– A ja ze wszystkich sil staram sie stworzyc romantyczny obraz szlachetnego adwokata. Szczerosc jest bardzo piekna, ale przeciez Irena moze opacznie zrozumiec...
– Irena zrozumie to wlasciwie – Semirol wstal. – Jestem zawodowym klamca, jednak z Irena staram sie byc szczery. Moze pani wierzyc lub nie, lecz nie zwyklem widziec w ludziach jedynie chodzacych zapasow czerwonego plynu. I prosze zostawic w spokoju swoja tetnice. Pani szyi nic nie zagraza.
Ale grozi czemu innemu, chciala odpowiedziec Irena.
Jednak zanim to zdanie przyszlo jej do glowy, Semirol juz wyszedl, pozostawiajac plonacy kominek, grajace radio i wzdychajacego z wyrzutem Nicka.
Tego lata wszystko jej sie udawalo.
Egzaminatorzy wymieniali niedowierzajace spojrzenia; studentka Chmiel, ktora dotychczas dobrze sobie radzila, byla kompletnie nieprzygotowana, co nie przeszkadzalo jej tak lekko i przekonywajaco zdobywac zaliczenia, ze w indeksie pojawialy sie jedna za druga mocne czworki. Przyjaciolki wzdychaly z zawiscia; nawet popularny zart „A co sadzicie o karze smierci?' juz nie wprawial Ireny w zaklopotanie i nie sprawial, ze sie czerwienila. Jej nieprzewidywalny mezczyzna, najlepszy z mezow, nalezal teraz wylacznie do niej.
To lato, jesli dobrze sobie przypomniec, bylo zimne, szare i deszczowe. Kryjac sie przed swiatem i szukajac intymnosci, nowozency rozbili namiot nad pustym brzegiem jeziora; nie wiedziec czemu w pamieci Ireny to lato na zawsze pozostalo sloneczne. Swierszcze cwierkaly jak szalone, kolysaly sie biale wiechy traw; jakaz egzotyka kryla sie w kijankach na mieliznie, w malenkich karasiach, ktore Andrzej lowil „dla rekordu', na czas.
Pewnego wieczoru na ich namiot natkneli sie miejscowi poszukiwacze przygod, polujacy na zakochane pary. Byli oni wcielonym koszmarem turystow, ktorzy woleli tloczyc sie w halasliwych obozach, byle tylko nie narazic sie na niebezpieczenstwo i w srodku nocy nie zobaczyc wokol swego ogniska tuzina rozesmianych pyskow. Jakze nagly i zimny byl jej strach, a wtedy Andrzej, nie przestajac sie usmiechac i nie zmieniajac nawet pozycji, wyciagnal zza pazuchy malenki, czarny pistolet i bez uprzedzenia wypalil w powietrze. I jak trzeszczaly galezie pod nogami uciekajacych wyrostkow. I jak zaraz potem Andrzej wladczo zaciagnal ja do namiotu, a ona, wciaz jeszcze dygoczac ze strachu, blagala go, by rozbic obozowisko blizej ludzi.
I jak przestala sie bac. Raz na zawsze. I jakie swieto urzadzili sobie o swicie – z kapiela w cieplej, zasnutej mgla wodzie, z pierwotnymi okrzykami i ochlapywaniem sie woda, i znow z miloscia – alez musialy sie zadziwic plywajace na mieliznie kijanki.
Duzo pozniej zdala sobie sprawe, ze kazdego wieczoru przy ognisku i kazdej nocy w namiocie Andrzej trzymal przy sobie zaladowany pistolet. Zrecznie ukrywajac ten szczegol przed mloda, szczesliwa zona.
Lecz jesli nie byla tego lata szczesliwa – to czym naprawde jest szczescie?
– Podoba sie, co? Wlasnie tak – podoba sie? Lubisz to? Choc tu, moja ty sliczna... O, tak. O...
Irena ostroznie zajrzala przez uchylone drzwi. Niewysoka kobieta w czarnej, brezentowej kurtce rozpieszczala wielka, spasiona krowe – drapala ja za uchem, gladzila jej dziwnie czyste boki; potem, podsunawszy noga pusty skopek, usiadla na laweczce i mamroczac jakies niezrozumiale, pieszczotliwe slowa, zaczela dojenie. W glebi obory poruszala szczekami jeszcze jedna krowa, mniejsza i czarna. Z klatek czerwonymi oczami spogladaly kroliki. W zagrodzie poruszaly sie jeszcze jakies zwierzeta – by je zobaczyc, Irena musialaby podejsc blizej, ale nie mogla sie zdecydowac na przerwanie uswieconego rytualu dojenia.
– Niechze pani wejdzie, po co tak w drzwiach stac. I prosze za soba zamknac, straszny przeciag.
Kobieta usmiechala sie zyczliwie. Irena zrozumiala, ze pomylila sie, oceniajac jej wiek – gospodyni nie przekroczyla jeszcze trzydziestki; miala nieco ponad dwadziescia lat. Brezentowa kurtka dziwnie kontrastowala z umiejetnie umalowanymi oczami i ustami; szyja kobiety byla zakryta cieplym szalikiem.
– Mam na imie Elza – dziewczyna znowu sie usmiechnela.
– To Sniezynka. A to Ruda... Wszyscy pytaja, czemu Ruda, skoro jest czarna? A ja odpowiadam: to tak jak u Jana, ktory nie odgrywa siedmiu rol, a tylko dwie. [1]
Dojarka wybuchnela smiechem, poprawiajac jasny kosmyk wlosow, ktory wysunal sie spod jej chusty. Irena nie od razu zlapala jej kalambur. „Semirol – siedem rol'.
„Poczciwa Elza; w przeszlosci byla prostytutka, teraz troskliwie opiekuje sie zywym inwentarzem... Naprawde kocha zwierzeta. I trzeba przyznac, ze mezczyzn tez kocha, wszystkich bez wyjatku'.
Irena z rozdraznieniem przypomniala sobie slowa Nicka. Gdyz wlasnie tu, w obecnosci Sniezynki i Rudej, jego cynizm wydal jej sie szczegolnie obrzydliwy.
– Nikt nie wie, ile Jan naprawde odgrywa rol – rzekla powoli.
– Na pewno niejedna; co do tego nie ma watpliwosci. Nazywam sie Irena Chmiel. Jestem...
– Wiem. – Elza zyczliwie pokiwala glowa. – Zostala pani nieslusznie skazana. Trosz mi opowiadal. A ja – zeby nie bylo zadnych niedomowien – pocielam klienta za pewna rzecz. Nie chcialam zabijac; po prostu z glupoty wbilam mu nozyczki w brzuch. Ale to bylo dawno, wiec prosze na mnie tak nie patrzec. To byl skonczony bydlak, ten nieboszczyk; i jesli sie dobrze zastanowic, to gdyby nie on, do tej pory zajmowalabym sie... tym samym. Z alfonsami za darmo, a z innymi – po dziesiec za noc. Opowiadam o tym wszystkim, bo Nick i tak by sie wygadal. Jego jezyk jest jak kurek na dachu – kreci sie w kolko i nie skrzypi.
Irena byla zdziwiona maniera wyrazania sie Elzy. Kalambury sasiadowaly z kolokwializmami, a wulgarne wyrazenia z osobliwa delikatnoscia. Moglaby zapewne rzucic tez miesem, ale chyba sie wstydzila.
Nie wiedziec czemu wyobrazila sobie Nicka, ktory siedzial tu, w szopie, i zabawial zwierzeta anegdotami ze wspanialego zycia ginekologow.
Elza tymczasem usmiechnela sie i Irena odniosla teraz wrazenie, ze nie ma wiecej niz dziewietnascie lat. Dziewczynka...
– Od dawna.... tu pani mieszka?
– W sensie, jak dlugo? Jakies piec lat. A dokladnie, prawie piec. Ruda ma trzy lata, a Sniezynka cztery. Cicho, Sniezynko, cicho, przyzwyczajaj sie, ta pani teraz jest swoja... Tak. A byly jeszcze Siwka i Barsik, ale trzeba je bylo zabic ze starosci; i po kazdej przez tydzien ryczalam jak bobr. Nawet Jan sie denerwowal; mowil: uspokoje cie, zeby ci nawet kropli wody na lzy nie zostalo... Obiecal, ze byczka kupi. Cicho, Ruda, zaraz sie za ciebie zabiore, wytrzymaj...
Dlonie Elzy pracowaly odruchowo, lekko. Skopek sie napelnial, pobrzekiwaly wiadra, krowy przestepowaly z nogi na noge, zerkaly na Irene, nerwowo strzygly uszami; tepo patrzyly zza siatki czerwonookie kroliki.
Przez jakis czas Irena zastanawiala sie, czy o to zapytac. Miala to pytanie na koncu jezyka, dzikie i jednoczesnie tak oczywiste.
– Czy pani sie tu podoba, Elzo?
Kobieta wytarla rece w czysta scierke. Usmiechnela sie figlarnie i znow poprawila kosmyk wlosow.
– A, rozumiem... Tak, czuje sie troche nieswojo, ale to z nieprzyzwyczajenia. Chodzmy. Dziewczynki – mowie do krow – zaraz do was wroce.
Przybudowka gospodarcza przypominala Irenie laboratorium Petera. Masa urzadzen o nieznanym przeznaczeniu, a pomiedzy nimi jakies maselnice, lodowki, kotly...
– Jest mi troche nieswojo z nieprzyzwyczajenia – powtorzyla Elza w zamysleniu. – Wczesniej przez rok siedzialam po uszy w takim szambie, jakiego pani nie zazna przez cale zycie... Tak. Znam facetow podlejszych od kazdego wampira. Jan przynajmniej uczciwie krew wysysa. W ogole jest uczciwy... Tak. Czuje sie tutaj jak czlowiek, rozumie pani? Trosz, choc jest troche walniety, muchy by nie skrzywdzil; coz z tego, ze swoja kurwe z kochasiem zalatwil. Sit... czasem wpada w zlosc, ale mnie lubi. Nawet jak z nerwow obrazi, to potem przez tydzien o wybaczenie prosi. A Nick...
– Co, Nick rowniez? – wyrwalo sie Irenie.
Elza usmiechnela sie, obnazajac ladne, biale zeby.
– Nick... podoba sie pani, co? Ludzie z wyksztalceniem zawsze sie spikna... Tyle ze Nick jest przeciez lekarzem, nie powinna pani... – i usmiech Elzy zrobil sie jeszcze bardziej figlarny.
Irenie zrobilo sie glupio. Postanowila wyjsc; juz w progu, po chwili wahania, odwrocila sie.
– A Jan? On rowniez?
Elza powaznie, juz bez usmiechu, pokrecila glowa.
– Jan... jest dla mnie kims w rodzaju Stworcy. Kim ja dla niego jestem? Dobrze, ze chociaz czasem po glowie poglaszcze... jak kroliczka.
– Niezly mi Stworca – ledwie slyszalnie wymamrotala Irena.
– Za to nigdy mnie nie zostawi – filozoficznie skomentowala to Elza. – Nie wyrzuci za drzwi, na pastwe... jak to bylo...
Na pastwe losu. A swoja krew sama oddam. Czemu mialabym mu zalowac?
Do wieczora przesiedziala w sypialni, za stolem, przed podarowanym jej komputerem. Chciala wziac sie do roboty jeszcze wczoraj, jednak nie mogla zebrac mysli. Za to dzisiaj, po spotkaniu z Elza, znalazla, jak sadzila, te jedyne, odpowiednie slowa.
Powrocila do rzeczywistosci, kiedy w pokoju zrobilo sie juz calkiem ciemno i przestala trafiac palcami w klawisze.
Sit delikatnie zapukal do drzwi i oznajmil, ze Jan prosi ja na kolacje; bardzo kusilo ja, by wymigac sie zlym samopoczuciem – lecz przeciez wtedy zaraz przyszedlby Nick i trzeba by symulowac do konca lub przyznac sie do najzwyklejszego tchorzostwa.
Przebrala sie pospiesznie. Nowa suknia lezala jak ulal, co choc nieznacznie poprawilo jej nastroj. Poprawila wlosy, nadala swej twarzy obojetny i znudzony wyraz i zeszla do salonu.
Semirol byl sam. Irena spodziewala sie, ze bedzie im towarzyszyl wszedobylski Nick i poczatkowo ucieszyla sie z jego nieobecnosci.
A potem sie przestraszyla.
Z radia dochodzila przenikliwa muzyka. Z wymuszonym usmiechem Irena usiadla za stolem naprzeciwko wampira, ten zas, witajac ja uprzejmym skinieniem glowy, napelnil jej kieliszek; jednak nie winem, jak sie spodziewala, lecz brzoskwiniowym sokiem.
Od razu wszystko zrozumiala – choc jak zwykle „od razu' przeciagnelo sie u niej do pieciu minut. Patrzyla na sok, skosztowala go i w koncu wypila pol kieliszka.
Rozkaszlala sie. Odstawila na stol. Rzucila szybkie spojrzenie na Semirola i spuscila wzrok.
– Jestem cynikiem – powoli oznajmil wampir. – Jednak gdy w gre wchodzi moje dziecko... chcialbym, aby w naszych relacjach bylo jak najmniej cynizmu. Nie uda sie go calkowicie wyeliminowac – starajmy sie go jednak unikac, kiedy to tylko mozliwe.
Irena przytaknela, nie podnoszac glowy.
– Czy jestem dla pani odpychajacy?
Pokrecila glowa – wciaz na niego nie patrzac.
– Porozmawiajmy o pani opowiadaniach... Ireno. Pamietam je wszystkie bez wyjatku – szczegolnie to z lawka...
Irena westchnela. Znow napila sie soku.