sie, uaktualniajac dane dotyczace jej wieku! A w dniu slubu mojej starszej corki slowo „niezam.” zmienilo sie na „zamez.”! Z boku moze sie to wydawac smieszne, ale nie chodzi tu przeciez o skale. Chodzi o sedno. Ja, zwykly czlowiek, mag mianowany, wlasna praca stworzylem rzecz podobna do sabai. Ktory z dziedzicznych magow moze pochwalic sie czyms podobnym?

Ciekawy szczegol: kiedy stoje obok zony, zapis w mojej ksiazce glosi: „Sona Weter, 48 lat, zamez., zona Podara Wetera, mian. maga 1. st.”. Kiedy oddalam sie na 10 metrow, zapis wyglada tak: „Sona Weter, 48 lat, zamez., zona Podara Wetera”. A kiedy wyjezdzam gdzies dalej, z zapisu pozostaje tylko: „Sona Weter, 48 lat, zamez.”, albo jedynie „Sona Weter, 48 lat”. Nie wiem czy oryginalna sabaja tez jest wrazliwa na odleglosc? Czy jest to tylko wlasciwosc mojej osobistej sabajki?”

* * *

Gdybym wiedzial wczesniej, ze Marmurowa Jaskinia jest tak gigantyczna, po trzykroc bym sie zastanowil przed zapuszczeniem sie do niej.

Korytarz, ktorym szedlem, nie byl juz krecia nora, lecz szeroka galeria, gdzie bez trudu moglyby wyminac sie dwa wozy towarowe. Wzdluz scian ciagnely sie grube liny, podobne do zdechlych boa dusicieli; miejscami obwisle, miejscami calkiem porozrywane. Nawet nie probowalem odgadnac, kto i w jakim celu je porozwieszal. Od czasu do czasu trafialy sie biale ludzkie czaszki. Oczywiscie porozkladane tu specjalnie. Bylo to swego rodzaju dzielo sztuki: malowniczo porozmieszczane wsrod kamieni i smieci glowy anonimowych biedakow.

W rownych odstepach korytarze rozszerzaly sie, a sciany uciekaly na boki. Za kazdym razem z zamarlym sercem sciskalem w rekach Kare i za kazdym razem przezywalem rozczarowanie. Wszystkie nowe sale, podobnie jak te, przez ktore wczesniej przechodzilem, byly puste, zasmiecone i porzucone. Tylko gdzieniegdzie zachowaly sie podtrzymujace strop kolumny. Pokrywajace je kiedys marmurowe lub ceramiczne plytki, stosami walaly sie pod scianami. W niektorych miejscach zachowaly sie pozostalosci mozaiki: rudoblekitne kwiaty, brunatne ludzkie figurki i nieznane mi litery.

W kazdym normalnym labiryncie z latwoscia potrafilbym sie zorientowac. Ale tu byly odleglosci, kolosalne podziemne przestrzenie. Marmurowa Jaskinia miala rozmiary niewielkiego miasta; albo lepiej. Bylem zmeczony. Ciemne korytarze ciagnely sie w nieskonczonosc, a nieliczne boczne sciezki i schody zagrodzone byly starymi zawalami.

W jednej z sal - na jej scianach gdzieniegdzie zachowal sie krwawoczerwony marmur - znajdowala sie ogromna plaskorzezba z brazu. Wyobrazonego na niej czlowieka nigdy wczesniej nie widzialem. Nigdy nie dowiem sie, czy byl on magiem, krolem, czy poprzednim gospodarzem jaskini. A moze istniala jakas inna przyczyna, dla ktorej jego postac uwieczniona zostala w tak monumentalny sposob? Z sali prowadzily w gore szerokie schody. Zaczalem sie po nich wspinac, lecz znowu natknalem sie na zawal. Wtedy zrozumialem, ze nie zrobie ani kroku wiecej i usiadlem na stopniach, usuwajac z nich tylko ostre kamienne odlamki. Lewa reka, w ktorej sciskalem gliniana maszkare, calkiem mi zdretwiala. Nie moglem jednak schowac kary do futeralu. Znajdowalem sie w glebi wrogiego terytorium. Bylo to pole walki i nie moglem zlekcewazyc rezimu zmniejszonej podatnosci.

Stalowa klatke - ciezar ponad moje sily! - przyszlo mi po drodze porzucic. Na szczescie zatknieta za pas sabaja nie podejmowala prob ucieczki. Tepo ogladajac rozrzucone po ziemi odlamki rozowego marmuru, pomyslalem, ze w zadnym wypadku nie moge zasnac; jesli sabaja mi ucieknie, juz nigdy nie znajde jej w tym rozgromionym podziemnym krolestwie. Informacja na zawsze pozostanie wolna, jak zmarli.

Naprzeciw mnie ciemnialo piec albo szesc lukowatych bram. Co sie za nimi kryje? Kolejne galerie? Wiedzialem juz, ze z kazdej sali prowadza dwa takie korytarze, ze biegna one rownolegle do siebie i rownolegle skrecaja, nie bylo jednak zadnego pozytku z tej wiedzy.

Tu, pod ziemia, nie bylo nawet przeciagu. Przeciag dalby mi nadzieje na znalezienie wyjscia; powietrze jednak stalo i coraz ciezej bylo oddychac.

Wyciagnalem sabaje zza pasa. Odczuwajac cos w rodzaju czulosci, pogladzilem jednolita okladke, otwarlem ja i zaczalem bezmyslnie kartkowac drgajace stronice.

„Hort zi Tabor, mag ponad rang., praw. spadk., starsz. i jed. syn, dobra rodowe w okol. miast. Hodowod, znajd, sie w rej. Trzech Wzgorz. Dobra ocen. sie jako znacz., czlonek Klubu Kary przez dziedzicz., wlascic. jednor. zakl. Kary na okres 6 mies. Dzieci: brak”

Westchnalem. Otwarlem na nastepnej przypadkowej stronicy.

„Ondra Oder, mag ponad rang., piaty syn i niepr. dziedz. Majatek rodowy zniszcz., Przodk. wybici, wlada Rdzen. zakl. Ochrony na praw. sily., peln. sl. u niezyjacego ks. Driwegocjusa”.

Wybaluszylem oczy.

Czy jeszcze dobe temu nie zaklinalas sie, szanowna sabajo, ze nie istnieja zadne dane o urodzeniu, miejscu przebywania, ani przodkach szacownego Ondry? Jakby Naga Iglice znaleziono w kapuscie albo pod plotem. A moze w Marmurowej Jaskini uzyskalas dostep do dodatkowych zrodel informacji?

Pogladzilem stronice wolna reka. Kartka drgnela, jakby z obrzydzeniem.

Nie mam pojecia i nikt inny tez chyba nie wie, skad sabaja czerpie dane. Byc moze zrodla informacji sa rozproszone w przestrzeni; moze nie sa one wcale tak absolutne. A moze chodzi tu o mnie? Moze sabaja przychylnie odniosla sie do mojej ciekawosci i odpowiedziala na wielokrotnie zadane pytanie?

Nigdy nie poznam prawdy, pomyslalem, ogladajac proste, bez winietek i ozdob stronice. Nie poznam pochodzenia sabai, ksiazki, ktorej nikt nie pisze. Nie dowiem sie, czy slyszy i rozumie ludzka mowe i czy jest zdolna swiadomie odpowiadac na nasze prosby. Nie dowiem sie, czy jest przedmiotem, czy zywa istota.

Pomoglas mi, sabajo.

Oto jaki jestes, Ondro Oder o przydomku Naga Iglica. Zniszczona siedziba rodowa, wybici przodkowie. I swa Ochrone zdobyles uniwersalnym prawem silniejszego.

- Co tam masz? - zaszelescil glos nad moja glowa. O malo nie drgnalem; dlon, w ktorej trzymalem Kare, naprezyla sie.

- To sabaja - rzeklem nie ogladajac sie. - Zwykla sabaja.

- Ach tak - zabrzmial bezcielesny glos.

- Tak, tak - odparlem roztargnionym tonem. - Tobie to jednak raczej nie pomoze.

Glos zachichotal:

- Chlopcze. Zastanow sie. Jak dlugo bedziesz jeszcze wladal swa jednorazowa kara? W tych tunelach mozna bladzic rok albo i dwa.

Unioslem glowe. Wydalo mi sie, ze w jednej z lukowatych bram zamajaczyl czyjs cien.

- Nie przesadzaj, Ondra. Kiedy twoje korytarze wypelnia sie biegaczami, poszukiwaczami, wykrywaczami i innym drobiazgiem...

- Nie wystarczy ich na dlugo - powaznie odpowiedzial glos.

- A wkrotce sam stracisz sily. Tu, pod ziemia prawie sie nie regeneruja, wierz mi.

Rozesmialem sie, czujac jak koszula obrzydliwie lepi mi sie do plecow.

- Nie strzep jezyka, Ondra. Wyjdz, porozmawiamy... Na przyklad o tym, kto wytrzebil twoja rodzine. I komu, prawem silniejszego, odebrales zaklecie Ochrony...

- Ochrony nie mozna odebrac - odparl glos po chwili. - Dlatego jest ona Ochrona. Ale gdy dwie osoby posiadaja Rdzenne zaklecie, zwycieza silniejszy. Prawda?

W pytaniu zabrzmiala grozba.

Bylem glodny i chcialo mi sie pic. Chcialem sie wydostac na swiatlo dzienne. Zoltobrunatny obraz swiata sprzyja depresji.

- Jesli chcesz, opowiem ci - powiedzial glos niemal beznamietnie. - Nigdy nie mialem tak wdziecznego sluchacza. Nigdy do mnie nie podchodzili tak blisko; wszystkich zabijalem, nie pytajac o imie.

Rozlegl sie odglos, ktory w przyblizeniu mozna by nazwac smiechem.

- Pokaz sie - zaproponowalem.

- Nie - stwierdzil glos. - Chcesz mnie zabic, a ja moge sie tylko chowac. Poczekam wiec, az skonczy sie waznosc twojej Kary, a potem cie zabije. Razem z sekretami, ktore poznales.

- Potrzebne mi twoje sekrety - powiedzialem ze zloscia.

- To nieistotne - cicho oznajmil glos. - Nie ma zadnego znaczenia, czy sa ci one potrzebne, czy nie.

* * *

Jego pradziad mial dwoch synow, obaj byli magami ponad ranga. Obaj pretendowali do odziedziczenia zamku, tytulu i Rdzennego zaklecia Ochrony.

Pod ochrona Rdzennego zaklecia pradziad zyl dlugo i szczesliwie. I umarl ze starosci w wieku stu jeden lat. W tym czasie obaj jego synowie tez mieli juz swoje lata. I kazdy byl glowa licznego klanu synow, corek, zieciow, wnukow, wnuczek i prawnukow.

Dopoki patriarcha zyl, oba klany znajdowaly sie w stanie wojny partyzanckiej. Bez przerwy komus przydarzaly sie nieszczescia; wywracala sie karoca, albo spadal na glowe jakis glaz, niektorzy z krewnych po prostu znikali bez sladu. Wczesne wspomnienia Ondry wypelnione byly nieoczekiwanymi pogrzebami, naglymi nocnymi alarmami i strachem, strachem, strachem.

Ondra pamietal, ze jako piecioletni smarkacz przyszedl podpuszczony przez jednego z wujkow do pokoju „starego dziadka” i wysokim, naiwnym glosem zapytal: „Kiedy wreszcie zdechniesz, dziadku?”.

„Po tobie, wnuczku”, pieszczotliwie odpowiedzial patriarcha.

Nikt nie jest jednak wieczny i starzec sie przeliczyl. Wlasciciel Ochrony, ktory nigdy nie zdejmowal z glowy zoltej obreczy, mimo wszystko ustapil zadaniom nieprzekupnej kostuchy. Wtedy sytuacja stala sie bardziej interesujaca, gdyz okazalo sie, ze rdzennego zaklecia nie moze przejac nikt, procz jedynego dziedzica.

Klany zwarly sie ze soba w walce, jednak zaden z nich nie byl w stanie odniesc ostatecznego zwyciestwa. Szale wciaz sie przechylaly; krolujacy w ojcowskim zamku chwilowy faworyt losu przemienial wrogie rodziny - niebedacych magami kobiety i dzieci - w krety. Pozostawali oni podziemnymi stworzeniami, dopoki ktorys z magow ich klanu nie wdarl sie sila lub podstepem do zamku. Wowczas szale losu przechylaly sie znowu i odwracala sytuacja. Zwyciezcy osiedlali sie w zamku, a pokonani ryli nory pod ogrodami okolicznych chlopow.

Przez caly ten czas niepogrzebany trup patriarchy lezal na stole w salonie i zolta obrecz wciaz pozostawala przy nim. Dziedzictwo bylo dla braci niedostepne. Czekalo na koniec wojny klanow.

Ondra zyl pod ziemia od piatego do siodmego, od dziesiatego do dwunastego i od czternastego do pietnastego roku zycia. Majac lat pietnascie znalazl w sobie dosc sil, by samodzielnie przemienic sie z kreta w czlowieka. Rzadkowlosy, bardzo wysoki i chudy, nienawidzacy calego swiata wyrostek jako pierwszy zrozumial, ze sojusznikow w wojnie o dziedzictwo nie ma i byc nie moze.

Klany w tym czasie solidnie sie przerzedzily. Oczywiscie, krety mnozyly sie takze pod ziemia, jednak ich potomstwo nigdy nie stawalo sie ludzmi. W chwili, kiedy Ondra dokonal wyboru, przy zyciu pozostalo troje jego kuzynow, wujek (ten sam, ktory kiedys zaproponowal piecioletniemu chlopcu, aby wszedl do sypialni dziadka z nieskromnym pytaniem) i jakas ni to kuzynka, ni przyrodnia siostra, z ktora Ondra przezyl pierwsze milosne doswiadczenie w kreciej postaci, w norze pod ziemia.

Po stronie przeciwnej zywych bylo jeszcze pieciu mezczyzn, Ondra jednak nie orientowal sie w ich statusie rodzinnym.

Dwa lata pozniej Ondra byl juz jedynym potomkiem swojego pradziada; jedynym zywym i pelnoletnim potomkiem plci meskiej. Po wejsciu do salonu, bez przeszkod zdjal z czerepu pradziadka budzaca zawisc zolta obrecz i stal sie wlascicielem Rdzennego zaklecia Obrony; dozywotnim zwyciezca.

Pozostalych krewnych, ktorzy jeszcze pozostali przy zyciu - kobiety i dzieci - bez wahania pozamienial w krety. Na zawsze. I zaczal krolowac na wysokim tronie pradziadka.

Mial siedemnascie lat. Zycie dopiero sie dlan zaczynalo.

Bardzo szybko pojal, ze nie podoba mu sie zycie na zamku, gdzie na biesiadnym stole przez dwanascie lat lezal niepochowany trup, a cala okolica zryta jest krecimi norami. I zaczal podrozowac Bano sie go. Z wlasnego doswiadczenia wiedzial, ze ten, kto wzbudza strach, powinien sprawdzic zawsze swoj kielich, czy ktos nie wsypal do niego trucizny. Zaczal lekac sie wlasnego cienia; wszedzie widzial osoby z dziecinstwa i najemnych zabojcow ze sztyletami, zaklecie Ochrony nie zmniejszalo rosnacego w nim strachu.

Zabijal slugi, ktorym zdarzylo sie zajsc go od tylu.

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×