Przesunalem nad tekstem dlonie z rozpostartymi palcami. Skupilem sie, mamroczac slowa pocztowego zaklecia; tekst stal sie niewyrazny, zadrzal i zniknal. Po raz szosty. Potwierdzenie dotad nie przyszlo. Zaczalem sie denerwowac.

- Twoj ojczulek milczy - rzeklem do Aggeja. - Kicha na ciebie. Chocbym cie zaczal cwiartowac, nawet by sie nie podrapal.

- To-ic - w biegu wysapal bekart. - To-ic... Ma... tula sie podrapie. I ciebie po... drapie, i twoja babe...

Pstryknalem palcami, zwiekszajac tempo jego biegu. Poddajac sie zakleciu chlopak przyspieszyl, spod jego smigajacych butow tryskaly fontanny piasku.

- Hort - cicho odezwala sie Ora.

Milczalem.

- Hort - powtorzyla. Nie patrzylem na nia, jednak po tym, jak zmienil sie jej glos, domyslilem sie, ze jej piwne oczy niebezpiecznie sie zwezily. - Czasem mysle, ze w slowach zi Gorofa bylo wiele racji. Ponizanie chlopaka sprawia panu przyjemnosc?

- To morderca - odparlem przez zeby. - Rozbojnik. Gwalciciel. To niezaslugujacy na zycie bydlak.

- Sam… akl. stes - wysapal Aggej. Aha. Jeszcze nie odechcialo mu sie pogawedek. Pstryknalem palcami i chlopak przyspieszyl jeszcze bardziej, niczym spiety ostrogami kon.

- Czuje odraze i wstyd, gdy na to patrze - oznajmila Ora.

Przypomnialo mi sie czterech rzezimieszkow, ktorzy dopadli ja wtedy w ciemnym zaulku. Niczym nie roznili sie od Aggeja; staruszek, ktory zaczal sie do niej dobierac, byl wcieleniem istoty, w jaka zmieni sie Aggej, jesli dozyje takiego wieku.

Otwarlem juz usta, by wylozyc Orze wszystko, co mysle na ten temat, zmienilem jednak zdanie. Sytuacja zabrnela w slepa uliczke; popelnilem pomylke, probujac szantazowac starego Gorofa. Czy raczej Ora podpowiedziala mi niewlasciwy sposob.

A teraz, bidulka, czuje odraze i wstyd.

Cicho, na trzy glosy, zakumkaly zaby na brzegu. Rzeka byla niczym czarne, brokatowe przescieradlo; przez chwile rozchylalem nozdrza, wdychajac zapachy wody, sosen i mokrego piasku.

No coz. Nie udalo sie.

- Prosze sie odwrocic - rzeklem do Ory. - Zamierzam poplywac przy brzegu.

Ora nie odpowiedziala; przekroczylem wydeptana przez Aggeja sciezke i podszedlem do wody.

Cisza. Zaby.

Przez jakis czas zastanawialem sie, czy nie zamienic sie w wydre. W koncu zdecydowalem, ze przyjemnosc, jakiej dostarcza kapiel pod ludzka postacia, warta jest takich nawet niedogodnosci, jak przemoczone majtki. Podjawszy decyzje, zrzucilem plaszcz, koszule i rozpialem pas; po chwili wahania polozylem na kupce odziezy futeral z zakleciem Kary.

Ora ostentacyjnie patrzyla w inna strone. Zdjalem spodnie i jezac sie z zimna wszedlem do rzeki po kostki. Nigdy nie wskakuje do zimnej wody; wchodze do niej powoli, po wlosku; uczucie, kiedy cialo stopniowo zatapia orzezwiajacy chlod, a po skorze rozbiegaja sie przyjemne mrowki, dostarcza mi specyficznej radosci.

Powoli zanurzylem sie po piers, po czym nie wytrzymalem i zanurkowalem. Plusnela jakas ciemna ryba, zamilkly zdziwione zaby; kiedy wyplynalem, poczulem niezachwiana pewnosc, ze znajde i ukarze mistrza kamieni. Nawet jesli nie jest nim Gorof, nawet jesli jest nim ktokolwiek, chocby Ondra Naga Iglica, milosnika smokow odwiedzilismy nieprzypadkowo. Wie cos na temat tych kamykow, moze mi wiec pomoc w poszukiwaniach, chocbym mial oblegac w tym celu jego zamek. Pojedyncza porazka nie oznacza kleski; mam jeszcze czas. Jeszcze przez cztery miesiace Kara bedzie nalezec wylacznie do mnie.

Poczulem, ze wpadam w glowny nurt. Zanurkowalem, przeplynalem na bok, skierowalem sie w strone brzegu.

Sosny - a raczej ich odbicia - wspaniale migotaly na falujacej powierzchni wody. Rownie wspaniale drzaly na wodzie odbicia wielu ludzi, ktorzy bezglosnie pojawili sie na brzegu.

Pojawili sie jednoczesnie ze wszystkich stron. Bylo ich przynajmniej kilkuset; wyszli i zatrzymali sie w gestym polokregu. Ora Szantalia cofnela sie do samej wody i wystawila ochrone „Przed zelazem i drewnem”, przydatna, choc niezbyt skuteczna. Aggej wciaz jeszcze biegal w kolko, przez jakis czas rozbojnicy przygladali mu sie, jedni z przerazeniem, jedni ze wspolczuciem, inni zas ze zlosliwa satysfakcja.

Me odzienie - i ulozony na nim futeral z zakleciem - lezalo na piasku, w zasiegu kazdego z bandytow. Ora, cofajac sie, nie domyslila sie, by zabrac ze soba tak bardzo cenna gliniana pokrake; okolicznosci zmienialy sie w takim tempie, ze na moment zastyglem z szeroko otwartymi ustami.

- Mamo! - krzyknal wciaz jeszcze biegajacy Aggej.

Wsrod rozbojnikow byla kobieta; choc poczatkowo uznalem ja za podrostka. Z prostymi, krotkimi wlosami, w lnianych spodniach, welnianej kamizelce z fredzlami i w butach nad kolana, wygladala na rowiesnice Aggeja.

Nie od razu wiec zorientowalem sie, ze rozpaczliwe „Mamo!” Aggeja skierowane bylo wlasnie do niej.

Spojrzala najpierw na biegajacego Aggeja, potem na mnie, nagiego, mokrego i stojacego po piers w wodzie. Pod jej spojrzeniem zrobilo mi sie zimno; nie byla to po prostu „mama”, lecz „Mama” z duzej litery. I na jej oczach meczono jej drogiego syneczka, dzieciatko, jej bezbronna latorosl. I kiedy w jej spojrzeniu przeczytalem, jak zamierza odplacic jego dreczycielom, przez chwile mialem ochote zamienic sie w wydre, rzucic wszystko i uciec na drugi brzeg.

Atamanka zrobila krok w przod, zrecznie zlapala biegnacego Aggeja za kolnierz i szarpnela; widzac, jak wyrywa syna spod wladzy zaklecia, zorientowalem sie, ze miala juz do czynienia z magami. I juz; chlopak padl na piasek, lapiac ustami powietrze. Jego nogi ciagle mlocily powietrze, jednak glowne nici zaklecia zostaly przerwane; za kilka sekund chlopak bedzie mogl wreszcie odpoczac.

Ciekawe, w jakich sa relacjach z Gorofem, pomyslalem. Niezla rodzinka: mag, atamanka i bekart.

Milczenie sie przeciagalo. Rozbojnicy stali w polokregu, czekajac, co rozkaze im szczupla, malenka kobieta o nierowno przycietych, jasnych wlosach; ja nie odrywalem wzroku od swego futeralu z figurka.

Na razie panowie rozbojnicy nie zwrocili na niego uwagi.

A jednak. Juz zwrocili.

Owlosione rece, ktore wyciagnely sie po moje rzeczy, znieruchomialy na chwile pod wzrokiem atamanki, by po milczacym przyzwoleniu zabrac sie za rozgrabienie mego dobytku.

Rzucilem sie na brzeg, zatrzymalo mnie jednak dwadziescia wycelowanych w ma piers kusz. Nieco poniewczasie zorientowalem sie, ze nie mam na sobie zaklecia ochronnego i pospiesznie je zalozylem, bezposrednio na pokryte gesia skorka cialo i mokre majtki.

Obserwujacy mnie rozbojnicy zarzeli.

Nie bez przyczyny magowie odziewaja sie w czarne plaszcze i wysokie kapelusze. Czlowiek posiadajacy wladze powinien odpowiednio wygladac; nielatwo jest rzucic w miare przyzwoite zaklecie nago, na oczach chichoczacych, uzbrojonych bandziorow.

Rozbojnicy juz przeszukali moj plaszcz, przetrzasneli kieszenie i natkneli sie na kabze. Stlumiony okrzyk triumfu byl oznaka kolejnego znaleziska; bandyci natrafili na woreczek z kamykami. Patrzylem, jak moje drogocenne, tajemnicze kamienie, ktore z takim trudem zdobylem i z ktorych kazdy zwiazany byl z inna niewyjasniona historia, wpadaja w brudne lapska rozbojnikow, jak cmokaja jezykami, a niektorzy od razu zakladaja na siebie te niebezpieczne ozdoby.

Nie to bylo jednak najgorsze. Atamanka bezblednie ocenila, ktore z trofeow posiada najwieksza wartosc i gestem reki rozkazala, by podano jej futeral z Kara.

Probowalem przypomniec sobie, co na temat takich sytuacji mowil przewodniczacy klubu; co sie stanie, gdy Kara trafi w niepowolane rece? Nie zdolalem sobie tego jednak przypomniec; byc moze taka ewentualnosc w ogole nie byla brana pod uwage? Bo jakiz mag ponad ranga dopusci, by odebrano mu atrape zaklecia Kary?!

- Droga pani - rzeklem, wkladajac w swe slowa maksimum przekonania. - Prosze nie dotykac tego przedmiotu. Byloby mi przykro, gdyby cos sie pani stalo.

Obrzucila mnie szybkim, oceniajacym spojrzeniem. Przez chwile bawila sie atrapa; potem lekko, tak po matczynemu, kopnela Aggeja, ktory wciaz jeszcze walal sie na ziemi:

- Co to za laleczka, maly?

Miala nieoczekiwanie wysoki glos. Ochryply - od ciaglych przeziebien i, niewatpliwie, palenia - lecz wysoki jak u dziewczynki.

Aggej usiadl i spojrzal na mnie; a wzrok mial niczym zmija! Najchetniej zywcem by mnie pozarl i przelknal, nie przezuwajac.

- To Rdzenne zaklecie - wyjasnil ponuro. - Jesli wpadnie mu - kiwnal na mnie - w lapy, jeno piora poleca; i po sowie. A bez niego wlasnorecznie go poszatkuje.

To nawet niezle, ze na swiecie istnieja tacy zarozumiali durnie. Tak to jest urzadzone. Poczulem przyplyw optymizmu.

- Rozwalic? - spytala atamanka, z obrzydzeniem przygladajac sie glinianej lalce.

- Najlepiej - odparl Aggej i rozejrzal sie po rozbojnikach.

- Niech Widelec rozwali.

- Czego? - obruszyl sie mlody rozbojnik, rowiesnik Aggeja.

- A czego ja?!

- Slyszales? - atamanka podala mu maszkare. - Kark mu zlam. Gliniany, latwizna. No, bierz sie do roboty; rob co ci kazano.

Aggej wiedzial, co robi. Rozumial, ze tak czy inaczej nie zdobedzie Kary. Postanowil wiec, minimalizujac straty - porazi jakiegos tam Widelca - pozbawic mnie uczciwie zdobytego Rdzennego zaklecia.

Wyrzucilem obie rece dlonmi do gory. Z nieba uderzyly dwa wyjatkowo silne pioruny; korony sosen z lewej i z prawej strony zajely sie niczym pakuly. Gdybym byl w swym czarnym plaszczu i czapce, rozbojnicy daliby noge, co do jednego. Mialem jednak na sobie mokre majtki, w obozie wroga wybuchlo wiec jedynie male zamieszanie.

Po pierwsze, Widelec ze strachu - lub umyslnie - upuscil figurke na piasek.

Po drugie, najtchorzliwsi z rozbojnikow rozbiegli sie i popadali na ziemie, zas najodwazniejsi uniesli bron; w moja ochrone uderzyly trzy lub cztery ciezkie strzaly kusznikow.

- Salwa! - krzyknal gadzina Aggej. - Salwa, jelopy!

Tak, chlopaczek na pewno nie byl glupi. Uswiadomilem sobie z przerazeniem, ze nawet moja wspaniala ochrona nie wytrzyma jednoczesnego uderzenia dziesieciu strzal.

Katem oka zerknalem na Ore; zadnej Ory juz jednak nie bylo. Tam, gdzie przed chwila stala moja pomocnica, znajdowal sie teraz jedynie maly szczur wodny. Zwierzatko bezglosnie pograzylo sie w wodzie, zostawiajac mnie samego przeciw trzem setkom oprychow, lecz rozwiazujac mi jednoczesnie rece.

- Wszystkich spale! - krzyknalem, podkreslajac te slowa kolejnym piorunem. Rozbojnicy cofneli sie, sosny plonely, ogien przeskakiwal z korony na korone. Zrobilo sie goraco. Najbardziej obawialem sie, ze w zamieszaniu ktos zgniecie figurke, a wowczas, jak slusznie zauwazyl Aggej, po sowie.

Kobieta w lnianych spodniach krzyknela cos rozkazujacym tonem. Rozsypany chwilowo polokrag rozbojnikow, zamknal sie ponownie; pachnialo spalenizna. Ktos stracil brode, ktos inny brwi i rzesy, rozbojnicza szajka wciaz jednak byla zdolna do walki. Atamanka kiwnela dlonia, wydajac rozkaz kusznikom; rzucilem sie na plask w wode. Strzaly wbily sie w rzeke za moimi plecami, ja po raz pierwszy zdalem sobie sprawe, ze sa ich trzy setki, a ja, choc jestem magiem ponad ranga, zostalem sam.

Kiedys w mlodosci czytalem podobna historie. Trzech poteznych magow padlo ofiara tlumu dzikusow, gdyz dzikusow bylo wielu, a magowie w calosci wyczerpali swoje sily. Moje sily takze nie byly nieskonczone, doskonale przekonalem sie o tym juz w dziecinstwie, siedzac w glebokiej studni.

Tak, zwykli rozbojnicy juz dawno by posiwieli i zrejterowali. Ci jednak cale zycie mieszkali w sasiedztwie zamku ze smokiem i magow znali nie tylko ze slyszenia. Co oznaczalo, ze nie da sie ich nastraszyc i ze trzeba ich zaczac zabijac.

Jakby czytajac mi w myslach, krotko ostrzyzona kobieta dala rozkaz do nowego ataku.

Zaklecie „Przed zelazem i drzewem” powstrzymalo napadajacych, jednak nie na dlugo; domyslili sie, ze musza pozbyc sie nozy i toporow, zas metalowych nitow na ubraniu zaklecie nie traktowalo powaznie. Moja bariera dzwieczala przenikliwie, jednak pozbawionych oreza rozbojnikow przepuszczala niemal bez przeszkod.

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×