Sprawiedliwosci i mial zatelefonowac ponownie za kilka godzin.
Zadzwonil w ciagu godziny. W zakurzonych aktach Ministerstwa Sprawiedliwosci rowniez nie figurowal zaden Lebrun. Dziennikarski nos Sama podpowiedzial mu jednak, zeby zajrzec do teczki czlowieka o zblizonym nazwisku, Roberta Laforgue'a.
– I bingo, Steve! – zawolal uradowany do sluchawki. – Laforgue to falszerz, ktory poslugiwal sie piecioma nazwiskami i zgadnij, chlopie, jak brzmialo jedno z nich. Oczywiscie Robert Lebrun, skazany w tysiac dziewiecset dwunastym na dozywocie w kolonii karnej w Gujanie. Twoj czlowiek, Steve.
A wiec Lebrun mowil prawde. A Wheeler sie mylil. Dzieki tym informacjom Randall w pelni uwierzyl w historie o falszerstwie i w istnienie niezbitych dowodow.
W takim tez nastroju zszedl na dol do kawiarni Doney dziesiec minut przed piata, by czekac na Roberta Lebruna.
Otrzasnal sie z zamyslenia i spojrzal na zegarek. Byla piata dwadziescia szesc. Troche zaniepokojony rozejrzal sie uwaznie wokol. Chodnikiem wciaz sunal tlum, migaly mu obce twarze, lecz zadna z nich nie przypominala czlowieka, ktorego wyglad i postura tak mocno wryly mu sie w pamiec.
Bylo juz pol godziny po wyznaczonym przez Lebruna czasie spotkania.
Nietkniete campari na stoliku Randalla zostalo wreszcie wypite, duszkiem do dna. Lebrun nie przyszedl.
Randall siedzial ze scisnietym sercem, czujac, jak wszystkie jego nadzieje gasna bezpowrotnie. Piec minut po szostej rozpacz siegnela dna.
Wheeler go ostrzegal: On nie przyjdzie, Steve.
I Lebrun rzeczywiscie nie przyszedl.
Randall byl zdruzgotany. Czul sie oszukany i bezradny.
Co sie moglo stac z tym starym lotrem, zastanawial sie. Czy doszedl do wniosku, ze nie moze zaufac nowemu wspolnikowi i postanowil sie wycofac z ukladu? A moze trafil gdzies na korzystniejsza oferte? Albo po prostu byl to kolejny szwindel i w ostatniej chwili naszly go wyrzuty sumienia?
Niezaleznie od przyczyny Randall chcial sie dowiedziec, dlaczego nie doszlo do transakcji. Postanowil, ze skoro Lebrun nie przyszedl do niego, to w takim razie on pojdzie do Lebruna.
Polozyl na stoliku piecset lirow i napiwek i skinal na Giulia, eksperta od Lebruna.
– Czy wszystko w porzadku, panie Randall? – zapytal szef sali, podchodzac do niego.
– Chodzi o to, ze nie calkiem – odrzekl posepnie Randall. – Mialem sie tutaj spotkac z naszym przyjacielem, wiesz, z tym, ktorego nazywacie Toti albo Duca Minimo… z Robertem Lebrunem. Mielismy o piatej rozmawiac o interesach, jest juz po szostej, a jego nie ma. Sprobuj sie zastanowic, Giulio. Mowiles, ze on zawsze przychodzi na piechote. To by znaczylo, ze mieszka gdzies niedaleko. Czy nie obilo ci sie kiedys o uszy gdzie?
Szef sali wygladal na skonsternowanego.
– Niestety nie – odparl. -Nie mam zielonego pojecia. Bywa tu tylu gosci, panie Randall, nawet tych stalych jest mnostwo… – Giulio staral sie cos wymyslic. – Oczywiscie w najblizszej okolicy jest niewiele prywatnych rezydencji, a te nieliczne raczej nie sana kieszen Lebruna. Nasz Duca Minimo w moim przekonaniu raczej nie smierdzi groszem.
– Masz racje, Giulio. Jest biedakiem.
– W takim razie nie stac go takze na staly pokoj w hotelu. Mysle, ze ma gdzies nieduze mieszkanie. W tej dzielnicy jest wiele tanich mieszkan, na tyle blisko, ze moglby stamtad przychodzic na piechote. Ale gdzie konkretnie, nie mam pojecia. Randall wcisnal mu w dlon kilka banknotow.
– Potrzebuje twojej pomocy, Giulio – powiedzial. – Moze znasz kogos, kto moglby cos wiedziec. Juz raz naprowadziles mnie na Lebruna. Moze uda ci sie ponownie.
– Jest pewna mala szansa… – Wloch zmarszczyl z namyslem czolo. – Niczego nie obiecuje, ale niech pan chwile zaczeka.
Giulio stanal w przejsciu do restauracji i pstryknal palcami na uwijajacych sie wsrod stolikow kelnerow.
– Per piacere! Facciamo, presto! – zawolal.
Kelnerzy zbiegli sie z lewej i z prawej. Randall naliczyl siedmiu. Giulio zaczal przemawiac do nich z ozywieniem, gestykulujac i nasladujac sztywny chod Lebruna. Kiedy skonczyl, kilku kelnerow wzruszylo ramionami, inni rozlozyli bezradnie rece i po chwili rozeszli sie do swoich zajec. Pozostal tylko jeden, podpierajacy w zamysleniu podbrodek dlonia.
Giulio odwrocil sie do Randalla z mina smutnego psa mysliwskiego i chcial cos powiedziec, gdy kelner pociagnal go za rekaw.
– Giulio! – krzyknal. Szef sali nachylil sie do niego, a mezczyzna zaczal mu cos szeptac do ucha, pokazujac reka na druga strone ulicy. Giulio pokiwal glowa, a na jego twarz wyplynal usmiech.
– Bene, bene – powiedzial, klepiac tamtego po ramieniu. – Grazie!
Randall czekal zaintrygowany, az podejdzie do niego.
– Moze sie uda, panie Randall – oznajmil szef sali – choc z tymi kobietami to nigdy nic nie wiadomo. Nasi kelnerzy znaja wiekszosc dziewczat z ulicy, mlodych prostytutek. W Rzymie jest ich pelno, jak wszedzie w Europie. Sa w ogrodzie Pincio, w parku Carcella, na Via Sistina przy placu Hiszpanskim, ale najladniejsze przychodzana Via Veneto. Wdziecza sie do przechodniow, zalatwiaja swoje interesy, a o tej porze wiele zaglada na aperitivo… do Doney, ale czesciej do Cafe de Paris, do naszej konkurencji po tamtej stronie ulicy. Gino, ten kelner, powiedzial mi, ze panski Lebrun zna wiele prostytutek i nawet chcial sie kiedys z jedna ozenic.
– A tak, slyszalem o tym. – Randall pokiwal z ozywieniem glowa.
– Gino powiedzial – ciagnal Giulio – ze ta dziewczyna, z ktora Lebrun chcial sie zenic, jak bedzie bogaty, mieszka z przyjaciolka, a ta przyjaciolka zawsze o tej porze siedzi w Cafe de Paris. Ma na imie Maria. Ja tez ja znam. Moze bedzie wiedziala, gdzie mieszka Lebrun. Jakby nie chciala powiedziec – zrobil wymowny gest palcami – to drobna sumka zawsze rozwiazuje jezyk, no nie?
– Moglbys mnie teraz do niej zaprowadzic?
– Oczywiscie – szef sali usmiechnal sie szeroko. – Dla Wlocha to nie problem wyjsc na chwile z pracy, zeby porozmawiac z ladna dziewczyna. To przyjemnosc.
Podeszli do rogu ulicy. Po drugiej stronie, na czerwonej markizie Randall dojrzal napis: CAFE DE PARIS RESTAURANT. Kiedy ruszyli przez przejscie dla pieszych, Giulio powiedzial:
– Przedstawie pana jako Amerykanina, ktory chce ja poznac. Potem sobie pojde i pan juz sam jej wytlumaczy, o co chodzi. Maria mowi po angielsku, jak one wszystkie.
Pod kioskiem z gazetami Randall na chwile zatrzymal Wlocha.
– Ile powinienem jej zaproponowac? – zapytal.
– Taka dziewczyna jak Maria, dziewczyna wyzszej klasy, wzielaby od Wlocha dziesiec tysiecy lirow, pietnascie dolarow – odrzekl Giulio. – Od turysty, a juz szczegolnie od Amerykanina, ktory jest dobrze ubrany i nie umie sie targowac, wezmie pewnie dwa razy tyle. To jest oplata za maksimum pol godziny w lozku, najczesciej w jakims malym hoteliku. Placi sie za czas. Jak ktos chce tylko porozmawiac, placi tyle samo. Sprawdzimy teraz, czy Maria jest na miejscu.
Staneli pod czerwona markiza. Giulio zaczal sie rozgladac. Randall trzymal sie nieco z tylu. Po chwili twarz Wlocha rozjasnila sie i skinal na Randalla.
Przy jednym ze stolikow siedziala ladna mloda dziewczyna. Maczala w kieliszku martini oliwke na wykalaczce. Jej dlugie czarne wlosy okalaly niewinna twarz madonny, jednak ten wizerunek klocil sie z wydekoltowana letnia sukienka mini, odslaniajaca pelne piersi i kragle uda.
– Maria – mruknal Giulio, cmokajac w powietrzu jej uniesiona dlon.
– Signore Giulio – odparla, wyraznie zadowolona z niespodzianki.
Rozmawiali przez chwile po wlosku, a potem Giulio wypchnal przed siebie Randalla.
– Mario, to moj przyjaciel z Ameryki, pan Randall – przedstawil go. – Badz dla niego mila. – Wyszczerzyl sie do Randalla. – Bedzie dla pana dobra. Niech pan usiadzie. Arrivederci.
Wloch odszedl, a Randall zajal krzeslo obok dziewczyny. Wciaz nieco skrepowany, rozejrzal sie, czy inni goscie nie przypatruja mu sie znaczaco. Ale nikt nie zwracal na niego uwagi.
Maria przysunela sie, a wzgorki jej polnagich piersi zakolysaly sie prowokacyjnie. Zalozyla noge na noge i zapytala:
– Mi fa piacere di vederla. Da dove vierte?
– Niestety, nie mowie po wlosku – wyjasnil Randall.
– Prosze wybaczyc – odparla dziewczyna. – Powiedzialam, ze ciesze sie z naszego spotkania, i zapytalam, gdzie pan mieszka.
– Jestem z Nowego Jorku. Mnie tez jest milo cie poznac, Mario.
– Giulio powiedzial, ze jest pan przyjacielem naszego Duca Minimo. – Usmiechnela sie szeroko. – Czy to prawda?
– Tak, znamy sie bardzo dobrze.
– To mily staruszek. Chcial sie ozenic z moja najlepsza przyjaciolka, Gravina, ale nie bylo go na to stac. Trudno.
– Moze niedlugo bedzie mial pieniadze – stwierdzil Randall.
– Ojej, naprawde? Oby tak bylo. Powiem Gravinie. – Spojrzala mu w oczy. – Podobam ci sie? Myslisz, ze jestem ladna?
– Jestes bardzo ladna, Mario.
– Bene. Chcesz sie teraz pokochac? Zrobie wszystko. Normalnie, po francusku, jak chcesz. Bedziesz zadowolony. Tylko dwadziescia tysiecy lirow. Chcesz pojsc teraz z Maria?
– Posluchaj, Mario, widze, ze Giulio ci nie powiedzial, ale… mam do ciebie wazniejsza sprawe.
– Wazniejsza od milosci? – Zamrugala zdumiona, jakby widziala przed soba szalenca.
– W tej chwili tak. Mario, czy wiesz, gdzie mieszka Lebrun… wasz Duca Minimo?
Obrzucila go czujnym spojrzeniem.
– Dlaczego pytasz?
– Mialem jego adres i zgubilem go. Mielismy sie spotkac godzine temu, ale on nie przyszedl. Giulio powiedzial, ze moze zechcesz mi pomoc.
– I po to tylko do mnie przyszedles?
– To dla mnie bardzo wazne.
– Moze dla ciebie. Ale nie dla mnie. Przykro mi. Znam jego adres, ale nie moge ci go dac. Obiecalysmy mu z Gravina, ze nikomu nie zdradzimy tego adresu. Ja dotrzymuje obietnic. To moze teraz znajdziesz czas, zeby sie pokochac z Maria? Randall wyciagnal z kieszeni marynarki portfel.
– Powiedzialas, ze bierzesz dwadziescia tysiecy, tak? A moze za te sume uszczesliwisz mnie inaczej?
Zaczal wyciagac z portfela banknoty, ale dziewczyna rozejrzala sie nerwowo.
– Nie tutaj, prosze – szepnela.
– Przepraszam. – Randall schowal portfel, lecz trzymal zwiniete banknoty w zamknietej dloni. – Chce ci zaplacic – powiedzial. – Nic nie musisz robic, tylko mi pokaz, gdzie on mieszka. Ja chce mu pomoc, Mario.
Dziewczyna zerknela na pieniadze, a potem rzucila Randallowi przebiegle spojrzenie.
– Przysieglam nie mowic. Ale ty chcesz mu pomoc. Zeby byl bogaty?
– Tak – potwierdzil Randall, wlasciwie zgodnie z prawda.
– Skoro tak, sama cie tam zaprowadze. To niedaleko.
– Dziekuje, Mario. – Randall odetchnal z ulga.
Zaplacil za jej drinka i przeszli na druga strone, pod hotel. Maria pokazala w glab szerokiej ulicy, krzyzujacej sie z Via Veneto.
– Via Boncampagni – oznajmila. – On mieszka przy tej ulicy, ze trzy przecznice stad. Mozemy pojsc pieszo.
Wsunela reke pod ramie Randalla. Idac, podspiewywala sobie, ale na pierwszym skrzyzowaniu przystanela, wyciagajac ku niemu otwarta dlon.