z tego nie wyjdzie.

Pastor de Vroome jakby zapadl sie w sobie.

– W takim razie jestesmy zgubieni – powiedzial, patrzac Randallowi w oczy. – Chyba ze wie pan jeszcze o czyms, co mogloby nam pomoc. Pomoze nam pan?

– Nie – odparl krotko Randall. Ruszyl do drzwi, lecz po drodze zatrzymal sie przy pastorze. – O niczym nie wiem i nie moge wam pomoc – powtorzyl – ale nawet gdybym mogl, nie jestem pewien, czy chcialbym. Nie jestem nawet pewien, czy Robert Lebrun w ogole istnieje. A jesli istnieje, nie jestem pewien, czy mozna mu wierzyc. Dziekuje za zaufanie i za panska uprzejmosc, ale postanowilem wrocic do Amsterdamu. Moja pogon za prawda skonczyla sie tutaj, w Rzymie. Dobranoc.

Wchodzac po schodach pietro wyzej, do swego pokoju, Randall rozmyslal o tym, ze nie powiedzial holenderskiemu duchownemu calej prawdy.

Oklamal go z rozmyslem. Nie watpil wcale, ze czlowiek nazwiskiem Robert Lebrun jest gdzies w Wiecznym Miescie i ze ma dowod falszerstwa. Bylo to logiczne i pasowalo doskonale do sekwencji zdarzen, ktore juz znal.

Teraz musial jakos znalezc Lebruna i wydobyc od niego dowod. Nie zamierzal wcale wracac do Amsterdamu, jeszcze nie. Chcial podjac ostatnia probe poznania prawdy. I wiedzial, co moze go do niej doprowadzic.

Wszystko zalezalo od kolejnej rozmowy telefonicznej z Angela Monti.

ROZDZIAL 10

Nazajutrz rano, w upalny i duszny rzymski dzien, Steve Randall czekal w chlodnym salonie domu Montich na gosposie Lucrezie. Miala mu przyniesc to, czego tak uporczywie poszukiwal.

Kiedy poprzedniego wieczoru zadzwonil do Angeli, nie bylo jej w domu. Wyszla gdzies z siostra i oddzwonila dopiero po polnocy.

Postanowil nie mowic jej o swym niespodziewanym spotkaniu z pastorem de Vroome'em i o jego rewelacjach. Nie chcial jej gnebic informacja, ze epokowe odkrycie ojca moze sie okazac mistyfikacja, tym bardziej ze nie mial na to jednoznacznych dowodow.

– A wiec rano wracasz do Amsterdamu? – zapytala Angela.

– Chyba popoludniem, wczesnym popoludniem – odpowiedzial. – Rano chcialbym zalatwic jeszcze jedna sprawe, ale potrzebuje twojej pomocy. – Staral sie mowic lekkim, rzeczowym tonem. – Czy mozesz mi powiedziec, co sie stalo z papierami twojego ojca, z materialami, ktore mial w swoim biurku na uniwersytecie? Czy kiedy zachorowal, a scislej mowiac, kiedy odwiozlas go do szpitala, to wszystko tam zostalo?

– Nie – odparla Angela. – Tydzien po tym, jak umiescilysmy go z Garetta w klinice, pojechalysmy obie na uczelnie, do jego gabinetu… wciaz pamietam, jaka bolesna byla swiadomosc, ze ukochana bliska osoba stala sie nagle tak bezradna… a wiec pojechalysmy tam, popakowalysmy jego notatki, ksiazki i inne rzeczy w kartony i zabralysmy do domu, razem z szafka kartotekowa.

– Wszystko?

– Tak, nie zostawilysmy ani jednej kartki. Robilysmy to z mysla, ze ojciec kiedys wydobrzeje i bedzie tego potrzebowal. Co prawda takie zakonczenie wydawalo nam sie raczej niemozliwe, ale troche nas to podnosilo na duchu. Nawet nie przegladalam tych papierow, nie mialam sily, kartony stoja tak, jak je ustawiono.

– Rozumiem to doskonale, Angelo. Posluchaj, czy mialabys cos przeciwko temu, zebym przejrzal te rzeczy, szczegolnie materialy, ktore ojciec mial na biurku?

– Nie, nie widze przeszkod. Nie ma tego zbyt wiele, mozesz to sobie obejrzec. – Przerwala. – A czego wlasciwie szukasz, Steve?

– Pomyslalem sobie, ze skoro twoj ojciec nie moze uczestniczyc w naszej konferencji prasowej, to moze znajde w jego papierach cos, co przemowiloby w Amsterdamie w jego imieniu.

– Bardzo fajny pomysl – ucieszyla sie Angela. – Tylko ze jutro rano nie bedzie mnie w domu, wychodze z siostra. Jesli wolisz poczekac na moj powrot…

– Nie, nie – przerwal jej szybko. – Nie mam juz tyle czasu. Jezeli sie zgodzisz, zebym to zrobil sam…

– Dobrze. Powiadomie Lucrezie. To nasza gosposia, jest u nas od zawsze. Problem tylko w tym… – zawiesila glos.

– W czym, Angelo?

– Przeciez ty nie znasz wloskiego, wiec jak cokolwiek przeczytasz? Gdybym ja byla na miejscu… Zaraz, zaraz… przeciez Lucrezia zna niezle angielski, w razie czego moze ci przetlumaczyc co trzeba. Albo przywiez to do Amsterdamu i ja ci pomoge po powrocie. O ktorej chcesz przyjsc?

– Moze byc dziesiata?

– Moze byc. Powiem gosposi, zeby na ciebie czekala i pokazala ci kartony. Czy do szafki tez chcialbys zajrzec?

– To by trwalo zbyt dlugo. Na razie wystarcza mi te rzeczy, ktore trzymal pod reka, na biurku – odparl Randall.

Po tej rozmowie bylo mu przykro, ze musial oklamac Angele. Niestety nie mogl jej powiedziec, czego szuka. Najpierw nalezalo odnalezc Roberta Lebruna.

Slad byl bardzo nikly, ale jednak istnial. Pierwsza jego czesc ujawnil nieswiadomie doktor Venturi, gdy powiedzial, ze profesor Monti owego fatalnego dnia wychodzil na jakies spotkania w miescie.

Drugi element stanowilo stwierdzenie de Vroome'a, ze w tym wlasnie dniu profesor spotkal sie z czlowiekiem o nazwisku Lebrun.

Te dwie informacje laczyly sie w calosc. Co prawda dosc niepewna, lecz mimo to mogla swiadczyc o tym, ze Robert Lebrun naprawde istnial.

O poranku nastepnego dnia Randall czekal na gosposie Montich w willi niedaleko Piazza del Popolo. Byl to nieduzy, stary dom, wlasciwie wielkosci dwupoziomowego mieszkania, odnowiony i o pogodnym wystroju. W salonie staly zielono-zlote weneckie meble, wygodne i drogie. Gosposia, piersiasta i dosc leciwa matrona w niebieskim fartuchu, ktory spowijal ja jak namiot, poczestowala go kawa i ciasteczkami. Wreczyla mu tez zostawiony przez Angele slownik wlosko-angielski i zeszla do piwnicy po kartony z papierami profesora Montiego.

Randall nalal sobie kawy i zastanowil sie po raz kolejny nad nurtujacymi go pytaniami. Czy profesor Monti udal sie rzeczywiscie owego majowego dnia przed czternastoma miesiacami na spotkanie z Robertem Lebrunem? A jesli tak, to czy zapisal gdziekolwiek ten fakt? Czy tez w natloku zajec i spotkan zapomnial go odnotowac? Albo bal sie to zrobic?

Wypil lyk kawy i w tym momencie zjawila sie Lucrezia. Postawila przed nim na dywanie kartonowe pudlo.

– Pan zobaczy ten tutaj – mruknela. – Ja przyniose drugi.

Wyszla, a Randall usiadl na podlodze i zaczal powoli wyjmowac zawartosc kartonu.

Domyslal sie, ze zapracowany profesor musial zapisywac terminy w biurkowym kalendarzu lub jakims notatniku. Musial miec cos takiego pod reka, w ostatecznosci mogly to byc notki jego sekretarki, chyba ze przechowywal wszystkie dane w glowie.

Randall siegal coraz glebiej, wyjmujac kolejno maszynopisy wykladow, segregatory z notatkami z badan, korespondencje, ktora juz nigdy nie zostanie wyslana, onyksowe korytko na piora, puste kolonotatniki.

W koncu w jego rece znalazl sie notes w brazowej skorkowej oprawie, ze spinaczem do papieru wsunietym miedzy kartki mniej wiecej w polowie. Zlote litery wytloczone na okladce glosily po wlosku: TERMINARZ.

Serce zaczelo mu bic mocniej.

Otworzyl notatnik w miejscu, gdzie wsuniety byl spinacz. U gory kartki widniala data – 8 Maggio. Nizej w kolejnych linijkach wydrukowane byly godziny. Czesc linijek zapisano czarnym atramentem. Randall przebiegal wzrokiem poszczegolne zapisy.

10.00 – Conferenza con professori

12.00 – Pranzo con professori

14.00 – Visita del professor Pirsche alla Facolt?

Jak dotad nic, tylko spotkania z innymi profesorami i wizyta jednego z zagranicy, chyba Niemca.

Jego spojrzenie powedrowalo nizej i nagle sie zatrzymalo.

16.00 – Appuntamento con R.L. de Doney. Importante.

Randall wpatrywal sie w kartke jak zahipnotyzowany.

R.L. to byl oczywiscie Robert Lebrun. Doney – slynna restauracja i kawiarnia, rzymska gran caffe, na Via Vittoria Veneto, obok hotelu Excelsior. Appuntamento oznaczalo spotkanie.

Uzmyslowil sobie, ze znalazl wlasnie to, czego szukal. Poczul dreszcz podniecenia.

Poznym popoludniem w maju ubieglego roku profesor Monti mial sie spotkac o czwartej po poludniu z Robertem Lebrunem w restauracji Doney. To tam wlasnie, wedlug slow de Vroome'a, Lebrun powiedzial profesorowi o swym rzekomym falszerstwie i to wtedy rozpoczela sie mroczna wedrowka Montiego w szalenstwo.

Randall odlozyl terminarz do pudla, pochowal szybko pozostale rzeczy i wstal z podlogi. Lucrezia wchodzila wlasnie do pokoju z drugim kartonem.

– Tutaj tylko naukowe ksiazki, papierow nie ma – oznajmila.

– Dziekuje, Lucrezio – odparl, podchodzac do niej. – Nie bede tego przegladal. Juz znalazlem to, czego szukalem. Bardzo ci dziekuje.

Cmoknal ja w pulchny policzek i zostawiwszy zaskoczona gosposie posrodku pokoju, ruszyl do wyjscia.

Randall wysiadl z taksowki przed wejsciem do hotelu Excelsior. Minal drzwi i grupke gawedzacych w sloncu kierowcow, i stanal na chodniku, przygladajac sie scenerii, w ktorej przed ponad rokiem

Robert Lebrun ujawnil swoja straszliwa tajemnica profesorowi Montiemu.

Kawiarnia i restauracja Doney skladala sie z dwoch czesci. Restauracja miescila sie w przedluzeniu parteru hotelu Excelsior, a stoliki kawiarni staly na zewnatrz, zajmujac chodnik az do rogu Via Vittorio Veneto.

Stojac w dotkliwym skwarze, Randall byl wdzieczny losowi, ze kawiarnie chronia przed sloncem blekitne markizy. O tej porze, w sobotnie przedpoludnie, wygladala zapraszajaco, choc nie obiecywala mu jeszcze sukcesu w poszukiwaniach.

Przy stolikach siedzialo niewielu gosci. Ludzie poruszali sie w zwolnionym tempie, a cala scena wygladala niemal jak martwa natura. To ten cholerny rzymski upal poznoczerwcowy, pomyslal Randall, odbiera wszelka energie i chec dzialania.

Zastanawial sie, co poczac z ta szczatkowa informacja, ktora udalo mu sie zdobyc. Wiadomo bylo, ze to Lebrun wezwal Montiego na spotkanie, a wiec to Lebrun z pewnoscia wyznaczyl Doney na miejsce rozmowy. Skoro tak, to musial tu czesto bywac, inaczej bowiem wybralby jakies mniej uczeszczane miejsce. W takim razie mogla go tez pamietac obsluga kawiarni, ale nie musialo tak byc.

Randall przyjrzal sie kilku ospalym kelnerom. Nosili biale uniformy z niebieskimi epoletami i stojkowym kolnierzem, i czarne spodnie. Trzymali w rekach menu w kolorze lawendy albo puste tace. W poblizu przejscia miedzy stolikami, prowadzacego do restauracji, stal z zalozonymi do tylu rekami starszy Wloch o wygladzie szefa. Mial na sobie jasnoniebieska marynarke i smokingowe spodnie. Kierownik sali, domyslil sie Randall.

Usiadl przy stoliku i po chwili kelner przyniosl mu lawendowe menu.

– Czy jest kierownik sali? – zapytal Randall, otwierajac jadlospis.

– Si – odparl kelner i rzucil w strone starszego mezczyzny: – Giulio!

Tamten podszedl szybko, trzymajac dlugopis nad bloczkiem zamowien.

– Czym moge panu sluzyc?

Вы читаете Zaginiona Ewangelia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату