Zamyslila sie. Nad filizanka herbaty unosil sie obloczek pary, przypominajac rozdygotany, przejrzysty plasterek cytryny.

– Chcialabym miec komputer – rzekla Irena niepewnie. – Przyszly mi do glowy... no, pewne pomysly, ktore dobrze byloby zapisac.

Semirol rozesmial sie, z akceptacja kiwnal glowa i wyciagnal nad stolem reke. Po sekundzie wahania Irena zdecydowala sie uscisnac jego dlon.

– To historyczna chwila – skomentowal cicho Nick. Irena zasmiala sie z przymusem i niemal rownoczesnie rozleglo sie pukanie do drzwi.

– Wejdz! – przyzwolil Semirol.

Irena odwrocila sie, sadzac, ze ujrzy Sita; nowo przybyly byl niemal tego samego wzrostu, lecz jesli do Sita pasowalo okreslenie „byczek', to tego nowego nalezalo raczej okreslic mianem „atlety'. Cienki, obcisly sweter z wysokim golfem ciasno przylegal do wspaniale wyrzezbionych miesni, spadzistych ramion i sinych rak; lecz mimo posagowego piekna tego ciala, twarz goscia byla napieta i niepewna. Jakby do tulowia filmowego bohatera ktos dla zartu przylaczyl glowe niezbyt rozgarnietego, zaszczutego przez kolegow z klasy ucznia.

– To jest Trosz – rzekl Semirol, zyczliwie kiwajac glowa w strone nowo przybylego. – A to Irena... Poznajcie sie. Jest ona kolejnym czlonkiem naszej malenkiej, ukrytej w gorach rodzinki.

Chlopak przestapil z nogi na noge.

– Milo mi... pania poznac.

Irenie nie wiedziec czemu zrobilo sie go zal.

* * *

Po sniadaniu Semirol przeprosil obecnych i zaslaniajac sie nawalem pracy, przekazal Irene pod opieke Nicka. Trosz zostal, by uprzatnac gabinet; a Nick sklonil Irene do przebrania sie w nowy kombinezon narciarski, zalozenia podarowanej przez Semirola kurtki i wyjscia na zewnatrz, na swieze powietrze.

Na podworzu siedzial Sit, opierajac sie plecami o drzewo. Rece mial schowane gleboko w kieszeniach, a glowe opuszczona na piers; pojawienie sie Ireny i Nicka nie zrobilo na osilku najmniejszego wrazenia – nie podniosl nawet oczu.

– Prosze chwile poczekac, Ireno.

Z odleglosci dziesieciu krokow obserwowala, jak sposepnialy Nick pochyla sie nad nieruchomym ochroniarzem. Wyszarpuje z kieszeni jego bezwolna reke i bada puls.

Sit cos powiedzial, jednak tak cicho, ze Irena nie zrozumiala.

– Lepiej lez – rzekl Nick sciszonym glosem. – Lez i nie wstawaj... No dobra, poczekaj...

Sit znow cos powiedzial i Irena odniosla wrazenie, ze jest po prostu pijany, jednak po chwili ochroniarz z wysilkiem podniosl glowe i wstrzasnal nia kolor jego twarzy. Ze byla „biala jak kreda' to malo powiedziane. Mowi sie jeszcze „jak papier', „jak snieg'.

– Ireno – Nick wrocil do niej biegiem. – Prosze sobie pospacerowac za brama, zaraz ja otworze... Dogonie pania za dziesiec minut.

– Co z nim? – zapytala ze strachem.

– Zakrecilo mu sie w glowie – Nick usmiechnal sie uspokajajaco. – Prosze sie nie przejmowac, medycyna nie zasypia gruszek w popiele; pomoge cierpiacemu towarzyszowi i do pani dolacze.

Po minucie zostala sama.

Nad dachami unosil sie bialy dymek. Slonce wisialo nad gorami i najwyrazniej nie mialo sie juz tego dnia podniesc wyzej.

Irena patrzyla na droge. Jesli bedzie isc pieszo, po jakiejs dobie powinna dotrzec... A moze nie? Ile czasu potrzebuje piechur, by dojsc do najblizszej wioski?

Obejrzala sie na farme. Na ucieczke droga moze zdecydowac sie tylko wariat. Znacznie praktyczniejsze byloby zaglebienie sie w las i proba przejscia przez gory. Na przyklad tam, na wschodzie, wydaje sie, ze dostrzega jakas przelecz... choc najpierw dobrze byloby zdobyc mape. I ustalic, co znajduje sie za gorskim grzbietem.

Gory milczaly. Piekne jak na pocztowce, zasniezone, wymyslone przez Andrzeja gory. W prawdziwym swiecie na tym miejscu znajdowaly sie jedynie wzgorza, male slone jeziora i cichy kurort dla starszych osob.

Glupiec z pana, panie Nikolan.

Pani zadanie jest dziecinnie proste – wejdzie pani w swiat... najprawdopodobniej dokladnie odpowiada on naszemu, moga wystepowac jedynie pewne przesuniecia czasowe...

Alez z pana idiota, panie Nikolan. Po prostu kretyn.

Zrobimy wszystko, by pani podroz byla jak najmniej niebezpieczna. Niemal tak jak zjazd na nartach...

Irena z sarkazmem zerknela na niewysokie slonce. Wygladalo na to, ze po raz pierwszy w tym przerazajacym czasie wrocila jej zdolnosc do spokojnego i trzezwego kojarzenia.

...To cos, stworzone przez pana Andrzeja, z kazda chwila staje sie... jak by to ujac... bardziej samodzielne. A gdy bedzie w pelni autonomiczne... Widzi pani... To jak rak na prawdopodobnej strukturze rzeczywistosci...

Mam rozdwojenie jazni – powiedziala na glos. – Zdaje sobie sprawe z faktu, ze znajduje sie wewnatrz falszywej, sztucznie skonstruowanej rzeczywistosci, ktora zuzywa zbyt duzo energii i zaczyna przekraczac budzet Petera, zagrazajac przy tym „strukturze prawdopodobienstwa'. W tym samym czasie zostalam w pelni realnie skazana na smierc i niemal stracona, a teraz jakis spragniony potomka wampir zamierza zaplodnic mnie nie z teoretycznym „prawdopodobienstwem', lecz zupelnie na serio... Andrzej, czy slyszales kiedys wiekszy nonsens? Gory milczaly.

– Andrzeju – Irena usmiechnela sie sardonicznie. – Andrzeju... Uslysz mnie. Skoncz swoje zabawy, draniu, bo Peter zatrzasnie twoja zabawke lacznie ze mna i z toba... I razem z nimi, z tymi wszystkimi, ktorzy wierza, ze sa prawdziwi. Uslysz mnie, przeklety modelatorze, gdyz w przeciwnym razie wszystko to zle sie skonczy!

W polu jej widzenia pojawil sie nieruchomy cien. Irena drgnela i odwrocila gwaltownie, niemal skrecajac sobie kark. Przerazala ja sama mysl, ze Nick, lub nawet Semirol, mogl byc swiadkiem jej zwariowanego monologu.

W poblizu stal Trosz ze skromnie opuszczonym wzrokiem. Jego lekka kurtka niemal trzeszczala, rozpierana szerokimi ramionami.

– O co chodzi? – zapytala ostro. Moze zbyt ostro.

Trosz westchnal.

– Pan Nick polecil mi, bym... dotrzymal pani towarzystwa. Przez jaki czas. Nie chcialem przeszkadzac.

– Nie lubie, gdy ktos sie do mnie podkrada.

– Prosze mi wybaczyc... Nie podkradalem sie. Chcialem podejsc, ale... zobaczylem, ze sie pani modli i po prostu stalem. Czekalem.

Irena nie odpowiedziala; Trosz blednie zinterpretowal jej spojrzenie i dodal, uciekajac wzrokiem:

– Nikomu nie powiem, ze sie pani modlila. To przeciez pani prywatna sprawa... Pan Jan na przyklad podsmiewa sie, kiedy sie modle. Ale to przeciez moja sprawa, prawda?

– Tak – odparla odruchowo. – Oczywiscie.

Trosz znowu westchnal.

– Jeszcze raz przepraszam.

– Czy Nick jest zajety? – spytala powoli. – Jakies klopoty? Ktos jest chory?

Chlopak przytaknal, nie podnoszac glowy. Przez jakis czas Irena milczala, patrzac, jak przestepuje z nogi na noge.

– Od dawna pan tu mieszka, Trosz?

– Co? – jej rozmowca szybko zamrugal. – A... Dwa lata. Dwa.

– Przejdziemy sie? Porozmawiamy?

– Tak...W sumie to z przyjemnoscia... Pan Nick mnie wlasnie o to poprosil.

– Boi sie, ze uciekne? – Irena zmruzyla oczy.

– Boi sie, ze bedzie sie pani nudzic – odparl Trosz z powaga.

– Jak daleko mozemy sie oddalac?

Trosz wzruszyl ramionami.

– To zalezy... Ma pani ochote pospacerowac po lesie?

Irena obrzucila wzrokiem odlegla sciane sosen. Kiwnela glowa.

Szli w milczeniu. Trosz sapal z napieciem i dopiero w polowie drogi Irena ze zdziwieniem zorientowala sie, ze wstydzi sie podac jej ramie. Boi sie ja urazic. Osmieszyc.

Ujela go pod ramie; nigdy w zyciu nie miala okazji opierac sie na takiej gorze miesni. Andrzej byl chudy i zylasty. O innych – profesorach orientalistyki, studentach i pisarzach – nie bylo nawet co wspominac.

– Nick wspominal, ze jest pan inzynierem.

– Bylbym – Trosz ze skupieniem patrzyl sobie pod nogi, miesnie jego zgietej reki byly twarde jak drewno. – Konczylem... politechnike... w zasadzie to... szczerze mowiac niezbyt pilnie sie uczylem. Ciagle ten sport... no... takie jest zycie.

Irena westchnela. Chciala wiedziec, za jakie przestepstwo wstydliwy inzynier dostal wyrok smierci, wiedziala jednak, ze o to nie zapyta. Nie ma takiej mozliwosci.

– Ale tutaj zdarza sie panu miec stycznosc z technika? – zapytala od niechcenia.

– Tak... Choc wolalbym pomagac Elzie w oborze. W koncu dorastalem na wsi.

Z bliska las nie robil tak majestatycznego wrazenia, jakie mozna bylo odniesc, patrzac na niego z drogi. Zwykle sosenki. Zwykle koslawe jodly. I na dole gesta platanina suchych galezi; nie wiadomo nawet, czy da sie tedy przejsc.

– Dokad pan mnie zaprowadzil, Trosz? – zapytala z zartobliwym oburzeniem. – Sadzilam, ze mozna uciec przez ten las... A pan...

Chlopak zbladl. Wciagnal glowe w potezne ramiona.

– Nie... Co tez pani...

– Zartowalam – rzekla ugodowym tonem. – Chociaz... A pan nigdy nie myslal o ucieczce, Trosz? Sprawia pan wrazenie bardzo silnego, twardego i zdrowego czlowieka...

– To pokuta – wymamrotal chlopak, wbijajac wzrok w snieg pod swoimi stopami. Glos mu sie zalamal.

Poryw wiatru zakolysal wierzcholkami sosen. W poblizu rozlegl sie trzask spadajacej szyszki.

– To pokuta – Trosz z przygnebieniem zmruzyl zalzawione oczy. – Za... grzech. Ja... –

Z trudem wzial sie w garsc. Spojrzal na Irene niemal wrogo.

– Powinnismy juz wracac.

– Nie chcialam pana urazic – rzekla, gdy wracajac po swych sladach przebyli juz wieksza czesc drogi.

– Nie obrazilem sie... Ja po prostu...

Trosz zatrzymal sie. Nerwowo splotl palce, podniosl glowe i spojrzal w oslepiajaco blekitne niebo.

– Wszyscy odbywamy tutaj pokute. Wszyscy... zgrzeszylismy. Wszyscy oddajemy nasza krew... kropla po kropli... i gdy bedzie jej dosc, by wypelnic jego puchar... odzyskamy wolnosc.

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату