– Nick to ja. A pan Semirol, ktory musial wyjechac w pilnych sprawach, rzeczywiscie poprosil mnie, bym... dotrzymal pani towarzystwa podczas jego nieobecnosci. Tym bardziej ze bedziemy miec teraz ze soba wiele... hmm, wspolnego.
– Mieszka tu pan? – po chwili milczenia zapytala Irena.
– Tutaj – mezczyzna wykonal nieokreslony gest. – Na farmie.
– Czym sie pan zajmuje?
– Z zawodu jestem lekarzem... Ale dlaczego stoimy posrodku pokoju? Chodzmy do mnie; zapyta pani, o co chce, a ja chetnie zaspokoje pani ciekawosc.
Irenie przypomnialo sie pytanie, ktore przerwalo jej i bez tego krotki sen. Westchnela przerywanie.
– Chodzmy.
Nick szarmancko podal jej ramie.
Mineli zamkniete drzwi gabinetu Semirola. Przeszli korytarzem dalej. Przy nastepnych Nick wyjal z kieszeni pek kluczy, z czego Irena wywnioskowala, ze jest on tutaj znacznie bardziej uprzywilejowany niz administrator.
– To biblioteka.
Irena i bez tego wiedziala, jak sie nazywa pokoj, w ktorym trzyma sie ksiazki. W okraglym akwarium machaly ogonkami rybki – Irene zaskoczyla ich wielkosc i jaskrawe ubarwienie.
Jeszcze bardziej wstrzasnal nia fakt, ze biblioteka pachniala przychodnia. Szpitalem. Choc zapach byl ledwie wyczuwalny.
– Poczula to pani? W poblizu znajduje sie moj gabinet, a gdy jest sie jedynym lekarzem w promieniu wielu kilometrow, do tego w gorach... Trzeba brac pod uwage wszelkie mozliwe niespodzianki. Kiedys operowalem tu wyrostek, nie mowiac juz o...
– Panie Nicku...
– Wystarczy Nick, zgoda? A ja bede zwracal sie do pani po prostu: Ireno.
– Mmm... Nicku. – Tak?
Zamilkla. Rybki w akwarium plywaly niezmordowanie, niekiedy ocierajac sie o siebie bokami; pelna harmonia, pomyslala Irena posepnie. Nikt nikogo nie goni, nie odpedza od karmnika.
Jej rozmowca cierpliwie czekal. Irena nie wiedziala, jak i o czym mozna rozmawiac z tym dziwnym jegomosciem, ktory pojawil sie tak niespodziewanie.
– Pan tu... pracuje, Nick? Jako lekarz? Dla pana Semirola?
Usmiechnal sie osobliwie. Dziwnie, choc jednoczesnie czarujaco. Przytaknal.
Mial kragla twarz o wystajacych kosciach policzkowych i szeroko rozstawione oczy. I w przeciwienstwie do Semirola jego skora nie wygladala na zdrowa. Mial ogorzala od wiatru, z kilkoma zmarszczkami, smagla cere.
– Pan Semirol ma tu cale gospodarstwo – rzekla z zaduma.
– Tak... Jego posiadlosc jest znacznie wieksza, niz pani sadzi. I o wiele bardziej roznorodna.
Irena milczala przez chwile. I na wszelki wypadek zapytala, odruchowo przykladajac dlon do tetnicy szyjnej.
– Nie jest pan przypadkiem wampirem?
Jej rozmowca parsknal, jakby uslyszal dobry kawal.
– Nie... niestety. Nie jestem tez naukowcem, ktory bada tych... uzaleznionych od hemoglobiny. Zreszta pan Semirol za nic w swiecie nie pozwolilby sie zbadac.
– Jest pan jego... pomocnikiem?
Natychmiast zaczela zalowac tego pytania, gdyz zyczliwa twarz Nicka wydluzyla sie i sposepniala.
– Mmm... Nie. On obywa sie bez pomocy medycznej. Wampiry, przepraszam za wdawanie sie w detale, posiadaja naturalna bron, w rodzaju skalpela... – dla podkreslenia swych slow Nick wskazal palcem na usta. – Tyle ze ostrzejsza. Oraz sline o antyseptycznym, przeciwbolowym dzialaniu... Interesuje to pania?
– Bardzo – odparla Irena i wstrzasnal nia dreszcz. – Prosze mi wybaczyc glupia podejrzliwosc. Nie jest pan pomocnikiem Semirola. Jest pan jego osobistym lekarzem.
– Gdybysmy wszyscy mieli takie zdrowie – rzekl Nick ze smutkiem. – Jedyna medyczna usluga, jaka moge okazac panu Semirolowi, jest masaz... No, z wyjatkiem leczenia urazow oczywiscie. Regeneruje sie jak wampir, lecz ktos przeciez musial mu zlozyc kosci, gdy w zeszlym roku zlamal reke na trasie narciarskiej... Duzo pani stracila, nie widzac tego zjazdu, Ireno. Normalny czlowiek w mgnieniu oka roztrzaskalby sie o skaly.
„Normalny czlowiek'.
Irenie przypomniala sie wczorajsza rozmowa. – po raz kolejny – ta zla mysl, ktora przyszla jej do glowy nad ranem.
– Cos pania trapi? – Nick starannie poprawil swoj romantyczny szal.
– „Normalny czlowiek' – wymamrotala Irena z gorycza.
– Dla pana jest to rzeczywiscie normalne, Nick. Skoro rozmawia pan ze mna, chociaz zostalam skazana za potrojne morderstwo... Przeciez wie pan o mnie wszystko. Wydaje mi sie rowniez, ze moja niewinnosc nie wzbudza panskich watpliwosci. A takze fakt, dla ktorego zostalam tu przywieziona... A takze, ilu skazancow przebywalo tu przede mna. Wie pan o tym wszystkim. I gawedzi pan ze mna jak przy filizance kawy?!
– A wlasnie, napilbym sie kawy – mruknal Nick w skupieniu.
– Prosze sie nie obrazac... To prawda, jestem troche gadatliwy... A pani jest raczej milczaca... Stanowimy dobrana pare. Tak, wiem o pani wszystko. Prosze sobie wyobrazic, ze kiedys czytalem nawet pani nowele i przyznam, ze mi sie podobaly... Wiem, czemu Jan pani nie zabil. Wiem, do czego jest mu pani potrzebna. Przeciez bylem jego konsultantem, gdy zdobyl wyniki medycznej ekspertyzy sadowej! I jako pierwszy zaakceptowalem jego wybor; niezaleznie od pani wieku... A pani ma ochote na kawe, Ireno? Polece Sitowi przygotowac dwie filizanki, mocnej, z czekolada.
Irena kiwnela w milczeniu. Nick rzeczywiscie wyskoczyl z pokoju, wydal rozporzadzenia i wrocil; Irena wciaz probowala sobie przypomniec, kto po raz ostatni czestowal ja kawa? Czy takze w jakichs dziwnych okolicznosciach? I czy nie byl to przypadkiem przeklety Peter?
– A wiec macie tu cala procedure – rzekla Irena, gdy wrocil Nick. – Doboru... i dalszego wykorzystania... skazanych na smierc potencjalnych matek?
– Nic podobnego – odparl Nick z oburzeniem. – Pani jest pierwsza... i mam nadzieje ostatnia pretendentka do tej nielatwej roli. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by zminimalizowac ryzyko. By nie bylo zadnych komplikacji ani niespodzianek. Kopia pani ekspertyzy medycznej lezy u mnie w szufladzie. Sam jestem zreszta najwyzszej klasy specjalista.
Irenie przypomnialy sie slowa Semirola – ujal to niemal tak samo. Slowo w slowo. Jakby sie zmowili. Tyle ze jeden byl adwokatem, a drugi, najwyrazniej, ginekologiem i poloznikiem.
– Nad czym sie pani zamyslila, Ireno?
Przygladala sie rybkom. Dopiero teraz zorientowala sie, ze nie sa prawdziwe. Byly to plastykowe zabawki z magnesami w srodku – magnetyczne rybki, ktore dokladnie imitowaly ruchy zywych.
Nabrala powietrza w pluca.
– A co przeszkodzi pana, hm, szefowi – to slowo zabrzmialo w jej ustach dosc sarkastycznie – w wykonaniu wyroku
Wyrzucila z siebie dreczaca ja mysl i poczula ulge.
Nick przestal sie usmiechac. Milczal przez chwile. W zadumie wlozyl dlon do akwarium, pobawil sie rybkami, wyciagnal reke z wody i strzasnal na podloge kilka kropel.
– Sa sprawy, na temat ktorych Jan nie klamie. Mamy taka stara, niepisana umowe... ja nie oklamuje jego, a on nie oklamuje mnie. Gdyby... mial zamiar... przypuscmy... zreszta sama pani widzi, ze nie krzycze: „jakie to cyniczne' ani „jak pani mogla tak pomyslec'. Jan moglby tak uczynic... powiedzmy... w przypadku innej kobiety. Lecz jesliby planowal tak zrobic... czy chociazby sie nad tym zastanawial... Wiedzialbym o tym. Nauczylem sie go rozumiec. I on mi ufa.
Nick zamilkl. Westchnal gleboko.
– Jesli obiecal, ze pania wypusci, to na pewno tak zrobi. Uczyni wszystko, by mogla pani spokojnie zyc dalej na wolnosci. Tak jak obiecal... On nie klamie.
– A pan nie klamie?
Ktos zapukal do drzwi. Wszedl osilek Sit i bez slowa postawil na stoliku tace ze wszystkimi akcesoriami do kawy. Po czym oddalil sie, takze w milczeniu.
Irena rozkoszowala sie aromatem kawy. Bezglosnie westchnela z zachwytu, powachala jeszcze raz i skosztowala.
– Ja takze nie klamie – odparl Nick nie wiedziec czemu ze smutkiem. – Nie oklamywalem... nawet skazanych pacjentow.
Irena milczala, dopoki nie wypila kawy do konca. Ostroznie odlozyla filizanke; w smoliscie czarnym dzbanku odbijaly sie migotliwe cienie magnetycznych rybek.
Watpliwosci nie zniknely. Staly sie jednak mniej uciazliwe, wyblakly, i Irena wiedziala, ze najprawdopodobniej wkrotce zupelnie sie od nich uwolni.
Zlizala z warg okruchy kawowych fusow.
– Dziekuje... to znaczy za kawe. No i w ogole...
– Nie ma za co. – Nick dokladnie wytarl dlonie w serwetke. – A wiec tak... Kwestie teoretyczne w zasadzie juz wyjasnilismy. Teraz przechodzimy do praktycznych. Od dzisiaj obejmuje funkcje pani lekarza prowadzacego. Chodzmy.
Do biblioteki przylegal malenki korytarz z rzedem miekkich krzesel wzdluz sciany. Tu Nick znow zabrzeczal swymi kluczami; Irena pociagnela nosem. Zapach szpitala nie zelzal; nie stal sie jednak bardziej intensywny.
– A oto i moje krolestwo, koszmar mlodziencow i dziewic!
Irena stanela w progu. „Krolestwo' bylo przestronne, sterylnie czyste i zaopatrzone we wszystkie konieczne sprzety. Na wszelkie mozliwe przypadki.
– Czy to oparzenie?
– Nie, to znamie od urodzenia.
Nie mogla powstrzymac nerwowego dygotu – jak zawsze, gdy przychodzilo jej wpuszczac do swego ciala beznamietne lekarskie instrumenty.
– Prosze sie nie napinac. Przeciez to pani nie boli.
– Wlasnie ze boli.
– Niech sie pani rozluzni, Ireno.
Wpatrywala sie w sufit. W biala, okragla lampe. Jedna z wielu.
– I kto tak pania wystraszyl?
Przez chwile zastanawiala sie, czy odpowiadac na to pytanie.