faktow – oswiadczyl. – Chce pan wiedziec, w jaki sposob namierzylismy falszerza? Nie mielismy takiej mozliwosci, choc wiedzielismy, ze istnieje, czy tez istnial. To on sam nas odnalazl, panie Randall. Przyneta okazaly sie artykuly Plummera o rozlamie wsrod Kosciolow chrzescijanskich, o moich probach reformy i oczywiscie o przygotowywanej przez ortodoksow zupelnie nowej wersji Nowego Testamentu, opartej na nieznanym odkryciu archeologicznym we Wloszech. Teksty Plummera trafily do wielu swiatowych gazet poprzez jedna z agencji prasowych, miedzy innymi do popularnego rzymskiego dziennika „II Messaggero'.

Na razie wszystko sie zgadza, pomyslal Randall. Nie dalej jak przed godzina wspominal o artykule w „II Messaggero' doktor Venturi.

Вы читаете Zaginiona Ewangelia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату