Chciala zatrzymac czas. Albo chocby sprawic, by ten obrazek - skala, morze, Stas i Alik - na zawsze zapisal sie na jej siatkowce.

Na dlugo.

Alik mial gardlo czerwone jak arbuz. Julia nawet sie zdziwila.

Gdzies ty sie przeziebil? Gdzies ty sie mogl przeziebic?

Syn jak winowajca wzruszal ramionami. Czolo mial gorace. Przemagajac skrepowanie, Julia obeszla sasiadow w poszukiwaniu termometru.

W trzecim z kolei mieszkaniu zlitowali sie nad nia. Okazalo sie, ze Alik ma trzydziesci osiem i piec kresek.

Julia siedziala na skraju tapczanu. Rece jej zupelnie opadly. W jednej chwili wszystko poszlo w leb. Zamiast dlugiego, wolnego dnia, zamiast spaceru do parku albo na plaze, czekalo ja leczenie, apteka, plukanie gardla, a trzeba jeszcze przygotowac sniadanie. I zjesc obiad...

- Uspokoj sie - lagodnie powiedzial Stas. - Przestan panikowac, strach na ciebie patrzec. Nic strasznego sie nie dzieje. Wiesz, jakie ja miewalem anginy w dziecinstwie?

Julia milczala. Ona tez miewala anginy.

Stas poszedl do apteki. Przyniosl trzy buteleczki roznych plynow do plukania, mietowe cukierki, srodek przeciwgoraczkowy i cytryne; Alik z meczenskim wyrazem twarzy plukal gardlo.

- Gdzie sa moje kapielowki? - Zapytal zafrasowany Stas.

- Na sznurku... - automatycznie odparla Julia. - Poczekaj...

A ty dokad?

- Umowilismy sie z Aleksiejem.

- Ale przeciez Alik...

- Z Alikiem mozna pojsc na spacer. Dobrze mu to nawet zrobi - pobedzie na sloncu... Niech cos zje i idzcie na spacer.

- Przeciez ma temperature, powinien lezec...

- Wiec zbij mu temperature... Co tak na mnie patrzysz jak wol na malowane wrota? Nic strasznego sie nie stalo! Dzieciak sie przeziebil. Kupilem mu lekarstwa...

Pachnialo octem.

Cale mieszkanko przesycone bylo zapachem octu. Na wpol zjedzona cytryna walala sie na talerzu stojacym na pstrokatej ceracie. Starej, lepkiej ceracie, ktora pokryty byl kuchenny stol.

Alik mial juz trzydziesci dziewiec stopni goraczki. Srodki obnizajace temperature nie dzialaly; Julia siedziala na lozku, metodycznie zanurzala szmatke w misce z octem, wykrecala i przecierala blade czolo pod strakami pozlepianych jasnych wlosow.

- Mamo, nudze sie, poczytaj...

- Zaraz. Mysle, ze trzeba wyrwac kartke z zeszytu i skleic dom z oknami, zeby mogly w nim mieszkac papierowe ludziki...

- Mamo, gardlo...

- Jeszcze popluczemy.

- Nie chce plukac! To plukanie juz mi uszami wychodzi...

- Chcesz do lekarza?

- No dobrze, wyplucze, ale ostatni raz.

W kuchni dopalal sie zapomniany na ogniu czajnik.

Po dwoch dniach Alik poczul sie o wiele lepiej; moze pomogly niekonczace sie plukania, a moze zaczal dzialac biseptol. Syn wyrywal sie na ulice. Julia wymyslala mu coraz to nowe rozrywki, czytala do ochrypniecia, budowala garaz z kartek z zeszytu, namalowala co najmniej piecdziesiat samochodzikow...

Wieczorem nieoczekiwanie przyszli goscie. Przyniesli cala torbe jedzenia, wino i owce. Alik jadl, az mu sie uszy trzesly. Zdarli ze stolu klejaca sie cerate, przetarli szmatka zmatowialy plastik i rozstawili znalezione w kredensie szklanki.

- Swietnie sie tu urzadziliscie - nie wiadomo czemu zachwycala sie Ira.

- Morele wam tu doslownie przez okno wlaza - zadziwial sie Aleksiej.

Julia usmiechala sie z przymusem.

Alik dlugo nie chcial zasnac. Kiedy w koncu sie uciszyl, Julia na palcach wyszla na balkon, gdzie juz trzeci dzien kolysal sie na wietrze jej suchy, zesztywnialy od soli kostium kapielowy.

W miasteczku dudnily dyskoteki; szesc naraz. Dobrze, ze tu ich lomot niemal nie dochodzil; w kazdym razie dalo sie to jakos zniesc.

Goscie wyszli okolo polnocy; na malutkim kuchennym stole walaly sie resztki jedzenia.

- Dlaczego sie tak zachowujesz? - Pytal Stas. - Obrazili sie. Jakbys nimi gardzila; jakbys nie chciala siadac z nimi przy jednym stole.

- Jestem zmeczona, Stas. Poza tym Alik jest chory.

- Alik juz jutro bedzie biegac jak zrebak... Nie moglabys chociaz przez pol godziny nie miec takiej skwaszonej miny? Tej meczenskiej zmarszczki na czole?

- Gdybys wiecej myslal o swoim synu... - powiedziala Julia przez lzy.

Stas na dlugo zamilkl.

Potem podszedl do okna. Patrzac na jego plecy, Julia ze strachem zrozumiala, ze teraz, na jej oczach, budzi sie do zycia gnom.

Przez wszystkie te dni chodzil gdzies w poblizu - i teraz, nieostroznym slowem, sama go przywolala. Wyobrazila sobie cos strasznego; Stas odwraca sie, a w jego oczach...

- Uwazasz, ze nie mysle o swoim synu? - Zapytal Stas, nie odwracajac sie. - To chcialas powiedziec?

- Nie - odparla ugodowo, niemal blagalnie. - Chodzmy spac... naprawde jestem bardzo zmeczona.

Stas spojrzal na nia posepnie. Oczy mial zmeczone i smutne, ale gnoma...

Gnoma nie bylo?

Julia wstrzymala oddech.

(koniec cytatu)

„Ondra (bez przydomk.). Pochodz, niezn. Pelnil sl. u niezyjacego ks. Driwegocjusa...”

Opuscilismy miasteczko Drekol w pospiechu i pewnej nieslawie. Rozbojnicy sa narodem pamietliwym; wstyd sie przyznac, ale nie zdazylem nawet zamowic nowych butow. Musialem wsiasc do podroznej karety - a wyruszalismy wczesnym rankiem, gdy milosnicy nocnych hulanek sa juz w wiekszosci pijani lub spia - jedynie z pozorem butow, a dokladniej mowiac, w zakleciu udajacym buty. Dopiero po dwoch dniach podrozy, po przybyciu do w miare przyzwoitego miasteczka, znalazlem warsztat szewca i sprawilem sobie nowe.

Jakie to bylo szczescie!

Potem, poskrzypujac nowymi butami, znalazlem kuznie i zamowilem u kowala mala klatke z tak grubymi i gestymi pretami, by nie mogl przecisnac sie przez nie nawet maly dzieciecy paluszek. Kowal uznal, ze podrozuje z jakims dzikim i niezwykle niebezpiecznym zwierzeciem; probowal nawet ostroznie sie wywiedziec, zmija to, czy salamandra?

W klatce zamieszkala sabaja. Zadne zwierze, najbardziej nawet drapiezne i zlosliwe, nie bylo w stanie sprawic swemu wlascicielowi tylu klopotow; przezarte przez rdze lancuchy rwaly sie razem z nalozonymi na nie zakleciami, a debowa skrzynia butwiala niczym grusza. Coraz trudniej bylo mi ukrywac sabaje przed Ora, postanowilem wiec skonczyc z idiotycznymi tajemnicami.

To odkrycie wstrzasnelo Ora znacznie bardziej, niz sie spodziewalem.

- Zdaje pan sobie sprawe z tego, co pan posiada, Hort? Zdaje pan sobie sprawe, jaka to przedstawia wartosc?

- Pani rowniez nie ma o tym pojecia - rzeklem z madrym usmieszkiem.

- Ja tez nie mam pojecia - przyznala Ora. I zmierzyla mnie podejrzliwym wzrokiem. - Niech sie pan przyzna... Ma pan jeszcze jakiegos asa w rekawie? Garstke Rdzennych zaklec? Moze jakis zabojczy artefakt?

Rozlozylem rece.

- Niestety. Do dzis mialem przed pania tajemnice, teraz moze pani uwazac, ze wie o mnie wszystko.

- Nie. Wszystkiego o panu nie wiem - odparla z niespodziewanym smutkiem w glosie. - Wszystkiego, nie.

Poczulem dziwne zmieszanie, zas Ora w tym czasie otworzyla sabaje; cienkie stronice lekko drzaly, jakby z zimna.

Odruchowo, jak kobieta, ktorej pierwsza czynnoscia po obudzeniu jest spojrzenie w lustro, Ora najpierw znalazla w sabai siebie. Zmarszczyla brwi, odczytujac male litery. Kaprysnie wydela wargi.

- „Szantalia Ora. Mian. mag 3. st.” Niewiele...

- Sabaja jest bardzo oszczedna w slowach - rzeklem jakby sie usprawiedliwiajac. - Gdyby byla choc troche bardziej szczodra, dowiedzielibysmy sie czegos wiecej o Ondrze Nagiej Iglicy. Na przyklad, gdzie go szukac.

Ora milczala i rozmyslala ze zmarszczonymi brwiami. Zlapalem sie na tym, ze cierpliwie czekam. Ze chce uslyszec, co powie, co zaproponuje.

Zamiast tego, zapytala:

- Jak dlugo bedzie pan jeszcze dysponowal Kara? Chyba ponad trzy miesiace?

Potwierdzilem, a ona znow sie zamyslila: - Przez trzy miesiace mozna znalezc nawet wlosek w materacu - rzeklem niepewnie.

- Byc moze - westchnela Ora. - Nie chcialabym byc nudziara, Hort, ale lepiej chyba byc natretna, niz glupia?

- Nie jestem taki pewien - odparlem.

- A ja jestem - mruknela Ora. - Ocenmy nasze sily... pana sily, Hort. Teraz wie juz pan, kogo szuka... Sabaja pomoze panu w poszukiwaniach. Pana bronia jest Rdzenne zaklecie Kary; to wiele, choc niewystarczajaco. Zebrane dowody to kolekcja kamieni... ktore w decydujacym momencie moga pana zdradzic. Zamienic sie na przyklad w rozzarzone wegle.

- Jedna chwile - rzeklem.

Uniosla brwi:

- O co chodzi?

- Naprawde zmieniaja sie w wegle? Gorof niczego nie wymyslil, nie przesadzil?

- Nie - odparla Ora po chwili. - Niezupelnie. Nie doslownie w wegle... Ci z rozbojnikow, ktorzy zdazyli schowac kamyki, jakby na chwile postradali rozum. Krzyczeli, darli na sobie ubranie... bila od nich taka fala paniki, ze...

- Co oznacza, ze mistrz kamykow postanowil pomoc mi w walce? - zapytalem.

Zamrugala oczami.

Nie miala na sobie makijazu. Nie miala roznokolorowych cieni na powiekach; jej oczy byly dokladnie jednakowe, glebokie i piwne, w odcieniu mlecznej czekolady.

Pomyslalem, ze nie wykorzystala ani jednego zaklecia, by uatrakcyjnic swa powierzchownosc. Wszystko, czym obdarzyla ja natura - zbyt waskie wargi i zbyt sztywne, slomiane wlosy - potrafila

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×