Czy uda mi sie rzucic Gorofa na kolana, jak bekarta? Czy uda mi sie...

Moja uwage przykul lekki szmerek. Zerwalem sie na nogi w sama pore, by chwycic sabaje, ktora do polowy juz przecisnela sie przez krate wywietrznika. Klnac na czym swiat stoi, sprawdzilem kufer i lancuch: nie inaczej; przegnile drzewo, rdza, przekleta informacja pragnela wydostac sie na wolnosc, nie podajac powodow.

- Spale - obiecalem z calego serca. - W kominku.

Czy mi sie wydalo, czy skorzana okladka naprawde pokryla sie gesia skorka?

Otwarlem sabaje na chybil trafil, bez specjalnego celu; moje oczy - nocnym wzrokiem, gdyz nie rozpalalem ognia - natknely sie na wers:

„...jako znacz., nie peln. zadnej sluzb., byly czl. Klubu Smoka...”

Co takiego? Jaki szczegol zwrocil moja uwage i sklonil do powtornego przeczytania linijki?

„Mart zi Gorof, mag ponad rang., praw. spadk., starsz. syn, dobra rod. - zamek Wyp, znajd, sie w okol. miast. Drekol, znajd, sie w ujsciu rz. Wyrii, dobra oc. sie jako znacz., nie peln. zadnej sluzb., byly czl. Klubu Smoka...”

Byly czlonek Klubu Smoka. Do ktorego nalezal, jesli mnie pamiec nie myli, przez ostatnie dziesiec lat.

Wystapil z klubu? Bez powodu?

Jutro dowiem sie wielu ciekawych rzeczy.

Nie. Juz dzisiaj.

* * *

Zamek byl klasyczny - wkomponowany we wzgorze, z jednej strony osloniety rzeka, zas” z drugiej, robiaca wrazenie swymi rozmiarami fosa. Woznica, ktorego za niemala oplata przekonalismy, by zawiozl nas do zi Gorofa, zgodzil sie dojechal tylko do „pamiatkowego znaku” - kamiennego smoczego pyska, stojacego przy drodze zamiast drogowskazu.

- Dotad moge, szanowni panstwo, dotad to ja moge. A dalej to juz czarodziej sie beda pytac, po com przyjechal, a co ja powiem... To juz lepiej kobylke zawroce... Tu dalej droga zamowiona, czekanych gosci szybko do wrot zaprowadzi, a nie czekanych - omami... To ja... podziekuje szanownemu panstwu, pomyslnosci w zamiarach i dokonaniach zycze...

I usmiechajac sie nieszczerze, pogonil konia z powrotem.

Wymienilismy sie z Ora spojrzeniami, nastepnie oparla sie ona o moje ramie i ruszylismy - nie tracac godnosci - spacerowym krokiem.

Droga byla najzwyklejsza, o zadnych czarach nie bylo nawet mowy. Od zamku wialo jednak zla, obca wola. Jesli zi Gorof jest tym, kogo szukamy... Tak. Niespodziewanie przypomnialo mi sie przekrwione oko, ktore przygladalo mi sie ze sterty przekletych kamieni.

Teraz kamienie milczaly. Polaczone w wyzywajacy naszyjnik wisialy na szyi Ory, jednak otaczajacy je obloczek mocy nie byl ani troche mocniejszy.

- Nie jest pani zimno? - spytalem, patrzac na doleczek zdobiacy smukla szyje Ory.

- Mozliwe, ze to nie on - odparla i bylem wstrzasniety, jak przenikliwie udalo jej sie dostrzec w pytaniu falszywce - prawdziwe, niezadane na glos pytanie. - W kazdym razie, Hort, lepiej sie z nim nie klocic zawczasu.

Pomyslalem, ze synalek Gorofa. Aggej, mag trzeciego stopnia, mogl sie juz zdazyc poskarzyc. Byc moze miedzy nim i ojcem istnieje magiczny kontakt... A moze Gorof w ogole nie jest sentymentalny.

Biega gdzies sobie bekart rozbojnik - i niech sobie biega.

I znow Ora przeczytala moje mysli.

- Gdyby tylko wiedziec - rzekla, zadzierajac glowe, by lepiej przyjrzec sie zebatej scianie. - Gdyby wiedziec, czy warto schwytac Aggeja, by szantazowac Gorofa.

- Jestem wstrzasniety pani perfidia - wymamrotalem z niezadowoleniem.

Most byl opuszczony, na jego srodku znajdowala sie prymitywna pulapka, obliczona najwidoczniej na ciekawskich wiesniakow, z pewnoscia jednak nie na powaznych gosci. Nawet jej nie ruszylismy - obeszlismy ja brzegiem mostu.

O czym wspominala zona jubilera - o zamku, fosie i moscie? O smoku? Podobnej egzotyki w dzisiejszych czasach niewiele juz zostalo, a i klub smokofilow liczy jedynie dziewieciu czlonkow.

Liczyl. Teraz, bez Gorofa, liczy osmiu.

Wrota byly w calosci wykute z jasnego metalu, na prawym skrzydle widnialo niewprawnie namalowane zamkniete oko. Na uderzenie kolatki przy drzwiach, wrota zareagowaly melodyjnym, niskim dzwiekiem; minelo piec sekund, nim otwarlo sie narysowane oko: jego teczowka byla czerwonobrunatna, a zrenica czarna, z metnie poblyskujaca na dnie iskierka.

- Najmilszy Mart - szczerze uradowala sie Ora. - W koncu do pana trafilismy! Zdrowia i dlugich lat pana sowie... Czy pana zaproszenie jest nadal aktualne? Pamieta je pan?

Oko mrugnelo. Zmruzylo sie z zaklopotaniem.

I znow sie zamknelo.

Czekalismy. Mijala minuta za minuta i gliniany czlowieczek, ktorego trzymalem w poprzek tulowia, przejmowal cieplo mojej dloni. Jesli tam, za brama, powita nas mistrz kamieni, mozna bedzie liczyc jedynie na Rdzenne zaklecie.

Rozleglo sie wykrecajace dusze skrzypienie. Z boku, pod wejsciowa kolatka, uchylily sie malenkie, obliczone na karzelkow drzwiczki. Zza drzwiczek wysunal sie bokiem Mart zi Gorof we wlasnej osobie, szczuply, czterdziestoletni mezczyzna, ten sam, na ktorego zwrocilem uwage podczas krolewskiego balu. Co prawda, wowczas na jego ramieniu nie bylo sowy, teraz zas siedziala, wielka, okragla, z zakrzywionym dziobem.

Lewe oko Gorofa bylo szare, prawe - ciemnoszare, niemal czarne. Skora sprawiala wrazenie nienaturalnie bladej i cienkiej. Od nosa do kacikow ust ciagnely sie glebokie zmarszczki.

Rzucil uwazne spojrzenie na mnie z Ora, na atrape w mojej rece, na kolorowe kamyki, zdobiace szyje Ory. Potem znowu na atrape; sowa na ramieniu maga dokladnie kopiowala jego spojrzenia.

- Droga pani - odezwal sie w koncu Gorof i jego glos okazal sie cichy i przytlumiony. - Droga pani Szantalia. Jestem zmuszony odwolac swoje zaproszenie. Niech ten, kto pania przyslal, zjawi sie osobiscie. Powaznie watpie, by za wszystkimi tymi gierkami w kamyki kryl sie jedynie chlopiec ponad ranga ze swoja przyjaciolka.

Zegnani.

Jego sila byla rowna mojej. Mogl byc jednak silniejszy. A co, jesli po prostu odwroci sie i odejdzie?!

- Jedna chwile, panie zi Gorof.

Spojrzal mi prosto w oczy.

- Chlopcze... Rozumiem, ze obnosisz sie ze swoja Kara, niczym sowa z miedzianym grosikiem. Sam przyszedles jednak pod jej oslona, a swoja kobiete przyprowadziles naga; prosze o wybaczenie, pani Szantalio. Pozostaje mi tylko powtorzyc: niech wasz mocodawca pojawi sie sam. Jesli sprobujecie mnie nachodzic, bede zmuszony...

- Nie zrozumielismy sie - szybko przerwala mu Ora. - Zapewniam pana, panie zi Gorof, ze nikt za nami nie stoi. Malo tego, jakis czas temu bylismy niemal pewni, ze wlasciciel tych kamykow mieszka w tym zamku.

Zi Gorof przygladal sie jej tak dlugo i uwaznie, ze atrapa w mojej dloni zrobila sie mokra od potu.

- A wiec naprawde nie macie z tym nic wspolnego? - rzekl w koncu Gorof i w jego glosie dalo sie slyszec rozczarowanie. Zrozumialem, ze za chwile ogarnie mnie podobne uczucie: falszywy alarm; cala droge przebylismy na darmo, mistrz kamieni tu nie mieszka.

Jednak z drugiej strony, jeszcze przez jakis czas bede dysponowal wladza. Wladza.

Dalsze wydarzenia potoczyly sie niemal bez mojego udzialu. Prawa reka wygodniej zlapala atrape w poprzek tulowia, zas lewa chwycila glowe maszkary - tak, ze palec wskazujacy znalazl sie wprost na glinianej potylicy.

Roznobarwne oczy Marta zi Gorofa spotkaly sie z moimi. Pelne wyzszosci, zimne i pogardliwe. Usmiechnalem sie jadowicie.

Na dnie jego spojrzenia cos mignelo. Jak cien nietoperza. Przerazenie? Strach przed Kara? Gdzie jest teraz twoja wyzszosc, gdzie twoja pogarda, magu ponad ranga?

Pogarda byla na miejscu. Jedynie chlod ustapil miejsca wscieklosci.

- Szczeniak. Im bardziej zalosne jest indywiduum, w ktorego rece wpadnie kara, tym wiecej czerpie ono radosci z zabawy w kata.

I zostawiajac na mojej twarzy slad, jak po policzku, Mart zi Gorof skryl sie za niskimi drzwiami. Zaskrzypial zasuwany rygiel.

* * *

„Nigdy nie walcz z tlumem! Tlum jest silniejszy od kazdego maga. Tlum jest bezmyslnym, cuchnacym przeciwnikiem. Unikaj zaludnionych miejsc; nigdy nie pojawiaj sie na masowych imprezach; jesli miales pecha i trafiles na agresywny tlum, zachowaj rozsadek, wydostajac sie z tej pulapki.

W zadnym wypadku nie stawaj sie niewidzialny, gdyz zostaniesz zadeptany.

Jesli twoj stopien jest wyzszy niz drugi, smialo zamien sie w ptaka i odlec. Porzucaj swoje rzeczy bez zalu; zycie i zdrowie sa wazniejsze. Jesli twoj wspolczynnik wilkolactwa w stosunku do masy jest niewielki, zamien sie w duzego ptaka, wazacego tyle, co ty sam. Nie bedziesz wszak musial leciec daleko. Wystarczy, ze oderwiesz sie od ziemi i przelecisz kilkadziesiat metrow.

Jesli twoj stopien nie pozwala ci na zamiane w ptaka, zaslon sie wszystkimi ochronnymi zakleciami, jakie masz w swoim arsenale, zorientuj sie w jakim kierunku podaza ludzki potok i jak najszybciej sie z niego wydostan.

Jesli tlum jest do ciebie wrogo nastawiony... Coz, staraj sie nigdy do tego nie doprowadzac; lecz jesli juz wpadles w takie tarapaty, w zadnym przypadku nie probuj walczyc z wieloma przeciwnikami naraz!

Rozejrzyj sie. Jesli w poblizu jest mur, wywroc go na tlum.

Zwal drzewo, wywolaj pozar, uderz blyskawica, zabij jednego badz dwoch napadajacych; musisz przestraszyc tlum w pierwszej minucie potyczki. Jesli ci sie nie uda, zamien sie we wszystko jedno co i uciekaj, ile sil w nogach...”

* * *

Bekart Aggej biegal w kolko. Jak cielak wokol kolka, jak pies wokol slupa. Realnych krepujacych go pet nie bylo widac, jednak w niewidzialne wlozylem wiecej wysilku, niz bylo to nawet konieczne. Choc byl on magiem, byl na tyle slaby, ze wystarczylo po prostu porzadnie go zwiazac; nie moglem sie jednak powstrzymac. Postawilem na efekty wizualne. Zapragnalem dodatkowo ponizyc szczeniaka i juz druga godzine biegal po grzaskim piasku jak pies, spocony i ledwie zywy ze zmeczenia. A jego ojciec nie reagowal na moje ultimatum. Mial gdzies” Aggeja, mnie i Kare.

A moze po prostu nie dostal moich listow?

Siedzielismy z Ora posrodku wydeptanego przez Aggeja kregu, pomiedzy wstega rzeki i skrajem sosnowego lasu. Krzywiac sie meczensko, po raz szosty pisalem patykiem na ubitym rzecznym piasku: „Pan Hort zi Tabor zaprasza pana Marta zi Gorofa na rozmowe. Jak najszybsza odpowiedz bedzie warunkiem dobrego zdrowia bekarta Aggeja, obecnego na miejscu spotkania i poddawanego torturom”.

W sprawie tortur na razie klamalem. Aggej po prostu biegal, co przy jego wieku i profesji bylo dla niego nawet pozyteczne.

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×