– To mozliwe... Nie wiem przeciez, kim pani jest. Moze sama jest pani przybyszem. Z gwiazd... Z innych swiatow...
– Niech pan czyta klasykow i nie oglada seriali – rzekla Irena pouczajacym tonem, podczas gdy jej powolny umysl wylazil ze skory, zeby cos wymyslic. Nie; taki obrot spraw nie wchodzil w jej plany. W zadnym wypadku.
– Trosz... Cokolwiek by sie dzialo, niech mi pan da slowo, ze o wszystkim zapomni... uspokoi sie... wezmie w garsc...
Pokrecil glowa.
– Za pozno. Teraz Jan mnie zabije.
Irena nie znalazla na to odpowiedzi. Jezyk stanal jej kolkiem w gardle.
Trosz wydal z siebie glosne westchnienie.
– Nick juz od dawna wie... ze jestem nieobliczalny. Powie Janowi... Tak bedzie lepiej. Tylko na poczatku strasznie... Bo widzialem tych... ktorych przyprowadzal zywych, a potem ich spalalismy. To, co z nich pozostawalo... Ale ja sie nie boje. Stane przed Stworca... nawet jesli nie do konca odkupilem... lecz krwi oddalem wiecej, niz wylalo sie z jej ciala... i jego ciala. Z nich obojga. I Jan zbierze cala krew, ktora mam w zylach. Do ostatniej kropelki... I w koncu dowiem sie...
Zamilkl, lecz Irena i tak dobrze wiedziala, czego chce dowiedziec sie biedny chlopak. I mimowolnie wyobrazila sobie Andrzeja Kromara rozwalonego w biurowym fotelu, z kuflem piwa w rece, i tego oto Trosza, ktory stoi przed nim bez ruchu, czekajac na swe posmiertne przeznaczenie.
To ciekawe. Czy Andrzej zmodelowal tez ich dusze?
– Troniu – zawolala z ciemnosci Elza. Jej glos byl znuzony i zly. – Chodz juz.
– Powiem Nickowi, zeby o niczym Janowi nie wspominal – rzekla szybko Irena.
Trosz, oddalajac sie, pokrecil glowa.
– Nie trzeba.
– To nie pani sprawa... Do licha, jesli Jan dowie sie, ze jest pani wtajemniczona i sie wtraca – zabije mnie.
– Czy to prawda, ze Troszowi grozi...
– Wszystkim nam grozi! Spadajaca cegla, pneumonia z obrzekiem pluc, zawal... Od urodzenia grozi nam smierc, nie jest to jednak powod, by wpadac w histerie.
– Niech pan nie opowiada glupstw, Nick. Wie pan, co mam na mysli.
Nick przeszedl przez pokoj. Nie wiedziec czemu pogladzil palcami kobiete na obrazie, opadl na fotel i zalozyl noge na noge.
– Wszyscy jestesmy tu skazani na smierc, Ireno. Czy to dla pani cos nowego? Spokoj, dobre wyzywienie, kontakt z natura... Wszystko to korzystnie wplywa na dlugosc zycia. Natomiast stresy, neurastenia, niepewnosc jutra – skracaja zycie, a nasze zycie w szczegolnosci. Przeciez to elementarna prawidlowosc.
– Dobrze. – Irena poczula przyplyw obojetnosci. – Niech pan bedzie spokojny i obcuje z przyroda. Sama porozmawiam z Semirolem.
Juz w drzwiach zauwazyla, jak Nick nerwowo poprawil szal na swej szyi. I po raz pierwszy poczula watpliwosci co do podjetej przez siebie decyzji.
Nastepnego ranka Irena widziala Trosza tylko przelotnie – jak zwykle wyszedl pobiegac; miarowym krokiem, w skupieniu, rzesko; z daleka wygladal nawet na spokojniejszego niz zwykle. Byc moze rozmowa z nia, a potem jeszcze wspolczucie Elzy pomogly mu odzyskac duchowa rownowage – jesli oczywiscie wiecznie przybity stan ducha Trosza mozna tak nazwac.
Ranek spedzila przy pracy – co chwile wygladajac przez okno, czy nie jedzie samochod.
Terenowka pojawila sie niespodziewanie; zauwazyla ja, gdy byla juz calkiem blisko. Irena zdazyla zdziwic sie tylko, dlaczego Sit nie biegnie otwierac bramy.
A potem przypomniala sobie, ze Sit lezy ze wstrzasem mozgu i Nick nie pozwala mu wstawac.
W drzwiach prawie zderzyla sie z Nickiem. Uniknela jego spojrzenia i dumnie ruszyla przed siebie, w kierunku zawracajacej terenowki. Tam, gdzie Semirol, po zeskoczeniu na wydeptany snieg, szedl zamknac brame i na jego pozornie beznamietnej twarzy juz malowalo sie pytanie...
– Co sie stalo? Ciesze sie, ze cie widze, Ireno... Sadzac po wyrazie twojej twarzy, Nicku, cos...
Semirol zamilkl. I nie patrzyl juz na Irene ani na lekarza, lecz za ich plecy i jego twarz zmienila sie do tego stopnia, ze Irena musiala policzyc do trzech, zanim zdecydowala sie odwrocic.
W drzwiach garazu stal Trosz. Mial w rekach strzelbe mysliwska, ktorej lufa nie byla wycelowana w ziemie, lecz w twarze Nicka, Ireny, Semirola... Rece strzelca dygotaly i bron drzala mu w dloniach.
Nick odciagnal Irene na bok. Na zawsze zapamietala jego uchwyt – twardy i bolesny – oraz to, jak w nastepnej chwili pomiedzy nia a czarna lufa znalazlo sie zylaste cialo skazanego ginekologa.
– Odsun sie, doktorze – rzekl Trosz niemal bezglosnie. – Odejdz...
Wciaz zaslaniajac soba Irene, ciagnac ja za soba, Nick przesunal sie w bok. Potem jeszcze kawalek.
Semirol sie nie ruszal. Teraz lufa wycelowana byla w jego brzuch. Z odleglosci jakichs dziesieciu metrow.
Tylko w filmach morderca i jego ofiara prowadza miedzy soba dlugie dialogi. Trosz milczal. Milczal i – jak zauwazyla Irena – probowal powstrzymac drzenie rak. Utrzymac strzelbe tak, by zabic na pewno.
Pewnie trzeba bylo powiedziec cos w rodzaju: „Nie rob tego' albo „Stoj'.
Irena doskonale zdawala sobie sprawe, ze po podobnym okrzyku natychmiast rozlegnie sie wystrzal. I bedzie to naturalne; znacznie bardziej naturalne niz spokoj i harmonia na tej dziwacznej farmie.
– Ty durniu – rzekl Semirol znuzonym glosem. – No, dalej. Strzelaj.
I zrobil krok do przodu.
Niewatpliwie podobny wyraz twarzy ma wielokrotnie pobity wyrostek, gdy przycisniety do szkolnego ogrodzenia, w koncu postanawia sie postawic.
Twarz Trosza sie wykrzywila. Wystrzal wydal sie bardzo glosny, niczym grom; gory odpowiedzialy echem.
Irena, ktorej twarz wpasowala sie w twarda szyje Nicka, widziala, jak Semirol zachwial sie, niczym od uderzenia. I jak na jego kurtce pojawila sie czarna dziurka. Na wysokosci ramienia.
Trosz patrzyl. Jego oczy zrobily sie zupelnie juz ogromne, zaslaniajac nawet okulary siniakow.
– Teraz z drugiej lufy – rzekl cicho wampir. I zrobil kolejny krok.
Trosz znowu wystrzelil. Jednak bron drgnela mu w rekach i Irena wiedziala, ze chybi.
Kula trafila w bok terenowki. Roztrzaskala sie szyba – z dzwiekiem rozsypanego grochu.
– To wszystko?
Semirol stal. Krwi nie bylo – z czarnego otworu w jego kurtce powoli wypelzala czarna i gesta jak bitumin ciecz.
– Skonczyles, Trosz?
Chlopak odrzucil strzelbe.
– Stworca nie zyje. – Irena raczej przeczytala z warg, niz uslyszala to zdanie.
Trosz zaczal biec. Zaczal uciekac przed swa smiercia, gdyz brama byla jeszcze otwarta. Trosz uciekal i bylo to naturalne – a Irena bala sie, ze gdy zrozumie swa porazke, usmiechnie sie i podstawi szyje.
– Gdzie jest Sit? – zapytal Semirol gluchym glosem.
– Nie – odparl ni w piec, ni w dziewiec Nick, wciaz jeszcze przyciskajac do siebie niemal omdlala Irene.
Semirol popatrzyl za uciekajacym Troszem. Przeniosl wzrok na strzelbe i na jego twarzy pojawil sie wyraz pelen cierpienia.
– Do diabla...
Zachwial sie. Spojrzal w strone ganka, na ktorym stala jak slup blada Elza.
– Do diabla z nim... Chodzmy, Nick. Wyjmiesz mi kule.
Muczaly niedojone Sniezynka i Ruda. Klnac przez zeby, Nick wzial wiadro i udal sie do obory. Jak na katorge.
Krowy sie go baly. Denerwowaly sie, nie chcialy stac spokojnie, probowaly przewrocic skopek; na dwa glosy obrzucaly Nicka przeklenstwami i zalosnie przyzywaly swa dobra gospodynie. Sniezynka i Ruda nie mialy pojecia, ze blada jak przescieradlo Elza lezy teraz w lozku, pociaga z kieliszka czerwone wino i zagryza jablkami z hematogenem. Byc moze nawet Elza zrezygnowalaby z przyslugujacego jej odpoczynku i przyszla zajac sie swa ukochana trzodka – ale krecilo jej sie w glowie i nie mogla ustac na nogach, gdyz Semirol zmuszony byl do zwiekszenia dawki wyssanej krwi.
– Ireno, do licha... Co sie pani tak przyglada?! Niech mi pani pomoze.
– Wydaje sie panu, ze kiedykolwiek doilam krowy? – zapytala, przeciskajac przez kraty krolikarni peczek przyniesionej trawy.
– A ja?!
– Pan powinien miec jakies doswiadczenie... Ktos przeciez musial je doic, gdy Elza miala „wolne'.
– Trosz – glucho odparl Nick. – Zwykle robil to Trosz. Wychowal sie na wsi.
Gorace mleko bryzgalo, rozlewalo sie obok skopka, sciekalo po rekach Nicka i kapalo z jego obnazonych lokci. Zwierze sie meczylo, jednak byly ginekolog przezywal nie mniejsze katusze.
– A my tu sobie gawedzimy – rzekla Irena glucho i ze zloscia.
– A co mamy robic? Plakac?
Krowa wierzgnela; najwyrazniej Nick sprawil jej bol.
– Stoj, Sniezynko! Krowa zamuczala.
– Sniezynko, uspokoj sie, wyluzuj... Ireno, niechze ja pani przytrzyma za zad, czy co... Zeby stala w miejscu, zaraza; przeciez to do niczego niepodobne.
– Troche sie to rozni od ginekologicznych ogledzin – rzekla msciwie Irena. – Jak mam ja przytrzymac; za ogon?
Nick mial dosc. Opuscil czerwone, opuchniete rece; klepnal krowe w bok.
– Idz stad, Sniezynko... Ruda, na fotel!
Irena zachichotala nerwowo. Ruda wyciagnela morde i zamuczala, az zadzwieczalo w uszach. – Muuuu! Nick przygladal sie swoim rekom.
– Widzi pani, Ireno, Trosz juz od dawna balansowal na waskim, choc twardym gzymsie. Jego specyficzne relacje z Bogiem... takim, jakim go sobie wyobrazal... pomagaly mu utrzymac rownowage. Po tym, jak zamordowal dwie osoby – takze w afekcie... Po wyroku smierci... Po wielu wiadrach krwi, ktora oddal Janowi – nie do konca dobrowolnie – bylo mu coraz trudniej zachowac spokoj ducha. A potem cos sie stalo – moze wyczerpala sie jego wytrzymalosc... Szczerze mowiac, caly czas sie tego obawialem. I prosze...