Kiedys kochali sie przy dzwiekach plynacej z radiowych glosnikow muzyki symfonicznej. Rozpoczelo sie od bogatego preludium, kurtyna poszla w gore i wydawalo sie, ze dzielo bedzie roznorodne i pelne przepychu – gdy pochylony nad swa zona dyrygent nagle sie nad czyms zamyslil. Potraktowala jego zamyslenie jak dramatyczna pauze i przez jakis czas oczekiwala na zwrot akcji – jednak Andrzej juz slodko spal, zapominajac o zapowiedzeniu antraktu.

Przez jakis czas sluchala jego rownego oddechu, po czym delikatnie uwolnila sie z jego objec i wylaczyla muzyke. Spal juz do rana. Irena siedziala w kuchni, pila herbate i przygladala sie swemu odbiciu w ciemnym oknie – do samego switu.

Pewnego razu wracajac do domu, spotkala czekajaca na nia damulke. Mloda, lecz nie mlodziutka, cala ubrana na niebiesko – niebieski krotki plaszcz, niebieskie rajstopy, niebieskie buty i czapka z intensywnie blekitnym piorem.

– Pani Irena? – damulka miala blekitne oczy podkreslone jasnoniebieska kredka.

– Tak, to ja.

– Mam na imie Lucyna... prosze sie nie dziwic. Moze mnie pani oczywiscie zignorowac. Ale przeciez los Andrzeja nie jest pani obojetny?

Irena milczala, przygladajac sie bladorozowej twarzy w blekitnej oprawie.

– Andrzej... widzi pani. Jest pani jego zona... rozumiem, ze jest pani ciezko. Zycie u boku genialnego artysty, kompozytora, pisarza nie jest latwe... takim ludziom potrzebna jest wyjatkowa zona. Kobieta, ktora potrafi ich zrozumiec, zrezygnowac ze swej indywidualnosci, stac sie ich odbiciem, cieniem...

– Jest pani jego kochanka? – spytala Irena.

Damulka westchnela.

– Jestem jego przyjaciolka... czego niestety nie mozna powiedziec o pani. Nie potrafila pani stac sie przyjaciolka wlasnego meza.

– On to pani powiedzial?

– Nie, ale to przeciez widac. Prosze mnie zrozumiec, pani Ireno... Osobowosc Andrzeja jest zbyt cenna, by rozmieniac ja na drobne, na banalne zycie rodzinne. Bedzie z nim pani nieszczesliwa... pani go nie rozumie i nie docenia. On takze bedzie z pania nieszczesliwy. Powinniscie sie rozstac. Geniusz nie potrzebuje zony, lecz przyjaciela, towarzysza... nianki...

– Musze sie zastanowic – rzekla Irena z westchnieniem.

I odeszla, pozostawiajac damulke z otwartymi ustami. Najwyrazniej nie zdazyla sie jeszcze wygadac.

Wieczorem wrocil Andrzej – roztargniony i pograzony w myslach.

– Spotkalam twoja wielbicielke – rzekla Irena po kolacji, gdy nie bylo juz w zasadzie o czym rozmawiac.

– Ktora? – zapytal nieobecny myslami Andrzej.

– Niebieska.

– Aaa... I co?

Irena milczala przez chwile.

– Uwaza, ze jestem dla ciebie kiepska nianka.

– A wedlug ciebie jest inaczej?

Irena westchnela.

– Wiesz, opublikowali mi opowiadanie... w antologii...

– Pokazesz?

– Tak... Jak myslisz, Andrzej, potrzebujesz innej zony?

Teraz on zamilkl. Co bylo dosc dziwne, gdyz w przeciwienstwie do Ireny zawsze reagowal blyskawicznie, niekiedy nawet uprzedzajac wydarzenia.

– Nie wiem, czy potrzebuje zony... Potrzebuje jednak ciebie, Ireno. Wlasnie ciebie.

* * *

„Czy spoleczenstwo ma prawo... skazanych na... wampirom?...'

Gazeta byla przedwczorajsza. Irena dlugo domagala sie wlasnie tej gazety i w pewnym momencie pomyslala nawet, ze straznicy ukrywaja ja przed nia, by nie obciazac jej psychiki.

Bylo jednak inaczej. Oni po prostu zawineli w nia sledzie. I gdy Irena dostala w koncu swa gazete, brakowalo w niej polowy stron, a pozostale smierdzialy ryba i czesc tekstu pokrywaly tluste plamy.

Farba drukarska jest szkodliwa, szczegolnie jesli je sie ja wraz z posilkiem. Straznicy nie mieli pojecia o zasadach higieny.

Irena wstrzymala oddech. Nagle przypomnial jej sie Andrzej siedzacy za improwizowanym, studenckim stolem. „A tak na marginesie, co sadzicie o karze smierci?'

Ten zart wcale nie byl smieszny.

„Wedlug info... zdobytych z wiarygodnych zrod... pewien znany adwo... zaplacil za oskarzona Chmiel okragla sume...'

Irena przetarla oczy. Trudno bylo jej uwierzyc w taka sume, najwyrazniej wine ponosza tluste sledzie.

„...miejskie... zacieraja re... gdyz problemy finansowania... tradycyjnie palace... nowe miejsca pracy... zasilki... nowoczes... Pamietajac jednako karze za tak ciezkie przest... zapomi... Nawet jesli stracenie oskarzonej ma sens, to przekazanie prawa kazni w prywatne rece...'

– Przekazanie prawa kazni w prywatne rece.

Andrzeju, halo! Slyszysz mnie?...

Peter! Dlaczego pan klamal?!

Wejdzie pani w swiat... Najprawdopodobniej dokladnie odpowiada on naszemu, moze jedynie niewielkie przesuniecie w czasie...

No pewnie. Dokladnie odpowiada.

Bylby to przelom w pani pisarskiej karierze. Nie wspominajac juz o niezapomnianych przezyciach... Prosze sobie wyobrazic, ze proponujemy pani lot w kosmos... Czy odmowilaby pani?

– Odmowilabym – rzekla Irena na glos.

Duzy fragment tak waznego dla niej artykulu byl oderwany razem z czescia pozostalych stron gazety. A zatem nie bedzie jej dane dowiedziec sie, jakimi argumentami podpiera sie korespondent, krytykujac te karygodna praktyke – przekazywania skazanych na smierc „w rece prywatne'.

Zaczela walic w drzwi, poczatkowo piesciami, pozniej nogami. W koncu okienko sie otwarlo.

– Prosze mi powiedziec – poprosila, starajac sie, by jej glos brzmial mozliwie najbardziej przyjaznie – kogo nazywa sie tu wampirami?

– Nie mam prawa z pania rozmawiac. Okienko sie zatrzasnelo. Slychac bylo tylko oddalajace sie kroki.

* * *

Nastepnego ranka oglosila glodowke, zadajac informacji o swym dalszym losie. Kiedy? W jaki sposob? Jakim, u diabla, prawem?

Juz w polowie dnia, wyglodniala, przerwala akcje protestacyjna i zjadla przyslugujacy jej, syty obiad. Jednak jacys drobni urzednicy poczuli sie zaniepokojeni i wieczorem w celi Ireny pojawil sie jeden z nich i zapoznal ja z aktami.

Wszystkie nosily adnotacje: „kopia' i byly posortowane chronologicznie. Aresztowanie Ireny... Przebieg przesluchan... Rozprawa sadowa...

Ostatni dokument byl najmniejszy, skromny i niepozorny. Irena musiala wytezac wzrok, by wczytac sie w wydrukowany mikroskopijna czcionka tekst: nakaz... zgodnie z litera prawa, paragraf taki to a taki... przekazanie praw... panu Janowi Semirolowi jako prywatnemu przedstawicielowi wymiaru sprawiedliwosci... zobowiazujac go do wykonania wyroku w przeciagu trzech miesiecy...

Oficjel wyszedl, a Irena wciaz stala posrodku celi, marszczac brwi i bezglosnie poruszajac wargami.

Dopiero po polgodzinie ugiely sie pod nia nogi.

* * *

Nie przyszli po nia o swicie, jak kaze tradycja, lecz po kolacji. Irena nic nie rozumiejacym spojrzeniem przygladala sie posepnym konwojentom, wieziennemu lekarzowi i dwom urzednikom – jednego juz znala, drugi byl nowy. Obaj jednakowo bezbarwni – pod kolor przypominajacych uniformy garniturow.

Lekarz zmierzyl jej cisnienie i zajrzal do gardla. Ciekawe, co by bylo, pomyslala Irena obojetnie, gdybym miala angine?

Lekarz podpisal sie na szarym dokumencie.

Jeden z oficjeli – nie zorientowala sie, ktory – jeszcze raz zaznajomil ja z trescia malego, niepozornego dokumentu. Meczac sie przy tym, podobnie jak wczesniej Irena, z odczytaniem mikroskopijnych liter.

– Orzeka sie przekazanie praw zwiazanych z wykonaniem wyroku panu Janowi Semirolowi jako prywatnemu przedstawicielowi wymiaru sprawiedliwosci oraz zobowiazujac go do wykonania wyroku w przeciagu trzech miesiecy.

A wiec to nie dzisiaj, obojetnie pomyslala Irena.

Po chwili wahania narzucono jej na ramiona watowana, znoszona kufajke. Bylo zimno. Prowadzenie na smierc pod koniec listopada jedynie w wieziennych drelichach byloby nieludzkie.

Korytarz byl dlugi jak szlauch. Na wieziennym dziedzincu oczekiwal na nich wiezienny furgon.

– Dokad mnie wieziecie? – zapytala Irena z histerycznym smiechem.

Nie otrzymala odpowiedzi.

Weszla do zelaznej paki, za jej plecami zatrzasnely sie drzwi. Na wydeptana setkami nog podloge padal blady kwadracik swiatla – wszystko, co pozostalo ze slonecznego, listopadowego dnia.

Samochod ruszyl.

Irena oparla sie kolanami o lawke – zupelnie jak dziecko w metrze. Zblizyla twarz do gesto zakratowanego okienka.

Za brudna szyba migaly cienie. Irena nie byla w stanie poznac zadnych znanych miejsc – jakby podczas jej pobytu w wiezieniu miasto ostatecznie rozmyslilo sie udawac, ze jest soba. Zdjelo maske i prezentowalo sie teraz w calej wrogiej obcosci.

Zmeczylo ja patrzenie. Usiadla, kladac nogi na lawce, gdyz samochod jechal plynnie i ani wyboje, ani nagle hamowania nie przeszkadzaly wiezniarce.

Wampiry maja kly. Wampiry spia w trumnach. Gdy Irena miala czternascie lat, obejrzala wszystkie dostepne filmy o tej tematyce.

Zdretwiala reka siegnela za pazuche. Wiezienny drelich nie mial kieszeni, jednak Irenie udalo sie zrobic w jego faldach skrytke. Nieprzypadkowo w ciagu ostatnich dni tak uparcie prosila na obiad cos pikantnego. I oto one, trzy wywalczone zabki czosnku.

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату