– Normalni ludzie – usmiechnela sie, gdyz slowo „normalni' zabrzmialo wyjatkowo niezrecznie – normalni ludzie zakladaja rodzine... znajduja sobie zone. I to z zona plodza dzieci, ile tylko zechca i ile im wyjdzie.

– Naprawde? I jak wyobraza sobie pani moja zone?

Semirol subtelnie zaakcentowal slowo „moja'.

Irena milczala. W swoim czasie polowa dziewczat z jej roku marzyla o wyjsciu za znanego adwokata. Irena byla pewna, ze czesc z nich na pewno nie pogardzilaby nawet wampirem.

– W roli mojej zony – kiwnal glowa Semirol, jakby czytajac jej w myslach – widze jedynie idiotke lub cyniczna suke... Unika pani jednak odpowiedzi. Jaka jest pani decyzja, Ireno?

Wciagnela glowe w ramiona, kryjac sie glebiej pod kocem. Spuscila wzrok.

– Prosze mi powiedziec, po co panu to dziecko?

Usmiechnal sie po raz pierwszy od poczatku rozmowy.

– Ciesze sie, ze pani zapytala. Nie, naprawde sie ciesze...

– Na co ono panu?

– Czy odpowiedz bedzie miala wplyw na pani decyzje?

Oderwala wzrok od fald koca. Podniosla oczy – bylo to dla niej nielatwe i wyczerpujace spojrzenie.

Semirol odczekal chwile. Mruknal i z roztargnieniem pogladzil papierowe zawiniatko lezace na jego kolanach. Z jakiegos powodu Irena wierzyla, ze nie bedzie klamal. I jesli potrzebuje dziecka na przyklad jako dawcy do przeszczepu...

– Prosze tak na mnie nie patrzec, Ireno. Gdy pani to robi, pani wielkie, smutne oczy zamieniaja sie w zwierciadla. I trzeba przyznac, ze odbija sie w nich odrazajacy potwor... Naprawde taki jestem?!

Spuscila wzrok.

– Potrzebuje dziecka, Ireno, by byc dla niego ojcem. By sie nim opiekowac, wychowac go, a kiedys zostawic mu to wszystko – Semirol szerokim gestem obwiodl pokoj, majac najwyrazniej na mysli cala farme, a nawet gory za jej ogrodzeniem. – I niech mnie zlapie paraliz, jesli to nieprawda. Paraliz na trzysta lat – czy zdaje pani sobie sprawe z mocy mojej klatwy?

Usmiechnela sie mimowolnie. Byc moze to Andrzej kiedys zaszczepil jej ten stereotyp – jesli mezczyzna nie klamie, ma prawo poswintuszyc.

– Wierzy mi pani?

– Tak.

– Jeszcze jakies pytania?

– Dlaczego wlasnie ja?

– To juz bardziej zlozona kwestia – znow pogladzil zawiniatko.

– Prosze sie jednak postawic na moim miejscu. Z oczywistych przyczyn sam nie moge urodzic dziecka. Matka zastepcza odpada od razu – wyobraza sobie pani, jak zdegenerowana trzeba byc osoba, by handlowac swym cialem jako inkubatorem? Za pieniadze?

Irena niepewnie wzruszyla ramionami.

– Idzmy dalej. Przyjaciolka? Oddana gosposia? Pojawia sie tu jednak paradoks – albo kobieta z latwoscia wyrzeka sie dziecka, co oznacza, ze jest zwykla suka i nie nadaje sie na matke. Prosze mi wybaczyc, traktuje to zbyt powaznie. Geny... dziedziczne sklonnosci... Przeczytalem na ten temat tyle literatury, ze moglbym zrobic doktorat z genetyki... To zreszta nieistotne. Drugi wariant – kobieta nie chce wyrzec sie dziecka... I co z nia poczac? Prosze mi wybaczyc, Ireno. Przechodze do najbardziej cynicznej czesci swojej opowiesci. Gdyz mam na pania instrument nacisku – pani wyrok smierci... Jest to wystarczajaco duze zagrozenie, by nawet ktos z normalnie rozwinietym instynktem macierzynskim byl w stanie go zwalczyc. Mam racje?

Irena przytaknela, nie do konca uswiadamiajac sobie znaczenie jego slow. Jeszcze sie nad tym wszystkim zastanowi. Potem.

– I oto pojawia sie pani. Dlugo na to czekalem... Gdyz choc wyroki smierci wydawane sa czesto, jednak wsrod skazanych niewiele jest kobiet. A nawet jesli, to wszystkie sa chore, rozpustne lub niezrownowazone psychicznie... Szczerze mowiac w pewnym momencie sam sie przestraszylem, ze ma pani rozdwojenie jazni, rodzaj psychozy. Nasi psychiatrzy na wiele spraw patrza przez palce... Krotko mowiac, pani drugi zmodelowany swiat, pani Ireno, pani „mlodzieniec z biala twarza' niemal kosztowal pania zycie.

Zwalczyla w sobie chec ukrycia sie pod kocem. Jak w dziecinstwie. By uciec przed swym strachem.

Wszystkie jej emocje sa spoznione.

– Pani zas, Ireno, pod wzgledem wszelkich parametrow... Jedynie pani wiek nie jest w pelni satysfakcjonujacy. Gdyby miala pani dwadziescia lat... prosze sie nie obrazac. Byloby lepiej.

– Nie obrazam sie – odparla odruchowo.

Medyczna ekspertyza sadowa. Starala sie zapomniec o niej, jak o koszmarnym snie. Jednak teraz, coraz glebiej chowajac sie pod kocem, przypomniala sobie, ze wsrod specjalistow byl lekarz, ktorego maniakalnie interesowala jej plodnosc. Jakby nie wysylali jej na smierc, lecz w gleboki kosmos, gdzie miala zasiedlic swymi potomkami kilka planet.

– Odpowiedzialem na pani pytanie, Ireno?

– Tak...

– Chce pani jeszcze o cos zapytac?

– Ale przeciez jestem morderczynia – rzekla, wciskajac sie plecami w plaska poduszke. – A mordercy... jak pan sadzi; syn wampira i zabojczym, moze...

Semirol zmarszczyl brwi. Jego twarz, dotad dobroduszna, na chwile zrobila sie zmeczona i podenerwowana.

– Tak. Mialem nadzieje, ze pani o to nie zapyta. Najwyrazniej na prozno... To zreszta nie ma znaczenia. Przed podjeciem ostatecznej decyzji musimy porozmawiac i wszystko sobie wyjasnic. Prosze podac mi reke.

Zawahala sie i wyciagnela spod koca wychudzona, ciemna na bialym tle dlon. Semirol rzeczowo, jak lekarz, wyczul puls, a potem nagle mocno scisnal jej palce.

– Wiem, ze jest pani niewinna, Ireno.

Zamrugala.

– Wiem, ze jest pani niewinna. Nie wiedzialem tego od poczatku. Jednak bedac profesjonalista... a jestem wysokiej klasy profesjonalista, Ireno... Po przeprowadzeniu wlasnego, malego sledztwa, zebraniu informacji na pani temat i rozmowie z pania jestem gotow obciac sobie dowolna czesc ciala... ze to nie pani popelnila przestepstwa, za ktore zostala skazana.

Probowala wyrwac reke, nie puscil jej.

– Podle sie pani czuje. Sadzi pani, ze ja wystawilem. Ze od poczatku wypatrzylem sobie ofiare, przeciagnalem przez wszystkie te kregi piekla... Ale to niezupelnie tak. Nie jestem wszechmocny; poza murami tej farmy jestem jedynie adwokatem. I nawet ja nie bylbym w stanie udowodnic pani niewinnosci, biorac pod uwage pani fenomenalny upor. Gdzie pani byla przez te dziesiec miesiecy? Komu pani przyrzekla dochowac tej tajemnicy? Tak naprawde nie jest to dla mnie tak istotne. Choc niewatpliwie zainteresowaloby to sad. Nie... prosze nie odpowiadac. Teraz to nieistotne. Postanowilem nie ryzykowac... byc moze nie wie pani, ze nie mam prawa wykupu skazanych na kare smierci, jesli na procesie bylem ich adwokatem. Gdyby wowczas pania skazano, to niezaleznie od moich wysilkow, zostalaby pani stracona. A tak bedzie pani zyc.

W koncu udalo jej sie wyrwac. Usiadla na lozku i otulila sie w szlafrok.

– Klamie pan. Moglby mnie pan uratowac.

– Nie klamie. Choc moze moglbym...

– Ale pan nawet nie sprobowal... pan nawet nie pokazal po sobie, ze mi wierzy!

– Za to mowie to teraz: wierze pani, Ireno. Jest pani niewinna. Niech pani spojrzy...

Rozwinal w koncu zawiniatko, ktore lezalo na jego kolanach. A ona od razu poznala okladke i przestala sie sprzeciwiac. Szara, niepozorna obwoluta jej pierwszej autorskiej ksiazki.

– Ta rzecz okazala sie wazkim argumentem, pani Ireno... ktory mial korzystny wplyw na moja decyzje. I nawet pani rownolegle swiaty nie zdolaly go obalic. To zrozumiale – nerwy, szok. Jest pani bardzo wrazliwa osoba, bez wzgledu na pani pozorna powolnosc myslenia. To wlasnie ta ksiazka. Prosze ja przeczytac. Potem porozmawiamy.

* * *

Te noc spedzila oczywiscie bezsennie. Pod polkula cieplego abazuru migotal plomien sztucznej swiecy.

Zaczynala czytac i po dwoch linijkach za kazdym razem ze strachem zamykala ksiazke. Miala wrazenie, ze jest ona strasznie slaba. Byly to jej pierwsze utwory zebrane w jednym tomie; juz rok po wydaniu tej ksiazki zaczela sie jej wstydzic. Szczenieco nieporadne opowiadania. Mloda, niepozorna, prowincjonalna pisarka.

Glaskala okladke, jak glaszcze sie szpetne kociatko, ktore wzbudza litosc mimo odrazajacego wygladu.

Potem odniosla wrazenie, ze okladka jest troszke inna niz ta, ktora zapamietala. Nieco bardziej kolorowa, a stylizowany kwiat w jej prawym gornym rogu powinien byc niebieski, a nie zielony. I – jak zwykle, gdy zauwazala roznice pomiedzy modelem a prawdziwym swiatem – opanowal ja irracjonalny strach. Schowala ksiazke pod poduszka i zwalczyla w sobie chec wyciagniecia jej z powrotem.

Teraz lezala na plecach i jeszcze raz rozpamietywala rozmowe z Semirolem – minelo juz osiem godzin i mogla sobie pozwolic na luksus blyskawicznych replik.

Tak, podczas tej nocnej rozmowy reagowala natychmiast. Odpowiadala ostro, miala jasny umysl i monolog Semirola byl co chwile przerywany jej cietymi ripostami.

A potem – gory robily sie juz szare – uswiadomila sobie, ze zostala uznana za niewinna i bedzie zyc.

I zapadla w gleboki, spokojny sen, by z pierwszymi promieniami slonca zerwac sie od nowej mysli, prostej, oczywistej, nieznosnej...

Rozdzial 5

– Gdzie jest pan Semirol?

Administrator, ktory troskliwie wycieral kurz ze starego, miedzianego swiecznika, zerknal na nia ze zdziwieniem. Najwyrazniej nie podejrzewal, ze jego powolna podopieczna moze pojawic sie tak niespodziewanie.

– A pan Semirol wyjechal. I pewnie do jutra nie wroci. Kazal zapoznac pania z panem Nickiem. A ten sam juz wie, co z pania robic – usmiechnal sie administrator, obnazajac zolte od nikotyny zeby.

– Co? – wydusila z siebie Irena.

Jej szkolna nauczycielka nie znosila tego pytania. „Jesli jeszcze raz zapytasz «co?», Chmiel...'

– Kim jest pan Nick?!

To kolejny wampir, odezwal sie pesymistyczny, wewnetrzny glos. I podzielili sie toba...

– Pan Nick to ja. Odwrocila sie.

W drzwiach salonu stal mezczyzna. Nie byl to osilek w wymietym swetrze. Nowa persona przypominala raczej eleganckiego pensjonariusza prestizowego sanatorium. Starannie wyprasowane, czarne spodnie, snieznobiala, wypuszczona na wierzch koszula i romantyczny, jedwabny szal wokol szyi. Stylowy facet, uznalyby studentki Ireny.

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату