- I co z tego?

Milczalem, rozumiejac, ze ma racje. Rzeczywiscie, i co z tego?

- Chcialem ukarac najsilniejszego i najgorszego zloczynce - przyznalem szczerze. - Gdyby mi sie to udalo, sam zostalbym wielkim magiem... Byc moze.

- „Byc moze” - swarliwie przedrzeznil mnie glos z ciemnosci. Bylo mi zimno.

Na dotarcie do Marmurowych Jaskin stracilem mnostwo pieniedzy. Teraz czeka mnie powrot. Popelzne, jak mrowka po stole, tyle ze tym razem w realnym swiecie i w przeciwnym kierunku. Czeka mnie dluga i ciezka droga. A potem trzeba bedzie zaczac wszystko od poczatku. Czas uplywa, mija termin waznosci zaklecia, a Preparator znow mi sie wymknal i na dodatek nie wiadomo, gdzie go teraz szukac.

- Zrobmy tak - rzeklem z przymusem. - Odejde, zostawie cie w spokoju. Siedz sobie w swojej norze, tylko pokaz, mi, gdzie jest wyjscie. Milczenie.

- Ogluchles? - Podnioslem glos. - Wysluchalem twej smutnej historii, otarlem lzy i zrezygnowalem z zabijania cie. Pokaz mi, gdzie jest wyjscie albo sam je znajde.

- Szukaj - powiedzial niewidoczny Ondra.

- Nie wierzysz mi? - Zapytalem ciszej.

- Nie wierze - przyznal Ondra. - Mowiles prawde, kiedy mi groziles. A teraz klamiesz.

- Ondra - powiedzialem, najbardziej przekonujaco jak potrafilem. - Jestes chory. Nie chce twojej smierci. Nikomu nie opowiem o twojej jaskini. Zreszta, nikt przy zdrowych zmyslach sie tu nie zapusci.

- Ty sie zapusciles - zaprzeczyl Ondra - A teraz chce wyjsc.

- Probuj.

- Myslisz, ze mi sie nie uda?

- Wiec probuj...

Wstalem. Zakrecilo mi sie w glowie. Ondra mial racje; bylem smiertelnie zmeczony, coraz bardziej potrzebowalem odpoczynku i chcialo mi sie pic.

Rozmyslnie glosno pstryknalem palcami i stworzylem przed soba krysztalowa czare z przejrzysta woda. Wypilem co do kropli. Puste naczynie rozplynelo sie w powietrzu.

- Mowiles, ze jak sie nazywasz?

- Hort zi Tabor.

- Wpadles, Hort. Twoj blad polega na tym, ze zjawiles sie w moim domu. Sam tu wszedles; nikt cie sila nie ciagnal. Przyniosles ze soba Kare, wiec nie moge cie zabic od razu. Moge cie jednak przetrzymac; sprawic, ze bedziesz bladzil po tych tunelach, dopoki nie wyczerpia ci sie sily i nie zakonczy termin waznosci Kary.

- Wiec cie ukarze – warknalem.

- Dopoki mnie nie widzisz, twoja kara jest bezsilna - sprzeciwil sie Ondra. - Bedziesz sie tu blakal, bedziemy rozmawiac... to lepsze, niz sadzilem. To wspaniala rozrywka, Hort.

Milczalem.

- A kiedy umrzesz - ciagnal Ondra rozmarzonym tonem - wezme sobie sabaje. I moje zycie sie zmieni. Wreszcie zaczne naprawde zyc. Bede mial ksiazke, ktora nigdy mi sie nie znudzi.

Prawa reka przysunalem do siebie sabaje, ktora podczas opowiadania Ondry zsunela mi sie z kolan. Zdalem sobie sprawe, ze predzej czy pozniej bede sie musial przespac. I ze moich sil, pozwalajacych obyc sie pod ziemia bez wody i jedzenia, wystarczy co prawda na dlugo, ale nie na zawsze.

Czarna, skorzana okladka ustapila z niechecia. Co chce wyczytac?

„Iglica, Naga. p. Ondra”.

Usmiechnalem sie pod wasem. Sabaja rzeczywiscie sie udoskonala; nowe informacje pojawiaja sie jedna za druga, nie ma juz z nich jednak zadnego pozytku. „Szantalia Ora, mian. mag 3. st., obec. martw.” Pochylilem sie do przodu. Nocny wzrok mnie zawodzil, linijki wily sie jak robaki na haczyku.

„Szantalia Ora, mian. mag 3. st., obec. martw.”

- Co z toba? - Podejrzliwie zapytal niewidoczny Ondra.

Podnioslem wzrok.

Brunatna jaskinia, czarne otwory tuneli, bramy. Cienkie, wapienne sople zwisajace ze zbyt wysokiego jak na loch sufitu. Czarna ksiazka w moich rekach. Ksiazka, ktorej nikt nie pisal.

- Co tam wyczytales?

Milczalem. Nadziei na to, ze zawodzi mnie wzrok, juz nie mialem. Z ciemnosci patrzyl na mnie Ondra. Ja sam takze patrzylem na siebie z boku; na siedzacego na chlodnym kamieniu maga ponad ranga, Horta zi Tabora, ktory juz od wielu lat jest sam i nie ma kogo oplakiwac. Ktory stracil wlasnie przypadkowa towarzyszke podrozy, pionka, mowiaca bron, obca w gruncie rzeczy kobiete.

Milion lat temu (poczatek cytatu)

„...bardzo ciasno, metr kwadratowy wytartych plytek pod nogami, metr kwadratowy obsypanego sufitu nad sama glowa, zapas wody w cynkowym baku, malenkie lusterko poplamione pasta do zebow, w lustrze odbijaja sie dwie twarze - jedna naprzeciw drugiej - zbyt...”

Julia gwaltownie usiadla na poscieli. Zamrugala oczami, przeganiajac resztki strasznego snu.

Slonce przebijalo sie przez otwory w dziurawej zaslonie. Na wprost jej twarzy sterczal z gniazdka fumigator; niebieska, aromatyczne plytka, cala noc przeganiajaca z pokoju komary, stracila swoja barwe i zrobila sie biala.

Nie myslac o niczym Julia wyciagnela reke i wyszarpnela zmyslne urzadzenie z gniazdka. Plastik byl cieply.

Na rozkladanym lozku chrapal rozwalony Alik. Okrywajaca go koldra prawie calkiem zsunela sie na podloge. Na bialej poduszce syn Julii wygladal niemal jak maly Arab; policzki mial opalone na braz, nos mu sie luszczyl, a krotkie wlosy wyplowialy. Nawet teraz, w tym czarno-bialym wariancie, Alik byl zadziwiajaco podobny do ojca.

Julia przeniosla wzrok.

Stas spal na plecach. Jego twarz byla rozluzniona i beztroska; nic mu sie nie snilo.

Julia przysunela sie blizej.

Stas tez sie opalil, trzydniowy zarost upodobnil go do filmowego rozbojnika. Od oczu promieniscie rozchodzily sie ledwo zauwazalne, jasne zmarszczki. Plywajac na desce Stas nie uzywal ciemnych okularow.

- Stasiku - zawolala go Julia bezglosnie.

Usmiechnal sie we snie. Wiec cos mu sie jednak sni. A moze przysnilo sie wlasnie teraz, w tej chwili?

Moze przysnilo mu sie, ze plywa na swojej desce ze skrzydlem wazki?

Albo ze Ira i Aleksiej chwala jego postepy?

Pieniedzy niemal juz nie mieli... Zeby tylko wystarczylo na taksowke do dworca, bo przyjdzie jeszcze tluc sie autobusami, w upale, ze wszystkimi rzeczami.

- Julka... - w polsnie zamruczal Stas.

I przyciagnal ja do siebie.

- Cii. Przeciez Alik tu jest...

- A jak robia to ludzie, ktorzy spedzaja cale zycie w jednopokojowych mieszkaniach?

- Cii... Cii...

Jego broda klula, nie bylo to jednak nieprzyjemne.

- Przeciez on spi, Julka. Uspokoj sie. Jestes strachliwa jak zajac.

...Rzeczywiscie, ciekawe jak robia to ludzie, ktorzy spedzaja cale zycie w jednopokojowym mieszkaniu?

- Bardzo cie kocham, Juleczko.

- A ja cie uwielbiam, Stasiku.

Byla szosta rano. W korytarzu panowal polmrok; Julia na bosaka poszla do lazienki. W odpowiedzi na niesmiale pytanie czy jest woda, kran tylko zabulgotal ze zdziwieniem. Julia weszla do wanny, zaczerpnela ze zbiornika blaszanym wiaderkiem, syczac przez zeby oblala sie lodowata woda, namydlila i znowu oblala.

W pokoju Stas budzil Alika. Syn warczal z niewyspania, a Stas cos mu spokojnie tlumaczyl i w koncu Alik przestal protestowac, wstal i ubral szorty. Po pietnastu minutach obaj wyszli z domu. Jeszcze nigdy tak wczesnie nie wychodzili.

Skosne slonce przeobrazalo pusty park. Samotny labedz wyciagnal szyje niemal w poprzek drozki; wyglodnial w nocy i domagal sie sniadania. Alik znalazl w kieszeni okruszki ciastka i w koncu spelnil swe marzenie; nakarmil ptaka.

Para labedzi melancholijnie czyscila piora na wysepce posrodku jeziora. Staruszka z czerwona opaska na rekawie byla juz na swoim roboczym miejscu; ona, platan i polerowane szyszki na kartonowej tacy.

Sprzedawcy pamiatek ziewali, stojac nad rozstawionymi stolikami.

Na przystanku nie bylo jeszcze ani jednego autobusu. Ani jeden oblok sinego dymu nie naruszal zapachu tego poranka.

Ostatniego poranka ich szczesliwego zycia.

Julia siedziala z Alikiem pod parasolem; jedli uprzykrzone zapiekanki. Potem Alik zaczal dopominac sie o lody, jednak Julia tak na niego spojrzala, ze zamilkl z zawiedziona mina.

Obok przystani zebralo sie jakies dwadziescia osob, glownie mlodych chlopcow, silnych i opalonych; niektorzy byli w skrajnie skapych kapielowkach, inni w obszernych szortach do kolan. Aleksiej siedzial na kamieniu i palil papierosa, obok palila Ira, podobna w swych lustrzanych okularach do muchy. Stas tez palil, czekajac na swa kolejke, choc Julia od kilku miesiecy nie widziala go palacego. Cala trojka rozmawiala z ozywieniem; Alik biegal po plazy, co chwile probujac wlaczyc sie do rozmowy, jednak Stas za kazdym razem odsylal go pod parasol. Slusznie zreszta, bo chlopiec nie powinien byc wciaz wystawiony na poludniowe slonce.

Julia uwazala, ze Stas tez nie powinien tkwic pod prazacym sloncem, ale na wszystkie jej przywolujace gesty maz odpowiadal odmownie. Julia nie miala najmniejszej ochoty wstawac, wlec sie przez cala plaze do tej halasliwej kompanii i przekonywac o czymkolwiek Stasa na oczach Iry i Aleksieja.

- Mamo, chce mi sie piiic...

Wyslala Alika do kiosku po nie chlodna (koniecznie nie chlodna) wode gazowana.

O ile byloby lepiej, gdyby nie spotkali tej lepkiej parki, myslala Julia, walczac z rozdraznieniem. O ile byloby lepiej, gdyby ten tak krotki urlop mogli poswiecic tylko sobie nawzajem, bez udzialu

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×