– Jest zdrowy? – zapytala Irena po chwili milczenia.
– Zdrowszy od nas wszystkich – odparl Nick posepnie. – I jeszcze dlugo nie bedzie potrzebowal pomocy medycznej.
– Sit! – donioslo sie ze schodow. – Chodz tutaj, jestes mi potrzebny.
Nick z jakiegos powodu sie nastroszyl, niczym chory wrobel.
Irena patrzyla na modernistyczny obraz w ramie. Na kobiete z sinoblada twarza. Na ksiezyc za jej plecami.
– Bohomazy – rzekl Nick ze znuzeniem. – Wie pani co, Ireno; niech pani idzie do pokoju. Cieszyc sie z prezentow.
Na stercie firmowych opakowan lezal, pochylajac kwiatowe glowki, maly, niedbaly bukiecik. Lezal troche podwiedly, a troche wygnieciony i calym swym wygladem mowil: jak ci sie nie podobam, to nie bierz. Nie narzucam sie. Mozesz wyrzucic mnie do smieci, bedzie mi przykro, ale to przezyje.
Irena drgnela.
Przy jej domu, w kacie przed ogrodzeniem, dokladnie tam, skad najczesciej trzeba bylo przeganiac kury sasiadow... same rosly liliowe chwasty. Rok po roku. Nikt ich nie pielegnowal; w tym okrutnym swiecie mogly liczyc tylko na siebie – wiec w siebie wierzyly i kazdej wiosny zakladaly male, pstre panstwo, ktore funkcjonowalo pokolenie za pokoleniem, az do pierwszego sniegu.
Z niedowierzaniem wyciagnela reke i podniosla przywiedly bukiecik.
To one, albo niemal identyczne. Najwyrazniej podobnego zielska wszedzie jest pelno... W miescie jeszcze jesien, nie ma sniegu, i w kazdym ogrodku jest pelno liliowych chwastow.
Wyobrazila sobie adwokata, jak kompletuje bukiet z obficie nawiezionego przez psy klombu. Jak sie krzywi, podciaga spodnie i rozglada z lekiem, czy nie widzi go policjant.
Potem zamknela oczy i zobaczyla inny wyrazny obrazek – pod opieczetowana brame jej domu podjezdza samochod. Wymuskany Semirol rozglada sie, wola wszedobylskiego, malego Walka... Chlopiec zrzuca ciepla kurtke i z wprawa przeskakuje przez plot. By po pieciu minutach wrocic, niosac w brudnym kawalku plastyku kilka liliowych kwiatkow wymieszanych ze zrudziala trawa, ziemia i opadlymi liscmi.
Podniosla bukiet do nosa.
Teraz na jej podworku pachnie wlasnie tak. Ziemia i jesienia.
Natomiast
– Mam rozdwojenie jazni – rzekla na glos. I natychmiast zakryla usta dlonia.
Obudzila sie o swicie. Zapalila lampke – dziennego swiatla bylo jeszcze malo – obrzucila obojetnym wzrokiem sterte prezentow, walajacych sie na krzesle i wokol niego, i wyciagnela spod poduszki swa pierwsza ksiazke.
Dzis snilo jej sie, ze siedzi przed komputerem. I niespiesznie zapisuje, stukajac w klawisze, swa dziwaczna historie.
I nie zerwala sie, jak zwykle, oblana zimnym potem. Obudzila sie spokojna, lekko zobojetniala i czesciowo pogodzona z wlasnym losem. Liliowe kwiaty w szklance pachnialy jesienia – wczoraj nie zdecydowala sie, by zamorzyc je na smierc i mimo wszystko wstawila do wody.
Otwarla ksiazke i zaczela ja powoli i metodycznie czytac.
...Poczatkowo wydawalo jej sie, ze po prostu nie pamieta wlasnego tekstu. Dzialo sie to wszystko zbyt dawno temu... Swiadkiem jej pierwszych publikacji byl jeszcze Andrzej, a w dniu ukazania sie jej debiutanckiej ksiazki na jakis czas zapomnieli o niesnaskach i poszli razem do jakiejs restauracji. I Andrzej...
Nie. To nie to.
Irena czytala; byl to bez watpienia jej tekst. Przychodzil jej do glowy w najbardziej nieodpowiednich momentach – na przyklad za kierownica albo podczas wykladu; i pamietala, ze nigdy nie udalo jej sie odtworzyc go bez strat. Ciagle cos jej w tym przeszkadzalo.
Irena czytala i wlosy stawaly jej deba.
Jej pierwsze opowiadania... jej
Oto krociutkie opowiadanko o spotkaniu parki zakochanych. Irena pamietala, jak ciezko jej ono szlo, z jakim trudem tworzyla dialog, ktory rowniez na papierze pozostal sztuczny – nieskonczona paplanina dwoch papierowych postaci, ktore z woli autorki siedzialy na parkowej lawce.
Irena pamietala te paplanine. I teraz, z drzeniem, raz za razem czytala wciaz to samo opowiadanie, w ktorym dialogow nie bylo prawie wcale. Byla tylko ta lawka. Stary pien z przybitym do niego oparciem. Lezace drzewo pokryte wzorem zeszlorocznych lisci, przypominajacych odciski palcow, z zawilymi drozkami kornikow, z jakims jasnym, wcisnietym w szczeline przedmiotem; zamiast oczekiwanych slow o milosci pojawilo sie odczucie, wyraziste, jak ten gadzet. Mlode, stworzone przez Irene postacie milczaly – i ona, niemal z przerazeniem, poznala w nich swych znajomych z roku, zakochana parke, ktora kiedys natchnela ja do napisania tego opowiadania, by potem zagubic sie w banalnych zdaniach.
A teraz ich sobie przypomniala. I zobaczyla – w milczeniu siedzacych na lawce z pnia i patrzacych w rozne strony.
Rozplakala sie. Potem przestala, gwaltownie otarla lzy i przygryzla warge.
– To tylko majaki... To
Najwyrazniej Andrzej mial wysokie mniemanie o jej talencie literackim.
A moze to wszystko jest jedynie efektem ubocznym? Co ona moze wiedziec o prawach rzadzacych modelowaniem... ktore wyciagnely z glebin niebytu adwokata wampira, Jana Semirola?!
A wiec to mial na mysli wampir, mowiac o wazkim argumencie. Tak, ta niepozorna ksiazeczka rzeczywiscie jest argumentem, ktorym nawet ja, Irene, mozna przekonac do wszystkiego.
Liliowe kwiaty, ktore odzyly przez noc, wypelnily pokoj zapachem trawy.
Zdziwilo ja, ze fotel, w ktorym zwykle nudzil sie osilek Sit, tego ranka okazal sie pusty. Stolik w salonie, na ktorym zwykle czekalo na Irene sniadanie, takze byl pusty; dopiero zauwazajac to, Irena uswiadomila sobie, ze jest glodna jak wilk.
Dom sprawial wrazenie opuszczonego. Irena powoli zeszla do drzwi wejsciowych. Nacisnela klamke – zamkniete, a klucze pewnie ma Nick. Lecz musza byc tez inne drzwi...
– Dzien dobry, Ireno.
Udalo jej sie ukryc zmieszanie. Semirol stal na schodach, pietro wyzej.
– Sniadanie zjemy dzis w moim gabinecie. Zapraszam.
W milczeniu przeszli znanym juz Irenie korytarzem – zapewne nigdy juz nie zapomni, jak Semirol prowadzil ja, jak sadzila, na pewna smierc.
– Podobaly sie pani prezenty?
Dzieki staraniom Semirola ubrala sie dzis wylacznie w nowe rzeczy. I stwierdzenie, ze nie docenila jego gustu, mijaloby sie z prawda. Ze po umalowaniu sie i obejrzeniu w lustrze nie odczula chwilowej, silnej satysfakcji.
– Wszystko pasuje? Podoba sie? Ubranie? Kosmetyki? Bielizna?
– Tak – nerwowo obciagnela swoj nowy, jasny kostium.
– Dziekuje. Chcialam wlasnie zapytac...
Chciala zapytac, z jakiego klombu Semirol zerwal niepozorne, jesienne kwiatki o liliowej barwie. Jednak w ostatniej chwili ugryzla sie w jezyk. Zdazyla juz pofantazjowac na temat wizyty Semirola w jej opuszczonym, opieczetowanym domu – i teraz byloby jej przykro uslyszec, ze bukiecik zostal kupiony od jakiejs starej kwiaciarki.
– O co chciala pani zapytac, Ireno?
Probowala wymyslic jakies neutralne pytanie, lecz miala pustke w glowie.
– O co chciala pani zapytac?
– Gdzie podziewa sie Sit? – palnela pierwsze, co przyszlo jej do glowy.
– Odpoczywa – odparl Semirol po chwili milczenia. – Ma dzisiaj wolne.
W gabinecie Semirola bylo jasno. Okna wychodzily na wschod i przejrzyste firanki nie byly w stanie zatrzymac mocnych promieni slonca.
A niektorzy wciaz utrzymuja, ze wampiry boja sie slonca, pomyslala gderliwie Irena. Ilez ja widzialam filmow, w ktorych wampir zdychal na koncu od slonecznych promieni. I od osinowych kolkow. I od srebrnych kul. I od czego one jeszcze nie zdychaly, pozostawiajac po sobie latorosle, ktore mialy sie rozmnozyc w nastepnym odcinku.
– Razi pania slonce, Ireno? Zaciagnac kotary?
– Nie przeszkadza mi slonce – odparla, pocierajac zalzawione oczy. – Jestem po prostu niewyspana.
– Znowu?
Irena sie odwrocila. I zobaczyla Nicka, ktory melancholijnie kroil chleb na oswobodzonym od papierow rogu biurka.
– Znowu, Ireno? – powtorzyl z troska. – Klopoty ze snem? Bedziemy pic wieczorem mleko z miodem? Ziola, kapiele, swieze powietrze?
– Pokrecilo go? – rzucil Semirol, choc zmieszaly go nie ziola i kapiele. – Uprzatnij okruszki, odejdz od biurka i nie zblizaj sie do papierow! Dobrze, ze chociaz masla nie zawinales w jakies dokumenty.
– Dzis robie za kelnera – Nick jak gdyby nigdy nic usmiechnal sie do Ireny. – Zechce pani przejac obowiazki gospodyni. Wszystko jest gotowe, wszystko stoi na stoliku; goraca kawa, domowej roboty smietanka, kielbasa bez konserwantow... Rewelacyjnie dzis pani wyglada, Ireno; po prostu olsniewajaco.
Usmiechnela sie ze zmieszaniem. Ciekawe, czy Nick rozumie, ze oprocz przyzwoitego ubrania i makijazu jej nastroj poprawila takze przeczytana w nocy ksiazka.
– Ciesze sie, ze sie pani usmiecha – Semirol usiadl za prowizorycznie zastawionym stolikiem i zalozyl noge na noge. – Mysle, ze powoli poradzimy sobie z pani bezsennoscia, nerwicami i cala reszta. Chce, by byla pani absolutnie szczesliwa. Jesli bedzie to wymagalo wypozyczenia slonia z cyrku; coz, zajmiemy sie tym z Nickiem. Prawda, doktorze?
Nick przytaknal z aprobata; Irena spogladala na nich na zmiane. Skazany na kare smierci ginekolog kroil chleb z naturalna elegancja; biala koszule zmienil na jasnobezowa, na spodniach jak zwykle nie bylo ani jednej zmarszczki, a jedwabny szalik upodabnial go do aktora z operetki.
Rozparty w fotelu Semirol przygladal sie Irenie. Gdy spotkala sie z nim wzrokiem, natychmiast odwrocila glowe – wstrzasnieta przemiana, jakiej ulegl od poprzedniego dnia. W jasnym sloncu zalewajacym gabinet Semirol wrecz tryskal zdrowiem. Gdzies zniknely worki pod oczami – skore mial gladka jak dziecko, wlosy lsniace jak na plakacie reklamowym oraz jasne, ironiczne i zadowolone z zycia oczy.
– Jeszcze bedziemy sie smiac z pani tragicznych doswiadczen... Co by pania rozerwalo? Chce pani telewizor? Moze basen? Silownie?