pewno mi nie uwierzysz. Uznasz, ze jestem kiepska... blagierka.

Trzeba sie zastanowic. Koc do podbrodka... Nie. Wampir nie da jej takiej mozliwosci. Stracila czujnosc; zapomniala, jak walczy sie o zycie; sama tego nie podejrzewajac, znalazla sie na skraju lodowej przepasci i teraz zeslizguje sie z niej, probujac sie utrzymac.

– Nie uwierzysz mi – rzekla z zalosnym usmiechem.

– A moze jednak? Dziesiec miesiecy to nie dzien, czy nawet tydzien.

– A nie zabijesz mnie? Byloby to... teraz... bardzo przykre. Niesprawiedliwe.

– Gdzie bylas przez caly ten czas, Ireno?

– To... wstydliwy temat. To historia... milosci. Powiedziala to i zaciela sie. Nic wiecej nie bylo jej w stanie przyjsc do glowy. Ani jedno slowo.

Musze pomyslec, musze...

– I co dalej? Opowiadaj, Ireno. Nie wstydz sie. To, co powiesz, pozostanie w tych scianach. No wiec?

Dom wariatow.

– Mial szesnascie lat!! My...

Znow sie zaciela. Wygladalo to w pelni naturalnie; jej policzki zarumienily sie ze wstydu, glownie dlatego, ze nie wiedziala, jaka historyjke wymyslic z udzialem tak mlodego bohatera.

– Bardzo trudno mi o tym mowic.

Byla to czysta prawda. Powolne zebatki jej wyobrazni obracaly sie trzykrotnie szybciej niz zwykle, przegrzewaly, wycieraly i istnialo niebezpieczenstwo, ze spadna ze swych osi.

– Ta historia...

Tak, historia okazala sie rzeczywiscie pikantna.

– Mial szesnascie lat. Wydarzylo sie to... pojechalismy do jakiegos schroniska w gorach... nie bylo to nawet schronisko, a raczej chata... I spedzilismy tam dziesiec miesiecy. Nie zmuszaj mnie do opowiadania szczegolow. To zbyt krepujace...

I ukryla twarz w dloniach – na seminariach mlodych pisarzy, na ktorych bywala w swoim czasie dwa czy trzy razy w roku, podobne intrygi byly nie tylko wysmiewane. Publicznie je wyszydzano.

Im bardziej bedzie to absurdalne, tym latwiej bedzie w to uwierzyc. Teraz mozna ja oskarzyc o rozwiazlosc – za to diagnoza schizofrenii, ktora odbierala jej szanse przezycia, zejdzie na dalszy plan.

– Mial na imie Onosz... nazwiska nigdy nie poznalam. To dobry chlopiec, z porzadnej rodziny... Elitarna szkola... Czuje sie skrepowana, Janie. Ukrylismy sie przed ludzmi... Specjalnie. Przed wszystkimi... Obiecal, ze stworzy mi... swiat... swiat milosci... Apotem... pewnego ranka... kiedy spojrzalam w lustro... i zobaczylam sie, trzydziestoletnia... razem z chlopcem, ktory...

Zaczela plakac. Szczerze. Semirol milczal; Irena cos mamrotala, powoli wypelniajac sie poczuciem winy; demonstrujac wszystkie nieszczescia i kompleksy rozhisteryzowanej kobiety, pograzajac sie coraz glebiej i coraz bardziej we wszystko wierzac.

– A dlaczego powiedzialas podczas procesu, ze twoje alibi moze potwierdzic byly maz, Andrzej Kromar?

– Znalazl nas – wymamrotala, nie patrzac mu w oczy. – Przyjechal... Widzial nas razem. I...

– I zabil go szok – wymamrotal z zalem Semirol.

Irena nie wytrzymala i spojrzala na niego.

Wampir usmiechal sie kpiaco. Otwarcie. Szczerzac zeby.

* * *

– Co to takiego?! – zapytala, opierajac sie na lokciu. – Dlaczego swit tak wyglada?!

– A niby jaki powinien byc? – zapytal sennie Semirol.

– Jest niebieski – rzekla z przerazeniem. – Dlaczego jest taki niebieski?!

– Zawsze jest taki... Uspokoj sie, Ireno. Przysnil ci sie jakis koszmar.

Dotknela szyi. I poslusznie polozyla z powrotem. Obok jego bialego i twardego jak sprasowany cukier, rozluznionego, nagiego ciala.

– Wszystko bedzie dobrze, Ireno.

– Jestes pewien?

– Tak. Intuicja mi podpowiada, ze twoje wymowki i klamstwa w najmniejszy sposob nie odbija sie na naszym potomku. W najmniejszym.

Rozdzial 7

Snieg migotal i skrzyl sie. Gory plonely jak biale pochodnie; biala tarcza slonca lsnila nad horyzontem, jakby ktos wodzil nad modelem snopem swiatla z gigantycznej lampy. Irena stala oparta plecami o pien koslawej sosenki. I czula, jakby jej glowa byla ksiezycem – przypuszczalnie ksiezyc odczuwa podobny blogostan, gdy promienie slonca padaja na jego blade, zryte kraterami policzki.

Irena czula sie dziwnie.

To, o czym sadzila, ze nigdy nie moze sie wydarzyc, stalo sie faktem. Klamka zapadla, wampir Semirol stal sie jej nieslubnym mezem. Modelator Andrzej w zaden sposob na to nie zareagowal – byc moze model stal sie do tego stopnia niezalezny, ze nie podlega juz jego wladzy.

A moze przestal jej podlegac juz w pierwszej chwili swego istnienia? Coz Irena moze wiedziec o modelach?

Usmiechnela sie lekko do slonca. Skad moze wiedziec, czy to naprawde slonce, a nie czyjas lampka na stoliku?

Moze wlasnie tego ranka swiat modelu stal sie prawdziwym swiatem. Swiatem Ireny, w ktorym nawet jej wczesne opowiadania nosza slady talentu. Moze wlasnie w tym swiecie moglaby...

Zimny wiatr rozwial poly kurtki, zmusil do wstrzymania oddechu.

Ale kto napisal za nia te opowiadania? Teksty, ktore nigdy do niej nie nalezaly, choc mogly byc jej autorstwa; powinny byc, gdyz uwazala je za swoje.

Kto je napisal? Andrzej? Stworca? Czy ona sama – ta, ktorej nie bylo, ktora istniala w przeszlosci tego modelu, niepojetej konstrukcji, w ktorej wiecznosc trwala nieco ponad dziesiec miesiecy.

Pomyslala o Semirolu – bez strachu czy obrzydzenia. Jak o czyms dokonanym. Z westchnieniem ulgi. Mimo wszystko nie bylo az tak strasznie.

– Zrobiles z siebie durnia, Andrzeju – rzekla w niebieskie niebo.

Niebo milczalo.

Z trudem oderwala sie od koslawej sosny. Caly swiat jest klebkiem modeli. Andrzej zmodelowal wszechswiat, Irena zmodelowala dwoch ludzikow, ktorzy przezywali swa pierwsza milosc na przezartym przez korniki pniu... I obojgu im to niezle wyszlo. Semirol zas urzadzil farme w gorach – rowniez swego rodzaju model. Teraz Irena wroci do domu i zmodeluje swoja historie. Od momentu, w ktorym podniosla sluchawke i uslyszala w niej glos Petera Nikolana.

Schodzila po stromym stoku. Spod ciezkich butow toczyly sie kamyki.

W pewnej odleglosci od farmy, na prowadzacej do lasu drodze, staly naprzeciw siebie dwie osoby. Nawet z daleka nie mozna ich bylo z nikim pomylic – ze wszystkich mezczyzn na farmie tylko Trosz byl tak szeroki w ramionach. A mala postac w kolorowej, cieplej chuscie na glowie oczywiscie byla Elza.

Irena mimowolnie zwolnila kroku.

Kobieta cos mowila – szybko i namietnie. Potem objela Trosza za szyje, natychmiast odepchnela i niemal biegiem ruszyla w strone furtki, do swojej obory.

Trosz stal jeszcze przez chwile i powlokl sie w druga strone, ku bramie.

W polowie drogi dostrzegl schodzaca po zboczu Irene.

Zwolnil. Zmienil kierunek, w milczeniu podal Irenie ramie – w sama pore, gdyz wlasnie zastanawiala sie, jak by tu najzreczniej zeskoczyc z glazu.

– Wspanialy dzien na spacery – rzekl Trosz, jak zwykle spuszczajac wzrok.

– Dziekuje – rzekla, puszczajac jego reke. – Tak, dzieki Stworcy mamy dzis piekny dzien.

Rzucil na nia szybkie spojrzenie – czy aby sobie nie kpi.

– Rozmyslalam nad nowa powiescia – rzekla Irena, patrzac na migoczace czapy gor. – Bedzie to najlepsza rzecz, jaka napisalam.

Trosz sie ozywil.

– Juz dawno chcialem o to zapytac... Wszystko wymysla pani z glowy? Czy przypomina sobie pani to, co kiedys przezyla, albo pani znajomi, albo tematy z innych ksiazek?

– Modeluje – odparla Irena z powaga. – Poniekad modeluje nowy swiat. Z ludzmi. Nie dbajac o to, czy im sie to podoba, czy nie.

Trosz milczal zaskoczony. Najwyrazniej oczekiwal innej odpowiedzi.

– I wie pan co, Trosz? Jesli ktorys z moich bohaterow zwroci sie do mnie z prosba o zmiane jego paskudnego zycia, raczej puszcze jego prosbe mimo uszu. W ksiazce wszystko powinno wygladac naturalnie, czytelnicy nie lubia efektow w stylu: deus ex machina; gdyby spelniac zyczenia wszystkich tych sztucznych ludzikow, zaden tytul by sie nie sprzedal. Mam racje?

Trosz milczal.

– Modlil sie pan, Trosz? Powinien sie pan wiecej modlic. I prosic Stworce, by ten swiat byl lepszy.

– A czy nie jest wystarczajaco dobry? – zapytal Trosz po chwili.

– Naprawde wystarczajaco?

Trosz sie zatrzymal.

– To grzech tak myslec.

– Moj kochany Troszu.

Stanela takze i polozyla chlopakowi rece na ramionach – by to zrobic, musiala stanac na palcach.

– Najdrozszy Troszu, nawet jesli spedza pan na modlitwach wieksza czesc czasu – prosze mi wierzyc – znam Stworce lepiej niz pan.

Wiecznie opuszczone oczy nieszczesnego zabojcy w koncu sie otwarly. I zrobily okragle jak reflektory.

– Oddajac pana w rece wampira, Stworca wcale nie chcial pana ukarac... nie chcial tez poddac pana zadnej probie. Smiem twierdzic, ze w ogole o panu nie myslal. Nie ma nawet pojecia o pana istnieniu... Moze trenowal, stwarzajac model prototypowy. A moze badal jakas jedna tylko prawidlowosc, ktorej nie jestesmy w stanie pojac, gdyz widzimy wszystko od wewnatrz. A juz na pewno nie dowiemy sie, czy ten jego eksperyment sie udal, czy nie. Gdyz prawdopodobnie sam Stworca zginal w wypadku samochodowym kilka miesiecy temu. Co prawda swietnie prowadzil, lecz czasem nie czul mocy samochodu, entuzjazmowal sie i niepotrzebnie szarzowal. Nasz Stworca byl nie z tego swiata; ani z tamtego, ani w ogole z zadnego swiata. A teraz nasz model zyje wlasnym

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату