Jego cialo okazalo sie ciezkie jak ziemia. Jakby na Irene wtoczyl sie lubieznie, krecac gasienicami, srednich rozmiarow czolg.

– Aaa!

Wampir przygniotl swym ciezarem jej klatke piersiowa, pozbawiajac oddechu. Jej zebra zaraz pekna. Jej brzuch...

Krzyknela.

Koc walal sie na podlodze.

Irena czula sie jak mokry kokon, oblepiony warstwami koszuli nocnej. Jak klebek przerazenia i odrazy.

Okno ledwie odznaczalo sie szarym prostokatem switu.

– Nie...

Sen wciaz jeszcze tu byl. Cien snu.

* * *

– Ma pani ochote na spacer, Ireno?

Oderwala sie od podziwiania gor za oknem. Z niedowierzaniem spojrzala na Nicka.

– A co, spacery sa dozwolone?

– Sa wskazane... A z medycznego punktu widzenia wrecz konieczne. Spacery korzystnie wplywaja na zdrowy sen, a gdy na pania patrze, widze ze ma pani z nim coraz wieksze problemy.

Westchnela.

– Wzial sie pan za mnie na powaznie. Za moje zdrowie. Za zdrowie samicy przed zaplodnieniem.

Nick zrobil kwasna mine.

Irena zlapala sie na mysli, ze jej rozdraznienie jest nikle i w duzym stopniu udawane. Byc moze przywykla juz do tego wszystkiego, a moze jej lekarz prowadzacy posiadal jakis specyficzny urok – jednak jego towarzystwo nie bylo jej niemile. Nie baczac na ich specyficzne relacje. Nie baczac nawet na nieprzyjemnosci zwiazane z wczorajszymi badaniami.

– Jan przywiezie pani zimowa odziez, a na razie moge pozyczyc pani wlasna kurtke. Zrobie to z przyjemnoscia, Ireno.

Gory byly zasnute dymkiem mgly. W pierwszej chwili Irenie od swiezego powietrza zakrecilo sie w glowie; zdazyla jednak uchwycic sie podstawionej na czas reki swego towarzysza.

Tak. Garaze. Szopa. Ogrodzenie... Psow nie ma. Lekarz ma racje... trzeba chodzic na spacery, regenerowac sily, jeszcze jej sie przydadza. Ciekawe, czy wczorajsza opowiesc o pechowych uciekinierach przekazano jej przypadkiem? Czy tez Nick chcial ja przestraszyc; wybic z glowy podobne pomysly?

Usmiechnela sie posepnie. Nick po swojemu odczytal jej usmiech.

– Wspanialy krajobraz, prawda, Ireno? To piekny zakatek. Ugryzla sie w jezyk. Moglaby zazartowac, ze ten „wspanialy krajobraz' zostal po prostu sciagniety przez modelatora Andrzeja ze sciennego kalendarza. Cos podpowiedzialo jej jednak, ze podobne zarty sa teraz nie na miejscu.

– Bardzo bym chcial, Ireno, by miedzy nami bylo jak najmniej... nieporozumien. Napiec, domyslow, zla... Czy Jan jest cyniczny? Oczywiscie, ze tak. Czy ja jestem cyniczny? W pewnym sensie na pewno... Czy jest pani samica do zaplodnienia? Tak... i nie. Chodzi tu o malego czlowieka, ktory bez pani pomocy nigdy by nie przyszedl na swiat. I o drugiego czlowieka, mezczyzne, ktory chcial miec dziecko, lecz z wielu przyczyn... sama pani rozumie. Cala sytuacja wyglada dosc przerazajaco – prosze jednak pomyslec... w koncu jest to... misja humanitarna. Prosze sie nie smiac; zdaje sobie sprawe, ze wyrazam sie smiesznie i sentymentalnie. Ale czy nie mam racji, Ireno?

Na prozno starala sie zetrzec z twarzy zjadliwy usmiech.

– Probuje mnie pan przekonac?

– Ja? Nie... to znaczy tak. Probuje przekonac pania, ze ta sytuacja ma takze swoje dobre strony.

Zatrzymali sie przed zamknieta brama. Nick po chwili wahania wyciagnal z kieszeni klucze; Irena ze wszystkich sil probowala ukryc nerwowy dygot. A wiec wydostanie sie poza ogrodzenie jest tak proste...

Wyszli na droge. Przeszli sto metrow w kierunku przeleczy; Irena odwrocila sie, by objac wzrokiem cala farme.

W oddali, obok niskiego, dlugiego budynku, w ktorym Irena rozpoznala chlew, przeszla kobieca postac w jasnopurpurowym swetrze. Glucho trzasnely drzwi.

Nad kotlownia – w kazdym razie Irena uznala, ze jest to kotlownia – unosila sie biala smuzka dymu. Nad dachem domu wznosil sie kurek z blaszanym smiglem; wielka antena spogladala w niebo szarym okiem. Oficyna. Budynki gospodarcze. A dalej gesta sciana lasu.

Przypomniala sobie wlasne, ciche podworze. Swoj prawdziwy dom, a nie tamten, sponiewierany przez nieznanego intruza... Bez spalonych lachmanow w kominku. Z powaznym Sensejem, ktory co godzine patrolowal caly teren.

Przeciez Sensej nikogo do siebie nie dopusci – pomyslala, blednac. I umrze z glodu na progu powierzonego jego opiece domu... Tam, w realnym swiecie. Tam...

Minal juz ponad miesiac. Prawie piecdziesiat dni.

Tam, w wielkim swiecie, przeszlo ich tylko piec. I Sensej wciaz na nia czeka. I Peter... czyzby naprawde nie mial w zanadrzu jakiegos planu awaryjnego?!

Gdyby tak wynurzyc sie teraz w prawdziwym swiecie. Ferie potrwaja jeszcze dziesiec dni... A potem pojawic sie na radzie wydzialu, objac Pacyfikatorke, pocalowac ja w wypudrowany nos, wyplakac sie na jej przesyconych zapachem perfum piersiach.

Zerwal sie wiatr, sprawiajac, ze szczelniej otulila sie za obszerna dla niej, meska kurtka. Oczy zaczely jej lzawic – pewnie od wiatru.

Nick tez wciagnal glowe w ramiona – wyszedl bez czapki, a jego cieniutki, elegancki szal raczej nie chronil przed wiatrem.

– Wiem, o czym pani mysli, Ireno. Planuje pani ucieczke. Niech pani zaufa staremu mieszkancowi... Lepiej nawet nie probowac.

– Czyzby?

Wbrew woli w jej glosie zabrzmiala nieskrywana pogarda.

– Tak... Mysli pani pewnie: zdrowy mezczyzna, a tak latwo pogodzil sie z dozywotnim zamknieciem... podobnie jak pozostali. Jak Sit, ktory – teoretycznie – moglby udusic Jana jedna reka. Jak Trosz, ktory... hm. Trosz jest z nas najbardziej nerwowy. Dlatego na razie nie bede was ze soba poznawac.

– Sama niezbyt sie do tego pale.

– Ma pani po same uszy jednego gaduly? Mnie?

Irena zerknela na swego rozmowce. Nick sie usmiechal.

Zza odleglego zakretu wyjechal samochod. Irena drgnela; terenowka zniknela z pola widzenia i pojawila sie ponownie. Z daleka droga wygladala na tak niebezpieczna, ze bylo niejasne, dlaczego ten zuczek na kolach jeszcze nie wypadl z zakretu i nie leci w przepasc.

– A oto i Jan – rzekl Nick i Irena nie potrafila okreslic uczucia, z ktorym zostaly powiedziane te slowa.

Semirol wysiadl z samochodu – Irena od razu zauwazyla, ze jest wesoly mimo zmeczonej, szarej twarzy z podkrazonymi oczami.

– Wyszliscie na spacer? Swietnie. Wspaniale. Ciesze sie, ze znalezliscie wspolny jezyk.

– Jak? – zapytal Nick zamiast powitania. Semirol wzruszyl ramionami.

– Przesuneli rozprawe... Jednak na prozno. Sprawa jest juz praktycznie wygrana, choc na poczatku mialem watpliwosci... Wyglada pani na zmeczona, Ireno.

– Pan rowniez – odparla po chwili milczenia.

– Ja pracowalem od rana do switu i dokonalem rzeczy niemal niemozliwej... I zabralem sie jeszcze za dwie sprawy. Oraz oskarzylem pewnego zbyt smialego dziennikarza o znieslawienie. A pani? Zle pani sypia?

– Irena takze pracuje – rzekl cicho Nick za jej plecami.

– Ma sporo do przemyslenia... Probuje przekonac ja o humanitaryzmie jej misji... I mam nadzieje, ze moje slowa... odniosa spodziewany skutek.

Semirol przenikliwie spojrzal Irenie w oczy i od tego wzroku Irena poczula sie nieswojo. Opuscila glowe.

– Irena zastanawiala sie – kontynuowal rownie cicho Nick – czy nie zabijesz jej po fakcie.

Irena odwrocila sie gwaltownie. Nick usmiechnal sie rozbrajajaco.

– Takie wlasnie mamy z Janem relacje. Ufamy sobie. Chcialem jeszcze raz rozwiac pani watpliwosci... nie bylem chyba nietaktowny?

– Dotrzymam slowa – potwierdzil Semirol spokojnie. – Slowa, ktore dalem Irenie... a ona dotrzyma swego. Prawda?

Irena probowala sobie przypomniec, czy obiecywala cos adwokatowi wampirowi – i nie byla w stanie.

* * *

– Pewna energiczna wdowa postanowila uszczknac sadownie spory kasek od firmy, w ktorej pracowal jej niezyjacy maz... Bardzo rzadko biore sie za cos bez zaliczki, ale po pierwsze, sprawa byla bardzo perspektywiczna... A po drugie, szkoda kobiety. Dzieci, dlugi i cala reszta... Dlaczego pani niczego nie je, Ireno?

Irena poslusznie wlozyla do ust plasterek szynki.

– Z takim wyrazem twarzy ludzie zwykle jedza tekture – oznajmil Nick. – Mam straszne podejrzenie, ze u naszej Ireny zanikly receptory smakowe... Prosze pokazac panu doktorowi jezyk!

– Nie jestem wasza Irena – odparla, z trudem przelykajac na wpol przezute mieso. – Prosze mnie zostawic w spokoju.

– Ktos inny by sie obrazil – wymamrotal Nick z markotnym wyrazem twarzy. – A ja nawet przeprosze... Prosze mi wybaczyc. Pozwolilem sobie na zbytnia poufalosc.

Irena wpatrywala sie w talerz.

Wciaz oczekiwala, ze kiedy Semirol sie nasyci, obrzuci ja taksujacym spojrzeniem i powie, wycierajac usta w serwetke: „No coz... Niech pani wstanie, Ireno. Idziemy'.

Andrzej... Andrzej. Przezylby egzekucje Ireny. A zdrade? Czy raczej gwalt? Bo przeciez inaczej niz gwaltem nie mozna tego nazwac. Jesli Andrzej istnieje wewnatrz tego modelu – chocby w postaci bezcielesnego cienia... Czy moze do tego dopuscic?!

Dziwaczne mysli oblakanej kobiety. Opuscila powieki, jakby chciala ukryc sie przed obserwujacymi ja mezczyznami. Nie powinni sie nawet domyslac, jak daleko zaszlo jej szalenstwo.

Semirol otarl usta serwetka. Zaczesal palcami wlosy – teraz nie wydawaly sie juz tak twarde i lsniace i nie sterczaly, lecz opadaly na glowe. Zmarszczyl sie, jakby bolalo go w skroniach; spotkal sie wzrokiem z Nickiem i Irena dostrzegla, jak pod tym spojrzeniem gadatliwy pan doktor szybko i nerwowo zamrugal. I opuscil glowe.

– Ireno – Semirol odwrocil sie w jej strone. – W pokoju sa... prezenty dla pani. Bede rad, jesli sie pani spodobaja... Do jutra. A ty, Nicku...

Lekarz usmiechnal sie ze znuzeniem. Wstal od stolu, poprawiajac swoj romantyczny, jedwabny szalik.

– Nicku – powtorzyl Semirol w zadumie. – Lepiej zostan... Zabawiaj Irene.

Nick znowu zamrugal. Dosc nerwowo.

– A ma to jakikolwiek sens? To chyba przesada...

– Przekonamy sie – Semirol stal juz w drzwiach. – Spokojnej nocy, Ireno.

I zniknal. Bezszelestnie zanurkowal w polmroku.

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату