Gorof wydal z siebie dziwne mrukniecie. Przez jakis czas szlismy w milczeniu.

- Interesuje mnie pewien szczegol - rzekl Gorof, patrzac sobie pod nogi. - Obserwowalem rozwoj wydarzen, ktore mialy miejsce podczas potyczki pana zi Tabora z tutejszymi mieszkancami... co prawda nie od samego poczatku, lecz jednak obserwowalem. I odnioslem wrazenie, ze bitwa zabrnela w slepa uliczke...

Niewatpliwie czekal, az sie wtrace, ja jednak wciaz milczalem.

- Tak - kontynuowal w zamysleniu Gorof. - Ci wojowniczy jegomoscie zetkneli sie z czyms znacznie straszniejszym niz plonacy las, pioruny i wszelkie inne magiczne atrybuty. Zas przyczyna ich ucieczki nie byly bynajmniej wysilki pana zi Tabora, a bedac dokladniejszym: nie tylko jego wysilki.

Znowu zamilkl.

- Co sie zatem wydarzylo? - cierpliwie spytala Ora.

- To te drogocenne kamyki - rzekl Gorof, potracajac czubkiem buta bladego grzyba rosnacego posrodku sciezki. - Ci durnie zrabowali kolekcje pana Tabora doslownie co do sztuki. I kiedy wielka bitwa - w jego glosie zabrzmialy ironiczne nutki - gdy wielka bitwa zabrnela w slepa uliczke, kamyki daly o sobie znac. Na wlasne oczy widzialem, jak pechowi panowie zrywali z siebie ubrania, by sie ich jak najszybciej pozbyc.

- Ale przeciez kamykow bylo nie wiecej, niz dwadziescia - szybko odparla Ora. - A rozbojnikow... to znaczy... tutejszych mieszkancow bylo znacznie wiecej. I watpliwe, by ogolna panika...

- Mowie o tym, co widzialem - rzekl posepnie Gorof. - Dokladnie po tym, jak kamyki - niespodziewanie i wszystkie naraz - odkryly swa nature, miejscowi panowie zdecydowali sie opuscic pole walki.

Zorientowalem sie, ze reke z wezelkiem trzymam odsunieta od ciala, jakby drogocenne kamyki mialy za chwile zamienic sie w rozzarzone wegle. Nagle odczulem nieprzeparta ochote opowiedzenia komus o fenomenie, ktorego bylem swiadkiem; o chwili, gdy delikatny welon cudzej woli, otaczajacy niby obloczek gorke kamieni, napuchl jak przekrwione oko, ktore wyszlo z orbity. Udalo mi sie jednak powstrzymac.

- Panie zi Gorof - rzekla Ora uroczyscie. - Jak zdazyl sie juz pan zorientowac, ja oraz pan zi Tabor nie mamy nic wspolnego! z wlascicielem kamykow. Szukamy go, by...

- By go ukarac - rzeklem ochryple.

Gorof rzucil na mnie szybkie spojrzenie, niczego jednak nie powiedzial.

- Hort - zaproponowala Ora po chwili. - A moze opowiedzialby pan - biorac pod uwage fakt, ze miedzy nami i panem zi Gorofem pojawila sie nic porozumienia, a takze w celu umocnienia kruchego, jak na razie, zawieszenia broni... moze opowiedzialby pan historie, ktora swego czasu opowiedzial pan mnie?

Nastapilem pieta na ostry kamien i zasyczalem, niczym rozwscieczony kot.

- A wiec to - Gorof poruszyl ramieniem, poprawiajac niesiona na plecach torbe, - ta rzecz, przeznaczona jest dla wlasciciela kamykow? Czy dobrze pania zrozumialem?

- Byloby to madre i uczciwe - odparla Ora i zrozumialem nagle, ze powtarza ona moje wlasne slowa. - Gdyz kogos” innego mozna ukarac w klasyczny sposob; wlasnymi silami... jesli pojawi sie taka potrzeba. A ten, kto preparuje ludzi, obdarowujac ich potem kamykami...

- Preparuje? - szybko zapytal Gorof.

Ora sie zaciela.

- Preparuje... - powtorzyl pan mag ponad ranga, odsuwajac od twarzy wiszaca nad sciezka galaz. - Jakie nieprzyjemne... a jednoczesnie celne slowo. Ja naprawde chcialbym uslyszec te historie, pani Szantalio... Jesli pan zi Tabor nabral wody w usta, moze pani by mogla...

Z brunatnego mroku bezglosnie wylecialy, niczym nadmuchane powietrzem, trzy barwne, kosmate kule. Dwie sowy przemknely nad naszymi glowami, trzecia zmienila trajektorie i ciezko opadla na ramie Gorofa. Ten przysiadl niezgrabnie, probujac utrzymac rownowage.

- To nie sowa, a wor z otrebami - rzeki Gorof niemal ze zloscia. Ptak odwrocil glowe i zmierzyl mnie zoltym spojrzeniem. Nastepnie zwrocil sie ku Orze i zlustrowal ja w podobny sposob. Przestapil z nogi na noge, probujac usadowic sie wygodniej. Gorof sie skrzywil.

- Nie powiem ani slowa - obiecalem posepnie. - Nie pozwole tez niczego opowiadac pani Szantalii... dopoki po dobroci nie zostanie mi zwrocona moja wlasnosc.

- Pani Szantalio - rzekl Gorof, poprawiajac sowe na ramieniu, tak jak poprawia sie szal lub kaptur. - Chcialbym, by wiedziala pani, ze Rdzenne zaklecie Kary posiada dziwna, nie do konca wyjasniona wlasciwosc: zmienia ono osobowosc osoby, do ktorej nalezy. Wywleka na powierzchnie jej najgorsze, najnizsze cechy charakteru. Wychowuje kata. Pani towarzysz posiada Kare juz od ponad dwoch miesiecy; nie zauwazyla pani u niego podobnych zmian?

- Poznalismy sie zaraz po tym, jak pan zi Tabor odebral swa wygrana - po chwili zadumy oznajmila Ora. - Odnosze jednak wrazenie, ze nieco pan przesadza, panie zi Gorof.

Sowa Gorofa nie odrywala ode mnie spojrzenia. Nic dziwnego; w tej wlasnie sekundzie zastanawialem sie, jak by tu najzreczniej napasc na Gorofa i odebrac mu torbe z Kara.

- Proponuje zawrzec kompromis - szybko rzekla Ora. - Moze pan zaproponowac panu zi Taborowi, by poniosl pana torbe. Na pewno jest ciezka?

Przez kilka sekund wspolnie z Gorofem dziwilismy sie tupetowi Ory. Nastepnie mag rozchichotal sie tak niespodziewanie, ze sowa na jego ramieniu az podskoczyla.

- Bardzo slusznie... Bo jak inaczej pan zi Tabor bedzie niosl swoj skarb. Pod pacha? A tak obaj zyskamy; ja nie jestem juz najmlodszy i szybko meczy mnie najlzejszy nawet bagaz. Zas pan zi Tabor jest pelen sil i na pewno chetnie pomoze podstarzalemu wspoltowarzyszowi podrozy... Prawda?

Gorof sie natrzasal. Po pierwsze, mial niewiele ponad czterdziesci lat. Po drugie, przekazujac mi torbe, umyslnie nie zdjal z niej zaklec ochronnych.

Przemilczalem to jednak. Zmeczenie bralo gore; nie bylem gotow na otwarta potyczke z Gorofem. Nalezalo zachowac cierpliwosc.

Jego torba wcale nie byla taka ciezka. Przez cienka skore doskonale wyczuwalem swa statuetke; byla cala. Szkaradna glowa, ktora przezyla tyle niebezpieczenstw, wciaz spoczywala na smuklej szyjce. Zarty zartami, lecz czujac, ze Kara spoczywa z powrotem w moich rekach, natychmiast sie uspokoilem.

- Hort - przypomniala Ora - obiecal pan, ze opowie te historie.

Niczego nie obiecywalem.

Las sie skonczyl. Wyszlismy na pole. Na burym niebie, ktore rozposcieralo sie nad naszymi glowami, nie bylo ani jednej gwiazdy. Moja skora pokryla sie gesia skorka od uporczywego, zimnego wiatru. Z podsuszonych majtek sypal sie odlepiajacy sukcesywnie piasek.

Na drodze nie bylo ani zywej duszy. Pachnialo jesienia; przed nami, na brunatnym horyzoncie, wznosil sie kamien w ksztalcie smoczej paszczy. Wygladalo na to, ze do zamku byl jeszcze kawal drogi.

Coz bede zreszta robil w zamku Gorofa? Ore zaprosil, by przenocowala w komfortowych warunkach, niech wiec Ora...

- Mam przyjaciela - rzeklem ochryple. - Przyjaznimy sie od dziecinstwa i zawdzieczam mu zycie. Pewnego razu jego ojciec zaginal...

Moja opowiesc byla dluga i szczegolowa; nie opuszczalem zadnego detalu. Moi wspoltowarzysze ani razu mi nie przerwali. Kiedy skonczylem, bylismy juz na moscie przed zamkiem; prymitywna pulapka wyczula gospodarza i przepuscila nas bez przeszkod.

Niskie drzwi w stalowych wrotach otwarly sie szeroko i goscinnie. Ora weszla pierwsza; ja sie zawahalem. Ora pomachala do mnie, bedac juz po drugiej stronie wrot; za moimi plecami stal Gorof, cierpliwie czekajac az wejde.

W koncu wszedlem.

Palily sie tu na szczescie latarnie i spokojnie mozna bylo zrezygnowac z nocnego wzroku.

Rozejrzalem sie, mrugajac oczami.

Tuz pod moimi nogami zaczynal sie kolejny most, kamienny, lukowaty, wiodacy do frontowego wejscia; na lewo od mostu znajdowala sie dziwaczna, okragla budowla, wzniesiona z ogromnych, granitowych blokow. Polokragly luk wejscia ciemnial przed nami niczym smocza paszcza. Dwa waskie okienka pod dachem przypominaly wytrzeszczone oczy.

Odwrocilem wzrok.

W poprzek mostu lezal lancuch o ogniwach wielkosci kol od powozu. Jeden jego koniec uchodzil w glab granitowej budowli, drugi...

Na drugim koncu znajdowala sie skorzana obroza. Ogromna.

Pusta.

Drgnely mi nozdrza; wiatr przyniosl strzep zapachu. Delikatnego, lecz robiacego wrazenie.

- Prosze isc - rzekl Gorof rozdraznionym tonem.

Odsunalem Ore i ruszylem pierwszy.

Na srodku mostu sie zatrzymalem. Zapach byl tu znacznie silniejszy; trzeba bylo oddychac ustami.

Lancuch zagradzal mi droge; zebralem sie w sobie, przekroczylem go i pomoglem przejsc Orze.

Pusta obroza przyciagala wzrok. Hipnotyzowala. Mialem wrazenie, ze widze luske, przylepiona do grubej skory.

Zludzenie.

Przy wejsciu do zamku zapach stal sie slabszy. Gorof wszedl pierwszy, mruczac zaklecia klucze, marszczac sie i nad czyms bolesnie rozmyslajac.

Sowa napaskudzila mu prosto na ramie, nie zwrocil jednak na to uwagi.

* * *

„Sowe nalezy wybrac bardzo starannie; ptak musi byc zdrowy, miec upierzenie w nienagannym stanie, duze, wyraziste oczy i czysty dziob. Jesli zaproponowano ci do wyboru kilka pisklat, pokaz im jakis zwracajacy uwage przedmiot (na przyklad pek kluczy) i zobacz, ktore pierwsze na niego zareaguje.

Sowa powinna miec w domu swoje miejsce, wydrazony pien z okraglym wejsciem-dziupla. Nieskomplikowane zaklecie wygody pomoze uczynic schronienie maksymalnie atrakcyjnym dla ptaka.

Od pierwszych dni ucz ptaka zachowania czystosci. Sowy posiadaja system sygnalow, zwiazany z rytualnym oproznianiem sie (napaskudzenie na ramie jest na przyklad oznaka wspolczucia, napaskudzenie na glowe - wyrazem dezaprobaty, zas pozostawienie odchodow na stole jest ostrzezeniem o niebezpieczenstwie zatrucia pokarmowego), tym niemniej wloz maksymalnie duzo wysilku w nauczenie ptaka, by nie zalatwial sie gdzie popadnie, a w specjalnie przystosowanym do tego celu pudelku z trocinami.

Jak najczesciej wyglaszaj do swej sowy pieszczotliwe przemowy. Jak najczesciej sadzaj ja sobie na ramieniu. Harmonijne relacje pomiedzy ptakiem i jego wlascicielem zawsze pozytywnie wplywaja na zycie wlasciciela. Chron zdrowie swojej sowy: matowe piora albo lzawiace oczy sa juz powodem do niepokoju.

Sowy czesto sa zazdrosne o nowo narodzone dzieci; w zadnym wypadku nie nalezy wstawiac kolyski do pomieszczenia, w ktorym ptak lubi przebywac. Nigdy nie nalezy w obecnosci sowy brac dziecka na rece.

Jesli sowa jest zazdrosna o zone, moze to oznaczac, ze poswiecasz malzonce wiecej uwagi, niz ptaku. Zmien swoje postepowanie. Czesciej zwracaj sie do sowy w obecnosci zony, te zas ignoruj (Pod nieobecnosc ptaka badz dla zony milszy; powinno to oddalic ewentualne niesnaski).

Sowy bedace po piecdziesiatce zwykle same rozmawiaja z wlascicielami. Ich mowa jest poczatkowo urywana i niezrozumiala, jednak po pewnym czasie leciwa zdrowa sowa, gdy sie rozgada, jest w stanie wyglaszac dziesieciominutowe przemowy. Szczegolny efekt wywoluja wznoszone przez sowe toasty. Niekiedy sowa moze dac jakas rade, branie jej pod uwage jest juz jednak wylacznie twoja sprawa. Tylko ktos, kto przez cale zycie sowy traktowal ja jak czlonka najblizszej rodziny, moze liczyc na naprawde pozyteczna porade.

Jesli twoja sowa zmarla, twoim obowiazkiem jest pochowanie jej zgodnie z odpowiednim rytualem. Po trzymiesiecznej zalobie mozesz sprawic sobie nowa sowe, mozesz takze pozostac wierny poprzedniemu ptakowi. Mag, ktory zachowuje wiernosc zmarlej sowie, nazywa sie bezsowcem (bezsowka)”.

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×