* * *

Polowe dnia i wieczor spedzilem w klubie.

W przewodzie ogromnego kominka gwizdal wiatr - pogoda gwaltownie sie zmieniala i kataklizmy z burzowych chmur odzywaly sie tepym bolem w mojej potylicy. Panowie klubowi bywalcy zaczeli sie schodzic okolo dziesiatej, z wszystkich twarzy znalem jedynie fizjonomie przewodniczacego i kasjera. Na ramieniu przewodniczacego, tak jak podczas naszego pierwszego spotkania, tkwila senna sowa.

Czternastoletni mlodzieniec, pelen poczucia wlasnej waznosci, roznosil wsrod panow magow napoje na srebrnej tacy. Wzialem zimna lemoniade.

Przechodzacy obok mojego stolika magowie uprzejmie skineli glowami:

- Jak zdrowie panskiej sowy?

I za kazdym razem, podnoszac sie zgodnie z etykieta, kiwalem w odpowiedzi:

- Dziekuje, sowa ma sie znakomicie.

I czulem na sobie zaciekawione spojrzenia. Wszyscy wiedzieli juz oczywiscie, ze ten prowincjonalny dzikus, ktory zajal miejsce za stolikiem w rogu, wygral wlasnie Rdzenne zaklecie.

Naprzeciwko, nad kominkiem, znajdowal sie zegar scienny wielkosci psiej budy. Ciezkie wahadlo wzbudzalo we mnie dreszcze, a z okienka nad cyferblatem co pietnascie minut wygladala drewniana sowa. Kiedy wyjrzala jedenascie razy pod rzad - i wszystkim juz znudzila sie meczaca etykieta - w drzwiach pojawila sie jedyna w tym towarzystwie dama.

Dama byla blondynka w czarnym plaszczu do piet. Jej jedyna ozdoba byl pas z mnostwem wisiorkow; ten pas zainteresowal mnie przede wszystkim. Twarz i figura przybylej niczym mnie nie zdziwily: kobiety nie bywaja magami dziedzicznymi, a jedynie mianowanymi, maja najczesciej niski stopien i wiekszosc ich magicznej dzialalnosci sprowadza sie do poprawiania swej powierzchownosci. Wszystkie wybieraja wlosy w kolorze slomy, duzy biust, pociagle twarze i blekitne oczy; w kazdym razie te nieliczne kobiety magowie, ktore spotkalem w swym zyciu, wlasnie tak wygladaly.

A pas...

Pas byl meski, wytarty i zatluszczony, nie pasowal do czarnego plaszcza. Sprzaczki byly zmatowiale; do mnostwa brazowych kolek umocowanych bylo dwadziescia lancuszkow, na ktorych wisiala zamszowa kabza, futeral na przybory pismiennicze, kalamarz, ochrona przed meska samowola i wsrod tego calego chlamu - maly wisiorek, ktory natychmiast przykul moje spojrzenie.

Niech beda przeklete. A moze ja wszedzie widze te kamienie?!

Sprobowalem okreslic stopien damy, jednak mi sie nie udalo. Byc moze ta druga ochrona wlasnie do tego sluzyla - do obrony przed ciekawoscia innych.

- Jak zdrowie panskiej sowy?

Drgnalem mimowolnie. Przy moim stoliku stal sam pan przewodniczacy; jego policzki przejely kolor od wypitego przez niego czerwonego wina, a wypil, najwyrazniej, sporo. Mialem nawet wrazenie, ze sowa na jego ramieniu spoglada na swego pana z dezaprobata.

- Znakomicie - odparlem krotko.

- Nie ma pan nic przeciwko, szlachetny panie zi Tabor?

I nie czekajac na moja odpowiedz, rozsiadl sie w fotelu.

- Widze, ze nie spieszy sie pan z powrotem do domu; najwidoczniej nasze goraczkowe miejskie zycie przypadlo panu do gustu?

- Dawno nie bylem w miescie - odparlem, patrzac jak dama w czarnym plaszczu przemierza sale. Witano sie z nia, jednak dosc chlodno; najwidoczniej dama nie byla tu obca, nie nalezala jednak do bywalcow.

Przewodniczacy, nie patrzac, zlapal kielich, ktory wlecial mu w dlon z tacy poslugujacego chlopca. Zmruzyl oczy, patrzac na mnie przez czerwieniace sie w krysztale wino:

- Poznal pan juz wszystkie pokusy, jakie niesie ze soba panska wygrana? Tlumy interesantow...

- Tak - odparlem.

- Moja rada... - przewodniczacy lyknal z kielicha. - Prosze nikogo nie sluchac, prosze nie dac sie sprowokowac, prosze nie budzic w sobie falszywego poczucia sprawiedliwosci. Rdzenne zaklecie kary nie istnieje po to, by kogokolwiek karac... lecz po to, by je posiadac. Posiadac - i to wszystko. Niech pan oderwie swej glinianej pokrace glowe - lecz dopiero ostatniego dnia terminu waznosci. Aby nie zmarnowac ani jednego dnia. A to, kogo pan przy okazji ukarze, jest calkowicie obojetne, zapewniam pana, Hort. - I znow napil sie wina.

- Tak? - spytalem z niedowierzaniem. - A ja slyszalem...

- Czlonkowie zarzadu klubu - kontynuowal przewodniczacy nie sluchajac mnie - nie maja prawa do uczestniczenia w losowaniu. Tym niemniej... - Zrobil przebiegla mine. Pochylil sie do mojego ucha, az sowa na jego ramieniu zadreptala z niezadowoleniem. - To eu-fo-rycz-ne uczucie, panie zi Tabor... Upija lepiej niz wino... A przy okazji, prosze wybaczyc wscibskie pytanie. Co to za choroba? Ta, ktora uniemozliwia panu picie alkoholu? Moge polecic panu pierwszorzednego lekarza.

- Dziekuje - rzeklem pospiesznie i chyba nie do konca uprzejmie. - Dziekuje... na razie nie mam takiej potrzeby.

- Jak pan chce - przewodniczacy lekko sie obrazil. - Przy okazji... nie sadzi pan, ze kobieta w magii jest rownie na miejscu, jak mysz w beczce miodu?

- Co? - oderwalem wzrok od nieznajomej w czerni.

- Tak, tak. Ta dziwna dama, ktorej przyglada sie pan z takim zainteresowaniem. To niejaka Ora Szantalia, ktora juz od kilku lat uparcie pojawia sie na kazdym losowaniu. Po co jej Kara, jak pan mysli?

- Roznie bywa - odparlem powoli.

Przewodniczacy przygryzl wargi:

- Kara w rekach suki to... koszmar. Mam nadzieje, ze nie wygra zaklecia... slabo ja znam i niczego nie moge powiedziec na pewno... Ale ona naprawde sprawia wrazenie suki. Po co, chociazby, ta wystawa swiecidelek na pasie? I wszystkie te ochrony, kamyki...

- Kamyki - powtorzylem w zamysleniu.

- Tak... A jej przedmiotem inicjujacym nie jest rozdzka, broszka czy obraczka, lecz sztuczny zab w ustach, moze mi pan wierzyc.

- Naprawde? - zdziwila mnie jego wiedza.

- Tak... - posepnie potwierdzil przewodniczacy. - To niezbyt przyzwoite - zjawiac sie w naszym klubie z ochrona przed meska samowola, nie sadzi pan? Gdyby byla mezczyzna, juz dawno nakazano by jej zdjac polowe swiecidelek albo opuscic sale. Jednak wszyscy moi koledzy, do ktorych zwracalem sie z ta propozycja, tylko mnie zbywali: ze to, niby, jedyna osoba plci pieknej, a jesli brak jej pewnosci siebie - niech pociesza sie tymi watpliwymi artefaktami.

- W istocie - rzeklem, patrzac jak dama w czarnym plaszczu saczy wino przy stoliku w przeciwleglym kacie sali.

- Kiedy pana bezceremonialnie odprawi - powiedzial przewodniczacy, sledzac moj wzrok - prosze nie mowic, ze pana nie uprzedzalem.

- Nie pij wiecej, Onri - skrzeczacym glosem rzekla sowa na jego ramieniu. - I tak za duzo gadasz.

Drgnalem.

- Tak - z pokora odparl przewodniczacy. - Nie denerwuj sie, Fili, nie wypilem tak znowu duzo i czuje sie znakomicie... Moje uszanowanie, panie Hort zi Tabor. Dlugich lat pana sowie.

I oddalil sie niepewnym krokiem.

Przez jakis czas uczciwie pilem swa lemoniade. Nastepnie wstalem, przeszedlem przez sale, co chwile zyczac zdrowia czyims sowom, az znalazlem sie obok niej.

- Pozwoli pani?

Obrzucila mnie mrocznym spojrzeniem. Krotko kiwnela.

- Jak zdrowie pani...

- Zdechla - odparla dama, patrzac mi w oczy.

- Moja tez zdechla - wymamrotalem ze zmieszaniem. - A to pech.

Dama wzruszyla prawym ramieniem:

- Zaden pech. Nie znosze sow. To pan jest tym szczesliwcem, ktory wygral zaklecie?

- Tak... Prosze wybaczyc. Wydaje mi sie, ze na fotelu, w ktorym pani usiadla, ktos dziesiec minut temu niechcacy rozlal sos.

Gdy instynktownie wstala i obejrzala sie, moglem przez chwile popatrzec z bliska na jej pas. Wsrod innych drobiazgow wisial tam duzy kamienny breloczek w ksztalcie paszczy tygrysa.

Jeszcze jeden kamien z oczami.

- Pomylilem sie - rzeklem z przygnebieniem. - Fotel jest czysty.

Zaczerwienila sie.

Jej oczy okazaly sie nie blekitne, lecz piwne. Wlosy koloru wyblaklej bawelny. Wargi - purpurowe i waskie, przy czym kaciki ust co chwile sie opuszczaly. Tak jak teraz:

- Madrze i sprytnie, moj mlody panie. Tylko po co takie podchody? Mogl pan poprosic, bym przeszla sie tam i z powrotem - wowczas, oceniwszy zalety i wady mojej figury, moglby pan ostatecznie zdecydowac, czy kontynuowac znajomosc... gdyby mial pan taka mozliwosc. A teraz bedzie pan laskawy wrocic do swojego stolika.

- Prosze wybaczyc - odparlem, faktycznie czujac cos na ksztalt zmieszania. - W rzeczywistosci nie jestem wcale tak brutalny...

Chcialem tylko...

- Prosze mnie uwolnic od swego towarzystwa.

Powiedziane to bylo przekonujaco i jasno; zwlekajac jeszcze przez chwile, wrocilem na wyjsciowe pozycje.

Pan przewodniczacy przygladal mi sie z drugiego konca sali.

Spogladal z mieszanina wspolczucia i satysfakcji.

PYTANIE: Czym jest przedmiot inicjujacy?

ODPOWIEDZ: Jest to podstawowy przedmiot magiczny, ktory umozliwia magowi mianowanemu dokonywac oddzialywan magicznych. W przypadku zdania egzaminu mianowany otrzymuje przedmiot inicjujacy do wiecznego uzytku.

PYTANIE: Czy mag dziedziczny potrzebuje przedmiotu inicjujacego?

ODPOWIEDZ: Nie, nie potrzebuje.

PYTANIE: Jaka forme maja przedmioty inicjujace?

ODPOWIEDZ: Forme miniaturowych rozdzek magicznych, pierscieni, medalionow, bransolet i tym podobnych wyrobow jubilerskich; w rejonach gorskich niekiedy kosturow.

PYTANIE: Jakie sa skutki zgubienia magicznego przedmiotu?

ODPOWIEDZ: W przypadku zgubienia magicznego przedmiotu, zainteresowany powinien nie pozniej, niz po dziesieciu dniach, zglosic to w komisji okregowej. Komisja rozpatruje sprawe i w zaleznosci od okolicznosci, albo wyznacza kare i wydaje zainteresowanemu nowy przedmiot magiczny, albo pozbawia go magicznego tytulu.

* * *

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×