Zamyslila sie. Nad filizanka herbaty unosil sie obloczek pary, przypominajac rozdygotany, przejrzysty plasterek cytryny.
– Chcialabym miec komputer – rzekla Irena niepewnie. – Przyszly mi do glowy... no, pewne pomysly, ktore dobrze byloby zapisac.
Semirol rozesmial sie, z akceptacja kiwnal glowa i wyciagnal nad stolem reke. Po sekundzie wahania Irena zdecydowala sie uscisnac jego dlon.
– To historyczna chwila – skomentowal cicho Nick. Irena zasmiala sie z przymusem i niemal rownoczesnie rozleglo sie pukanie do drzwi.
– Wejdz! – przyzwolil Semirol.
Irena odwrocila sie, sadzac, ze ujrzy Sita; nowo przybyly byl niemal tego samego wzrostu, lecz jesli do Sita pasowalo okreslenie „byczek', to tego nowego nalezalo raczej okreslic mianem „atlety'. Cienki, obcisly sweter z wysokim golfem ciasno przylegal do wspaniale wyrzezbionych miesni, spadzistych ramion i sinych rak; lecz mimo posagowego piekna tego ciala, twarz goscia byla napieta i niepewna. Jakby do tulowia filmowego bohatera ktos dla zartu przylaczyl glowe niezbyt rozgarnietego, zaszczutego przez kolegow z klasy ucznia.
– To jest Trosz – rzekl Semirol, zyczliwie kiwajac glowa w strone nowo przybylego. – A to Irena... Poznajcie sie. Jest ona kolejnym czlonkiem naszej malenkiej, ukrytej w gorach rodzinki.
Chlopak przestapil z nogi na noge.
– Milo mi... pania poznac.
Irenie nie wiedziec czemu zrobilo sie go zal.
Po sniadaniu Semirol przeprosil obecnych i zaslaniajac sie nawalem pracy, przekazal Irene pod opieke Nicka. Trosz zostal, by uprzatnac gabinet; a Nick sklonil Irene do przebrania sie w nowy kombinezon narciarski, zalozenia podarowanej przez Semirola kurtki i wyjscia na zewnatrz, na swieze powietrze.
Na podworzu siedzial Sit, opierajac sie plecami o drzewo. Rece mial schowane gleboko w kieszeniach, a glowe opuszczona na piers; pojawienie sie Ireny i Nicka nie zrobilo na osilku najmniejszego wrazenia – nie podniosl nawet oczu.
– Prosze chwile poczekac, Ireno.
Z odleglosci dziesieciu krokow obserwowala, jak sposepnialy Nick pochyla sie nad nieruchomym ochroniarzem. Wyszarpuje z kieszeni jego bezwolna reke i bada puls.
Sit cos powiedzial, jednak tak cicho, ze Irena nie zrozumiala.
– Lepiej lez – rzekl Nick sciszonym glosem. – Lez i nie wstawaj... No dobra, poczekaj...
Sit znow cos powiedzial i Irena odniosla wrazenie, ze jest po prostu pijany, jednak po chwili ochroniarz z wysilkiem podniosl glowe i wstrzasnal nia kolor jego twarzy. Ze byla „biala jak kreda' to malo powiedziane. Mowi sie jeszcze „jak papier', „jak snieg'.
– Ireno – Nick wrocil do niej biegiem. – Prosze sobie pospacerowac za brama, zaraz ja otworze... Dogonie pania za dziesiec minut.
– Co z nim? – zapytala ze strachem.
– Zakrecilo mu sie w glowie – Nick usmiechnal sie uspokajajaco. – Prosze sie nie przejmowac, medycyna nie zasypia gruszek w popiele; pomoge cierpiacemu towarzyszowi i do pani dolacze.
Po minucie zostala sama.
Nad dachami unosil sie bialy dymek. Slonce wisialo nad gorami i najwyrazniej nie mialo sie juz tego dnia podniesc wyzej.
Irena patrzyla na droge. Jesli bedzie isc pieszo, po jakiejs dobie powinna dotrzec... A moze nie? Ile czasu potrzebuje piechur, by dojsc do najblizszej wioski?
Obejrzala sie na farme. Na ucieczke droga moze zdecydowac sie tylko wariat. Znacznie praktyczniejsze byloby zaglebienie sie w las i proba przejscia przez gory. Na przyklad tam, na wschodzie, wydaje sie, ze dostrzega jakas przelecz... choc najpierw dobrze byloby zdobyc mape. I ustalic, co znajduje sie za gorskim grzbietem.
Gory milczaly. Piekne jak na pocztowce, zasniezone, wymyslone przez Andrzeja gory. W prawdziwym swiecie na tym miejscu znajdowaly sie jedynie wzgorza, male slone jeziora i cichy kurort dla starszych osob.
Glupiec z pana, panie Nikolan.
Alez z pana idiota, panie Nikolan. Po prostu kretyn.
Irena z sarkazmem zerknela na niewysokie slonce. Wygladalo na to, ze po raz pierwszy w tym przerazajacym czasie wrocila jej zdolnosc do spokojnego i trzezwego kojarzenia.
– Andrzeju – Irena usmiechnela sie sardonicznie. – Andrzeju... Uslysz mnie. Skoncz swoje zabawy, draniu, bo Peter zatrzasnie twoja zabawke lacznie ze mna i z toba... I razem z nimi, z tymi wszystkimi, ktorzy wierza, ze sa prawdziwi. Uslysz mnie, przeklety modelatorze, gdyz w przeciwnym razie wszystko to zle sie skonczy!
W polu jej widzenia pojawil sie nieruchomy cien. Irena drgnela i odwrocila gwaltownie, niemal skrecajac sobie kark. Przerazala ja sama mysl, ze Nick, lub nawet Semirol, mogl byc swiadkiem jej zwariowanego monologu.
W poblizu stal Trosz ze skromnie opuszczonym wzrokiem. Jego lekka kurtka niemal trzeszczala, rozpierana szerokimi ramionami.
– O co chodzi? – zapytala ostro. Moze zbyt ostro.
Trosz westchnal.
– Pan Nick polecil mi, bym... dotrzymal pani towarzystwa. Przez jaki czas. Nie chcialem przeszkadzac.
– Nie lubie, gdy ktos sie do mnie podkrada.
– Prosze mi wybaczyc... Nie podkradalem sie. Chcialem podejsc, ale... zobaczylem, ze sie pani modli i po prostu stalem. Czekalem.
Irena nie odpowiedziala; Trosz blednie zinterpretowal jej spojrzenie i dodal, uciekajac wzrokiem:
– Nikomu nie powiem, ze sie pani modlila. To przeciez pani prywatna sprawa... Pan Jan na przyklad podsmiewa sie, kiedy sie modle. Ale to przeciez moja sprawa, prawda?
– Tak – odparla odruchowo. – Oczywiscie.
Trosz znowu westchnal.
– Jeszcze raz przepraszam.
– Czy Nick jest zajety? – spytala powoli. – Jakies klopoty? Ktos jest chory?
Chlopak przytaknal, nie podnoszac glowy. Przez jakis czas Irena milczala, patrzac, jak przestepuje z nogi na noge.
– Od dawna pan tu mieszka, Trosz?
– Co? – jej rozmowca szybko zamrugal. – A... Dwa lata. Dwa.
– Przejdziemy sie? Porozmawiamy?
– Tak...W sumie to z przyjemnoscia... Pan Nick mnie wlasnie o to poprosil.
– Boi sie, ze uciekne? – Irena zmruzyla oczy.
– Boi sie, ze bedzie sie pani nudzic – odparl Trosz z powaga.
– Jak daleko mozemy sie oddalac?
Trosz wzruszyl ramionami.
– To zalezy... Ma pani ochote pospacerowac po lesie?
Irena obrzucila wzrokiem odlegla sciane sosen. Kiwnela glowa.
Szli w milczeniu. Trosz sapal z napieciem i dopiero w polowie drogi Irena ze zdziwieniem zorientowala sie, ze wstydzi sie podac jej ramie. Boi sie ja urazic. Osmieszyc.
Ujela go pod ramie; nigdy w zyciu nie miala okazji opierac sie na takiej gorze miesni. Andrzej byl chudy i zylasty. O innych – profesorach orientalistyki, studentach i pisarzach – nie bylo nawet co wspominac.
– Nick wspominal, ze jest pan inzynierem.
– Bylbym – Trosz ze skupieniem patrzyl sobie pod nogi, miesnie jego zgietej reki byly twarde jak drewno. – Konczylem... politechnike... w zasadzie to... szczerze mowiac niezbyt pilnie sie uczylem. Ciagle ten sport... no... takie jest zycie.
Irena westchnela. Chciala wiedziec, za jakie przestepstwo wstydliwy inzynier dostal wyrok smierci, wiedziala jednak, ze o to nie zapyta. Nie ma takiej mozliwosci.
– Ale tutaj zdarza sie panu miec stycznosc z technika? – zapytala od niechcenia.
– Tak... Choc wolalbym pomagac Elzie w oborze. W koncu dorastalem na wsi.
Z bliska las nie robil tak majestatycznego wrazenia, jakie mozna bylo odniesc, patrzac na niego z drogi. Zwykle sosenki. Zwykle koslawe jodly. I na dole gesta platanina suchych galezi; nie wiadomo nawet, czy da sie tedy przejsc.
– Dokad pan mnie zaprowadzil, Trosz? – zapytala z zartobliwym oburzeniem. – Sadzilam, ze mozna uciec przez ten las... A pan...
Chlopak zbladl. Wciagnal glowe w potezne ramiona.
– Nie... Co tez pani...
– Zartowalam – rzekla ugodowym tonem. – Chociaz... A pan nigdy nie myslal o ucieczce, Trosz? Sprawia pan wrazenie bardzo silnego, twardego i zdrowego czlowieka...
– To pokuta – wymamrotal chlopak, wbijajac wzrok w snieg pod swoimi stopami. Glos mu sie zalamal.
Poryw wiatru zakolysal wierzcholkami sosen. W poblizu rozlegl sie trzask spadajacej szyszki.
– To pokuta – Trosz z przygnebieniem zmruzyl zalzawione oczy. – Za... grzech. Ja... –
Z trudem wzial sie w garsc. Spojrzal na Irene niemal wrogo.
– Powinnismy juz wracac.
– Nie chcialam pana urazic – rzekla, gdy wracajac po swych sladach przebyli juz wieksza czesc drogi.
– Nie obrazilem sie... Ja po prostu...
Trosz zatrzymal sie. Nerwowo splotl palce, podniosl glowe i spojrzal w oslepiajaco blekitne niebo.
– Wszyscy odbywamy tutaj pokute. Wszyscy... zgrzeszylismy. Wszyscy oddajemy nasza krew... kropla po kropli... i gdy bedzie jej dosc, by wypelnic jego puchar... odzyskamy wolnosc.