Patterson pokrecil glowa i dzwignal swoja ciezka postac z niskiego lezaka.
– Niewymownie sie ciesze, ze ja nie bede nigdy potrzebowal cie prosic o posade – parsknal w kierunku Olivera.
Bunner tymczasem wyszczerzyl zeby w usmiechu.
– Pan jest okropnie chytry, panie Crown.
– Co pan chce przez to powiedziec? – zapytal niewinnie Oliver.
– Przeciez pan doskonale wie, ze na polnocnej polkuli Orion nie moze byc widoczny wczesniej niz dopiero we wrzesniu – odpowiedzial wesolo Bunner. – I czekal pan, oczywiscie, ze sie zblaznie.
– Moge panu placic trzydziesci dolarow tygodniowo – oswiadczyl 01iver. – Do obowiazkow towarzysza mojego syna bedzie nalezalo uczyc go plywania, wyprawiac sie razem z nim na ryby, obserwowac gwiazdy, no i robic wszystko, co sie da, zeby nie sluchal tych idiotycznych komiksow radiowych. – 01iver zawahal sie, po czym podjal na nowo, ciszej i powazniejszym tonem: – Powinien pan takze zdobyc jego sympatie i jakos dyplomatycznie odciagnac go troche od matki, bo ich wzajemny stosunek, tak jak to jest… – Zatrzymal sie. Uswiadomil sobie, ze dotarl do samej krawedzi i ze sens jego slow moze sie wydac bardziej bezwzgledny, nizby tego pragnal. – Chodzi mi o to – tlumaczyl Bunnerowi – ze dla nich obojga bedzie lepiej, jezeli nie beda tak wylacznie zdani na siebie samych. No wiec jak? Chce pan wziac te posade?
– Tak – odparl Bunner.
– Dobra. Moze pan zaczynac od jutra.
Patterson zainscenizowal glebokie westchnienie ulgi.
– Czuje sie wyczerpany – oswiadczyl i z powrotem opadl na lezak.
– Wie pan, odrzucilem trzech kandydatow – powiedzial Oliver.
– Tak, slyszalem.
– Mlodzi mezczyzni sa dzisiaj albo ordynarni, albo cyniczni. A najgorsi odznaczaja sie obiema tymi cechami.
– Szkoda, ze pan wczesniej nie sprobowal z jakims facetem z Dartmouth – powiedzial Bunner.
– Zdaje mi sie, ze jeden byl wlasnie z Dartmouth.
– O, w takim razie musial sie tam dostac na sportowe stypendium.
– Mysle, ze lepiej pana uprzedzic o pewnej drobnej, ale nieprzyjemnej wlasciwosci Tony’ego, to znaczy, no… jego charakteru. Mozna chyba mowic z panem o charakterze trzynastoletniego chlopca, prawda? Otoz w czasie choroby, kiedy musial tak dlugo lezec, rozwinela sie w nim sklonnosc do – jak by tu powiedziec-…fantazjowania. Jakies nieprawdopodobne historie, zmyslanie, bujanie, klamstwa. Nic powaznego, oczywiscie.
Patterson widzial, ze 01iverowi ogromna przykrosc sprawia wyznanie czegos podobnego o wlasnym synu.
– Moja zona i ja nie wyciagalismy z tego zadnych konsekwencji ze wzgledu na te chorobe – ciagnal 01iver. – Ale rozmawialem z nim na ten temat i przyrzekl mi, ze bedzie troche trzymal na wodzy swoja… hm, wyobraznie. W kazdym razie, gdyby to sie mialo powtorzyc, nie chcialbym, zeby pan sie czul zaskoczony, a jednoczesnie zalezy mi, zeby go od tego odstreczac, zanim sie przyzwyczai na dobre.
Przysluchujac sie temu, co mowil Oliver, Patterson doznal nagle olsnienia, ktore go przeniknelo chlodem. „01iver czuje sie zawiedziony – pomyslal. – Musi odczuwac pustke wlasnego zycia, jezeli tak uparcie pracuje nad synem”. Ale zaraz odrzucil te mysl. „Nie – rozumowal dalej. – On tylko przywykl do kierowania wszystkimi sprawami naokolo. Latwiej mu przychodzi samemu kierowac niz pozwolic, aby to inni robili. Syn to dla niego tylko jedna z tych spraw, ktorymi kieruje wprost automatycznie.”
– A, prawda – przypomnial sobie 01iver. – Jeszcze jedna sprawa. Uswiadomienie seksualne…
Patterson podniosl ostrzegawczo reke.
– Sluchaj, 01iver – rzekl. – Zdaje sie, ze naprawde posuwasz sie za daleko.
– Tony nie ma braci ani siostr – mowil 01iver nie zwracajac na niego uwagi. – Moim zdaniem, byl troche zanadto chroniony, zreszta z najbardziej naturalnych powodow. Zarowno matka, jak i ja sam unikalismy dotychczas w rozmowach z nim tego tematu. Jak wszystko dobrze pojdzie, to od jesieni Tony wroci do szkoly, a wolalbym, zeby sie dowiedzial o sprawach plci od inteligentnego mlodego mezczyzny, ktory badz co badz przygotowuje sie do kariery dyplomatycznej, niz od jakichs trzynastoletnich swintuchow w wytwornej szkole prywatnej.
Bunner skrobal sie po nosie z powazna mina.
– Od czego chcialby pan, zebym zaczal?
– A od czego pan sam zaczynal? – zapytal 01iver.
– No, obawiam sie, ze w tym wypadku musialbym jednak rozpoczac od wczesniejszego stadium – odparl Bunner. – Mowilem panu, ze ja mialem az cztery starsze siostry.
– Pozostawiam to zatem do panskiego uznania. Chcialbym, zeby po tych szesciu tygodniach Tony zdobyl, powiedzmy, spokojne rozeznanie teoretyczne, bez gwaltownego pragnienia zanurzenia sie natychmiast… no, w… praktyce.
– Bede sie staral wytlumaczyc mu te rzeczy wyraznie – oswiadczyl Bunner – ale bez jakiegos babrania sie w tym. Bede uzywal wylacznie naukowych, powaznych terminow. Co najmniej trzysylabowych. I trzeba bedzie pomniejszyc, ile sie da, znaczenie… bardziej przyjemnych aspektow zagadnienia, prawda?
– Tak, wlasnie – potwierdzil Oliver.
Spojrzal jeszcze raz w strone jeziora. Lodz byla juz prawie przy brzegu, a Tony stal na rufie i machal do niego reka ponad plecami matki. Blask slonca odbijal sie ostro od jego ciemnych okularow. Oliver odpowiedzial machnieciem reki. Nie odwracajac wzroku od zony i syna powiedzial do Bunnera:
– Pewnie pan uwaza, ze mam lekkiego bzika na punkcie tego chlopca, ale nie uznaje absolutnie sposobu, w jaki wychowuje sie dzisiaj wiekszosc dzieci. Albo daje im sie za duzo swobody i wyrastaja na rozhukane zwierzatka, albo znowu przytlacza sie je zbytnim rygorem, tak ze po kryjomu uprawiaja rozmaite grzeszki, hoduja w sercu msciwosc i obracaja sie przeciwko rodzicom w tym samym momencie, kiedy im sie uda znalezc gdzie indziej pelny talerz. Ale, co najwazniejsze – nie chce, zeby wyrosl na takiego, ktory sie boi…
– No, a ty sam, 01iverze – zapytal Patterson z blyskiem zaciekawienia w oczach – czy ty sie nie boisz?
– Okropnie – odparl 01iver.
– Hej, Tony! – zawolal glosniej i ruszyl w strone wody, aby pomoc im wyciagnac lodke na brzeg.
Patterson wstal z lezaka i razem z Bunnerem patrzyli, jak Lucy dwoma ostatnimi silnymi ruchami wiosel wyprowadzila lodz az na zwir. 01iver przytrzymal dziob lodzi, a Lucy, zabrawszy sweter i ksiazke, wyszla na brzeg. Tony stanal na burcie, przegial sie dla zachowania rownowagi i wzgardziwszy pomoca zeskoczyl do plytkiej wody.
– Swieta Rodzina – zamruczal Patterson.
– Co pan powiedzial? – zapytal Bunner zdziwiony i niepewny, czy dobrze uslyszal.
– Nic – odburknal doktor. – On chyba wie, czego chce, prawda?
– O tak, on wie na pewno – usmiechnal sie Bunner.
– Mysli pan, ze ojciec moze zrobic ze swego syna, co mu sie podoba?
Bunner spojrzal na niego podejrzliwie, weszac jakas pulapke.
– Nie zastanawialem sie nad tym – odpowiedzial ostroznie.
– A czy panski ojciec ma takiego syna, jakiego chcial miec? Bunner juz sie prawie usmiechal.
– Nie, chyba nie.
Patterson pokiwal glowa. Patrzyli na zblizajaca sie trojke. 01iver szedl w srodku, pomiedzy Lucy i Tony’m, ktory niosl wedke na ramieniu. Lucy naciagnela luzny, bialy sweter na kostium kapielowy. Po dlugim wioslowaniu na jej gornej wardze i na czole lsnily drobne kropelki potu. Grube podeszwy drewniakow wlozonych na bose stopy opadaly bezglosnie na przystrzyzona trawe. Zblizajac sie to zanurzali sie w cien pomiedzy drzewami, to znowu wchodzili w blask slonca i wtedy smukle, nagie uda Lucy swiecily przez chwile zlotym polyskiem. Szla wyprostowana, panujac nad ruchami bioder, jak gdyby chciala zatuszowac swoja kobiecosc. W pewnym momencie zatrzymala sie, wsparla sie reka o ramie meza i podniosla stope, aby usunac kamyczek, ktory uwiazl jej miedzy palcami. I oto na jedna chwile cala grupa zastygla w tej pozie, w ukosnych promieniach letniego slonca, przynikajacych przez zielen lisci.
Kiedy byli juz blisko, Patterson i Bunner uslyszeli dziecinny, jasny alt Tony’ego:
– W tym jeziorze juz dawno wszystko wylowili – dowodzil chlopiec.
Mimo ze Tony byl wysoki na swoj wiek, wydal sie Bunnerowi watly i slabo rozwiniety, a glowe mial jak gdyby za duza w stosunku do tulowia.
Jestesmy stanowczo za blisko cywilizacji – rozprawial dalej – Lepiej bylo sie wybrac do North Woods. Tylko ze tam znowu
komary, no i te losie. Z losiami trzeba uwazac. Bert mowi, ze tam kazdy musi przenosic swoja lodz na glowie. I Bert mowi, ze tam jest taka masa ryb, ze az wiosla sie lamia.
– Tony – zapytal Oliver powaznie – czy wiesz, co to jest ziarenko soli?
– No, pewnie – odparl chlopak.
– To jest wlasnie to, czego potrzeba Bertowi.
– Uwazasz, ze on zbujal?
– Niezupelnie. Ale trzeba go troche posolic przed polknieciem, tak jak orzeszki ziemne.
– Musze mu to powtorzyc – zawolal Tony. – Tak jak orzeszki ziemne!
Zatrzymali sie przed Pattersonem i Bunnerem.
– Pan Bunner – przedstawil Oliver. – Moja zona. I Tony.
– Dzien dobry panu – rzekla Lucy.
Skinela mu lekko glowa i zapiela sweterek pod sama szyje. Tony podszedl do Bunnera i podal mu grzecznie reke.
– Halo, Tony – przywital go Bunner.
– Halo! Alez pan ma twarda lape.
– Grywam w tenisa.
– Zalozmy sie, ze za miesiac ja pana ogram. No, moze za piec tygodni.
– Tony… – odezwala sie Lucy ostrzegawczo.
– Myslisz, ze sie tylko przechwalam? – zwrocil sie do matki.
– Tak.
Tony wzruszyl ramionami i zaczal znowu rozmawiac z Bunnerem.
– Nie pozwalaja mi sie chwalic. Mam taaakiego forehanda, tylko z backhandem troche kiepsko. Moge to panu powiedziec – oswiadczyl spokojnie – bo i tak pan sie sam przekona od razu w pierwszym gemie. Kiedys widzialem, jak gral Ellsworth Vines.
– No i co o nim myslisz? – zapytal Bunner.
– Przereklamowany – odparl Tony z lekcewazacym skrzywieniem. – Nic trudnego, jak sie pochodzi z Kalifornii i mozna trenowac co dzien przez okragly rok. Plywal pan dzisiaj.