Irena zamknela oczy – pan Semirol stal przed nia jak zywy. Czy usmiechal sie podczas ich jedynego spotkania? A jesli tak, to czy odslanial przy tym zeby?

Nie ma przy sobie zadnego srebrnego swiecidelka. A w celi smierci trudno znalezc osinowy kolek.

Teraz czy potem?

Potem. Ostroznie schowala zabki czosnku z powrotem. Przygryzla warge.

Niekiedy wampirami nazywa sie – w przenosnym znaczeniu – dusigroszy, szubrawcow, na przyklad pozbawionych sumienia bankierow. A moze Wampir to przezwisko chciwca?

„Prywatny przedstawiciel wymiaru sprawiedliwosci'. Prywatny kat, wyrazajac sie scislej. Ciekawa praktyka... Inna sprawa, gdy kazn odbywa sie w miejscu publicznym. A czyms zupelnie innym jest sytuacja, gdy wyrokami smierci handluje sie niczym mysliwskimi licencjami.

Czy to twoj wymysl, Andrzeju? Czy mimo wszystko blad, efekt uboczny, cegielka, ktora wypadla ze swojego miejsca w murze? Zmieniajac tym samym cala strukture modelu.

Samochodem zatrzeslo. Irena chwycila sie za ostry brzeg lawki; miasto zostalo z tylu. Jada juz jakies pol godziny – ciekawe dokad?

Wyjrzala jeszcze raz i tym razem widocznosc byla znacznie lepsza. Zmruzyla nawet oczy od stojacego niewysoko, listopadowego slonca, przebijajacego sie przez warstwe kurzu na szybie wieziennego furgonu.

Gory. Samochod pelzl po gorskiej drodze – lecz nieznajomej, wijacej sie po zielonych wzgorzach, z mgla scielaca sie nad waskimi strumieniami. Gory te przypominaly raczej ich dawny wyjazd do schroniska – byly wysokie i postrzepione, lyse, pozbawione roslinnosci, zimne i niedosiezne.

Przetarla oczy. W okolicach miasta na pewno nie bylo skalistych gorskich grzbietow. Nie powinno ich tu byc... To niewlasciwe gory, spoza modelu, tu jest zupelnie inna okolica! Ciekawe, czy istnieje granica, terytorialne zakonczenie modelu?

Dokladnie wyobrazila sobie, jak samochod mija niewidoczna linie i wypada ze stworzonego przez Andrzeja swiata wprost w tlum zrozpaczonych i wychudlych od oczekiwania ekspertow, w objecia tej nieodpowiedzialnej kanalii – Petera Nikolana.

Czy on w ogole bral pod uwage, ze wydarzenia potocza sie wlasnie tak? Jesli nie, oznaczalo to, ze jest niekompetentny. A jesli bral i postanowil zaryzykowac? Lajdak. Gad.

Samochod zwolnil. Zatrzymal sie.

Irena poczula, jak dretwieja jej rece. A nogi zamieniaja sie w dwa waciane, pozbawione czucia worki.

Juz?!

Glosy z zewnatrz. Ludzki cien na chwile przyslonil slonce. Irena przywarla do okna, sciskajac w spoconej piesci swa ostatnia bron – czosnek.

Ktos, zdaje sie kierowca, dziwnie drepczac, zblizyl sie do samotnego drzewa na skraju drogi. Stanal w charakterystycznej pozie i zamarl niczym skoczek pustynny przed wschodem slonca.

Irena splunela w myslach i oderwala sie od okna. „Postoj techniczny'.

A moze by?...

I zaczela walic piesciami w scianke kabiny.

– Ej! Ej! Wypusccie mnie na chwile, za potrzeba.

Zasepione twarze. Pomruki niezadowolenia. Tez czuja sie nieswojo – wszak konwojowanie skazanego na smierc na miejsce kazni nie nalezy do przyjemnosci, szczegolnie jesli jest nim kobieta.

Tak. Modelujac te gory, Andrzej najwyrazniej posilkowal sie najlepszymi albumami geograficznymi. Co ona zreszta wie o procesie modelowania? Domki zbudowane z pudelek od zapalek juz dawno nalezaly do przeszlosci.

Rozejrzala sie, mruzac oczy.

Tak. Nie ma nic do stracenia. Z prawej strony skalna sciana. Z lewej urwisko. Strome, lecz nie pionowe. Mozna skrecic kark. A mozna i nie skrecic.

Konwojentow jest dwoch. Trzeci – kierowca. Kazdy ma przy boku ciezka kabure.

Ale czy pocisk nie jest lepszy od czyichs zaslinionych klow?!

– Tylko szybko – rzekl przez zeby jeden z konwojentow.

Zrobila zdziwiona mine.

– Tutaj? Pozwolcie chociaz isc za krzaczek...

– Juz ja ci pojde – rzekl drugi, posepny, o czerwonej twarzy. – Tu, na drodze.

Urazona uniosla brwi i skierowala sie w strone urwiska.

– Stac!!!

Zatrzymala sie.

W zasadzie nalezalo obnazyc sie i przykucnac w nadziei, ze konwojenci odruchowo odwroca wzrok.

Irena wyobrazila sobie, jak rzuca sie w przepasc, podtrzymujac w locie spadajace, wiezienne spodnie.

Skrzywila sie, jakby przezula cytryne. Z odraza odwrocila sie w strone konwojentow.

– Idzcie do diabla. Jedzmy. Rozmyslilam sie.

* * *

Po kolejnej godzinie samochod znow sie zatrzymal. Irena zdazyla do tego czasu wpasc w pelne otepienie – droga wila sie jak robak na haczyku i Irena musiala zwalczac narastajace mdlosci.

Kolejny „postoj techniczny'?

Rozlegly sie glosy z zewnatrz.

Z trudem podniosla sie z lawki. Chciala podejsc do okienka, lecz w tym momencie drzwi sie otwarly, wpuszczajac w zaduch furgonetki lodowy powiew swiezego, gorskiego powietrza.

Irena zmruzyla oczy, choc slonce stalo nie tak znow wysoko swiecilo z przeciwnej strony. – Niech pani wysiadzie. Fakt, ze konwojent zwrocil sie do niej per „pani', zmrozil jej skore. Ani sie obejrzala, a na jej nadgarstkach juz zatrzasnieto kajdanki. Tu lezal juz snieg. I wiatr bil w twarz niczym mokry recznik. Wiezienna furgonetka stala maska w maske z innym samochodem. Wysokim, z szerokimi, gleboko bieznikowanymi oponami i reflektorem na dachu – od razu bylo widac, ze to dobry samochod, terenowy.

– Prosze tu podpisac.

Irena nie od razu poznala pana adwokata, Jana Semirola. Zamiast eleganckiego garnituru mial na sobie sportowa kurtke i brezentowe spodnie w panterke, a na glowie narciarska czapke z wizerunkiem zoltej, smiejacej sie myszy.

– Prosze sie tu podpisac.

Adwokat oparl na kolanie kartonowa teczke, wyciagnal z kieszeni pioro, ktore blysnelo w sloncu zlotym refleksem, i podpisal po kolei dwa komplety zoltawych dokumentow.

Irena czula na ramieniu lape konwojenta o czerwonej twarzy. Najwyrazniej mial on doswiadczenie w tego rodzaju procedurach – i przed obliczem „prywatnego przedstawiciela wymiaru sprawiedliwosci' skazani zwykle podejmowali rozpaczliwe proby ucieczki.

Irena powoli podniosla do twarzy obie rece. Rozwarla przesycona zapachem czosnku dlon. Zlizala z niej trzy cieple zabki. Scisnela zeby, nie czujac narastajacego pieczenia, zaczela ostroznie zuc.

Ohydny zapach.

Jan Semirol starannie schowal pioro i dopiero potem spojrzal na Irene.

Pod tym spojrzeniem konwojent zdjal dlon z jej ramienia. Dlugo nie mogl wyjac kluczykow – zaczepily sie o dziure w kieszeni.

Kajdanki otwarly sie, uwalniajac jej nadgarstki.

Semirol usmiechnal sie, nie rozchylajac warg.

Niezwykle gladka skora. Bardzo starannie ogolona twarz. Zdrowy, wypoczety jegomosc. I najwyrazniej syty.

– Kufajke tez musimy zabrac – rzekl kierowca, wpatrujac sie w snieg.

Irena poruszyla ramionami. Watowana, znoszona kufajka upadla na droge. A wlasciwie zamierzala upasc, gdyz jeden z konwojentow zrecznie ja podchwycil.

– Tchorzliwe buraki – rzekla Irena, nie zwracajac sie do nikogo konkretnie. – Baby.

– Jedziemy – rzekl nerwowo kierowca.

Cala trojka, jak na komende, rzucila sie ku kabinie. Jakby ktos ich batem poganial.

Wiezienna furgonetka wrzucila wsteczny zbyt ostro, nieomal ladujac jednym kolem za krawedzia urwiska. Zawrocila, wyrzucajac spod kol brudny snieg i kamyki; zadymila po drodze, podskakujac kilka razy na wybojach, i skryla sie za zakretem.

– Mam w samochodzie ogrzewanie – rzekl Semirol.

Irena nie odwrocila glowy.

Gory byly zbyt piekne. Pocztowkowa scenografia do horroru.

– Slyszy pani? Jest zimno. Prosze wsiasc do samochodu. A moze by sie rzucic z urwiska, pomyslala z rosnaca obojetnoscia Irena.

– Niech pani wsiada.

W koncu zobaczyla otwarte drzwiczki. Podeszla, nie czujac nog. Wsiadla i podciagnela kolana do podbrodka.

Semirol usiadl obok. Wlaczyl radio; z oddali cieniutkim glosem zaswiergotala popularna piosenkareczka.

A to ci dopiero... Irena nawet pamietala jej nazwisko. Nazwisko stamtad, z prawdziwego, niemodelowanego swiata.

Semirol zawrocil samochod.

Byloby niezle, gdyby terenowka nie utrzymala sie na waskiej drodze i runela po kamieniach w dol, roztrzaskujac sie po upadku z zasniezonego stoku.

Przypomniala sobie o czosnku.

Po zdobytych z takim trudem zabkach pozostal jedynie lepki posmak w ustach. Byla tak przerazona, ze nie pamietala nawet, kiedy polknela swa ostatnia bron.

– Niech pani zapnie pasy.

– Slucham?

– Prosze zapiac pasy; to w koncu gory.

Jej rece zareagowaly niezaleznie od woli. Wykonala polecenie.

Teraz szeroki rzemien pasa przytraczal ja do fotela.

– Wciaz jest pani zimno?

Zdala sobie sprawe, ze drzy. Szczekala zebami tak, ze niemal odgryzla sobie jezyk.

– Klimatyzacja dziala pelna para – usmiechnal sie Semirol. – Mnie na przyklad jest cieplo.

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату