zyciem; plynie bez steru i zagla. I bez Stworcy; pozostawiony samemu sobie. Widzial pan kiedys, jak toczy sie z gory samochod bez kierowcy?
Trosz sluchal i jego oczy robily sie coraz wieksze. Wydawalo sie, ze zaraz powie: „To nieprawda', „To niemozliwe' albo „Co to za bzdury'.
Mijaly jednak minuty, a Trosz milczal.
– Przepraszam – rzekla Irena ze znuzeniem. – Jestem dzis w dziwnym nastroju. Widze wszystko w specyficznym swietle... A teraz pojde i usiade za komputerem. I nie wstane od klawiatury do poznej nocy. I bede szczesliwa.
Usmiechnawszy sie do bojazliwego atlety, odwrocila sie i ruszyla w strone domu, majac wrazenie, ze jej stopy unosza sie nad ziemia.
Po tygodniu stalo sie jasne, ze pierwsza noc poslubna Ireny i Semirola nie dala spodziewanych rezultatow.
– Zdarza sie – rzekl Nick wesolym tonem. – Wystarczy troche uporu i optymizmu, a wszystko bedzie dobrze. Prawda, Janie?
– Zamilcz – odparl Jan z wyraznym rozdraznieniem.
Irena po raz pierwszy slyszala, zeby rozmawial z lekarzem takim tonem.
– Jesli masz ochote na pogawedki, idz do obory, do Elzy.
– Wybacz, prosze – od razu wycofal sie Nick.
Irena milczala. Semirol usiadl obok niej, wahal sie przez chwile i objal ja za ramiona; nie stawiala oporu. Jak gra to gra; nie jest w koncu maciora ani krowa ze znanego kawalu, ktora ze smutkiem robi wyrzuty weterynarzowi: „A kto mi da calusa?'.
– Jak nowela? Kiedy bedzie ja mozna przeczytac?
– Jeszcze niepredko – westchnela. I dodala w myslach: a ty najpewniej nigdy jej nie przeczytasz.
– Znow wyjezdzam. Na kilka dni.
– Bede czekac – wydusila z siebie sakramentalna fraze.
Usmiechnal sie. Objal ja mocniej.
– Nabieram coraz wiekszej pewnosci, ze dokonalem wlasciwego wyboru. O nic sie nie martw, Ireno. Wszystko bedzie dobrze.
Dzien po wyjezdzie Semirola Irena byla swiadkiem gwaltownej klotni.
Najpierw uslyszala podniesione glosy na podworzu. Mowil glownie Sit; Irena poznala jego specyficzny styl i standardowe slownictwo; prawdopodobnie tak wlasnie rozmawiaja bramkarze z agresywnymi klientami i zapewne w podobny sposob wierzyciel o zakazanej mordzie rozprawia sie z dluznikiem. Irena nigdy nie znala zadnego bandyty; choc we wszystkie te subtelnosci ze szczegolami wtajemniczyla ja swego czasu usluzna telewizja.
Wahala sie przez chwile, a potem – gdy uslyszala glos Nicka – zeszla do przedpokoju, narzucila na siebie kurtke i wyszla z domu.
Trosz wlasnie wycieral krew z twarzy. Jego wiecznie opuszczone oczy byly teraz zupelnie szkliste; Sit sapal ciezko i ze zloscia, a jego reka – dluga, malpia lapa – trzymala Trosza za kolnierz i raz za razem nim potrzasala. Nick stal z boku ze zwezonymi oczami i przenosil lodowate spojrzenie z jednego przeciwnika na drugiego; przy bramie zanosila sie placzem lezaca na zamarznietej ziemi Elza. Chusta spadla jej z glowy, odslaniajac krotko ostrzyzone wlosy i czerwone uszko wsrod splatanych kosmykow.
– Zaraz cie... Uff... Zycie ci niemile?... Uff...
Sit znowu uderzyl. Nick dostrzegl stojaca na progu Irene i gwaltownie skinal reka: zamknij drzwi i jazda stad.
Irena nie posluchala. Jednak tylko dlatego, ze opanowala ja slabosc i przyplyw mdlosci.
Rzadko bywala swiadkiem bojek. Najwyrazniej zycie na zewnatrz modelu zbyt ja rozpiescilo.
Na widok krwi Sitowi calkiem odbilo. Elza zerwala sie z ziemi i rzucila na osilka – ten odrzucil ja jednym ruchem ramienia. Trosz z chlipnieciem przelknal purpurowa ciecz i przez dluga sekunde Irena byla pewna, ze bedzie tak dyndac jak zakrwawiona kukla w dloniach tego draba i nie zacznie sie bronic.
A potem Sit odlecial jak Elza, wbil sie plecami w sciane domu, zachrypial – a Trosz na oslep ruszyl do przodu, zadal trzy ciosy – piescia, kolanem i znowu piescia – po ktorych Sit z chrapliwym sapnieciem osunal sie po scianie i osiadl na ziemi jak przekluta pilka plazowa.
Elza ze szlochem zawisla tym razem na ramionach Trosza. Niezle to byly ramiona – mozna by na nich powiesic caly zestaw Elz, a i tak byloby im przestronnie jak mszycom na klonowym lisciu.
Irena dopiero teraz zauwazyla, ze pada snieg. Drobny, mokry i rzadki.
Nick podszedl do Trosza od tylu i z calej sily kopnal go butem pod kolano. A gdy Trosz odwrocil sie ze zdziwieniem, lekarz chwycil go za kolnierz, przyciagnal do swojej twarzy i powiedzial cos do ucha; od tych slow Trosz sie opamietal. Obrzucil nierozumiejacym spojrzeniem chrypiacego Sita i odruchowo otarl wargi. Elza podskoczyla z garstka bialego sniegu i zaczela wycierac nim twarz tego, ktory „nawet muchy by nie skrzywdzil'.
Do Ireny podszedl Nick.
– Do domu – rzucil sucho. – Nie ma tu nic ciekawego. Tym razem go posluchala. Gdyz w koncu odzyskala wladze w nogach.
Nick sam przyszedl do jej pokoju. Zapukal, poczekal na pozwolenie, wszedl, znow poczekal na przyzwolenie i usiadl na krzesle.
– Przepraszam... w imieniu Jana. Takie rzeczy sie zdarzaja... bardzo zaluje, ze byla pani tego swiadkiem.
– A jak czesto zdarzaja sie takie rzeczy? – zapytala Irena po chwili.
– Rzadko – Nick sie nie usmiechal. – I niestety... niestety, Jan zazada ode mnie wyjasnien.
– Od pana? A dlaczego nie od Sita?
Irena byla nieprzyjemnie zaskoczona. Sit byl jedynym mieszkancem farmy, do ktorego nie czula ani krzty sympatii. Wrecz przeciwnie.
– Sit... Widzi pani, Ireno, nie mam obowiazku tego pani wyjasniac, skoro pani jednak zapytala... Sit tak naprawde nie ponosi za to winy. To Trosz.
– Czyzby? – nawet nie starala sie ukryc sarkazmu.
– Niestety... Trosz ostatnio zrobil sie nerwowy. Jest to bardzo niebezpieczne, gdyz staje sie przy tym nieobliczalny. Przez niego Elza zaczyna byc niespokojna. I Sit... on takze nie jest szczegolnie cierpliwy. Watpie, by Jan dopuscil, aby z powodu... hm... tego incydentu stabilizacja na farmie zostala naruszona... Zreszta niewazne; po co ja pani o tym opowiadam?
Gory za oknem gasly. Pokoj powoli pograzal sie w ciemnosci.
– A niech mi pan powie – wymamrotala Irena – czy jako lekarz... psycholog... wie pan, dlaczego Trosz zrobil sie ostatnio taki nerwowy?
Nick wzruszyl ramionami.
– Gdybym to ja wiedzial...
Znalazla Trosza w oborze. W „zwierzyncu', jak sama ja nazywala. Elza natychmiast wyszla i Irena odniosla wrazenie, ze dziewczyna ukradkiem obrzucila ja wrogim spojrzeniem.
Trosz zostal. Skinal glowa, zawahal sie i rozlozyl rece, jakby wzywal na swiadkow kroliki i pozostale zwierzeta.
– Po co tu pani przyszla... Tu przeciez smierdzi... i w ogole.
– Pojdziemy do mnie? – zaproponowala Irena. Trosz pokrecil opuszczona glowa.
– A dlaczego? To moj pokoj i moge zaprosic do niego, kogo zechce... A moze Elza – sprobowala zazartowac – bedzie zazdrosna?
Trosz znow pokrecil glowa – tym razem ze strachem.
– Wiec chodzmy na spacer. Chce z panem porozmawiac, Trosz, chcialabym...
– Tak. – Trosz przelknal sline i jego umiesniona szyja drgnela. – Tak, oczywiscie...
Doszli w milczeniu do furtki, nie wyszli jednak poza nia. W nocy wiatr ucichl, lampy nad domem i przybudowkami prawie sie nie kolysaly, na sniegu lezaly zolte plamy swiatla. Gory byly niewidoczne – milczaco towarzyszyly im tylko w ciemnosciach.
– Skad bierzecie tu wode? – niespodziewanie dla samej siebie spytala Irena.
Trosz sie ozywil.
– Mamy tu swietna wode... Zrodlo mineralne...
– Rozumiem. Czyja pana czyms urazilam?
Najbardziej pragnela, by zamrugal ze zdziwieniem. I wtedy ze spokojnym sumieniem moglaby powiedziec sobie, ze podejrzenie, ktore ja nurtuje, jest nieprawdziwe.
Spuscil wzrok i wciagnal glowe w ramiona.
– Obrazilam pana? – zapytala jeszcze raz tak lagodnie, jak tylko umiala.
Cofnal sie o pol kroku.
– Wygadywalam rozne glupoty na temat Stworcy, o modelach swiatow... Ale przeciez pan wie, ze jestem pisarka. Teraz pisze o modelach – i paplam, co mi slina na jezyk przyniesie... Poczul sie pan tym urazony?!
Milczal.
– Przepraszam. Gdybym wiedziala, ze jest to dla pana tak wazne. Ale dlaczego kilka glupich slow tak pana poruszylo? Na pewno czesto slyszal pan podobne rzeczy; ludzie drwili sobie z pana wiary i w ogole... Mam racje?
– Tak – wydusil z siebie Trosz.
Uniosl glowe i promien latarki oswietlil jego twarz. W tym swietle siniaki wygladaly jak ciemne okulary, ktore zsunely sie na nos.
– Trosz – nagle z litosci scisnelo ja za gardlo. – Ja klamalam. Niech pan zapomni o wszystkim, co mowilam.
Westchnal.
– Nie... to teraz... pani klamie. A wtedy mowila pani prawde.
– Skad to panu przyszlo do glowy?! – To widac...
– Pan chyba oszalal, Trosz! Uwaza pan, ze naprawde... osobiscie znam Stworce?!
Sprobowala sie rozesmiac i prawie jej sie to udalo. Trosz sie nie usmiechal.