Najadla sie do oporu i wypila butelke wina. Po tym jej myslom zrobilo sie przestronniej, a cialo wypelnil komfort. Poczula nawet pewna wesolosc.
– Prosze mi wybaczyc niestosowna ciekawosc. Ale kiedy zamierza mnie pan... pozrec?!
– Jestem wampirem, a nie ludozerca – odparl Semirol z nieukrywanym wyrzutem. – Nikt nie zamierza pani pozerac. To niehumanitarne i nieestetyczne.
– Dom wariatow – rzekla z uczuciem, opierajac sie na poduszkach. – Andrzej jest nienormalny.
Semirol spojrzal na nia – powaznie, bez usmiechu.
– Czy moge wiedziec, kim jest ten Andrzej, o ktorym pani wciaz wspomina?
– To moj byly maz... Wyjatkowa kanalia. Modelator tego calego waszego diabelskiego swiata.
Semirol czekal na kontynuacje, jednak Irena milczala, blogo wpatrujac sie w ogien kominka. Wowczas ostroznie zachecil ja do dalszych wynurzen:
– Naprawde? Rzeczywiscie jest takim draniem? Wszystkie byle zony tak twierdza.
– Nie wszystkie – rzekla Irena z uraza w glosie. – Sam pan to moze ocenic. Kim trzeba byc, by wymodelowac cala te wasza... caly ten marazm?
Semirol ostroznie napil sie ze swego kieliszka.
– Jaki konkretnie marazm?
Irena wykonala szeroki gest reka, wskazujac jednoczesnie kominek, Semirola, egzotyczne obrazy na scianach i niewidoczne gory za oknem.
– To wszystko... caly ten tak zwany swiat. Rzeczywistosc, realnosc... ktorej nie ma i nie istniala. Ktora zmodelowal Andrzej. Oddalajac sie od naszego normalnego swiata. Tylko jak daleko ten idiota sie od niego oddalil!
Z odraza spojrzala na zawartosc swego talerza. Lezala na nim grzanka z sosem czosnkowym; pan Semirol, jakby robiac do czegos aluzje, przez caly wieczor proponowal jej czosnek i nawet sam zjadl na jej oczach kilka zabkow. A Irene mdlilo od zapachu czosnku – zapewne znienawidzi go do konca zycia.
Ktory, tak na marginesie, nie wiadomo kiedy nastapi. Moze juz jutro...
– Niech sie pan sam zastanowi – wymamrotala, zamykajac zmeczone oczy. – Czy mozna uwazac za normalny swiat... to znaczy
Odstawila kieliszek na skraj stolu tak energicznie, ze odpadla jego delikatna, szklana nozka.
– Nie skaleczyla sie pani?
Zerknela na splywajaca po palcu samotna, czerwona krople.
Szybko spojrzala na Semirola. Wsunela palec pod pache.
– Nieee... To moja krew. Tylko moja. Nie oddam.
Semirol odwrocil wzrok.
– Prosze sie nie obawiac.
Irena usmiechnela sie krzywo.
– Nie obawiam sie. To pan powinien sie obawiac. Gdyz kiedy panu Nikolanowi skonczy sie energia – a juz tak sie dzieje – caly ten...
Semirol juz siedzial obok niej na kanapie, z zatroskaniem marszczac brwi.
– Wie pani, Ireno, wydaje mi sie, ze pani majaczy. Czy zdarzalo sie to juz pani wczesniej? Nie?
– Nie – oznajmila Irena ze szlochem. – Jestem zrownowazona, spokojna osoba... Co mnie podkusilo, zeby dac sie wciagnac w te prowokacje?! Wlazlam w ten
– Prosze sie uspokoic. Dobrze? Jesli to psychoza reaktywna... Zdarza sie. Tylko spokojnie. W porzadku?
– W porzadku – odparla Irena, zamykajac oczy. – Jestem absolutnie spokojna... Juz od dawna nic mnie to nie obchodzi.
Obudzila sie w ciemnosciach.
Przez chwile lezala bez ruchu – na plecach, z wyciagnietymi wzdluz ciala rekami.
Z trudem podciagnela zdretwiale nogi. Koca nie bylo.
Chlod... Wilgoc...
Absolutny mrok. Ledwie wyczuwalny zapach plesni.
Przesunela dlonmi po twarzy, piersiach, brzuchu. Sprobowala rozlozyc rece i natknela sie na drewniane scianki.
Wzdrygnela sie. I oblala zimnym potem. Usiadla gwaltownie.
Siedziala w podluznej, zwezajacej sie ku dolowi skrzyni. W trumnie. Nie zaczela krzyczec tylko dlatego, ze chwilowo stracila glos.
Szarpnela sie gwaltownie.
Trumna zeslizgnela sie z postumentu i z gruchotem spadla na kamienna posadzke. Irena upadla razem z nia i syczac z bolu, wypelzla z popekanej skrzyni, potknela sie o lezace obok wieko i znow upadla.
W poblizu sucho stuknelo drewno. Jakby otwarla sie zaopatrzona w sprezyne szkatulka.
Irena drgnela konwulsyjnie. Pomieszczenie bylo malenkie i zadna z czterech wilgotnych i zimnych scian w najmniejszym stopniu nie przypominala drzwi.
Irena skulila sie w kacie.
Jej trumna, rozbita, z oderwanym atlasowym podglowkiem, walala sie pod pustym postumentem. Natomiast druga, stojaca na sasiednim podwyzszeniu, powoli sie otwierala.
O gladko wypolerowany brzeg trumny oparla sie biala dlon z dlugimi, wypielegnowanymi palcami.
Wieko calkowicie sie otwarlo, upodabniajac trumne do otwartego futeralu na skrzypce.
To, co znajdowalo sie w jego aksamitnych czelusciach, powoli sie podnioslo.
– Pierfsze, o co pania popchosze, to menstwo i szpokoj – rzekl cicho adwokat Semirol. Mial problemy z mowieniem; biale kly opieraly sie o jego dolna warge, konczac sie na poziomie podbrodka.
– Pchosze sie odpcheszyc i ciechyc dniem dzisiejchym. Przez skraj trumny przewiesila sie noga w blyszczacych sztybletach.
– Aaa!!!
Irena krzyczala, przyciskajac do piersi przescieradla.
Przez okno przeswitywaly ledwo widoczne w swietle switu kontury gor.
Poduszki w czystych powloczkach walaly sie na podlodze. Irena miala na sobie nocna koszule do piet. Z trudem zmusila sie, by zamilknac, i usiadla na skraju kanapy, podciagajac kolana do podbrodka.
Malenkie, akuratne pomieszczenie. Otwarte okiennice. Cieply grzejnik z czerwona lampka. Wysoka karafka na nocnym stoliku. Woda.
Pragnienie; Irena oblizala wyschniete wargi.
– Oj...
Krople wody spadaly jej na piersi i wsiakaly w faldy nocnej koszuli.
Sylwetki gor stawaly sie coraz bardziej widoczne, nabieraly barw.
Zupelnie jak w tym schronisku, gdzie z Andrzejem...
– Ooj...
Podniosla przescieradlo i narzucila je na glowe, pragnac odgrodzic sie od koszmarow, wspomnien i natretnych gor.
– Za duzo pani wczoraj wypila, Ireno.
Westchnela ciezko.
– Lecz wczoraj musiala sie pani odprezyc, prawda?
Skrzywila sie. Poranek okazal sie zasnuty lekka mgielka mdlosci.
– Patrzac na pania, trudno podejrzewac, ze ma pani nadmierny pociag do alkoholu. Wczesniej sie to pani nie zdarzalo. Mam racje?
– A co to za roznica – odparla z rozdraznieniem. – Nawet gdybym byla skonczona alkoholiczka... Podpisal pan zobowiazanie zamordowania mnie w ciagu trzech miesiecy. Wiec prosze nie przeciagac sobie przyjemnosci! A moze to taka nowa rozrywka – torturowanie niewinnego czlowieka oczekiwaniem na smierc?!
Semirol wzruszyl ramionami.
– Jesli tak to pani odbiera... Cale nasze zycie jest oczekiwaniem na smierc. Jakie wiec mamy wyjscie, dusic noworodki, zanim to sobie uswiadomia?
Nie podjela tematu. Ostroznie polozyla na oparciu fotela ciezka, obolala glowe.
Nie spala do switu. Z okna swej sypialni miala niezly widok na droge za brama, jakies przybudowki, ktore uznala za garaze; w pokoju znalazla co najmniej dwa ciezkie przedmioty nadajace sie do wybicia okna. By uniknac halasu, mozna przykleic do okna pasy rozerwanej po wloczki. Irena ciezko oddychala, walczac z zawrotami glowy. A tymczasem w jej umysle rodzily sie pierwsze zdania nowo powstajacej powiesci: „...zimne powietrze mrozilo skore. Po linie zwiazanej z rozerwanych przescieradel zeszla na snieg... Przez zaspy, przygieta do ziemi, pochylajac sie pod oknami... podazala w strone garazu, tam gdzie na skoblu wisiala masywna, otwarta klodka. Droga byla wolna...'
Usmiechnela sie mrocznie, jej usmiech nie umknal uwadze Semirola.
– Jeszcze wczoraj chcialem to pani powiedziec, Ireno... Ucieczka stad jest absolutnie niemozliwa; jeszcze nikomu sie to nie udalo. Wiem, ze nie uwierzy mi pani na slowo i bedzie tego probowac. I kazda taka proba przyniesie pani kolejne rozczarowania, psychiczne traumy. Umowmy sie, ze nie bedzie pani szargac swego zdrowia podobnymi usilowaniami. W porzadku?