– Tony – zwrocila sie Lucy do syna. – Ty takze powinienes cos wlozyc, jakies spodnie, no i buty.

– Nie, mamo…

– Tony – powtorzyla z naciskiem. Przyszlo jej na mysl, ze chlopiec nigdy sie nie opieral poleceniom ojca.

– No dobrze, dobrze – ustapil Tony i pierwszy poszedl w kierunku domu, brodzac z rozkosza bosymi stopami w chlodnej, gestej trawie.

ROZDZIAL TRZECI

W sypialni, gdzie znalezli sie tylko we dwoje z Lucy, 01iver konczyl swoje pakowanie. Nie robil z tego wielkiego obrzadku i nigdy nie zabieralo mu to wiele czasu, ale kiedy juz zapakowal torbe podrozna, wygladala ona tak schludnie i porzadnie, jakby pakowanie bylo dzielem maszyny, a nie czlowieka. Lucy zazwyczaj pakowala i rozpakowywala swoje walizki w nerwowych zrywach nieudolnej energii, totez byla przekonana, ze 01iver ma w rekach jakis wrodzony zmysl sprawnosci i porzadku. Podczas gdy on zajety byl pakowaniem, Lucy zdjela sweter i kostium kapielowy i przygladala sie odbiciu swego nagiego ciala w wysokim lustrze.

„Starzeje sie – myslala przypatrujac sie sobie. – Na udach widac juz pierwsze, przytajone znaki czasu. Musze wiecej chodzic. I wiecej spac. I nie powinnam o tym myslec. Trzydziesci piec lat!”

Zabrala sie do szczotkowania wlosow, ktore siegaly nieco ponizej ramion, bo tak sie podobalo 01iverowi. Ona wolalaby je przyciac troche krocej, zwlaszcza na lato.

– 01iver… – zagadnela nie przestajac szczotkowac wlosow i patrzac na niego w lustrze.

Do torby postawionej na lozku 01iver wkladal szybko i porzadnie koperte wypchana papierami, ranne pantofle i sweter.

– Co takiego?

Zatrzasnal zamek i sciagnal energicznie pasek, jakby dociagal koniowi popreg.

– Bardzo nie chce, zebys wracal do domu.

Podszedl i stanawszy za jej plecami objal ja od tylu. Poczula na ciele jego rece, chlodne dotkniecie ubrania na plecach. Stlumila w sobie nagly dreszcz obrzydzenia.

„Jestem jego wlasnoscia – pomyslala. – Nie powinien sie zachowywac tak, jakbym byla jego wlasnoscia.”

01iver pocalowal ja w szyje, pod uchem.

Masz cudny brzuszek – powiedzial pieszczac go dlonmi i calujac ja.

Obrocila sie w jego ramionach i przylgnela do niego.

– Zostan jeszcze tydzien – wyszeptala.

Slyszalas, co mowil Sam? Musze zapracowac na jego rachunek. On wcale nie zartowal – dodal glaszczac delikatnie jej ramie.

– Przeciez jest dosyc ludzi w drukarni…

– Ale wszyscy ci ludzie wypryskuja z drukarni na herbatke juz o drugiej godzinie, jezeli mnie tam nie ma – odparl dobrodusznie. – Cudownie sie opalilas.

– Nie cierpie byc sama. Nie potrafie byc sama. Jestem na to za glupia.

Rozesmial sie i przycisnal ja mocniej do siebie.

– Przeciez ty wcale nie jestes glupia.

– Wlasnie ze jestem. Ty mnie nie znasz. Kiedy zostaje sama, moj mozg robi sie od razu podobny do wyzetej scierki. Nienawidze lata. W lecie jestem jak na wygnaniu.

– Ale za to ja uwielbiam kolor twojej skory w lecie – rzekl 01iver.

Lucy poczula uklucie zlosci o to, ze ja traktowal tak lekko.

– Jak na wygnaniu – powtorzyla z uporem. – Kazde lato to moja Elba.

01iver znowu sie rozesmial.

– No, widzisz, wcale nie jestes glupia. Zadnej glupiej kobiecie cos podobnego nie przyszloby na mysl.

– Jestem po prostu oczytana. Ale glupia. I bede taka samotna.

– No, no, Lucy… Odsunal sie od niej i zaczal sie krecic po pokoju zagladajac do szuflad i roznych zakamarkow, aby sie upewnic, ze niczego nie zapomnial. – Przeciez nad jeziorem mieszkaja setki ludzi – rzucil na pocieszenie.

– Tak, setki czupiradel. Babska, z ktorymi mezowie juz nie moga wytrzymac. Wystarczy popatrzec, jak wysiaduja na hotelowym tarasie wszystkie razem. Od razu widze jak zywych ich mezow, tam, w miescie. Rycza po prostu z uciechy.

– Przyrzekam ci, ze nie bede ryczal z uciechy – przerwal jej 01iver.

– Chcesz moze, zebym kultywowala znajomosc z pania Wales? Dla cwiczenia umyslu i gromadzenia zapasu historyjek, ktorymi w zimie bede mogla zabawiac towarzystwo przy brydzu u Pattersonow?

Oliver zawahal sie.

– No, wiesz – powiedzial lekkim tonem – nie bralbym tego az tak powaznie. – Znasz przecie Sama…

– Chcialam tylko, zebys sie orientowal, ze ja sie orientuje – rzekla Lucy, wiedziona jakims niezrozumialym pragnieniem wprawienia Olivera w zaklopotanie. – I ze mi sie to nie podoba. Moglbys powiedziec o tym Samowi w powrotnej drodze, skoro juz wszyscy sa dzisiaj tacy niesamowicie szczerzy.

– Doskonale. Wspomne mu o tym, jezeli ci tak zalezy. Lucy zaczela sie ubierac.

– Chcialabym wrocic do domu razem z toba. Teraz, zaraz. Oliver otworzyl drzwi do lazienki i zajrzal tam.

– No, a co z Tony’m? – zapytal.

– Zabierzemy go ze soba.

– Alez pobyt tutaj tak dobrze mu robi!

Wrocil z lazienki zadowolony, bo i tam nic nie zostawil. Nigdy niczego nie zostawial, nigdzie. Ale tez nigdy nie zaniedbywal tego ostatniego, szybkiego przegladu.

– Jezioro, slonce… – konczyl przerwana mysl.

– Wiem doskonale, ze jezioro i slonce. – Lucy schylila sie i wciagala na nogi mokasyny czujac przyjemny chlod skory przylegajacej ciasno do bosych stop. – Ale wydaje mi sie, ze ojciec i matka, kiedy beda z nim razem, zrobia mu jeszcze lepiej niz jezioro i slonce.

– Kochanie – powiedzial 01iver lagodnym tonem – zrob cos dla mnie.

– Co takiego?

– Przestan juz o tym mowic.

Wlozyla bluzke. Bluzka miala dlugi rzad guziczkow na plecach, wiec Lucy podeszla do Olivera i odwrocila sie, zeby je zapial. W milczeniu, automatycznie, zaczal zapinac od dolu, poruszajac palcami szybko i zrecznie.

– Nie moge po prostu o tym myslec, ze bedziesz sie obijal sam w duzym, pustym mieszkaniu. A poza tym zawsze sie przepracowujesz, kiedy mnie nie ma.

– Obiecuje ci, ze nie bede sie przepracowywal – rzekl Oliver. – Cos ci powiem… Sprobuj przez jeden tydzien. Zobaczysz, jak sie bedziesz czula. Czy Tony bedzie sie poprawial. I wtedy, jezeli zechcesz wrocic do domu…

– To co?

– Wtedy zobaczymy – dokonczyl O1iver.

Zapial ostatnie guziczki i poklepal ja czule po karku.

„Zobaczymy” – powtorzyla. – Za kazdym razem kiedy ty mowisz: „Zobaczymy”, wiadomo, ze to znaczy: „Nie.” Przeciez cie znam.

Rozesmial sie i pocalowal ja w czubek glowy.

– Ale tym razem to znaczy naprawde: Zobaczymy.

Lucy odsunela sie od niego i wrocila do lustra, by umalowac usta.

– Dlaczego to tak jest – zapytala chlodno – ze zawsze robimy to, czego ty chcesz?

– Bo juz taki ze mnie staroswiecki maz i ojciec – odpowiedzial ubawiony wlasnymi slowami.

Lucy nakladala na wargi gruba warstwe szminki, wiedziala bowiem, ze 01iver tego nie lubi, i chciala chociaz takim drobiazgiem ukarac go za to, ze jej odmowil.

– A co bedzie – spytala – jezeli ktoregos pieknego poranka ja zechce sie zmienic w nowoczesna zone?

– Ty sie nie zmienisz. – Zapalil papierosa i zauwazywszy szminke na jej ustach, zmarszczyl lekko czolo, co bylo u niego oznaka niezadowolenia. – Nie zmienisz sie – powtorzyl tym samym, zartobliwym tonem. – Wlasnie dlatego ozenilem sie z toba, kiedy bylas taka mlodziutka. Zebys nie zdazyla zakrzepnac we wlasnych przyzwyczajeniach.

– Nie mow o mnie tak, jakbym byla z wosku – obruszyla sie Lucy. – To mnie obraza.

– Przysiegam – rzekl 01iver z udana powaga, unikajac swiadomie sprzeczki. – Przysiegam, ze uwazam cie za okropnie nieustepliwa i twarda jak kamien. Czy to ci odpowiada?

– Nie – odparla krotko.

Narysowala kredka przesadnie duzy, czerwony luk i wydymajac wargi zaczela na nich rozsmarowywac szminke malym palcem. Wprawdzie Oliver nigdy nie powiedzial jej slowa na ten temat, ale wiedziala, ze nie lubi tych chwil przed lustrem, kiedy jej wargi wyginaja sie przybierajac prozny, zadowolony z siebie wyraz, a czubek palca swieci sie tlusto od czerwonego smarowidla. Teraz na zlosc przedluzala te chwile.

– Znamy przeciez mnostwo nowoczesnych malzenstw – podjal na nowo 01iver. Odwrocil sie, aby na nia nie patrzec, udajac, ze szuka popielniczki. – Obie strony decyduja kazda na wlasna reke. Ile razy widze jakas kobiete z niezadowolona mina, wiem na pewno, ze maz pozwala jej decydowac o sobie.

Wiesz, Oliver – rzekla niespodziewanie Lucy – gdybym nie byla twoja zona, to bym cie chyba nienawidzila.

– No, ale pomysl tylko o tych malzenstwach, ktore znamy oboje. Mam racje czy nie mam racji?

– Masz racje. Masz racje. Ty zawsze masz racje. – Odwrocila sie i wykonala pokorny, ironiczny dyg w jego strone. – Chyle glowe, bo ty zawsze masz racje.

Oliver rozesmial sie, wobec czego ona takze musiala sie rozesmiac.

– Zabawne – rzekl zblizajac sie do niej.

– Co jest takie zabawne?

– Jak ty sie smiejesz. Juz wtedy, mimo ze bylas mloda dziewczyna… Zupelnie jakby tutaj siedzial ktos inny – dotknal palcem jej krtani – i smial sie zamiast ciebie.

– Ktos inny? A jaka ona jest, ta inna?

Вы читаете Lucy Crown
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату