uczynic swoim, wyjatkowym i dzieki temu pieknym.

- Wlasnie dlatego do pana przyjechalam; bo bylam przerazona - rzekla niemal szeptem. - Wiem, ze mi pan nie uwierzyl. Tym moim opowiesciom o wzroku wbitym w potylice, o uczuciu, ze ktos mnie obserwuje. Nie uwierzyl pan, niech sie pan przyzna.

W zyciu nie pomyslalbym, ze Ora jest w stanie sie czegos bac.

Nie udawac strach, lecz bac sie naprawde; odnosilem wrazenie, ze jest odwazniejsza ode mnie.

- Nie wiem - rzeklem po chwili. - Wydaje mi sie, ze byl moment, kiedy te kamienie na mnie spojrzaly.

- Kamienie - rzekla Ora. - Sa juz dwadziescia dwa. Pechowa liczba.

- Kamyki pokonaly rozbojnikow - rzeklem ze smieszkiem.

- Jest ich dwadziescia dwa - powtorzyla Ora, zasepiajac sie. - Wie pan co, Hort? Kimkolwiek by byl preparator, lepiej trzymac je oddzielnie. Po dwie, trzy sztuki. Kazdy kamyk jest fragmentem magicznej woli; polaczone, moga...

Zamilkla, pozwalajac mi samemu dokonczyc te mysl. I uwierzyc, ze mi pierwszemu przyszla do glowy.

Wynajelismy pokoj w czystym, wzglednie dostatnim domu i caly wieczor poswiecilismy na doswiadczenia z szukajkami.

- Dokladny adres Ondry Nagiej Iglicy - mamrotala Ora.

- Szczegolowe dane.

Szukajka, wygladajacy jak cherlawy, czerwony konik polny, zajela sie szeleszczacymi stronicami. Ani jednej informacji; szukajka porzucila ksiazke i zdechla na gorce podobnych stworzonek, ktorym nie udalo sie wypelnic zadania.

- Miejsce zamieszkania Ondry Nagiej Iglicy - mamrotalem.

Kolejna szukajka. Znow powiew szybko kartkowanych stron. I nic.

- Moze pominac przydomek? - ze skupieniem rzekla Ora.

Wzruszylem ramionami.

- Miejsce przebywania Ondry...

- Dom, w ktorym mieszka Ondra...

- Gdzie mieszka Ondra...

- Adres Ondry...

- Gdzie znajduje sie Ondra...

- Gdzie znajduje sie mag, ktory sluzyl ksieciu Driwegocjusowi...

- Gdzie mozna znalezc Ondre...

Szukajki zdychaly jedna za druga. Bez zadnego rezultatu.

- Ondra! - rzeklem z rezygnacja.

Szukajka wzieta sie do pracy. Jedyne zaznaczenie zrobila na znanym nam juz tekscie: „Ondra (bez przydomk.). Pochodz, niezn. Pelnil sl. u niezyjacego ks. Driwegocjusa...”

- Sprobujmy inaczej - rzekla Ora. - Driwegocjus!

- Nie jest magiem - rzeklem z oburzeniem.

- I co z tego? Jest jedynym znanym nam czlowiekiem, z ktorym Ondra mial cos wspolnego.

Pstryknalem palcami. Tworzenie szukajek smiertelnie mi sie znudzilo.

Znowu szelest stron; gdyby sabaja byla obdarzona glosem, juz dawno by jeczala na caly dom.

Zaznaczenie. Ledwie zdazylem wsunac cienka, skorzana zakladke. Drugie zaznaczenie.

- Chociaz tyle - rzekla Ora.

Pierwsza zakladka: „Ondra (bez przydomk.). Pochodz, niezn. Pelnil sl. u niezyjacego ks. Driwegocjusa...”

- Jasne - wycedzilem przez zeby.

Druga zakladka: „...magiczn. spisek przeciw ks. Driwegocjusowi, doprow. do smierci ks. Driwegocjusa...”

Przetarlem oczy. Rozdzial, w ktorym znajdowala sie zakladka, nosil tytul: „Polit. spiski z udzial, magow”.

- Sooowo!

Walnalem piescia w stol. Sabaja podskoczyla; kupka zdechlych szukajek rozsypala sie w pyl.

- Hort - rzekla Ora, a jej glos byl jakis inny, zrobil sie bardzo powazny. - A sprobujmy: „Rdzenne zaklecie Ochrony”. Nowa szukajka zaczela przebierac lapkami. Zakladka. Jedna. Dwie. Trzy.

„Rdzen. zakl. Zycia, Smierci, Wody, Ognia, Kary, Ochrony, Przeziebienia, Milosci, Piasku, Dziecinstwa, Wezy, Jednolitosci, Pamieci...” Wystarczy.

„Ochrony, Rdzen. zakl. Dlugotrw. ochrona przed fizyczn., psych., inform. nacisk, dowolnego st. Obecn. Posiad. - O., pozost. dane niedost. dzieki dzial. Rdzen. zakl. Ochrony...”

- Ech ty - rzeklem do sabai. - A gdzie twoje dazenie do wolnosci? Wyciagniecie zastrzezonych informacji spod dzialania Ochrony jest troche trudniejsze, niz ucieczka przez kominek, co?

Sabaja oczywiscie nie odpowiedziala.

Trzecia zakladka.

„...znajd, sie pod ochr. Rdzen. zakl. Ochrony”.

Bardzo dobrze. Przeczytalem zdanie od poczatku; male litery tanczyly mi przed oczami: na dole strony wlasnie zachodzily zmiany tekstu.

„Marmurowa Jaskinia - staroz. sklad mag. artef., zost. rozgrab., W chw. ob. M. J. znajd, sie pod ochr. Rdzen. zakl. Ochrony”.

Przeczytalem.

Przeczytalem raz jeszcze i dalem przeczytac Orze.

Spojrzelismy na siebie.

Czlowiek jest mimo wszystko madrzejszy niz zaklecie. Zaklecie jest byc moze potezniejsze, jednak czlowiek jest sto razy madrzejszy.

* * *

- Wychodzi na to, ze wszystkie wciaz do kogos naleza? Wszystkie te Rdzenne zaklecia Zycia, Smierci, Wody, Przeziebienia...

Pokrecilem glowa.

- W sabai wszystkie wymienione sa jako „zagub.”. Wszystkie procz Wody, Kary, Ochrony, Wezy, Dziecinstwa i Jednolitosci.

Ora chrzaknela.

- Ciekawe... Ciekawe, na czym polega na przyklad takie Rdzenne zaklecie Dziecinstwa?

- Wedlug sabai jest to „dzial, skier, na osobow., majac, na celu stworz, dlugotrw. Dziecinstwa w swiatopogl., psych., dzialaniach”.

- Koszmar - rzekla Ora z uczuciem.

Wzruszylem ramionami.

- W zamierzchlych czasach istnial zdaje sie taki dzialacz - wymamrotala Ora, jakby sobie cos przypomniala. - Gromadzil wokol siebie uczniow i wszyscy z nich byli w mniejszym lub wiekszym stopniu infantylni... bez wzgledu na wiek. A panu, Hort, nigdy nie zdarzylo sie tesknic za wlasnym dziecinstwem?

- To jak tesknic za zeszlorocznym sniegiem - mruknalem. W tym momencie dotarlismy. Woznica sciagnal cugle. Zaplacilem, zeskoczylem z podnozka i pomoglem wysiasc Orze.

Szyld, widniejacy nad wielkim, mrocznym budynkiem, glosil: „Karety podrozne. Dylizanse. Podroze i wycieczki”.

Ponizej znajdowala sie mala, miedziana tabliczka, zakryta magicznym welonem, przeczytac ja mogl jedynie mag od drugiego stopnia wzwyz: „Dalekie przewozy. Terminowo. Drogo. Wylacznie dla magow”.

Weszlismy.

Sciany przestronnego biura ozdobione byly topornymi morskimi pejzazami, widokami parkow i przesadnie zlowieszczymi zamkami. Nad tym wszystkim unosily sie, wsciekle wirujac kolami, pekate karety z wizerunkiem drapieznego ptaka na bokach. Na jednym z obrazow rozpoznalem krola; w kazdym razie wypukle oczy i stylizowana brodka znakomicie sie artyscie udaly. Krol stal przed otwartymi drzwiami karety i wygladalo na to, ze rowniez wybiera sie w daleka podroz; noge mial, w kazdym razie, optymistycznie wzniesiona nad podnozkiem.

W biurze bylo tloczno. Jedni, podobnie jak my, ogladali obrazki na scianach, inni kartkowali grube folialy na niskich stolikach, jeszcze inni rozmawiali polglosem z okraglym okienkiem w drugim koncu sali.

- Niech sie pan zmiluje! - uslyszalem. - Jesli pojdzie pan pieszo, w ogole nic pan nie zaplaci, oczywiscie procz wjazdowego... Orientuje sie pan oczywiscie, ile tam biora za wjazd?

- Panstwo na prawo - uprzejmie poinformowal nas chlopiec, ktory otworzyl nam drzwi.

Po prawej stronie wiodly w dol waskie schody, rowniez przykryte welonem przed postronnym wzrokiem. Na dolnym stopniu siedzialo, nie kryjac sie, zaklecie ochronne.

- Jakie to wszystko tajemnicze - mruknela Ora z ironia. - Jest pan pewien, Hort, ze bedzie nas stac?

Aksamitna zaslona sama rozsunela sie przed nami.

Znalezlismy sie w pomniejszonej kopii pierwszego pomieszczenia. Nie bylo tu zywej duszy; zamiast rzemieslniczej chaltury, sciany pokryte byly matowymi gobelinami.

- Zycze zdrowia panstwa sowom. - Z fotela podniosl sie zupelnie jeszcze miody, mlodszy ode mnie, chlopak. Jego prawe oko bylo zielone, lewe zas piwne. - Bedziemy radzi, mogac pomoc panstwu w podrozy, niezaleznie od jej dlugosci... Nazywam sie Lan zi Korszun, lub Korszun drugi; moj ojciec jest wlascicielem biura... Co mozemy dla panstwa zrobic?

Byl magiem dziedzicznym pierwszego stopnia. W najwyzszym stopniu dobrze wychowanym, akuratnym i powaznym mlodziencem.

- Chcemy odbyc mala podroz do tak zwanej Marmurowej Jaskini - rzeklem mozliwie niedbale.

Mlodzieniec nie byl zdziwiony; nie sprawial, w kazdym razie, takiego wrazenia.

- Podobna wyprawa, drodzy panstwo, zaliczana jest do dalekich i odpowiednio kosztuje...

- Nie bedziemy sie targowac - rzeklem z rozdraznieniem.

Mlodzieniec pospiesznie przytaknal.

- Uprzedzenie panstwa o tym bylo moim obowiazkiem; nie wszyscy nasi klienci sa rownie szczodrzy - usmiechnal sie. - Nasza biuro moze zaproponowac dwa rodzaje podrozy - powietrzna oraz projekcyjna. Powietrzna jest nieco tansza, lecz takze trudniejsza. Pod postacia orla - dwie doby z dwoma przystankami, i pod postacia smoka - dobe z jednym przystankiem.

Spojrzalem na Ore. Na jej twarzy nie bylo widac entuzjazmu.

- Moze pani zostac - rzeklem. I z przerazeniem wyobrazilem sobie, ze opuszcza teraz kaciki ust i mowi po prostu: „Ma pan racje. Niech pan wyrusza, Hort. Ja poczekam...”

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×