– Prosze mi wybaczyc, pani Chmiel. Czy pani istnieje w dwoch swiatach jednoczesnie?
Zamilkla. Jej rozmowca wiercil sie w fotelu; rozmowca zamiast administratora, Sita. Fotel, wygodny dla osilka, okazal sie zbyt obszerny dla pana Stola.
– Nie – odparla ostroznie. – Teraz znajduje sie tylko tutaj. A oni tam, w zewnetrznym swiecie, nie moga sie na mnie doczekac – wydusila z siebie kwasny usmiech.
– To bardzo ciekawe. – Stol kiwnal glowa. – Czy moze pani opowiedziec dokladniej... O tym innym swiecie. Kim pani tam byla. Kim byli pani krewni i przyjaciele... i kto z nich zyje tutaj.
Irena westchnela. Zarzucila noge na noge; z drugiej strony, co ma do stracenia?
Westchnela jeszcze raz i zaczela mowic.
Pod koniec drugiej godziny rozmowy pan Stol, przytakujac ze zrozumieniem, zapytal ostroznie:
– A prosze mi powiedziec, pani Chmiel... W jakim wieku ustalil sie u pani cykl menstruacyjny?
Irena zamilkla.
To, ze komisja humanitarna ma zroznicowane zainteresowania, zrozumiala juz wczesniej. Jedna chyba nie do tego stopnia?
– Widzi pani, ma to znaczenie dla szerszego spojrzenia na zagadnienie.
– Zagadnienie mej niewinnosci?
Jej rozmowca zatrzepotal pozbawionymi rzes, zaczerwienionymi powiekami. Szybko rozwijalo sie u niego cos w rodzaju zapalenia spojowek i coraz czesciej przykladal do oczu biala, zlozona we czworo chusteczke.
– Miedzy innymi... Niech pania nie dziwia moje dosc nietypowe pytania.
Irena milczala. Promyk nadziei, ktory narodzil sie wbrew jej woli; nadziei, ze zostanie w koncu wysluchana, gasl coraz szybciej.
– Hmm... pani Chmiel. W pani interesie lezy jak najwieksza szczerosc... Dobrze. Pomowmy o Andrzeju. To pani maz. Rozwiedliscie sie. Jakie byly powody rozstania?
Irena milczala.
– Hm... Byc moze korzenie dreczacych pania sprzecznosci maja przyczyny czysto fizjologiczne? Jak ukladalo sie wasze zycie intymne?
Irena milczala.
Nawet najbardziej rozpaczliwy atak histerii w jej wykonaniu przeradzal sie w tepe, uparte milczenie.
A noca, gdy naciagnela juz koc do samej szyi, zrozumiala w koncu, czego chcial od niej ten malenki, szczuplutki pan Stol.
Potem, w gabinecie Semirola, powie, z lekiem odsuwajac sie od glodnego krwi adwokata: „Recze panu, ze to nie schizofrenia. Psychoza reaktywna – byc moze. Choc objawy nie sa ewidentne; w pelni zgadzam sie tu z wynikami ekspertyzy. Nie, to nie schizofrenia'.
Albo nie. Najprawdopodobniej powie cos w rodzaju: „Niczego nie rozumiem. Wszystko wskazuje na to, ze jest zdrowa. Jednak te uporczywe majaki... Po jednym razie, bez dlugotrwalej obserwacji, bez zrozumienia dynamiki tego procesu... niczego nie moge stwierdzic'.
Irena westchnela. Byc moze prawdziwi lekarze wyrazaja sie inaczej i jej skapa wiedza o psychiatrii ma niewiele wspolnego z rzeczywistoscia.
„Ma pan sumienie? – Zapytala w myslach szczuplego pana Stola. – Sumienie... chocby jako lekarz? Ile panu zaplacono za zajecie sie zdrowiem psychicznym czlowieka skazanego na uboj?'
W ogromnym domu panowala cisza. Drzwi byly szczelnie pozamykane, a za pancernymi szybami panowala ciemnosc.
Irena przypomniala sobie niepokoj w oczach Semirola.
Dlaczego interesuje go jej zdrowie psychiczne? Moze wampiry nie moga sie zywic wariatami?
Usiadla na lozku.
Wampir... to mozliwe. Co na ten temat czytala? Srebrne kule... jemiola... czosnek... Bzdury. Choroby psychiczne zmieniaja obraz krwi. Tak, czytala o tym. Dawno temu. Nie pamieta juz, co. Opowiadanie albo jakis artykul – to nie mialo znaczenia.
Rozesmiala sie. Opadla z powrotem na poduszki.
Jest oblakana. Nie nadaje sie na pokarm... jej krew jest szkodliwa dla zdrowia wampira. Jest niejadalna.
Co za szczescie.
Rankiem jadla sniadanie w towarzystwie administratora Sita; wiercila sie, wahala i w koncu zwrocila do niego z prosba:
– A czy moge... przeniesc sie do innego pokoju? Dzis znow otwarla sie klapa... no, ta posrodku pokoju. I pojawil sie ten mlodzieniec o bialej twarzy. Prosze mnie przeniesc; nie moge spac.
Administrator przygladal jej sie dlugo i z uwaga. Potem przeprosil, wstal od stolu i przeszedl do sasiedniego pokoju. Irena slyszala, jak rozmawia z kims przez telefon.
Tak jak oczekiwala, do sniadania wkrotce dolaczyl sam „humanitarny ekspert'. Oczy pana Stola lzawily jeszcze bardziej; ciekawe, ile zaplaci mu Semirol za postawienie diagnozy?
Wziela gleboki oddech. Musiala sie uspokoic.
– Zle pani spala, pani Chmiel?
Zmarszczyla brwi. Przesunela po oczach wierzchem dloni.
– Niestety. Otwierala sie klapa... w podlodze.
Psychiatra zamrugal.
– Nie dawal mi spac! – krzyknela Irena. – Przyszedl i stal nad lozkiem. Mlody chlopak z biala twarza!
Oczy humanitarnego eksperta zwezily sie jak szpilki pod opuchnietymi powiekami. Irena odczula presje tego wzroku, jednak nie odwrocila spojrzenia.
Meczyl ja pytaniami jeszcze prawie godzine. Irena odpowiadala. Klamala i strasznie wszystko gmatwala; chwilami obawiala sie, ze przesadza i mowi za duzo – wiedziala jednak, ze nie moze zmieszac sie nawet na moment. Zepsuloby to cala intryge.
W koncu Stol wyszedl z zatroskanym wyrazem twarzy. Irena czekala w towarzystwie administratora – jak sadzila, na wyrok.
Po jakims czasie samochod „eksperta' wyjechal z podworza i ruszyl w strone jedynej drogi, ktora prowadzila z gorskiego zakatka. Niemal jednoczesnie otwarly sie drzwi i wampir, ktorego Irena nie widziala juz prawie dobe, powital ja szerokim, ojcowskim usmiechem.
Pan Semirol znow wygladal na zdrowego, rzeskiego i wypoczetego; po ciemnych obwodkach wokol oczu nie zostalo nawet sladu.
– Co pania podkusilo, by symulowac, Ireno?
Milczala.
– A konkretnie, jakie licho podkusilo pania, by az tak przesadzac z ta symulacja? Gdyby pani ograniczyla sie do Andrzeja z jego modelem – kto wie, jak potoczylyby sie pani losy... Jednak kiedy zaczela pani korzystac ze swej skapej wiedzy na temat chorob psychicznych...
Przeniosla spojrzenie na administratora. Sit wspolczujaco szczerzyl zeby.
Ocknela sie na cynkowym stole. Rozlozone na boki rece byly skrepowane rzemieniami. Identycznymi pasami zwiazane byly kostki. Wygolona potylica czula zimna cerate, chlod metalu oraz przestrzennego pomieszczenia zastawionego kilkoma rzedami cynkowych stolow.
Lezala w centrum pokoju. Bezposrednio nad nia, niczym sterylne slonce, wisial bialy, chlodny reflektor.
– Jestem niewinna! Jestem niewinna! Jestem...
Tylko jej sie wydawalo, ze krzyczy. W rzeczywistosci jej wargi ledwie sie poruszaly, a struny glosowe prawie nie funkcjonowaly.
– Litosci...
W polu jej widzenia pojawila sie postac w bialym chirurgicznym fartuchu, masce i czapeczce oraz ceratowym rzeznickim kitlu narzuconym wprost na wykrochmalony uniform.
– Nie...
Czlowiek pochylil sie nad nia i zsunal maske, odslaniajac usta i podbrodek.
Jego wargi rozchylily sie, obnazajac zeby. Irena zacisnela powieki, nie chcac widziec zblizajacych sie do jej szyi ostrych, koscianych nozy.
– Aaa!
Za oknem panowala ciemnosc. Nie pojawily sie jeszcze nawet zarysy gor.
U wezglowia migotala lampka imitujaca swiece na wietrze. Przez pokoj skakaly cienie – elektryczne, niestraszne.
Irena polozyla trzesaca sie dlon na okragly, plastykowy abazur; jak na cieply pancerz zolwia.
– Co to takiego?
Administrator przypominal szczesliwego psa, ktory przyniosl wlascicielowi zdechlego szczura. Irena nie miala watpliwosci, ze to wlasnie on, przeszukujac pokoj, znalazl jej skrytke. Teraz, stojac za plecami Semirola, z gotowoscia czekal na nowe polecenia.
– Co to jest, Ireno? – powtorzyl ze zdziwieniem Semirol.
Trzymal w rece podarte na pasy i zwiazane w line przescieradlo. Poczatkowo Irena probowala zrobic drabinke – jednak o swicie, zrezygnowana, zawiazala na koncu liny gruba, nieudolna petle. Inna sprawa, ze jej plan nie zostal zrealizowany; liczyla na to, ze jej skrytka pozostanie nietknieta przynajmniej do nastepnej nocy.
Na prozno.
– Z babami zawsze jest duzo zamieszania – zauwazyl z zalem administrator.
Odwrocila sie. Obaj byli dla niej nieznosnie odpychajacy – wampir i jego pies.
Podeszla do okna.