sami.
Plyneli i rozmawiali. Oczywiscie o sztuce. O plotkach w srodowisku bohemy, o kinowych i teatralnych premierach, o pieknie zatoki i morza; rezyser zachwycal sie stylem plywackim Ireny, jej stylem zycia i w ogole stylem.
A potem, rozwodzac sie nad jakims zupelnie oderwanym tematem, podplynal do niej bardzo blisko. I oplotl jej biodra zylastymi, opalonymi nogami; ona zas zdala sobie nagle sprawe, ze ma na sobie jedynie dwa skrawki mokrego, skapego kostiumu.
Bardzo nie chciala obrazic rezysera. Nie chciala stawiac go w niezrecznym polozeniu – plywal jednak szybciej niz ona i wszelkie proby wyswobodzenia sie odbieral jako kokieterie. Nie wiadomo, co strzelilo do glowy madremu przeciez czlowiekowi – czy to otwarte morze pozbawilo go rozsadku, czy slonce, a moze to slawa ostatecznie rozpuscila mu mozg.
Irena zaczela wyrywac sie na serio. Do brzegu byly dwa kilometry, a wiatr, ktory rozpetal sie juz nad ranem, zaczal sie nasilac. Rezyser, ktory poczul sie urazony, zaczal dobierac sie do niej na powaznie.
– Niechze pan przestanie!
Fala, ktora uderzyla ja w twarz, wepchnela jej slowa z powrotem w usta – razem z haustem slonej wody. Zaczela kaszlec; rezyser tym razem rzucil sie jej na pomoc, ona jednak odepchnela go ze wstretem i zachlysnela sie ponownie.
Nie wiadomo, czym zakonczylaby sie ta „kapiel' – jednak w tej samej chwili wydalo jej sie, ze od strony brzegu mknie, przecinajac wode, wielki wodolot. Bylo to w kazdym razie feeryczne widowisko; po polminucie okazalo sie, ze to tylko Andrzej Kromar plynie kraulem.
Andrzej rzucil sie na rezysera i zaczal go topic – w skupieniu, przerazajaco, ze znajomoscia tematu. Rezyser bulgotal, mlocil konczynami wode, wyplywal i znow sie zanurzal, nie majac sily uwolnic gardla od kolnierza silnych dloni Andrzeja; swiadkami kazni byly brudne, zoltonogie mewy i oczywiscie Irena, ktora w miare swych sil walczyla z falami.
Potem zachlysnela sie na dobre – i zaraz potem zobaczyla wysoko nad glowa oddalajaca sie powierzchnie wody.
Odzyskala przytomnosc na brzegu. Pod brzuchem poczula twarde kolano Andrzeja – wytrzasal z niej wode jak z butelki. Wokol tloczyli sie wzburzeni wczasowicze; na wielu twarzach malowal sie wyrzut: tak wlasnie konczy sie wyplywanie za boje!
Sasiedni domek opustoszal. Cale dwa dni Irena dygotala i plakala, absolutnie przekonana, ze lada moment fale wyrzuca na brzeg mokre zwloki rezysera.
A potem przelotnie zobaczyla „topielca' w jakiejs kawiarni – ten pospiesznie zrejterowal, udajac ze jej nie zna. I wkrotce potem opuscil kurort.
Nigdy nie rozmawiali z Andrzejem o tym incydencie. Ani zaraz po nim, ani pozniej; zawarli milczacy uklad, wedle ktorego ten wypadek nigdy nie mial miejsca.
Od tamtej pory Irena przestala jednak lubic modne kurorty.
Rano w ogole nie wstala z lozka. Oczami wyobrazni widziala wspolczujace spojrzenia administratora Sita: „Zdaje sie, ze nic nie wyszlo. Ojojoj'. I niesmialego, wiecznie udreczonego Trosza: „To takze jest pokuta'. A Nick... Nick. „Wspolczesna medycyna bez trudu radzi sobie z podobnymi problemami... Nastepna proba odbedzie sie pod okiem lekarza prowadzacego'.
Rozleglo sie pukanie do drzwi. Irena goraczkowo nakryla sie kocem – swa jedyna tarcza.
„Wspolczesna medycyna' pojawila sie w towarzystwie stolika na kolkach. W pokoju zapachnialo sniadaniem; nie mowiac ani slowa, Nick podtoczyl swoj wozek do lozka Ireny i usiadl obok na taborecie.
– To rodzinna wizyta w szpitalu? – zapytala ponuro. – Czy poranny obchod?
– Jedno i drugie. – Nick napelnil jej filizanke. – Chce pani mleka? Smietanki? Sam nie wiem, jak Elza uzyskuje przy dojeniu tak wspaniale mleko. Widocznie krowy bardzo ja lubia.
– Nicku – rzekla Irena, wpatrujac sie z obrzydzeniem w talerz. – Czy jest pan w stanie... cos zrobic? Probowka... Wygodnie, pewnie, w pelni nowoczesnie. A moze sztuczne zaplodnienie praktykuja wylacznie weterynarze?
Zaiste, dzisiejsza noc odebrala jej wszelka sklonnosc do delikatnosci.
– Bedzie sie pani smiac – Nickowi nawet nie drgnela powieka, choc miala nadzieje, ze bedzie choc troche zmieszany. – Moglbym wymyslic jakies klamstwo, ale nie bede tego robil. Powiem prawde i moze sie pani smiac na zdrowie... Jan nie chce. Uwaza, ze podobne metody sa cyniczne, ze jego potomek powinien zostac splodzony w maksymalnie rodzinnych warunkach. Wyobraza sobie pani podobny absurd? I co sadzi pani o podobnych wypowiedziach w ustach naszego krwiopijcy?
Irena odruchowo spojrzala w strone drzwi.
– Prosze sie nie bac – rozesmial sie Nick. – Moge sobie pozwolic na podobne epitety pod adresem Jana, choc nie znaczy to oczywiscie, ze ktos inny moze postepowac podobnie... Nawet pani. Mowie to na wszelki wypadek, by zapobiec niezrecznym sytuacjom. Niech pani je. I nie zadrecza sie zlymi myslami. Wszystko jest na dobrej drodze; bedzie dobrze i za niecaly rok zapomni pani o wszystkim; o mnie, o Janie...
I o dziecku, pomyslala Irena.
Nie powiedziala jednak tego na glos.
Semirol pojechal do miasta – na kilka dni, jak zapewnial Nick. Irena poczula sie swobodniej. Elza migdalila sie z Sitem na tylach domu. Trosz wyciagnal skads stara strzelbe mysliwska, rozebral, wyczyscil, zlozyl z powrotem i przestrzelal. Podziurawil kulami gruba deske i roztrzaskal ze dwadziescia butelek.
Irena z daleka obserwowala zabawe Trosza. Dzien byl sloneczny, choc wyjatkowo chlodny. Mysli Ireny toczyly sie trzema torami jednoczesnie; myslala o przeznaczeniu, ucieczce i strzelbie mysliwskiej.
Czy to mozliwe, ze to wlasnie los przerwal jej „noc poslubna' z wampirem? Kto powiedzial, ze Stworca pojawia sie wylacznie w blasku blyskawic – o ile skromniejszy i bardziej efektywny jest momentalny, bolesny skurcz pewnych miesni. Ciekawe, co zgotuje jej los podczas drugiej proby Semirola; a ze taka nastapi, Irena nie miala najmniejszych watpliwosci.
– Andrzeju – pytala, patrzac w niebo. – Jak dlugo to jeszcze potrwa? Wspolpracownicy Petera nie dostaja juz pewnie wyplaty...
Niebo milczalo. Trosz z zimna krwia unicestwial butelki.
Wczesniej tego samego dnia Irena spedzila pozyteczna godzine w bibliotece z magnetycznymi rybkami, studiujac szczegolowa mape okolicy. Motywy Semirola, ktory wykupil kiedys te jalowa parcele wsrod gor, byly dla niej teraz o wiele bardziej zrozumiale. Ucieczka z farmy przez gorskie przelecze byla mozliwa tylko przy wsparciu z powietrza. Konkretnie na uciekiniera musialby czekac helikopter z doswiadczonym pilotem, a dla pewnosci jeszcze kuchnia polowa i batalion zolnierzy.
Byc moze jakis asceta, ktory cale zycie chodzil boso i zywil sie konikami polnymi, moglby przedrzec sie przez te gory. Majac jedynie teoretyczne przygotowanie, Irena nie miala szans.
– Postawil na piekno – wymamrotala z gorycza Irena, patrzac, jak mienia sie w sloncu dziwne, pocztowkowe gory. – Niezly modelik, niech to diabli!
Mapy miasta i okolicy byly wspaniale dopracowane – Irena znalazla na nich nawet swoj dom przy drodze. I tym bardziej zatrwozyl ja fakt, ze teren po drugiej stronie gor byl zaznaczony jedynie kilkoma kreskami i opisany paroma nazwami. Koniec modelu? Bo przeciez gdzies musial byc jego koniec, granica; wszak Andrzej nie jest Bogiem, by stworzyc caly swiat.
Przygladala sie talerzowi anteny na dachu. Antena satelitarna zaklada istnienie sputnika. Czyzby Andrzej dolaczyl tu tez fragment wszechswiata?!
Droga wila sie wsrod gor. Irena niezle prowadzila samochod, lecz by usiasc tu za kierownica, lepiej byc jednak mezczyzna... A najlepiej wampirem.
Usmiechnela sie do wlasnych mysli. Zajrzala przez uchylone drzwi garazu – terenowki Semirola nie bylo, podobnie jak jej wlasciciela; stal tam za to samotnie bialy samochod osobowy z na wpol zatartym czerwonym krzyzem.
Irena wiedziala, ze jest na chodzie. I domyslala sie nawet, kto ma kluczyki. Nick...
W garazu panowal specyficzny, ostry zapach benzyny, nie byl on jednak nieprzyjemny. Irena weszla do srodka; wraz z nia do garazu wdarl sie wiatr, ktory zakolysal golymi zarowkami pod sufitem.
Z powodu zbyt duzych kol z gleboko bieznikowanymi oponami samochod przypominal baletnice w wojskowych buciorach. „Kierownica ufnie i z latwoscia poddala sie jej dloniom. Silnik zaskoczyl za pierwszym razem... Powoli, jeszcze nie wierzac we wlasne szczescie, wyjechala samochodem za brame – i zrozumiala, ze jest wolna, ze teraz nikt nie dogoni jej nawet na najostrzejszym wirazu...'
– Przechadza sie pani?
Odwrocila sie gwaltownie. Trosz, ze strzelba dyndajaca mu na ramieniu, wzruszyl ramionami ze skrucha: ze niby przepraszam, nie chcialem wystraszyc.
– Wybiera sie pan na polowanie? – odparla pytaniem na pytanie.
Trosz westchnal.
– Chcialem... zima podchodza tu kozice. W zeszlym roku jedna upolowalem...
– A ma pan srebrne kule?
– Co? – zdziwil sie Trosz.
Przez dluzsza chwile Irena nie odrywala od niego wzroku; jednak stal pod swiatlo i slabo widziala jego twarz.
– Umie pan prowadzic samochod, Trosz? – zapytala, gdy milczenie zrobilo sie wyjatkowo niezreczne.
– Nie... Nie siedzialem nawet nigdy za kierownica... Jestem jedynie mechanikiem.
– Ale dlaczego? Jesli pozwalaja panu tu strzelac, dlaczego nie nauczyli prowadzic?
– To przeoczenie – rzekl Nick, ktory podszedl do nich bezglosnie. – Dobrze by bylo tez potrenowac jazde w trudnym terenie. Ze szczegolowa mapa. Choc w zasadzie latwiej wynajac mikrobus, by zawiozl wszystkich chetnych tam, dokad sobie zazycza... Trosz, Elza skarzy sie, ze kociol przecieka. Sprawdz to.
Trosz westchnal. Postawil strzelbe w kacie garazu i bez szemrania wyszedl.
– Nie podoba mi sie tok pani mysli, Ireno – rzekl Nick, odprowadzajac go wzrokiem.
Nie odpowiedziala.
– Widzi pani niewolnikow i ich wlasciciela... Widzi pani wiezniow i straznika. I zadaje sobie pani zupelnie naturalne w tych okolicznosciach pytanie: dlaczego nie uciekaja?
– A dlaczego nie uciekaja? – wymamrotala Irena, patrzac na strzelbe.
– Dlatego, ze kazdy z nas zawarl z Janem uklad. Umowe. Kazdy z nas mial w pewnym momencie wybor... I prosze sie tak sarkastycznie nie usmiechac. Poza tym, dokad mielibysmy uciec? Co zrobilaby Elza... czy mysli pani, ze na wolnosci czeka ja cos wiecej niz ulica? A na co moze liczyc Trosz czy Sit? Na wieczny strach, ciagla ucieczke? Nowy wyrok albo kule litosciwych wspolnikow?
– A co czeka na pana? – zapytala Irena, zaskakujac sama siebie.
Nick usmiechnal sie kacikiem ust. Nie odpowiedzial, wzial strzelbe i wyszedl z garazu; Irena dogonila go w pol drogi do domu.
– Powiedzialam cos nie tak? Prosze mi wybaczyc.
– Co tez pani mowi, Ireno; za co mialbym sie obrazac? Po tych szesciu latach nie mam juz zadnych przyjaciol. Stracilem ich zreszta znacznie wczesniej, w sali sadowej; na pewno pani cos o tym wie.
– Tak. – zmarkotniala.
– No wlasnie... Zona powtorne wyszla za maz. Synowie sa przekonani, ze nie zyje. Dokad mialbym uciekac, Ireno?! Jedynym czlowiekiem, ktory choc troche mnie rozumial i podtrzymywal na duchu przez caly ten czas, byl Jan... Pewnie wydaje sie to pani niezgodne z natura. Tak, nie lubie, kiedy wysysa sie ze mnie krew. Lecz niech mi pani wierzy, ze to nie jest najgorsza rzecz, jaka