sprawe.

ROZDZIAL 9

Samolot Alitalii wyladowal na lotnisku Leonarda da Vinci pod Rzymem w pozne piatkowe popoludnie. Gdy szli szeroka czerwona rampa ku odprawie celnej i paszportowej, Randallowi krazyla po glowie jedna bardzo budujaca mysl.

Angela go tym razem nie zawiodla.

Przed budynkiem terminalu wsiedli do taksowki. Mineli wielki pomnik brodatego Leonarda, herb miasta z blekitnym napisem Roma, tablice reklamowe: Pepsi-Cola, Ethiopian Airlines, Visit Israel, Telefunken, Olivetti, mineli zielone parasole sosen, pola cukinii i brokulow, targ zywnosciowy Cassa del Mercato, domy mieszkalne na przedmiesciu San Paolo, tor wyscigowy dla psow Cinodromo, strzaskane budowle Forum Romanum i Koloseum – i przez cala te polgodzinna jazde do hotelu Excelsior wypelnialo Randalla narastajace uczucie ekscytacji.

To starozytne, a zarazem nowe miasto, myslal, to wlasnie miejsce, gdzie sie wszystko zaczelo. I po uplywie wielu stuleci ludzie nadal beda pamietac, ze tutaj wlasnie rozpoczelo sie Drugie Zmartwychwstanie i mialo swoj poczatek odrodzenie wiary. Tutaj zalosny, materialistyczny swiat raz jeszcze odzyskal nadzieje. Wszystko to bylo mozliwe – i Randall modlil sie, zeby tak sie stalo – jezeli tylko ostatni cien zwatpienia zostanie rozproszony przez sprawce tego przedsiewziecia, ktory az dotad unikal ludzi zamierzajacych oglosic swiatu wielka nowine.

Kiedy sie zameldowal w Excelsiorze i wyszedl do czekajacej przed hotelem Angeli, mial wrazenie, ze wkroczyl na rozzarzone palenisko. Bylo samo poludnie i Rzym doslownie smazyl siew lipcowym sloncu.

Pojechali wynajetym oplem, na szczescie z klimatyzacja i przyslonietymi oknami.

– Gotowy? – zapytala Angela, sadowiac sie na tylnym siedzeniu. Na jej twarzy nie bylo usmiechu. – Pojedziemy prosto do mojego ojca.

– Jeszcze raz wielkie dzieki – odparl Randall. Dziewczyna powiedziala cos do kierowcy po wlosku, a potem powtorzyla adres po angielsku.

– Villa Bellavista, zaraz na poczatku Via Belvedere Montello. Wlaczyli sie do ruchu na Via Veneto i ruszyli na spotkanie z profesorem Augustem Montim w jego azylu, rodzinnej willi na przedmiesciu.

Nareszcie, pomyslal Randall.

Jazda zabrala im trzy kwadranse. Randall odczytywal nazwy niektorych placow i ulic po drodze. Piazza Barberini. Via del Tritone. Piazza Cavour. Viale Vaticano, na obrzezach Watykanu. Via Aurelia, wylotowka z Rzymu. Via di Boccea, juz za miastem, wsrod pol i rzadko rozrzuconych osiedli. W koncu, po ostrym skrecie w prawo, samochod stanal na Via Belvedere Montello.

– To tutaj – oznajmila Angela. – Villa Bellavista. Randall wyjrzal przez okno. Za zielonym zelaznym ogrodzeniem z rozowo-zolta kamienna podmurowka, wsrod zielonych trawnikow i drzew stal, czesciowo zasloniety cyprysami i sosnami, pietrowy budynek o czerwonawych scianach.

Angela powiedziala cos do kierowcy i opel potoczyl sie wzdluz plotu, az stanal przed brama, strzezona przez siwowlosego dozorce. Angela pomachala don reka, mezczyzna odpowiedzial jej tym samym i brama sie otworzyla. Po chwili staneli przed tarasem prowadzacym do wejscia. Randall, z aktowka w rece i sercem przepelnionym oczekiwaniem i obawami, wszedl za Angela po schodach. Nie potrzebowala klucza, frontowe drzwi byly bowiem otwarte.

Znalezli sie w sieni wylozonej glazurowana cegla, ze schodami po lewej i salonem po prawej. Weszli do salonu. Byl to olbrzymi pokoj ze sklepionym sufitem. Staly w nim dwa fortepiany i cala kolekcja roznych lamp.

Sporo tu przestrzeni, jak dla samotnego uczonego na emeryturze, pomyslal Randall.

Angela poprowadzila go do zielonej, wyscielanej welwetem kanapy, przy ktorej stal stolik i kilka kremowych krzesel. Randall jednak nie usiadl. Zaabsorbowal go bowiem dziwny i niepokojacy widok.

Okna salonu byly okratowane od gory do dolu. A w bocznych drzwiach pojawily sie dwie identycznie ubrane kobiety. Mialy na sobie granatowe uniformy z bialym kolnierzykiem i fartuszkiem, a wlosy skrywaly wykrochmalone czepki.

Randall odwrocil sie zaskoczony do Angeli. Patrzyla na niego w napieciu i po chwili pokiwala glowa.

– Tak, ojciec tutaj mieszka – powiedziala. – To dom wariatow.

Kwadrans pozniej, chodzac nerwowo po salonie – a wlasciwie pokoju przyjec – Randall wciaz jeszcze nie mogl dojsc do siebie po rewelacjach Angeli.

Wnetrze willi zwodniczo przypominalo urzadzenie prywatnej rezydencji, w ktorej mogl zaszyc sie slawny archeolog po dokonaniu epokowego odkrycia. W rzeczy samej byla to niegdys podmiejska rezydencja bogatego rzymianina, zostala jednak sprzedana grupie wloskich psychiatrow, ktorzy urzadzili tu casa di cura, sanatorium dla umyslowo chorych. Lekarze dbali o to, zeby pomieszczenia i atmosfera domu kojarzyly sie z normalnym mieszkaniem, gdyz moglo to miec zbawienny wplyw na pacjentow.

A jednak – uzywajac obcesowego okreslenia Angeli – byl to po prostu dom wariatow. Profesor Monti byl zas od ponad roku najbardziej prominentnym pacjentem, ktorego prywatnosci najpilniej strzezono.

– Teraz moze zrozumiesz moje opory i klamstwa – mowila rozemocjonowana, opowiadajac mu o wszystkim. – Ojciec jeszcze rok temu czul sie znakomicie, mial sprawny, bystry umysl. I nagle, z dnia na dzien, jego psychika kompletnie sie zalamala. Zamknal sie w sobie, dostal pomieszania zmyslow i wlasciwie brak z nim kontaktu. Od tamtej pory przebywa tutaj, ale nie moglam tego nikomu ujawnic, ani wydawcom, ani nawet tobie, Steve. Gdyby wiadomosc o chorobie ojca wydostala sie na swiatlo dzienne, wrogowie ojca albo wrogowie projektu mogliby ja wykorzystac. Mialoby to fatalny wplyw na stosunek do znaleziska i nowej Biblii. Nie moglam na to pozwolic, dlatego nie dopuszczalam do ojca nikogo, az do wczoraj. Wczoraj zrozumialam, ze nie powstrzymam cie przed odkryciem prawdy. Przyjechalismy wiec do Rzymu, zebys przekonal sie na wlasne oczy i juz nie zarzucal mi klamstwa. Czy wreszcie mi zaufasz, Steve?

– Teraz i zawsze, kochanie – odparl, biorac ja w ramiona, poruszony i zawstydzony do glebi. – Wybacz mi, Angelo. Jest mi naprawde przykro. Mam nadzieje, ze mi przebaczysz.

Przebaczyla mu, gdyz byla w stanie zrozumiec jego podejrzliwosc.

– Poza tym – dodala – przywiozlam cie do ojca jeszcze z jednego powodu. Zazwyczaj jest w stanie podobnym do katatonii, ale czasami, bardzo rzadko, miewa krotkie momenty przytomnosci. Gdy go odwiedzamy z siostra, nie ma zupelnie kontaktu z rzeczywistoscia, ale mialam nadzieje, ze kiedy mu pokazesz zdjecia i przemowisz do niego, poruszy to jakas strune w jego umysle i bedzie mogl rozwiac twoje watpliwosci.

– Dziekuje, Angelo. Czuje jednak, ze wiele sienie spodziewasz po tym spotkaniu, prawda?

– Raczej nie. Chociaz nigdy nie wiadomo. Ludzki umysl kryje w sobie tyle tajemnic. Na razie pojde do niego sama, ty zaczekaj.

Wyszla, a Randall krazyl po pokoju, probujac zrozumiec, co moglo sprawic, ze tak genialny naukowiec jak profesor Monti mogl z dnia na dzien popasc w stan graniczacy z obledem. Randall stracil juz niemal ochote na to spotkanie. Nigdy dotad nie mial do czynienia z chorym umyslowo czlowiekiem i nie byl pewien, czego sie spodziewac i jak sie zachowac. Musial to jednak doprowadzic do konca, poki istniala chocby iskierka nadziei, ze jakies slowo czy gest profesora rozwieje jego watpliwosci.

Angela Monti wrocila po kilku minutach, lecz nie sama. Towarzyszyla jej wysoka, koscista mloda pielegniarka.

– I jak on sie miewa? – zapytal Randall, patrzac na sciagnieta twarz dziewczyny.

– Spokojny, lagodny, cichy – odparla i dodala, przelykajac sline: – Nie poznal mnie.

Starala sie powstrzymac lzy. Randall wzial ja w objecia, probujac uspokoic. Wygrzebala z torebki chusteczke, osuszyla oczy i spojrzala na niego z niklym usmiechem.

– Tak jest za kazdym razem. Nie przejmuj sie, Steve, zaraz mi przejdzie. Mozesz teraz isc do niego, siostra Branchi cie zaprowadzi. Probowalam mu powiedziec o tobie, ale nie wiem, czy cos dotarlo do niego. Sprobuj, tak czy inaczej. Ja pojde zadzwonic do naszej gospodyni, moja siostra przyjezdza dzisiaj z Neapolu z dziecmi, zeby sie ze mna zobaczyc.

Randall ruszyl za siostra Branchi sterylnym bialym korytarzem. Pielegniarka wyjela z kieszeni pek kluczy i po chwili staneli pod drzwiami.

– To pokoj profesora – powiedziala i widzac, ze drzwi sa uchylone, zmarszczyla brwi. – Powinny byc zamkniete na klucz – mruknela. Zajrzala do srodka i odwrocila sie do Randalla z wyrazna ulga. – To pokojowka, zbiera naczynia po obiedzie.

Po kilku sekundach pokojowka wyszla, niosac tace. Obie kobiety rozmawialy przez chwile polglosem po wlosku.

– Zapytalam ja, jak on sie miewa – wyjasnila pielegniarka, gdy tamta odeszla. – Powiedziala, ze jak zwykle, siedzi przy oknie i patrzy w przestrzen. Moze pan wejsc. Przedstawie pana i zostawie was samych. Ile czasu pan potrzebuje?

– Nie wiem – odparl Randall nerwowo.

– Doktor Venturi zaleca, zeby odwiedziny nie trwaly dluzej niz kwadrans.

– W takim razie mam kwadrans – zgodzil sie.

Siostra Branchi otworzyla drzwi i wpuscila go do srodka. Ku jego zaskoczeniu, pokoj nie przypominal szpitalnego. Wygladal raczej jak polaczenie sypialni i biblioteki w normalnym mieszkaniu. Byl sloneczny, wygodny, nawet przytulny, przyjemnie klimatyzowany. Przez duze okno widac bylo fragment ogrodu. To mile wrazenie zaklocaly tylko kraty w oknie, ktore wraz ze szpitalna biela scian przypominaly, ze mieszkaniec jest pacjentem kliniki psychiatrycznej. Przy oknie, kolyszac sie mechanicznie w przod i w tyl, niemal zagubiony w czelusci bujanego fotela, siedzial niski, starszy mezczyzna o pulchnej twarzy, okolonej kepkami bialych wlosow. Wodnistymi, pustymi oczami wpatrywal sie w kwiaty za oknem. Byl mniej zazywny, bardziej zmizernialy niz na zdjeciach sprzed szesciu lat.

Siostra Branchi podeszla do niego i polozyla mu dlon na ramieniu.

– Profesorze Monti – powiedziala glosno, jakby budzila go ze snu – ma pan goscia z Ameryki. – Skinela na Randalla, stawiajac krzeslo naprzeciw fotela. – Profesorze, to wlasnie pan Randall. Interesuje sie panska praca.

Monti przygladal sie pielegniarce z niejakim zainteresowaniem, trudno bylo jednak poznac, czy zauwazyl obecnosc Randalla.

– Zostawie was teraz samych, panie Randall – rzekla kobieta. – W razie czego prosze mnie wezwac dzwonkiem, a jesli nie, to wroce za pietnascie minut.

Gdy wyszla, Randall usiadl naprzeciw malego czlowieczka, ktory w koncu spostrzegl, ze ma goscia, i wpatrywal sie wen w milczeniu, bez zainteresowania.

– Jestem Steve Randall, z Nowego Jorku – przedstawil sie ponownie Randall. – Jestem przyjacielem Angeli. Rozmawiala z panem przed chwila i wspomniala o mnie, pamieta pan, profesorze?

– Angela – powtorzyl Monti martwym tonem, nie okazujac najmniejszej emocji.

– Na pewno wyjasnila panu moj zwiazek z Drugim Zmartwychwstaniem – ciagnal Randall. – Zajmuje sie promocja nowej Biblii, promocja panskiego odkrycia.

Mial wrazenie, ze przemawia do bialej sciany za fotelem Montiego. Najchetniej wezwalby siostre Branchi i uciekl z tego miejsca. Mowil jednak dalej. Tlumaczyl, jak George L. Wheeler zatrudnil go i sciagnal do Amsterdamu. Opowiadal, jacy wszyscy sa podekscytowani zblizajaca sie konferencja prasowa, kiedy ostiackie znalezisko stanie sie znane milionom ludzi na calym swiecie.

W miare jak Randall mowil, profesor sluchal jakby uwazniej. Choc nie odpowiadal, nieco sie ozywil i wygladal po prostu jak stary, zgrzybialy czlowiek, ktory slucha niezbyt pilnie monologu obcej osoby.

W Randalla wstapila otucha. Moze zblizal sie jeden z okresow przytomnosci Montiego, wywolany opowiadaniem o bliskich mu sprawach? Moze dzis wlasnie bedzie mial szczescie?

– Profesorze Monti, wyjasnie panu, z jaka sprawa do pana przyjechalem – powiedzial.

– Tak.

– Panskie odkrycie zostalo potwierdzone. Poszerzony Nowy Testament przetlumaczono na cztery jezyki. Nowa Biblia ma sie ukazac na dniach i jest tylko… – zawahal sie, po czym dokonczyl: – Pojawil sie pewien problem i mam nadzieje, ze pan pomoze go rozwiazac.

Вы читаете Zaginiona Ewangelia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату