* * *

Milczenie stawalo sie zupelnie niezrozumiale, wrecz niepokojace.

Na pozor wszystko wygladalo bardzo przyzwoicie. Ora miala mozliwosc umycia sie i doprowadzenia do porzadku; ja moglem spedzic godzine przed kominkiem, tepo spogladajac w ogien. Moje bose stopy wyschly i nieprzyjemnie zaskorupialy.

Gorof milczal. Od chwili, gdy weszlismy do zamku, nie wymowil ani jednego slowa.

Pojawial sie i znikal. Chodzil z kata w kat i sowa na jego ramieniu z niezadowoleniem krecila glowa. Patrzyl na mnie, w sufit, na swoja prawa reke, na kominek, na dywan; mialem ochote zapytac go, gdzie podzial sie smok. Mialem ochote zapytac go, co wie o kolorowych kamykach otoczonych welonem cudzej woli. Chcialem tez w koncu zapytac, gdzie w zamku znajduje sie ustronne miejsce.

On jednak spacerowal i sam jego wyglad odbieral ochote do pytan; powoli uswiadamialem sobie, ze moja opowiesc wstrzasnela magiem ponad ranga zi Gorofem znacznie bardziej, niz moglem przypuszczac.

Pojawila sie Ora; umyta, zadowolona i pachnaca. Zaglebila sie w fotelu obok mnie.

Milczenie sie przeciagalo. Gorof przechadzal sie po pokoju za naszymi plecami.

Z nudow sprobowalem wyobrazic sobie, gdzie znajduja sie teraz moje spodnie, bluza, koszula, buty i reszta odziezy. Gdybym mial wiecej czasu i sil, moglbym zakpic sobie z lotrow, ktorzy mnie ograbili. Choc moj plaszcz niewatpliwie ucierpial podczas pozaru lasu i byl juz niezdatny do uzytku... Choc za zadne brylanty nie zgodzilbym sie ubrac spodni, ktore zdazyl przymierzyc brudny rozbojnik... Bylaby to czysta zemsta, drwina bez zadnej praktycznej korzysci; usmiechnalem sie marzycielsko.

Jedyny problem polegal na tym, ze w obecnosci pana Gorofa musialem oszczedzac sily. Tym bardziej, ze milczenie z nieuprzejmego stawalo sie po prostu niebezpiecznym.

Pierwsza nie wytrzymala Ora.

- Najdrozszy panie Mart - rzekla lagodnie, niemal przypochlebnie. - Wydaje mi sie, ze mozemy juz rozpatrzyc... podzielic sie ze soba...

Gorof gwaltownie poruszyl ramieniem, zrzucajac drzemiaca na nim sowe. Magiczny ptak runal niczym worek z piaskiem i na sekunde przed zderzeniem z podloga wszedl w wiraz, unikajac hanbiacego upadku.

- Prosze mi wybaczyc - cicho odparl Gorof. - Chodzi o to, ze... I znow zamilkl; cierpliwie - za oknami wstawal juz swit! - czekalismy na jego dalsze slowa.

- Pani Szantalio - Gorof demonstracyjnie zwracal sie tylko do Ory. - W rzeczywistosci wie pani znacznie wiecej, niz ja. Wszak to pani zebrala dwadziescia jeden kamykow w jednej sakiewce. To pani zdobyla informacje na temat ich wlascicieli...

- Wszystko to zrobil pan zi Tabor - poprawila go ostroznie Ora. - To wylacznie jego zasluga.

Gorof bezglosnie strzasnal z ramienia zaschniete sowie odchody.

- Tym niemniej to z pani ust, pani Szantalio, po raz pierwszy uslyszalem slowo preparator...

Ora zmieszala sie, jakby uslyszala niezasluzona pochwale.

- Samo nawinelo mi sie na jezyk... Wiadomo, jak lekarze badaja budowe ludzkiego ciala. Preparuja nieboszczykow, usuwaja organy, klasyfikuja je...

- Tak - przerwal jej niezbyt grzecznie Gorof. - Tak. A pani uznala, ze ten mistrz kamieni preparuje ludzkie dusze?

Schowalem swe brudne, bose nogi gleboko pod fotel. Jesli dotychczas czulem sie niezrecznie, to teraz zrobilo mi sie nieswojo.

- Cos” w tym guscie - odparla Ora po chwili milczenia.

- Tak - rzeklem szybko, jakbym bal sie, ze nie zostane dopuszczony do glosu. - Dokladnie tak to wyglada. Kazdy, kto zostal porwany, kto dostal taki kamyk, stracil jednoczesnie jedna z cech swego charakteru. Te cechy sa nieraz tak subtelne, ze ludzie sami nie zauwazali od razu ich utraty. Badz tez w ogole nie zdawali sobie z tego sprawy i jedynie otoczenie zauwazalo roznice. I nie zawsze byla to bolesna strata.

Rozwiazalem chusteczke Ory. Wysypalem uwalane w piasku kamyki wprost na dywan.

- Na przyklad ten agat. Rzemieslnik, ktory go dostal, mial wczesniej w zwyczaju tluc swa zone do siniakow. Zas po porwaniu i preparacji zrobil sie lagodny i dobry w stosunku do wszystkich, nie tylko zony. Ten szmaragd dostal sie pietnastoletniemu chlopcu, ktory bal sie ciemnosci, a po tym, jak zostal porwany i zwrocony, w ogole przestal odczuwac strach.

Zacialem sie. Oderwalem wzrok od rozsypanych po dywanie kamykow; Ora i Gorof patrzyli na mnie z napieta uwaga.

- Albo to kocie oko - rzeklem powoli - i ten kamien ksiezycowy... Podobnie zreszta jak jaspis... nalezaly do oblakanych. Przed porwaniem byli to ludzie przy zdrowych zmyslach. Po powrocie stracili rozum. Czy to jakis blad preparatora?

Gorof podszedl blizej. Pochylil sie i wzial do reki jaspisowa paszcze nieznanego zwierzecia. Kamien, od ktorego wszystko sie zaczelo. Wisior barona Jatera starszego.

- Nie - rzekl Gorof, zapominajac nawet o tym, ze nie powinien ze mna rozmawiac. - To wcale nie musial byc blad. Po prostu ludzka dusza posiada takie cechy, ktorych usuniecie jest rownoznaczne z jej zniszczeniem. To tak, jakby usunac z „domu” sciane nosna. Jesli wybic okno, zdjac drzwi z zawiasow, czy usunac jakis inny element, dom wciaz bedzie stal. Jesli usunie sie jednak sciane nosna, budynek runie.

Za oknami bylo juz zupelnie jasno. W kominku wciaz sie palilo i rozblyski ognia odbijaly sie w rozsypanych kamieniach.

Patrzylem na nie niemal z przerazeniem.

Wiedzialem, przypuszczalem cos podobnego... Jednak dopiero teraz, przed tym kominkiem, w pelni uswiadomilem sobie z kim, czy tez z czym przyjdzie nam sie zmierzyc.

Jesli sie oczywiscie nie rozmysle. Jesli nie zrezygnuje z zamiaru ukarania wlasnie tego, kto pozbawil rozumu i zycia starego barona Jatera. Tego, kto patroszy ludzkie dusze.

„Im bardziej sprawiedliwa bedzie Kara, im potezniejszy bedzie ukarany i im wiecej zbrodni bedzie mial na sumieniu, tym wiecej odkryje sie przed panem mozliwosci...”

Wybacz, staruszku dmuchawcu stojacy za kontuarem szatni.

Byc moze zgrzeszylem pycha i porwalem sie na zbyt... wielki wyczyn.

...A Iwa bedzie mozna oklamac. Powiedziec mu, ze winowajca zostal ukarany. Nie bedzie mial mozliwosci tego sprawdzic, nie bedzie nawet chcial tego robic; jesli Iw nie kochal ojca, za co ja mam go kochac, sobiepana, tyrana i niegodziwca?! Nalezy mu sie...

Drgnalem. Zarowno Ora, jak i Gorof, przygladali mi sie, niczym alchemicy menzurce.

- Poznalem pewnego czlowieka - rzeklem. - Jego corka zostala zgwalcona i zamordowana. On sam jest slabiutkim magiem, handluje ziolami i nie jest w stanie wlasnorecznie ukarac tego potwora...

- Tak, tak - odezwala sie Ora z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie bylem w stanie wyczuc: kpi ze mnie, czy nie.

- Tak, tak - jak echo powtorzyl Mart zi Gorof. - Slusznie. Na swiecie jest wielu niegodziwcow, ktorych nalezy ukarac, ktorych ukarac jest latwo lub ktorych przyjemnie jest karac. Tak. Wiele lat temu mialem mozliwosc wstapienia do Klubu Kary. Dlugo sie zastanawialem... I zrezygnowalem. Placic miesieczne skladki, czekac na wyniki losowan i miec nadzieje na wygranie Kary moze jedynie czlowiek slaby i ponizony, lub bedacy urodzonym katem.

- Pani Szantalio - rzeklem ze zloscia. - A moze wyjasni pani zi Gorofowi, dlaczego pani nalezy do Klubu Kary? Moich wyjasnien wszak nie bedzie chcial sluchac.

Ora westchnela gleboko. We wzroku, ktorym mnie obrzucila, nie bylo jednak rozdraznienia ani wrogosci.

- Jestem kobieta - zwrocila sie do mnie, nie do Gorofa. - Moj ojciec umarl. Jestem magiem trzeciego stopnia. Nie ma komu sie za mna ujac... W moim zyciu mialo miejsce wydarzenie, podczas ktorego poczulam sie wyjatkowo... bezbronna. Jesli nie macie panowie nic przeciwko temu, nie bede wnikac w szczegoly tego epizodu. Od tamtej pory minelo wiele lat, krzywda i gorycz ostygly; wciaz jednak chce... chcialabym stanac przed tym czlowiekiem z Kara w rekach. I spojrzec mu w oczy. Nie musialabym go nawet karac.

Przez jakis czas panowala cisza. Ogien w kominku, posluszny bezglosnemu rozkazowi Gorofa, zaczal przygasac. Za oknami wschodzilo slonce.

- Sam los panu pomaga, Tabor - rzekl Gorof z nieprzyjemnym usmieszkiem. - Od samego poczatku powinien pan zwrocic swa Kare nie przeciw temu... mistrzowi kamieni, lecz przeciw krzywdzicielowi pani Szantalii.

- Nie! - rzekla Ora z taka uraza w glosie, ze chyba nawet Gorof drgnal. - Prosze mnie nie obrazac, panie zi Gorof. Nie dalam panu ku temu powodu... Poprosil mnie pan, bym wyjasnila, co robie w Klubie Kary, wiec to panu zrobilam.

- To on poprosil - Gorof kiwnal w moja strone. - Ja o nic pani nie pytalem.

Milczalem. Nie wiedziec czemu przypomniala mi sie zona jubilera. I jej maz, nieszczesny Jagor Drozd, ktory spedzi reszte zycia u boku obcej, wesolej i pozbawionej talentu kobiety. Nie zdecyduje sie, by ja rzucic... po pieciu latach zacznie pic z rozpaczy, a po pietnastu zapije sie na smierc. A jego zona bedzie gorzko plakac, nie rozumiejac, w czym zawinila.

Bosa stopa namacalem gliniana figurke, schowana w skorzanej torbie pod fotelem. Od samego jej dotkniecia zrobilo mi sie razniej; mimo wszystko z Kara czulem sie znacznie pewniejszy. Niemal niezwyciezony.

- Bardzo latwo jest zachowac czyste rece - rzeklem cicho, takim jednak tonem, ze Ora i Gorof drgneli. - Bardzo latwo jest rozprawiac o katach, ktorzy tylko czekaja, by pomachac zakrwawionym toporem. A jesli pan preparator postanowi wypreparowac pania, Oro, lub pana, zi Gorof? Moze przesadzilem; jest pan magiem ponad ranga, wiec na pana sie raczej nie polakomi. Lecz jesli zechce wypreparowac panskiego przyjaciela, jesli pan oczywiscie ma jakichs przyjaciol? Lub panskiego syna? Kto mu wowczas przeszkodzi? Kto jest mu w stanie przeszkodzic? On patroszy ludzkie dusze jak doswiadczalne szczury, jak nieboszczykow. Jego ofiary - dotychczasowe i przyszle - nie tylko nie sa w stanie sie obronic; one nie maja pojecia, co sie z nimi stalo! I trafia sie szansa, jedna na milion... czlowiek, ktory jest wlascicielem Kary, zgadza sie ukarac nie kochanka zony czy leniwego sluge, lecz nieznanego potwora, preparatora... Kim jest ten czlowiek? Slaba, ponizona istota? Urodzonym katem? Moze mi pan to wyjasni?

Swiadomie sie podjudzalem, budzilem w sobie rozdraznienie i zlosc. Bytem zbyt blisko wycofania sie. Musialem spalic za soba mosty; musialem sam sie przekonac, ze rezygnacja bylaby tchorzostwem.

- Jesli dobrze pana zrozumialem - cicho zaczal Gorof - wciaz jeszcze ma pan nadzieje na odnalezienie i ukaranie mistrza kamieni? Preparatora? Nie myle sie?

W koncu granica zostala przekroczona. Nie bylo juz drogi odwrotu. Na mojej twarzy pojawil sie zmeczony usmiech.

- Tak, wszystko sie zgadza. Nie myli sie pan.

Spojrzal na mnie. Po raz pierwszy patrzyl mi w oczy; bez wyzszosci, ironii i pogardy.

A ja spojrzalem na kamyki.

Dwadziescia czyichs losow. Delikatny, magiczny welon; czyzby odebrana duszy jakosc preparator zamykal w takim wlasnie kamyku? Czy moze ceche te chowa do pudeleczka i zostawia sobie, zas kamien to tylko metka, znak firmowy?

Zgarnalem kamyki z dywanu. Przeliczylem: dwadziescia. A tak, jeden z kamykow wciaz ma Gorof; wisior Jatera, paskudna jaspisowa morde.

Spojrzalem pytajaco na tego niepozornego mezczyzne stojacego na srodku pokoju.

Gorof zacisnal usta i zmarszczyl brwi, jakby podejmowal jakas wazna decyzje; uznalem, ze chce zostawic sobie kamien Jatera na pamiatke.

- Niech sie pan zastanowi, Hort - rzekla Ora niepewnym tonem. - Zdaje pan sobie przeciez sprawe, ze sila, na ktora sie pan porywa, znacznie przewyzsza panska. Rozumie pan tez chyba, ze rezim zmniejszonej podatnosci nie oznacza calkowitej nietykalnosci?

- Nie prosze, by szla pani ze mna - rzeklem nie bez smutku. - Jesli niebezpieczenstwo jest istotnie tak ogromne...

Gorof wlozyl reke do kieszeni. A kiedy ja wyjal, na jego dloni lezal nie jeden kamien, lecz dwa.

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×