ciagu lata, 01iver wzruszyl sie tym dowodem serdecznej troski ze strony przyjaciela. Ale potem zobaczyl Pattersona w towarzystwie niejakiej pani Wales, ktora zamieszkala w tym samym hotelu,

i wzruszenie jego nieco sie zmniejszylo. Pani Wales byla ladna brunetka o drobnej, pulchnej figurce i pozadliwych oczach. Przyjechala z Nowego Jorku, dokad Patterson wybieral sie bez zony co najmniej dwa razy w miesiacu, znajdujac zawsze jakis pretekst. Jak sie okazalo, pani Wales przybyla tu pociagiem juz w czwartek, czyli w przeddzien przyjazdu Pattersona, a miala wracac do Nowego Jorku, ze wzgledu na dyskrecje, dopiero we wtorek. Zarowno ona jak i Patterson dokladali staran, by zachowac wszelkie pozory towarzyskiej poprawnosci ich wzajemnego stosunku, i to do tego stopnia, ze nie zwracali sie do siebie po imieniu. Ale po dwudziestu latach przyjazni z doktorem, ktory – wedlug okreslenia Olivera – mial ambicje na punkcie kobiet, trudno bylo zamydlic Oliverowi oczy. Byl zbyt wstrzemiezliwy w sposobie bycia, aby powiedziec cokolwiek na ten temat, ale uczucie rozbawienia, pelne serdecznosci i cynizmu zarazem, wplynelo na znaczne utemperowanie jego wdziecznosci dla Pattersona z powodu dalekiej wycieczki do stanu Vermont.

Z obozu na przeciwleglym brzegu jeziora, z odleglosci pol mili, dolatywaly stlumione dzwieki trabki. Obaj mezczyzni, popijajac whisky, sluchali w milczeniu melodii zamierajacej ostatnim echem na wodzie.

– Trabka… – rzekl 01iver w zamysleniu. – Ma takie staro swieckie brzmienie, prawda?

Popatrzyl sennym wzrokiem na daleka lodke, w ktorej jego zona i syn kolysali sie na powierzchni jeziora, na samej krawedzi cienia padajacego od skalnego wystepu.

– Pobudka, pobudka, wstac! Apel! Rozejsc sie! Gasic swiatlo! – 01iver pokrecil glowa. – No coz, przygotowujemy mlode pokolenie dla jutrzejszego swiata.

– Moze by im wyszlo na lepsze, gdyby uzywali syreny – zauwazyl Patterson. – Kryj sie! Nieprzyjaciel nad nami! Alarm odwolany!

– Wesolo ci? – zapytal 01iver dobrodusznie.

Patterson usmiechnal sie.

– A tak, wesolo. Tylko ze lekarz wydaje sie zawsze o wiele inteligentniejszy, kiedy jest ponury. Nie potrafie sie oprzec tej pokusie.

Znowu umilkli wspominajac dzwiek trabki i snujac niewyrazne mysli na temat dawnych, przyjemnych wojen. Na trawie obok 01ivera lezal teleskop Tony’ego. Podniosl go od niechcenia, przylozyl do oka i zaczal nastawiac na jezioro. Z okraglej mglawicy soczewki wylaniala sie mala plaskodenka, coraz wyrazniejsza i blizsza. Oliver widzial, jak Tony zwija powoli zylke, a Lucy zaczyna wioslowac w kierunku domu. Tony mial na sobie czerwony sweter, mimo ze w sloncu bylo goraco. Lucy byla w kostiumie kapielowym, jej nagie plecy odcinaly sie glebokim brazem od szaroniebieskiego tla dalekiej skaly. Wioslowala silnie i rownomiernie, od czasu do czasu wyrzucajac koncami wiosel niewielkie, biale bryzgi nad gladka powierzchnie wody. „Moj okret wraca do przystani” – pomyslal Oliver usmiechajac sie w duchu z dysproporcji pomiedzy tym wznioslym, slonowodnym wyobrazeniem a skromnym powrotem z jeziora.

– Sam – powiedzial nie odejmujac teleskopu od oka – chcialbym, zebys cos dla mnie zrobil.

– No?

– Powtorz Lucy i Tony’emu to wszystko, co mnie powiedziales.

Patterson wygladal tak, jakby sie jeszcze nie ocknal z drzemki.

Zapadl sie w lezaku, broda mu sie osunela na piersi, oczy mial wpolprzymkniete, a dlugie nogi wyciagnal daleko przed siebie.

– Tony’emu tez? – mruknal niewyraznie.

– Wlasnie Tony’emu przede wszystkim.

– Myslisz, ze to bedzie dobrze?

01iver polozyl teleskop na trawie i skinal glowa.

– Jestem zupelnie pewien – odparl zdecydowanie. – Ufa nam calkowicie. Przynajmniej… jak dotad.

– Ile on ma juz lat? – zapytal Patterson.

– Trzynascie.

– To nadzwyczajne.

– Co w tym nadzwyczajnego?

Patterson usmiechnal sie.

– Dzisiaj, w naszej epoce! Trzynastoletni chlopak jeszcze ma zaufanie do rodzicow!

– No, no, Sam – zmitygowal go Oliver. – Teraz znowu wysilasz sie, zeby wygladac na inteligentnego.

– Moze i tak – zgodzil sie Patterson dobrodusznie.

Pociagnal lyk ze szklaneczki i przygladal sie lodce, ktora byla jeszcze daleko na jeziorze zalanym slonecznym blaskiem.

– Ludzie zawsze sie dopominaja, zeby im lekarz powiedzial prawde. A kiedy ja uslysza… Wiesz, poziom zalu siega bardzo wysoko w Ministerstwie Prawdy.

– Sluchaj, Sam – zapytal Oliver – czy zawsze mowisz prawde, kiedy cie o to prosza?

– Rzadko kiedy. Ja wyznaje inna zasade.

– No, na przyklad?

– Zasade lagodnego, gojacego klamstwa – odparl Patterson.

– Nie wydaje mi sie, zeby istnialo jakies gojace klamstwo.

– Nie zapominaj, ze ty pochodzisz z Polnocy – rzekl Patterson usmiechajac sie lekko. – A ja z Wirginii.

– Akurat tak samo pochodzisz z Wirginii jak i ja.

– No, dobrze. Ale w kazdym razie moj ojciec pochodzil z Wirginii. To pozostawia slad na czlowieku.

– Mniejsza z tym, skad pochodzil twoj ojciec. Przeciez czasami musisz powiedziec prawde.

– Oczywiscie. Czasami.

– Kiedy?

– Kiedy mi sie zdaje, ze ludzie potrafia ja zniesc – odparl Patterson swobodnym, prawie zartobliwym tonem.

– Tony potrafi zniesc – stwierdzil 01iver. – To dzielny, fajny chlopak.

Patterson kiwnal glowa.

– Tak, pewnie. Niby dlaczego nie? Kiedy sie ma trzynascie lat…

Znowu pociagnal whisky, podniosl szklaneczke i obracajac ja w palcach przypatrywal sie jej uwaznie.

– No, a jak bedzie z Lucy? – zapytal po chwili.

– Nie martw sie o Lucy – ucial 01iver sucho.

– Czy ona jest tego samego zdania co ty? – nie ustepowal Patterson.

– Nie – odpowiedzial 01iver z niecierpliwym gestem. – Gdyby to od niej zalezalo, Tony doszedlby do trzydziestki i wierzylby swiecie, ze ludzie znajduja dzieci miedzy rzadkami kapusty, ze nikt nigdy nie umarl, ze konstytucja gwarantuje i wymaga, zeby wszyscy kochali Antoniego Crowna wiecej niz cokolwiek innego na swiecie, pod kara dozywotniego wiezienia.

Patterson usmiechnal sie.

– Tak, smiejesz sie – ciagnal Oliver. – Dopoki czlowiek nie ma syna, wydaje mu sie, ze kiedy go bedzie mial, to caly klopot bedzie polegal na wychowaniu i wyksztalceniu chlopaka. A tymczasem trzeba robic cos zupelnie innego. Trzeba nieustannie, uparcie walczyc o jego niesmiertelna dusze.

– Powinienes miec jeszcze paru chlopakow – zauwazyl Patterson. – Wtedy czlowiek sie mniej przejmuje.

– Ale nie mam paru chlopakow – odparl 01iver zwiezle. – Powiesz Tony’emu czy nie?

– Dlaczego ty sam mu nie powiesz?

– Bo chce, zeby to bylo oficjalnie. Chce, zeby sie oswoil z orzeczeniem z ust autorytetu, w formie nie zlagodzonej przez milosc.

– Nie zlagodzonej przez milosc… – powtorzyl cicho Patterson.

„Co za dziwny czlowiek z tego Olivera – pomyslal. – Nie znam nikogo innego, kto by mogl uzyc takiego wyrazenia. Orzeczenie z ust autorytetu: Moj chlopcze, nie spodziewaj sie dozyc poznego wieku.”

– W porzadku – odezwal sie glosno. – Na twoja odpowiedzialnosc, Oliver.

– Na moja odpowiedzialnosc.

– Czy pan Crown?

01iver odwrocil sie na lezaku. Od strony domu szedl ku niemu przez trawnik jakis mlody mezczyzna.

– Tak? – odpowiedzial wyczekujaco.

Mlodzieniec obszedl lezaki od tylu i stanal przed dwoma panami.

– Jestem Jeffrey Bunner – przedstawil sie. – Przyslal mnie tutaj pan Miles, kierownik hotelu.

– Tak? – powtorzyl Oliver przygladajac sie mowiacemu z lekkim zdziwieniem.

– Mowil, ze pan poszukuje towarzystwa dla swego syna do konca wakacji. Mowil mi takze, ze zamierza pan wyjechac stad juz dzisiaj wieczorem, wiec przyszedlem od razu.

– Ach, tak! – zawolal Oliver.

Wstal i uscisnal reke mlodego czlowieka, obrzucajac go przy tym bacznym spojrzeniem. Bunner byl smukly, nieco wiecej niz sredniego wzrostu. Mial geste, czarne wlosy, krotko ostrzyzone, i sniada z natury cere, ktorej slonce nadalo jeszcze ciemniejszy odcien, tak ze mial w swoim wygladzie cos niemal srodziemnomorskiego. Oczy jego byly po dziewczecemu niebieskie, az prawie fiolkowe, mialy w sobie blask i przejrzystosc oczu dziecka. Jego szczupla i ruchliwa twarz pod wysokim, opalonym czolem narzucala wrazenie niewyczerpanej, mlodzienczej energii. W szarym, splowialym podkoszulku, w nie odprasowanych spodniach flanelowych i tenisowych pantoflach zaplamionych od trawy na zielono wygladal na wioslarza-intelektualiste. W jego swobodnej, chociaz pelnej szacunku pozie, kiedy stal przed dwoma starszymi od siebie mezczyznami, bylo cos, co przywodzilo na mysl ukochanego wprawdzie, lecz rozumnie wychowanego syna wytwornych rodzicow. 01iver zawsze byl zdania, ze nalezy sie otaczac, o ile moznosci, ladnymi ludzmi (czarna sluzaca w ich domu byla jedna z najladniejszych dziewczat w Hartford), totez natychmiast zdecydowal, ze ten mlodzieniec przypadl mu do gustu.

– To jest doktor Patterson – poinformowal Bunnera.

– Bardzo mi milo, panie doktorze – rzekl uprzejmie Bunner.

Patterson leniwym ruchem uniosl nieco szklaneczke.

– Prosze wybaczyc, ze nie wstaje – odparl. – W niedziele rzadko kiedy zdarza mi sie wstawac.

– Alez oczywiscie, prosze pana.

– Chcesz wziac na spytki tego mlodego czlowieka na osobnosci? – zwrocil sie Patterson do Olivera. – W takim razie moze mi sie jakos uda wstac.

Вы читаете Lucy Crown
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×