– Zostawie pana teraz samego na jakis kwadrans. Ide do baru na dol, musze sie napic. Czy przyniesc panu drinka?

– Mnie moze juz tutaj nie byc, kiedy pan wroci – odparl Francuz.

– A jednak zaryzykuje.

– Prosze whisky, bez wody.

Randall wyszedl z pokoju. Z topniejaca raptownie odwaga w sercu, modlac sie w duchu o powodzenie, zszedl do baru.

Wrocil do swego pokoju na piatym pietrze po dwudziestu minutach. Otwierajac drzwi, zastanawial sie, czy nie bedzie musial sam wypic whisky, ktora przyniosl.

Robert Lebrun siedzial tam, gdzie go pozostawil, a na stoliku przed nim lezala zamknieta teczka.

– Zdecydowalem sie – oswiadczyl dziwnie obcym glosem, biorac od Randalla szklanke. – Jest pan moja ostatnia szansa. Opowiem panu, jak napisalem Ewangelie wedlug Jakuba i Pergamin Petroniusza. Historia nie jest dluga, ale jeszcze pan takiej nie slyszal. Trzeba ja przekazac ludziom. I pan, panie Randall, musi zostac tym apostolem, ktory obwiesci calemu swiatu prawde, prawde na temat klamstwa, jakim jest drugie przyjscie Chrystusa.

Francuz siedzial zgarbiony na krzesle i przemawial monotonnym, wypranym z emocji glosem. Wspomnial swoja mlodosc i wypadki, ktore doprowadzily go do skazania na zeslanie do kolonii karnej w Gujanie.

Randall znal wiekszosc tej historii od de Vroome'a, sluchal jednak zafascynowany. Nie chcial poza tym nadwatlic swiezo pozyskanego zaufania Lebruna, udawal wiec, ze dowiaduje sie wszystkiego po raz pierwszy, i czekal w napieciu na jakies nowe elementy.

– Tak wiec – opowiadal Lebrun – poniewaz bylem juz karany czterokrotnie za drobniejsze przestepstwa, automatycznie uznano mnie za recydywiste, bez szans na poprawe. Zostalem zeslany do karnej kolonii we Gujanie Francuskiej. Miejsce to nazywano zwyczajowo Ile du Diable – Diabelska Wyspa, ale wlasciwie bylo tam piec osobnych wiezien. Trzy z nich miescily sie na wyspach i tylko najmniejsza, majaca ledwie kilometr w obwodzie, byla wlasciwa Diabelska Wyspa. Trzymano tam wylacznie wiezniow politycznych, takich jak kapitan Alfred Dreyfus, osadzony na skutek falszywego oskarzenia o sprzedawanie tajemnic wojskowych Niemcom. W chatach na tej malej wysepce nigdy nie mieszkalo wiecej niz osmiu wiezniow. Dwie pozostale wyspy, oddalone o dziewiec mil od wybrzeza Gujany, nazywaly sie Royale i St Joseph. Na glownym ladzie, w pewnym oddaleniu od miasta Cayenne, byly jeszcze wiezienia St Laurent i St Jean. Mnie osadzono na wyspie St Joseph.

Glos Lebruna zaczal sie lamac. Francuz podniosl do ust szklaneczke, pociagnal spory lyk whisky i odchrzaknal.

– Kiedy zostal pan skazany? – zapytal Randall.

– Jeszcze przed panskim urodzeniem – zarechotal starzec. – W roku tysiac dziewiecset dwunastym.

– Czy rzeczywiscie bylo tam tak strasznie, jak to opisywano?

– Gorzej – odparl Lebrun. – Skazancy, ktorym udalo sie uciec, opisywali oczywiscie okrucienstwa i cierpienia, jakich tam doznali, ale zbyt czesto przedstawiali to jako romantyczna przygode. Bylo inaczej, zadnego fascynujacego piekla, raczej nazwalbym to falszywa gilotyna – codziennie odbywala sie egzekucja, ale zylo sie w dalszym ciagu. Niekonczaca sie tortura i bol sa o wiele gorsze od smierci. Prometeusz byl wiekszym meczennikiem od swietego Piotra. Wyslano mnie do Gujany na statku La Martiniere, zamknietego nie w kabinie, ale w stalowej klatce wraz z dziewiecdziesiecioma innymi skazancami. Kolonia karna miala byc miejscem, gdzie przestepcy moga zostac zresocjalizowani, moga odkupic zle czyny. Czy uwierzy pan, ze oficjalna nazwa tych wysp brzmiala Iles du Salut, Wyspy Zbawienia? Oczywiscie szlachetny cel, jak zwykle w przypadku stworzonych przez czlowieka organizacji, zostal wypaczony. Kiedy tam trafilem, filozofia karania byla taka: kto jest przestepca, pozostaje nim juz do konca zycia, nie ma dlan odkupienia, niechaj wiec cierpi i gnije, az umrze, i niech juz nigdy nie zawadza spoleczenstwu.

– A jednak wrocil pan.

– Wrocilem, poniewaz chcialem wrocic – odparl z moca Lebrun. – Mialem powod, zeby walczyc o przetrwanie, jak zaraz sie pan przekona. Ale nie na poczatku. Na poczatku sadzilem, ze jestem czlowiekiem, i probowalem zachowywac sie jak czlowiek. Oni przypominali mi, ze jestem zwierzeciem, a nawet czyms gorszym od zwierzecia. Jak mam opisac dwa pierwsze lata? Powiedziec, ze byly nieludzkie, to pusta paplanina. Niech pan poslucha. Za dnia moskity, cale roje, zerujace na spalonej sloncem, owrzodzonej skorze. Pchly piaskowe wgryzajace sie pod paznokcie, czerwone mrowki kasajace w stopy. W nocy nietoperze, wampiry wysysajace krew. Przez caly czas dyzenteria, goraczka, zakazenia krwi i szkorbut. Prosze spojrzec.

Lebrun otworzyl usta, obnazajac sinawe dziasla i tanie protezy.

– Wypluwalem zeby po dwa, trzy naraz, po prostu gnily. Mialem za soba cztery wyroki, wiec zaliczono mnie do relegues, tych, ktorzy juz nigdy nie opuszcza kolonii karnej. Od rana do zmierzchu tluklem na St Joseph kamienie w prazacym sloncu, a gdy protestowalem, zamykali mnie w izolatce. Czy wie pan, jak wygladala izolatka w Gujanie? Wiezienie mialo trzy bloki – zwykle cele, izolatki i oddzial dla oblakanych. Najbardziej nieludzkie z nich byly wlasnie izolatki. Wrzucano mnie do cementowej jamy dwa na trzy metry. Bez dachu, tylko z krata nad glowa. W srodku drewniana lawa, wiadro na odchody i koc, ktory zmieniano raz na dwa lata. Smrod fekaliow i zepsutego powietrza dlawil w gardle. Siedzialo sie w tym dzien po dniu, z zaledwie polgodzinnym wyjsciem na dziedziniec, aby zaczerpnac swiezego powietrza. W zwyklym wiezieniu bylo nie lepiej. Czasami nawet gorzej, szczegolnie nocami, kiedy czlowiek usilowal zasnac na drewnianej pryczy, napastowany przez zboczencow. Codziennie to samo jedzenie. Na sniadanie tylko czarna kawa. Na obiad kwarta goracej wody z rozgniecionymi warzywami, nazywana zupa, do tego pajda chleba i trzy skrawki nadpsutego miesa. Na kolacje albo fasola, albo kleisty ryz. Zmienilem sie w worek kosci, bity, chlostany, kopany, torturowany przez straznikow, w wiekszosci Korsykanczykow, brutali z legii cudzoziemskiej albo bylych policjantow. Moim jedynym marzeniem bylo samobojstwo, smierc, ktora miala przyniesc ulge, gdy spoczalbym na Bambusach, jak nazywano cmentarz dla skazancow w St Laurent. I oto nagle pewnego dnia stal sie cud… tak w kazdym razie myslalem… i zyskalem powod do pozostania przy zyciu.

Ksiadz, przypomnial sobie Randall. De Vroome mowil o katolickim ksiedzu, z ktorym Lebrun zaprzyjaznil sie w najczarniejszej godzinie swego zycia.

– Okolo pietnastu kilometrow od St Laurentdu-Maroni, w poblizu rzeki Maroni, kolonia karna zajmowala polane posrod malarycznych bagien i gestej dzungli – mowil dalej Lebrun. – Znajdowaly sie tam biura administracji, kwatery straznikow, tartak, szpital, wiezienie o cementowych murach i jedna specjalna chata. Nazywano to obozem St Jean badz tez wiezieniem St Jean. Dla trzech setek skazanych bylo to miejsce straszne. Spali na cementowej posadzce, pokrytej ekskrementami i ropa. Karmiono ich tylko warzywna breja i niedojrzalymi bananami. Musieli pracowac jak niewolnicy od szostej rano do szostej wieczorem przy wycince drzew, a potem sciagac je do wioski, niczym konie robocze. To wlasnie tam mnie osadzono i byl to cud, ktory uratowal mi zycie.

– W takim piekle odnalazl pan chec do zycia? – zapytal Randall.

– Tak. Wspomnialem juz o specjalnej chacie, prawda?

– Tak, wspomnial pan.

– Ta chata to byl kosciol, jedyny w kolonii – wyjasnil Lebrun. – Przeznaczony nie dla wiezniow, oczywiscie, ale dla straznikow, pracownikow administracji i ich zon. Kaplanem byl tam ksiadz Paquin z Lyonu, szczuply, anemiczny i bardzo oddany swojej pracy. Odwiedzal tez wiezniow w szpitalu oraz czasami w wiezieniach.

– I byl jedynym kaplanem calej kolonii karnej?

– Wowczas jedynym – odparl Lebrun. – Gdy tam przybylem, byli jeszcze inni. Kolonia karna w Gujanie istniala juz od stu lat i najpierw opiekowali sie nia jezuici, a potem zastapili ich ksieza z francuskiego zakonu zgromadzenia Ducha Swietego z Paryza. W stolicy, w Cayenne, rezydowal wikariusz apostolski, ktos w rodzaju biskupa, podlegajacy Watykanowi. Mial on pod soba proboszczow, ktorzy pelnili posluge religijna w jedenastu parafiach Gujany. Ale trzy lata pozniej usunieto ich wszystkich, z wyjatkiem ojca Paquina.

– Dlaczego usunieto tych duchownych? – zapytal Randall.

– Poniewaz, jak powiedzial mi kiedys Paquin, postanowili pomoc wydziedziczonym owieczkom… nazywali tak nas, skazancow… i rozpoczeli miedzynarodowa krucjate modlitw, zeby zwrocic uwage na nasz los. Wzbudzilo to oczywiscie wrogosc rzadu francuskiego i duchowni zostali wyekspediowani do kraju. Pozwolono zostac tylko ojcu Paauinowi. Poniewaz jego kosciol byl ubogo wyposazony, jedynie w prosty oltarz i kilka drewnianych law, Paauin postanowil to zmienic. Chcial wstawic witraze w oknach i wymalowac na scianach religijne obrazy, zeby wnetrze bardziej przypominalo swiatynie. Szukal artysty, ktory by to wykonal. Dowiedzial sie, ze wsrod osmiu tysiecy skazancow ja jestem jedynym, ktory ma takie zdolnosci. Poprosil wiec o przeniesienie mnie z wyspy St Joseph do St Jean na ladzie. Ja oczywiscie wcale nie bylem zawodowym artysta, rytowalem portrety na podrobionych banknotach. Jednakze naczelnik wiezienia wiedzial, ze falszowalem takze iluminowane sredniowieczne Biblie, wiec polecil mnie ojcu Paauinowi. Nagle wyrwalem sie spod wladzy brutalnych straznikow na wyspie i dostalem pod opieke kapelana kolonii karnej. Odmiana byla niesamowita.

– W jakim sensie? – zapytal Randall.

– Ojciec Paauin, religijny fanatyk, byl tez czlowiekiem rozsadnym. Docenil moje talenty i traktowal mnie przyzwoicie. Zalatwil mi opieke medyczna, troche lepsze wyzywienie, nowe wiezienne ubranie. Zaproponowalem, zebysmy umiescili w witrazach cytaty z Nowego Testamentu po lacinie i po grecku, a na scianach wymalowali dawne chrzescijanskie symbole… rybe, baranka i temu podobne. Ksiadz odniosl sie do tego z takim entuzjazmem, ze sprowadzil dla mnie cale mnostwo ksiazek, rozne wersje Biblii, podreczniki do greki, laciny i aramejskiego, ilustrowane dzieje chrzescijanstwa i wiele innych. Sleczalem nad tymi tomami bez przerwy, czytalem je nie raz czy dwa, ale wciaz od nowa. Dekorowanie kosciola zajelo mi caly rok. Zebralem wiele pochwal od wizytujacych, a ojciec Paauin byl bardzo dumny ze mnie i z mojego dziela. Przez caly ten czas, niemal nieswiadomie, zblizalem sie do Chrystusa. Prowadzony przez duchownego przekonywalem sie, ze jedyna moja nadzieja jest Bog i Jego Syn, dobroc i milosc. Po raz pierwszy podczas tych trzech lat piekla ujrzalem promyk dobra, zapragnalem zyc, stac sie na powrot czlowiekiem i wrocic do ojczyzny. I chociaz bylem skazany na dozywocie, dzieki ojcu Paauinowi taka mozliwosc sie pojawila.

– Mozliwosc czego?

– Ulaskawienia. Odzyskania wolnosci.

Lebrun przerwal, pociagnal lyk whisky i po chwili opowiadal dalej:

– Byl rok tysiac dziewiecset pietnasty. Cala Europa pograzona byla w krwawych zmaganiach pierwszej wojny swiatowej. Dyrektor administracji wieziennej zebral pewnego dnia wszystkich condamnes, wiezniow z krotszymi wyrokami, oraz niektorych sposrod relegues, skazanych na dozywocie, ale wyrozniajacych sie dobrym zachowaniem… wsrod nich mnie, poniewaz bylem pod opieka ksiedza. Powiedziano nam, ze jesli sie zglosimy do specjalnego batalionu piechoty armii francuskiej i pojdziemy walczyc na front, po wojnie zostaniemy potraktowani wyrozumiale. Bylo to dosc niejasne i niekonkretne, totez zglosilo sie niewielu. Kiedy moj duszpasterz i przyjaciel ojciec Paauin zapytal, dlaczego sie nie zaciagnalem, odpowiedzialem mu, ze rozmawialismy o tym w gronie wiezniow i zaden z nas nie zamierzal ryzykowac glowy, nie majac zagwarantowanej nagrody. Paauin porozumial sie z wladzami i przedstawil mi zachecajaca oferte. Jezeli zglosze sie na ochotnika i jeszcze namowie innych skazancow, zeby poszli walczyc za Francje, to Ministerstwo Wojny gwarantuje nam, ze tydzien po zakonczeniu walk zostaniemy uwolnieni na mocy amnestii. Ojciec Paauin powiedzial mi tak: „Ja osobiscie, jako sluga Naszego Pana, Jezusa Zbawiciela, daje ci slowo, ze obietnica rzadu jest prawdziwa, ze wolnosc zostanie ci zwrocona. Daje ci na to slowo nie tylko w imieniu wladz, ale takze w imieniu Kosciola'. To mi wystarczylo, a dzieki mojej perswazji zglosilo sie tez wielu innych. Rzad to rzad, ale gwarancja Kosciola byla absolutnie godna zaufania.

– Ale dlaczego nie napisano o tym nigdy w zadnej ksiazce historycznej? – zapytal Randall, dla ktorego historia walczacego z Niemcami oddzialu wiezniow z kolonii karnej byla czyms zupelnie niesamowitym.

– Za chwile pan zrozumie, dlaczego nie zostalo to nigdy naglosnione – odparl Lebrun. Rozmasowal sobie udo, pewnie w miejscu, gdzie kikut laczyl sie z proteza, domyslil sie Randall. – Poplynelismy do Francji i w lipcu tysiac dziewiecset pietnastego roku dotknelismy znow ziemi naszej ukochanej ojczyzny w Marsylii. Sformowano z nas regiment pod dowodztwem straznikow z Wyspy Diabla. Mielismy wszystkie przywileje regularnych zolnierzy, z wyjatkiem jednego: nie dostawalismy przepustek. Nazwano nas Oddzialem Ekspedycyjnym z Diabelskiej Wyspy, a dowodzil nami nie kto inny jak general Henri Petain.

– Poslano was do walki?

– Prosto na front, do okopow we Flandrii. Walczylismy na froncie przez trzy lata bez przerwy. Nasza mizeria i cierpienia byly niewyobrazalne. Liczba ofiar rosla, ale i tak bylo to lepsze zycie od tego, ktore zostawilismy za soba. Walczylismy jak lwy, podtrzymywani na duchu obietnica wolnosci, zlozona przez naszego ojca Paauina. Z tysiaca osmiuset ludzi naszego regimentu dwie trzecie zginelo na polu walki. Pol roku przed koncem wojny niemiecki szrapnel rozerwal mi noge. Trzeba bylo ja amputowac, ale przezylem. I kiedy oprzytomnialem w wojskowym szpitalu, uznalem, ze nawet taka cene warto zaplacic za wolnosc. Nim wyzdrowialem i nauczylem sie chodzic na prymitywnej drewnianej protezie, wojna sie skonczyla. Bylem jeszcze mlody i moje nowe zycie wlasnie mialo sie rozpoczac. Wraz z szescioma setkami ocalalych z Oddzialu Ekspedycyjnego wracalem do Paryza w radosnym nastroju, oczekujac rychlej amnestii. Po przyjezdzie zaprowadzono nas do wiezienia Sante. Tego sie nie spodziewalismy. Poslalem po ojca Paauina, ktory przez okres wojny byl kapelanem w armii, i zapytalem, co sie dzieje. Poblogoslawil mnie, podziekowal za moje poswiecenie, nawet przytulil jak syna i zapewnil, ze wiezienie Sante to tylko nasza tymczasowa kwatera i w ciagu tygodnia odzyskamy wolnosc. Przynioslo mi to taka ulge, ze zaplakalem z radosci.

Вы читаете Zaginiona Ewangelia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату