– Jest zdrowy? – zapytala Irena po chwili milczenia.

– Zdrowszy od nas wszystkich – odparl Nick posepnie. – I jeszcze dlugo nie bedzie potrzebowal pomocy medycznej.

– Sit! – donioslo sie ze schodow. – Chodz tutaj, jestes mi potrzebny.

Nick z jakiegos powodu sie nastroszyl, niczym chory wrobel.

Irena patrzyla na modernistyczny obraz w ramie. Na kobiete z sinoblada twarza. Na ksiezyc za jej plecami.

– Bohomazy – rzekl Nick ze znuzeniem. – Wie pani co, Ireno; niech pani idzie do pokoju. Cieszyc sie z prezentow.

* * *

Na stercie firmowych opakowan lezal, pochylajac kwiatowe glowki, maly, niedbaly bukiecik. Lezal troche podwiedly, a troche wygnieciony i calym swym wygladem mowil: jak ci sie nie podobam, to nie bierz. Nie narzucam sie. Mozesz wyrzucic mnie do smieci, bedzie mi przykro, ale to przezyje.

Irena drgnela.

Przy jej domu, w kacie przed ogrodzeniem, dokladnie tam, skad najczesciej trzeba bylo przeganiac kury sasiadow... same rosly liliowe chwasty. Rok po roku. Nikt ich nie pielegnowal; w tym okrutnym swiecie mogly liczyc tylko na siebie – wiec w siebie wierzyly i kazdej wiosny zakladaly male, pstre panstwo, ktore funkcjonowalo pokolenie za pokoleniem, az do pierwszego sniegu.

Z niedowierzaniem wyciagnela reke i podniosla przywiedly bukiecik.

To one, albo niemal identyczne. Najwyrazniej podobnego zielska wszedzie jest pelno... W miescie jeszcze jesien, nie ma sniegu, i w kazdym ogrodku jest pelno liliowych chwastow.

Wyobrazila sobie adwokata, jak kompletuje bukiet z obficie nawiezionego przez psy klombu. Jak sie krzywi, podciaga spodnie i rozglada z lekiem, czy nie widzi go policjant.

Potem zamknela oczy i zobaczyla inny wyrazny obrazek – pod opieczetowana brame jej domu podjezdza samochod. Wymuskany Semirol rozglada sie, wola wszedobylskiego, malego Walka... Chlopiec zrzuca ciepla kurtke i z wprawa przeskakuje przez plot. By po pieciu minutach wrocic, niosac w brudnym kawalku plastyku kilka liliowych kwiatkow wymieszanych ze zrudziala trawa, ziemia i opadlymi liscmi.

Podniosla bukiet do nosa.

Teraz na jej podworku pachnie wlasnie tak. Ziemia i jesienia.

Natomiast tam, w realnym swiecie, pachnie wiosna. I nie minal jeszcze tydzien od czasu, gdy Irena jadla pieczone mieso w towarzystwie Petera i jego wygadanej wspolpracowniczki.

– Mam rozdwojenie jazni – rzekla na glos. I natychmiast zakryla usta dlonia.

* * *

Obudzila sie o swicie. Zapalila lampke – dziennego swiatla bylo jeszcze malo – obrzucila obojetnym wzrokiem sterte prezentow, walajacych sie na krzesle i wokol niego, i wyciagnela spod poduszki swa pierwsza ksiazke.

Dzis snilo jej sie, ze siedzi przed komputerem. I niespiesznie zapisuje, stukajac w klawisze, swa dziwaczna historie.

I nie zerwala sie, jak zwykle, oblana zimnym potem. Obudzila sie spokojna, lekko zobojetniala i czesciowo pogodzona z wlasnym losem. Liliowe kwiaty w szklance pachnialy jesienia – wczoraj nie zdecydowala sie, by zamorzyc je na smierc i mimo wszystko wstawila do wody.

Otwarla ksiazke i zaczela ja powoli i metodycznie czytac.

...Poczatkowo wydawalo jej sie, ze po prostu nie pamieta wlasnego tekstu. Dzialo sie to wszystko zbyt dawno temu... Swiadkiem jej pierwszych publikacji byl jeszcze Andrzej, a w dniu ukazania sie jej debiutanckiej ksiazki na jakis czas zapomnieli o niesnaskach i poszli razem do jakiejs restauracji. I Andrzej...

Nie. To nie to.

Irena czytala; byl to bez watpienia jej tekst. Przychodzil jej do glowy w najbardziej nieodpowiednich momentach – na przyklad za kierownica albo podczas wykladu; i pamietala, ze nigdy nie udalo jej sie odtworzyc go bez strat. Ciagle cos jej w tym przeszkadzalo.

Irena czytala i wlosy stawaly jej deba.

Jej pierwsze opowiadania... jej prawdziwe pierwsze opowiadania nie dorastaly temu tekstowi do piet; byl zywy, dynamiczny, wielopoziomowy i znacznie bardziej prawdziwy niz wszystkie jej proby, zarowno szkolne, jak i te pozniejsze.

Oto krociutkie opowiadanko o spotkaniu parki zakochanych. Irena pamietala, jak ciezko jej ono szlo, z jakim trudem tworzyla dialog, ktory rowniez na papierze pozostal sztuczny – nieskonczona paplanina dwoch papierowych postaci, ktore z woli autorki siedzialy na parkowej lawce.

Irena pamietala te paplanine. I teraz, z drzeniem, raz za razem czytala wciaz to samo opowiadanie, w ktorym dialogow nie bylo prawie wcale. Byla tylko ta lawka. Stary pien z przybitym do niego oparciem. Lezace drzewo pokryte wzorem zeszlorocznych lisci, przypominajacych odciski palcow, z zawilymi drozkami kornikow, z jakims jasnym, wcisnietym w szczeline przedmiotem; zamiast oczekiwanych slow o milosci pojawilo sie odczucie, wyraziste, jak ten gadzet. Mlode, stworzone przez Irene postacie milczaly – i ona, niemal z przerazeniem, poznala w nich swych znajomych z roku, zakochana parke, ktora kiedys natchnela ja do napisania tego opowiadania, by potem zagubic sie w banalnych zdaniach.

A teraz ich sobie przypomniala. I zobaczyla – w milczeniu siedzacych na lawce z pnia i patrzacych w rozne strony.

Rozplakala sie. Potem przestala, gwaltownie otarla lzy i przygryzla warge.

– To tylko majaki... To modeli.

Najwyrazniej Andrzej mial wysokie mniemanie o jej talencie literackim.

A moze to wszystko jest jedynie efektem ubocznym? Co ona moze wiedziec o prawach rzadzacych modelowaniem... ktore wyciagnely z glebin niebytu adwokata wampira, Jana Semirola?!

A wiec to mial na mysli wampir, mowiac o wazkim argumencie. Tak, ta niepozorna ksiazeczka rzeczywiscie jest argumentem, ktorym nawet ja, Irene, mozna przekonac do wszystkiego.

Liliowe kwiaty, ktore odzyly przez noc, wypelnily pokoj zapachem trawy.

* * *

Zdziwilo ja, ze fotel, w ktorym zwykle nudzil sie osilek Sit, tego ranka okazal sie pusty. Stolik w salonie, na ktorym zwykle czekalo na Irene sniadanie, takze byl pusty; dopiero zauwazajac to, Irena uswiadomila sobie, ze jest glodna jak wilk.

Dom sprawial wrazenie opuszczonego. Irena powoli zeszla do drzwi wejsciowych. Nacisnela klamke – zamkniete, a klucze pewnie ma Nick. Lecz musza byc tez inne drzwi...

– Dzien dobry, Ireno.

Udalo jej sie ukryc zmieszanie. Semirol stal na schodach, pietro wyzej.

– Sniadanie zjemy dzis w moim gabinecie. Zapraszam.

W milczeniu przeszli znanym juz Irenie korytarzem – zapewne nigdy juz nie zapomni, jak Semirol prowadzil ja, jak sadzila, na pewna smierc.

– Podobaly sie pani prezenty?

Dzieki staraniom Semirola ubrala sie dzis wylacznie w nowe rzeczy. I stwierdzenie, ze nie docenila jego gustu, mijaloby sie z prawda. Ze po umalowaniu sie i obejrzeniu w lustrze nie odczula chwilowej, silnej satysfakcji.

– Wszystko pasuje? Podoba sie? Ubranie? Kosmetyki? Bielizna?

– Tak – nerwowo obciagnela swoj nowy, jasny kostium.

– Dziekuje. Chcialam wlasnie zapytac...

Chciala zapytac, z jakiego klombu Semirol zerwal niepozorne, jesienne kwiatki o liliowej barwie. Jednak w ostatniej chwili ugryzla sie w jezyk. Zdazyla juz pofantazjowac na temat wizyty Semirola w jej opuszczonym, opieczetowanym domu – i teraz byloby jej przykro uslyszec, ze bukiecik zostal kupiony od jakiejs starej kwiaciarki.

– O co chciala pani zapytac, Ireno?

Probowala wymyslic jakies neutralne pytanie, lecz miala pustke w glowie.

– O co chciala pani zapytac?

– Gdzie podziewa sie Sit? – palnela pierwsze, co przyszlo jej do glowy.

– Odpoczywa – odparl Semirol po chwili milczenia. – Ma dzisiaj wolne.

W gabinecie Semirola bylo jasno. Okna wychodzily na wschod i przejrzyste firanki nie byly w stanie zatrzymac mocnych promieni slonca.

A niektorzy wciaz utrzymuja, ze wampiry boja sie slonca, pomyslala gderliwie Irena. Ilez ja widzialam filmow, w ktorych wampir zdychal na koncu od slonecznych promieni. I od osinowych kolkow. I od srebrnych kul. I od czego one jeszcze nie zdychaly, pozostawiajac po sobie latorosle, ktore mialy sie rozmnozyc w nastepnym odcinku.

– Razi pania slonce, Ireno? Zaciagnac kotary?

– Nie przeszkadza mi slonce – odparla, pocierajac zalzawione oczy. – Jestem po prostu niewyspana.

– Znowu?

Irena sie odwrocila. I zobaczyla Nicka, ktory melancholijnie kroil chleb na oswobodzonym od papierow rogu biurka.

– Znowu, Ireno? – powtorzyl z troska. – Klopoty ze snem? Bedziemy pic wieczorem mleko z miodem? Ziola, kapiele, swieze powietrze?

– Pokrecilo go? – rzucil Semirol, choc zmieszaly go nie ziola i kapiele. – Uprzatnij okruszki, odejdz od biurka i nie zblizaj sie do papierow! Dobrze, ze chociaz masla nie zawinales w jakies dokumenty.

– Dzis robie za kelnera – Nick jak gdyby nigdy nic usmiechnal sie do Ireny. – Zechce pani przejac obowiazki gospodyni. Wszystko jest gotowe, wszystko stoi na stoliku; goraca kawa, domowej roboty smietanka, kielbasa bez konserwantow... Rewelacyjnie dzis pani wyglada, Ireno; po prostu olsniewajaco.

Usmiechnela sie ze zmieszaniem. Ciekawe, czy Nick rozumie, ze oprocz przyzwoitego ubrania i makijazu jej nastroj poprawila takze przeczytana w nocy ksiazka.

– Ciesze sie, ze sie pani usmiecha – Semirol usiadl za prowizorycznie zastawionym stolikiem i zalozyl noge na noge. – Mysle, ze powoli poradzimy sobie z pani bezsennoscia, nerwicami i cala reszta. Chce, by byla pani absolutnie szczesliwa. Jesli bedzie to wymagalo wypozyczenia slonia z cyrku; coz, zajmiemy sie tym z Nickiem. Prawda, doktorze?

Nick przytaknal z aprobata; Irena spogladala na nich na zmiane. Skazany na kare smierci ginekolog kroil chleb z naturalna elegancja; biala koszule zmienil na jasnobezowa, na spodniach jak zwykle nie bylo ani jednej zmarszczki, a jedwabny szalik upodabnial go do aktora z operetki.

Rozparty w fotelu Semirol przygladal sie Irenie. Gdy spotkala sie z nim wzrokiem, natychmiast odwrocila glowe – wstrzasnieta przemiana, jakiej ulegl od poprzedniego dnia. W jasnym sloncu zalewajacym gabinet Semirol wrecz tryskal zdrowiem. Gdzies zniknely worki pod oczami – skore mial gladka jak dziecko, wlosy lsniace jak na plakacie reklamowym oraz jasne, ironiczne i zadowolone z zycia oczy.

– Jeszcze bedziemy sie smiac z pani tragicznych doswiadczen... Co by pania rozerwalo? Chce pani telewizor? Moze basen? Silownie?

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату