ruszylem sladem zabitych biegaczy.

Galezie powykrzywianych drzew wymownie i zlowieszczo zaskrzypialy, co bylo tym zabawniejsze, ze ani wiaterku, ani podmuchow w przyrodzie sie nie obserwowalo. Nie wiadomo skad pojawila sie mgla i zaczela sie zageszczac z niezwykla szybkoscia. Niezaleznie od tego, kim byl wladca tego kreciego krolestwa - mialem nadzieje, ze jest nim Ondra Naga Iglica - spotkanie z nim bylo coraz blizej.

Nie zdazylem przejsc nawet dwudziestu krokow, gdy naprzeciw mnie z mgly wynurzyl sie zabojca.

Zewnetrznie przypominal dziecieca pilke i unosil sie nad ziemia na poziomie moich oczu. Przez gruba, zielonkawa skore przeswitywalo zaklecie kat; zaparlo mi dech. Nigdy jeszcze nie spotkalem sie z tak jednoznaczna, bezposrednia i okrutna zadza zabijania. Dotychczas nawet moi najgorsi wrogowie nie posuwali sie do czegos takiego.

Powstrzymujac drzenie, unioslem reke z gliniana maszkara. Jakby demonstrujac ja zielonej kuli. Choc zaklecie niczego nie moglo widziec i na nic nie chcialo patrzec.

Bylo proste jak topor i rownie bezlitosne.

Blysk! Nie utrzymalem sie na nogach i usiadlem.

Przez jakis czas zielona kula wciaz unosila sie nad moja glowa. Potem pekla, jakby w zielonym miazszu na chwile otwarly sie czerwone usta.

I nic sie nie stalo. Rozszedl sie jedynie specyficzny zapach, ni to kwiatow, ni to zgnilizny. Nie zastanawiajac sie nad tym, co robie, przytknalem gliniana maszkare do suchych warg i pocalowalem wstretna glowe.

Rozwiazanie bylo coraz blizej, nie nalezalo sie jednak spieszyc. Odkryli mnie, zamierzali zabic, jednak im sie nie udalo. Co bedzie dalej?

Przez dlugi czas nie dzialo sie nic.

Mgla rozwiala sie tak samo szybko, jak sie pojawila. Wloczylem sie po wzgorzach, poszukujac odnalezionego przez biegacza otworu w ziemi. Przysiadalem aby odpoczac, przysluchiwalem sie, czekalem, stworzylem w koncu jeszcze jednego szpiega, ktory bezkarnie ganial po calej okolicy, dopoki nie wyczerpala mu sie energia.

Wladce wzgorz jakby smok zlizal.

Czyzby zasada zmniejszonej podatnosci obrocila zaklecie zabojce przeciw swemu tworcy? Czyzby Ondra Naga Iglica lezal teraz gdzies w podziemiach porazony wlasnym zakleciem, a ja mialem nigdy nie dowiedziec sie czy to on byl Preparatorem?

A moze to nie Ondra naslal na mnie zabojce; moze zupelnie inny mag uwil sobie gniazdko pod wzgorzami, a ja nigdy nie dowiem sie, kto to byl?

Czas mijal, niewidoczne slonce opuszczalo sie coraz nizej, a ja wahalem sie miedzy ulga a rozczarowaniem. Moze mieszkaniec Marmurowej Jaskini po prostu przyczail sie i czeka, kiedy odejde?

Potem jednoczesnie zaszly dwa zdarzenia. W nastajacym zmierzchu zobaczylem wreszcie wejscie pod ziemie i w tej samej sekundzie bura trawa przede mna rozchylila sie i w powstalym przejsciu pojawilo sie stworzenie podobne do moich biegaczy, z ta roznica, ze oprocz oczu i nog mialo jeszcze usta.

Wyglada na to, ze bedziemy rozmawiac.

Stworzenie zatrzymalo sie przede mna. Jego oczy byly okragle, lsniace i pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Niczym lodowe kulki na sztywnych szypulkach.

Bezzebne usta otwarly sie.

- Czego chcesz? - Ochryply glos wydobywal sie wprost z gardla stworzenia. - Po co przyszedles? Czego chcesz?

Pytanie na miejscu.

Prawa reka zdjalem z pasa woreczek z kamykami. Nie bez trudu rozwiazalem sznurek. Oczy na szypulkach bezceremonialnie przygladaly sie moim manipulacjom.

- Wiesz co to jest? - Spytalem surowo, kiedy zawartosc woreczka stala sie mozliwa do obejrzenia.

Stworzenie milczalo. Jedno polyskujace oko spogladalo na kamienie, drugie odwrocilo sie i uwaznie mnie lustrowalo.

- Przedstaw sie - donioslo sie z otwartego gardla.

- Nazywam sie Hort zi Tabor - powiedzialem. - A to jest Rdzenne zaklecie Kary. I dopoki trzymam je w rekach, kazda agresja przeciwko mnie wyjdzie napastnikowi bokiem. O czym miales chyba okazje sie przekonac.

Stworzenie milczalo.

- Rdzenna Ochrona pomogla ci w przypadku kata, ktorego stworzyles, jednak wobec Kary jest ona bezsilna. Sam o tym wiesz.

Stworzenie milczalo.

- Masz szanse szybko mi udowodnic, ze ty i tworca tych oto kamieni nie jestescie ta sama osoba. Jesli jednak okaze sie, ze to ty jestes tym szubrawcem, ktory porywa ludzi i kroi ich dusze jak zaby, to wyciagne cie spod ziemi i ukarze. Czy to jasne?

Zwierzatko wpatrywalo sie we mnie, to rozdziawiajac, to zamykajac usta. Wydawalo mi sie, ze czuje dobywajacy sie z jego gardla slodkawy zapach; byla to jednak jedynie gra wyobrazni. Istota stworzona przez maga ponad ranga nie miala i nie mogla miec zadnego zapachu.

- Skad mnie znasz? - zapytal wreszcie Ondra; powstrzymalem westchnienie ulgi. To byl on; ten, kogo szukalem. To byl Naga Iglica.

- Niewazne - odparlem, napawajac sie swym triumfem. - Wiem o tobie wystarczajaco duzo. Choc podla napasc na spokojnego wedrowca jest juz dla mnie wystarczajacym powodem, by cie ukarac. Zaklecie kat od dawna uwazane jest za bron tchorzy i kanalii.

- U kogo jestes na sluzbie? - Donioslo sie z krtani stworzenia.

Unioslem glowe:

- Nigdy nikomu nie sluzylem i nie zamierzam sluzyc.

- Zabieraj sie stad - zaproponowalo stworzenie.

Podnioslem gliniana figurke wprost ku lsniacym oczom na szypulkach.

- Widzisz to? Zaraz zejde do ciebie pod ziemie. Z tym. Nie jestes w stanie mi przeszkodzic.

- Zabieraj sie stad - warknelo stworzenie calkiem juz bezkompromisowo. Mech przed dziura poruszyl sie. Przygryzlem jezyk.

Ondra Naga Iglica byl nieprzyjemnym, pozbawionym fantazji czlowiekiem. Spod ziemi, niczym wiosenne kwiaty, wynurzaly sie zelazne haki, zabkowane ostrza i wygiete klingi, wijac sie i zaplatajac w zakrywajaca wejscie krate.

- Glupio - oznajmilem spokojnie. - I tak sie do ciebie dobiore, Preparatorze. Oszczedzaj sily. Powspominaj przyjemne chwile swojego zycia... Moze kogos kochales? Ptaszka? Rybke? Co, Ondra? Rozluznij sie i postaraj pogodzic z tym, co nieuniknione. Bo ja juz do ciebie ide.

I unioslem nad glowa gliniana kukle; niczym, matka, po raz pierwszy pokazujaca niemowle wstrzasnietemu ojcu. Odczuwalem euforyczne podniecenie. Zadne, najsilniejsze nawet emocje, ktorych dotychczas doswiadczalem, nie mogly sie rownac temu oszalamiajacemu odczuciu. Mialem wladze nad kims, kto byl ode mnie silniejszy. Jego zycie i smierc byly w moich rekach. Wchodzilem do jego siedziby jako nosiciel sprawiedliwosci, zemsty i Kary.

Od niechcenia, pstryknieciem palcow, zrobilem w zelaznej przegrodzie otwor o nierownych, poszarpanych brzegach.

- Chcesz mnie wystraszyc, Ondra? Wszak przyszedlem po twoja sowe; dlugo cie szukalem, Preparatorze... Ide!

Pochylilem sie i wszedlem do otworu.

Jesli kreci korytarz pod ziemia wyglada inaczej... coz, w takim razie nic nie wiem o kretach. Co prawda ten, ktory ryl te droge, musial byc nieco wyzszy ode mnie. Olbrzymi kret. I staranny. Sciany byly gladkie, jakby wyszlifowane. Nawet zwisajace z sufitu korzenie byly starannie poprzycinane. Pan Naga Iglica niezle sie tu urzadzil.

- Jestes gotow, Ondra? Zdecydowales juz, jak chcesz umrzec? Nie zamierzam meczyc cie zbyt dlugo. A jesli sie przyznasz, mozesz zasluzyc nawet na momentalna smierc. Pomysl o tym. Masz jeszcze na to troche czasu, choc jest go coraz mniej.

Korytarz zaczal stromo opadac. O malo nie wpadlem do czarnej jamy; a raczej do burej, gdyz swiatlo dzienne zostalo daleko w tyle i calkowicie przerzucilem sie juz na nocny wzrok.

Na pionowej scianie wisiala zelazna drabina.

- Wiesz, Ondra, ze sam o tym nie wiedzac, wyswiadczyles mi przysluge? Gdy zorganizowales nieszczesliwy wypadek ksieciu Dri... wiesz, o kim mowie. Pozwolilo mi to zaoszczedzic kare; bo przeciez moge ja wykorzystac tylko raz. I w koncu doczekalem tej chwili...

Kolejny korytarz. Potem rozwidlenie i kilka nowych, biegnacych w rozne strony tuneli. Naliczylem piec odnog.

- Probujesz zbic mnie z drogi?

Splunalem z pogarda. Slina zawisla, migajac, nad sama ziemia, na chwile znieruchomiala, po czym zostala wessana przez drugie od lewej rozgalezienie.

- Lepiej okaz skruche, Ondra. Przyznaj, ze porywanie ludzi wbrew ich woli i okaleczanie im dusz jest ciezkim przestepstwem. Doprowadziles do smierci barona Jatera, ojca mego najlepszego przyjaciela.

Zajaknalem sie. Dobrze byloby rzucic do nog Jatera zakrwawione ostrze, mowiac przy tym: „Oto krew czlowieka, ktory zabil panskiego...”

Z jakiejs szczeliny wyskoczylo nagle podobne do susla zwierzatko. Wstalo na tylnie lapki i wlepilo oczka koraliki gdzies powyzej moich brwi.

- O co ci chodzi? Czego ty ode mnie chcesz? Nie znam zadnych baronow i nikogo nigdy nie porywalem.

Zrobilem z rozpedu jeszcze jeden krok i zatrzymalem sie.

A czego mialem oczekiwac? To oczywiste, ze w obliczu nieuniknionej kary wszyscy zaczynamy mataczyc, klamac, wykrecac sie...

- Ksiecia wykonczylem - kontynuowal susel. - Gdybym tego nie zrobil, zdradzilby mnie sam. Gdybym nie zabil go pierwszy, on by mnie zabil...

- Ondra - rzeklem z naciskiem - Panskie porachunki z ksieciem to nie moja sprawa. Nie przyszedlem tutaj, by sie za niego mscic. Dlaczego jednak wtedy, na tym przekletym przyjeciu, tak wstrzasnal panem widok tych kamykow?

- Jestes glupcem - powiedzial susel, wciaz wpatrujac sie w moje brwi. - Sam nie wiesz jakie plugastwo ze soba nosisz. Cudze oko, cudza wola siedzi w tych kamykach. Jesli tego nie czujesz, tepaku ponad ranga...

Zacisnalem zeby. Slodkie przeczucie zaczelo mnie powoli opuszczac. Wlasciwie to juz mnie opuscilo, zostawiajac jedynie rozdraznienie i zlosc.

- Jesli nie jestes Preparatorem, Ondra - powiedzialem - udowodnij to. Wyjdz do mnie. Pokaz, ze sie nie boisz.

Susel szerzej rozdziawil usta. Okazalo sie, ze sie smieje. Byl to dosc przerazajacy widok.

- Sedzia sie znalazl, przez sowe dziobany... Wyjde, a ty swojej maszkarze leb ukrecisz. O nie! Jaskinia jest duza, szukaj...

I susel, dziwnie kaszlac, schowal sie w tej samej szczelinie.

* * *

„Nie urzadzalo mnie zajmowanie sie burakami, baklazanami, remontami urzadzen nawadniajacych i zdrowiem owiec. Nie po to zdobylem pierwszy stopien, tak rzadki wsrod magow mianowanych. Postanowilem wiec zajac sie informacja, choc ostrzegano mnie, ze to najniebezpieczniejsza i najbardziej nieprzewidywalna ze wszystkich magicznych substancji.

Trzydziesci lat poswiecilem na wytezone badania. Ja i moja rodzina zylismy biednie, czasem glodno. Jednak sukces, do ktorego doszedlem, wart byl czasu, ktory na to poswiecilem.

Dokonalem tego! Moj notatnik - tak malenki, ze z latwoscia miesci sie w torebce na dokumenty - dziala na zasadzie legendarnej sabai.

Tak naprawde figuruja w niej tylko trzy imiona: mojej zony i dwoch moich corek. Imiona i wybrane dane. Jak ja sie cieszylem, kiedy w urodziny mojej mlodszej corki zapis o jej wieku zmienial

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×