Patrzyla przeze mnie. Zagubiona, ze wszystkich sil czepiajac sie ostatkow wynioslosci. Wygladala zalosnie. W niczym nie przypominala damy, ktora niegdys poznalem w Klubie Kary.

- Uwazam, ze powinna pani wystapic z Klubu - rzeklem, patrzac na wysoki kolnierz czarnego plaszcza Ory. - Po powrocie od Preparatora zajme sie pani krzywdzicielem. I nie bede do tego potrzebowal glinianej maszkary.

Milczala.

- Nie watpi pani, mam nadzieje, ze wroce bardzo szybko. Ufam, ze pani zaczeka?

- Niech pan bedzie przeklety, Hort - odparla Ora ochryple.

- Niech bedzie przeklety dzien, w ktorym pana poznalam. Przynosi pan same klopoty. I co ja mam teraz robic - siedziec z zalozonymi rekoma, czekac... wiedzac, czym jest Preparator i jakie ma mozliwosci...

- Przeciez mam Kare - rzeklem lagodnie. - Warto tez zauwazyc, ze sam jestem ponad ranga.

- Mart zi Gorof tez jest ponad ranga - rzekla Ora z gorycza. - Mimo to posiekali go, jak zabe.

- Nie wierzy pani we mnie, Oro? - zapytalem. - Nie ma pani do mnie zaufania?

Niezrecznie chwycila mnie za reke. Przytrzymala, sciskajac mi dlon twardymi, chlodnymi palcami. Puscila i mocno, wrecz grubiansko odepchnela.

- Gdyby mial pan sowe, Hort... Zyczylabym jej zdrowia.

W wyzieblej, lukowato sklepionej piwnicy bylo zupelnie ciemno. Niemal cala przestrzen pokoju zajmowal stol z nierownym blatem, w kacie znajdowala sie lniana zaslona i dwa fotele, w jednym z nich siedzial zgarbiony, niemlody mag. Ujrzany nocnym wzrokiem, nie mial szans, by wzbudzic moja sympatie.

- Pan zi Tabor? Jak zdrowie panskiej sowy?

- Sowa ma sie swietnie, dziekuje - odparlem automatycznie.

Mag kiwnal glowa.

- Mam na imie Lot zi Korszun i jestem gotow, by wyslac pana chocby do Marmurowej Jaskini, chocby sowie pod ogon.

- Sowiego ogona umowa nie obejmowala - oznajmilem chlodno.

Te wszystkie maniery dobrodusznego bosmana byly starannie wyrezyserowane. Niewatpliwie taki wlasnie styl powinien wywolac zaufanie u panow, ktorzy postanowili wybrac sie w projekcyjna podroz. Byc moze ja, po rozgryzieniu triku, tez poczulbym takie zaufanie, gdybym pierwsze spojrzenie rzucil na Lota zi Korszuna w dziennym swietle, a nie w zdradzieckiej ciemnosci.

Korszun wyczul me skrywane rozdraznienie. I od razu zmienil taktyke; jego prostacki ton zamienila przesadna akuratnosc.

- Ma pan przed soba wielka projekcje swej podrozy, panie zi Tabor. A oto mala projekcja. - Poszedlem za ruchem jego palca i zobaczylem szklana szkatulke na brzegu stolu, a w niej duza mrowke.

- To jest Hort zi Tabor - krotki palec Korszuna postukal w daszek szkatulki. - Gdy tylko bedzie pan gotowy, by rozpoczac podroz, ten maly jegomosc rozpocznie swoja. Dopoki bedzie on znosil niedogodnosci drogi, moze pan odpoczywac w dowolnym z tych foteli. Kiedy podroz zostanie zakonczona, na moja komende wstanie pan i wejdzie za portiere. Na razie niczego tam nie ma - niedbale odsunal lniana kotare, ukazujac ukryta za nia kamienna sciane.

Przyjrzalem sie dokladniej.

Cala powierzchnia stolu nie byla niczym innym, jak mapa. Wznosily sie niewielkie pagorki, rzeki blyszczaly jak szklo. Na drugim koncu stolu znajdowalo sie cos w rodzaju mrowiska; moj cel, Marmurowe Jaskinie, punkt koncowy, do ktorego wyruszy zaraz mrowka noszaca moje imie.

Uwaznie popatrzylem na starszego Korszuna - zdaje sie, ze nie byl ponad ranga. Mial pierwszy stopien, nie wiecej. Niezle sie urzadzil.

- Nasza rodzina juz od pokolen zajmuje sie magia podrozna - z ukrywana duma rzekl mlodszy Korszun zza moich plecow. - To, co pan widzi, jest wynikiem wieloletnich wysilkow, realizacja tajemnic, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Caly system podroznych zaklec jest zasluga rodziny Korszunow!

Ty glupolu, pomyslalem. Twoi pradziadowie zdecydowali za ciebie, czym sie bedziesz, zajmowal. A gdybys chcial zostac, na przyklad, artysta albo wojownikiem?

- Panie zi Tabor - z naciskiem rzekl starszy Korszun. - Kiedy projekcja bedzie w podrozy, caly czas musi sie pan tu znajdowac. Pod zadnym pozorem nie moze pan opuscic przestrzeni projekcyjnej. Dlatego prosze wczesniej zalatwic wszystkie potrzeby.

- Minute temu wyszedlem z toalety - rzeklem znaczaco. - Jestem w pelni gotowy. Prosze zaczynac.

* * *

Wydawaloby sie, ze nie ma nic prostszego, niz przesiedzenie godziny w fotelu. Nic podobnego. Ciagle musialem ze soba walczyc; powstrzymywac nerwowe napiecie, starac sie nie bebnic palcami, nie mrugac nerwowo i nie stukac zebami.

Mrowka o moim imieniu sunela po cienkiej niczym wlos drodze; zatrzymujac sie na rozdrozach, za kazdym razem jednak znajdujac wlasciwy kierunek.

Oczy mi lzawily. Od czasu do czasu musialem wyciagac chusteczke i przykladac do powiek.

Za stolem stal, wznoszac rece, Korszun starszy. Mylilem sie, biorac go za darmozjada, zyjacego na koszt solidnej spuscizny; po twarzy maga pierwszego stopnia sciekaly, goniac sie ze soba, metne krople potu. Zolta, swiecaca kula wielkosci piesci - projekcja Slonca - z szalona predkoscia wirowal wokol stolu; dla mrowki mijaly dni i noce, nie odpoczywala ona jednak, ciagle szla, z kazda minuta zblizajac mnie do Marmurowych Jaskin.

Przyciskalem do piersi swoj dobytek, atrape Kary, sakiewke z kamykami i klatke z sabaja.

Migotaly, nastepujac jedno po drugim, zolte swiatlo i calkowity mrok. Mrowka parla przed siebie. Kazdy nowy „swit” zastawal ja w nowym miejscu; do umownego „mrowiska” zostalo mniej, niz jedna trzecia podrozy.

Czym powita mnie Ondra Naga Iglica?

Czy naprawde jest preparatorem?

Mrowka byla zmeczona. Poruszala sie coraz wolniej, czasem calkiem sie zatrzymywala; starszy Korszun przygryzal wargi z napiecia.

Probujac sie rozluznic, zaczalem myslec o czyms innym; i nagle jasno uswiadomilem sobie, ze hotelarz, nad ktorym tak sie znecalem dzisiejszego ranka, wcale mnie nie oszukal. To ja pomylilem sie w rachunkach. Ta srebrna moneta wchodzila w oplate za dwa pokoje.

A wiec mnie nie oklamywal. Srebrna moneta przyrosla mu do czola i odrywanie jej bez magicznej pomocy nie mialo najmniejszego sensu. W ten sposob chcialem raz na zawsze oduczyc go oszustwa.

A on wcale nie klamal..

Oblal mnie zimny pot.

Probowalem nawet wstac, lecz sie rozmyslilem.

Za pozno. Dotarlem juz niemal do Marmurowych Jaskin. Od dawna nie ma mnie juz w tym miescie, w tym pokoju... Dziela mnie od Ory dlugie dni podrozy.

Mrowka, ledwie powloczac nogami, dotarla do Marmurowych Jaskin.

Korszun podniosl rece wyzej.

- Sza... nowny pa... nie - rzekl z trudem. - Do., tarl pan... Naprzod!

Lniane zaslony rozchylily sie, uniesione podmuchem wiatru.

Wciaz przyciskajac do piersi swe skarby, ruszylem naprzod.

I sturlalem sie z niezbyt stromego, lecz niezwykle kamienistego zbocza.

* * *

Magiczna etyka to system norm obyczajnego zachowania sie magow, ich obowiazkow wzgledem magicznego stowarzyszenia i siebie nawzajem. Najwazniejszym kryterium magicznej etyki jest stosunek maga do wlasnej magicznej godnosci. Wszystkie zamierzone dzialania, ponizajace maga we wlasnych oczach, uwaza sie za nieetyczne.

Zmuszanie maga dowolnego stopnia do jakiegokolwiek dzialania uwaza sie za nieetyczne.

Prosbe o pomoc, zwracanie sie jednego maga do innego maga, niepoparte umowa (to znaczy prosba o bezinteresowne dzialanie na rzecz proszacego), uwaza sie za nieetyczne.

Trzeba bedzie zazadac zwrotu polowy pieniedzy, myslalem ze znuzeniem. A gdyby tu byla przepasc?

Prawe ramie wciaz jeszcze bardzo mnie bolalo.

Siedzialem na grubej warstwie brunatnozielonego mchu. Mialem dreszcze. Nie byly jednak wywolane zimnem. Miejsce okazalo sie bardzo niezdrowe. Jakby wiele lat temu ryl tu monstrualny kret; kopal, czujac do swojej pracy narastajacy wstret, a potem zdechl, przeklinajac wszystko na swiecie i jego gnijace scierwo rok po roku napelnialo powietrze miazmatami.

Jeszcze nie tak dawno bylem pewien, ze w okolicy Marmurowych Jaskin na pewno znajduja sie jakies osady, jacys miejscowi mieszkancy. Pewnosc najpierw zamienila sie w nadzieje, a potem calkiem stopniala. Nie bylo widac ani slychac ptakow, zwierzat czy nawet swierszczy. Rzadkie drzewa, z dlugimi rosochatymi konarami wygladaly jak zastygle w przerazeniu rzezby. Niska warstwa nieprzeniknionych chmur nie dawala szans na zobaczenie slonca. Pol godziny temu - pol godziny prawdziwego czasu - siedzialem jeszcze w piwnicy Korszuna. A trzy godziny temu znecalem sie nad gospodarzem zajazdu, ktory byc moze w calym swym dlugim zyciu nikogo nie oszukal, i nie oszuka, nawet na miedziaka.

Zgrzytnalem zebami i wstalem. Choc since i zadrapania bolaly i doskwieraly, bylem gotow isc; gdybym tylko wiedzial w ktora strone.

Zlapal mnie atak kaszlu i usiadlem znowu. Stworzylem biegacza; mial oczy na dwoch szypulkach i zylaste, dlugie nogi. Lekkim kopniakiem nadalem szpiegowi przyspieszenie: naprzod, dookola i znowu do przodu.

Potem polozylem sie na plecach, zamknalem oczy i zaczalem patrzec.

Biegacz pedzil w podskokach, przez co obraz tez podskakiwal. Ani sladu ludzkiej osady, ani szczegolu pejzazu, o ktory mozna by zaczepic wzrok. Wokol rozposcieraly sie wlosci wciaz tego samego zdechlego kreta: jamy, wglebienia, mech, kamienie i rzadkie drzewa, ktore zaczelyby chyba wrzeszczec z przerazenia, gdyby tylko mialy usta. Polecilem mojemu obserwatorowi, by skrecil w prawo i obszedl mnie szerokim kregiem; szpieg usluchal, zrobil ostry zwrot i nagle przepadl.

Usiadlem. Czulem sie, jakby mnie ktos smagnal po oczach. Nie bylo watpliwosci, ze biegacz zginal gwaltowna smiercia.

Otworzylem futeral z kara. Trudnosc polegala na tym, ze do Stworzenia nowego biegacza potrzebowalem obu rak, a gliniana pokraka, dajaca poczucie wzglednego bezpieczenstwa, bardzo przeszkadzala w manipulacjach.

Nowy szpieg byl mniejszy i mial maskujaca barwe mchu. Zamiast dwoch wieloczlonowych nog mial ich szesc, za to krotkich. Poslalem go prosto na miejsce zguby jego poprzednika.

Tym razem oczami szpiega udalo mi sie obejrzec niewielki, czarny otwor w ziemi, przykryty dlugimi kosmykami trawy. Tego, kto w slad za pierwszym zniszczyl tez drugiego szpiega, znow nie udalo sie zobaczyc.

Trzeciego szpiega juz nie robilem. Podnioslem sie, zarzucilem na ramie torbe podrozna (kant stalowej klatki bolesnie wpil mi sie w plecy), lewa reka wygodniej chwycilem gliniana maszkare i

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×