Semirol skinal na ekran – jego gest mowil: patrz, sama sie dowiesz.
Kobieta w telewizorze zachichotala nerwowo.
– Kontynuujmy – rzekl meski glos. – Zdejmijcie z niej palto.
W kadrze pojawily sie plecy i ramie kogos, kto pomogl sie kobiecie rozebrac.
– Czy maz znal cel pani wyjazdow, pani Krok? – zapytal ktos suchym tonem. Irena ze zdziwieniem rozpoznala glos Semirola.
– Nieee...
– I niczego nie podejrzewal? I nigdy nie skojarzyl informacji o kolejnych ofiarach z pani wyjazdami?
– Nieee... To bardzo dobry... czlowiek.
Irena miala kiedys studentke, ktora wyslawiala sie w podobny, rozwlekly sposob. Na studenckich konferencjach jej wystapienia trwaly trzydziesci zamiast trzech minut i publicznosc smiala sie, ziewala i wychodzila do bufetu.
– A wasze dzieci, pani Krok?
– Chodza... do prywatnej szkoly... bardzo dobrej... elitarnej...
– Czy zdarzalo sie, ze wyjazd byl nieudany?
– Tak... co drugi... albo co trzeci...
– A ile bylo udanych wyjazdow?
Kobieta na ekranie glosno przelknela sline.
Irena przypomniala sobie karbowany szlauch, ktory smiertelnie wystraszyl ja we wczesnym dziecinstwie. Lezal w poprzek ogrodowej drozki i podrygiwal w takt zmian cisnienia wody; byl gruby i czarny, martwy i zywy jednoczesnie, lsniacy i tlusty; malutkiej Irenie wydawalo sie, ze jest gorszy od kazdego weza, straszniejszy od pajaka, ze lepiej umrzec, niz przez niego przekroczyc. Z placzem popedzila z powrotem do domu, a po tym wydarzeniu kilkakrotnie budzila sie w nocy, gdy szlauch, prezny i karbowany, przychodzil do niej we snie.
Niemloda, ciemnooka kobieta o powolnym, blotnistym sposobie wyrazania sie. Szlauch. Dziewczynka uciekajaca z placzem po ogrodowej sciezce.
Irena poczula obrzydzenie. Odwrocila glowe, probujac spotkac sie wzrokiem z Semirolem i milczaco poprosic go o przerwanie tego „spektaklu'.
– Czy pamieta pani dom przy drodze, ulica Duza, numer sto czterdziesci siedem?
Minela cala, dluga sekunda, nim Irena drgnela.
Numer jej domu.
Kobieta milczala z konsternacja.
– Bylo to w okresie, gdy poznala pani trzeciego; tego, ktorego nazywala pani „robaczkiem'.
Kobieta zaczela sie nerwowo rozgladac. Zacisnela palce.
– Prosze sobie przypomniec; dom przy drodze... byl tam pies i samochod w garazu... Korzystala z niego pani. Podkarmila pani psa.
Kobieta sie usmiechnela. Sciagnela z glowy szary, zrobiony na drutach beret, uwalniajac spod niego dlugie, posiwiale wlosy.
– Tam tak naprawde nikt nie mieszkal... psa podkarmilam... chociaz moglam otruc; ale zrobilo mi sie go zal.
– Przypomniala sobie pani?
– Taak...
– Jak dlugo tam pani mieszkala? Pod nieobecnosc wlascicielki?
– Latem przez tydzien... I w listopadzie... Tydzien.
– Czy maz jak zwykle sadzil, ze jest pani w delegacji?
– Taak...
– Co spalila pani w kominku?
Kobieta milczala. Jej liliowy sweter caly byl pokryty oblazlym wlosiem; kiedys byl cieply i elegancki; Irena pochylila sie nagle do przodu, wpatrujac sie w stylizowany lisc winogrona na szczuplym ramieniu damulki.
Kiedys, jakies pol roku wczesniej, a moze w innej rzeczywistosci, sweter nalezal do Ireny. Winogronowy wzor ukladal sie w jej inicjaly i byl zrobiony na zamowienie; paniusie z instytutu zauwazyly ten detal i cmokaly jezykami.
Biedny sweter.
„A czy nie byla to pani, ciociu Ireno?'
Wtedy, w domu, nie miala czasu – ani potrzeby – przetrzasac szafy w poszukiwaniu zaginionych ubran.
– Jego spalalam – odparla niechetnie kobieta. – chcialam... A potem... niepotrzebne lachmany...
Trzeba sie zastanowic. Trzeba polozyc sie na kanapie, przykryc kocem i niech wszyscy oni ida do diabla.
– Prosze to wylaczyc!!
Podskakiwal na ziemi czarny, gumowy szlauch. Ekran zamigotal i zgasl.
– Przepraszam, Ireno. Ale sama...
Przelknela gorzka sline.
– Co to bylo?
– Materialy operacyjne... Nieoficjalne, prywatne sledztwo. Mam takie mozliwosci.
– Czyja... to naprawde ona? Toczy sie w jej sprawie sledztwo?
– Zwroc uwage na date, Ireno... Minal juz prawie miesiac.
– Juz po rozprawie?!
– Nie bylo procesu.
Irena milczala, do bolu zaciskajac palce.
– Ona nikogo juz nie zabije, Ireno. Czy to ci nie wystarczy?
– Dlaczego... bylam... sadzona? A ona nie?!
Semirol znow przeszedl przez pokoj. Przewinal kasete, wyjal z magnetowidu i starannie odlozyl na miejsce.
– Dlatego, ze juz w godzine po tym nagraniu ta kobieta... – Irena odniosla wrazenie, ze Semirol sie zawahal – odebrala sobie zycie.
Spotkali sie wzrokiem.
– Ireno... Pociag juz odjechal. Nie mozesz sie zrehabilitowac. Ale ta maniaczka tez juz nie zyje. To wszystko.
Milczala. Przygladala sie swym paznokciom i kazdy z nich wydawal jej sie obojetna, rozowa twarza.
Pewnego ranka Andrzej wstal z lozka rozpromieniony jak choinkowa ozdoba.
– Przysnil mi sie temat! Dla ciebie! Zdobedziesz „Wulkan', bez wysilku, i praca zajmie ci tylko godzine; alez to jest temat!
– Jaki? – zapytala.
W narzuconym na gole cialo szlafroku, ze sladem od poduszki na policzku i pelnym natchnienia blyskiem w oku, Andrzej roztaczal zapach dopiero co obudzonego mezczyzny, specyficzny, naturalny zapach z nutka swiezosci i wody kolonskiej.
– Posluchaj... Wyobraz sobie – tlusta ryba przyglada sie z glebi wody, z dna, jak na cienkim lodzie dwoje ludzi uprawia seks – a lod jest naprawde cieniutki. Jak delikatna skora. Ugina sie pod kazdym ich ruchem. Ryba widzi to spod spodu i niczego nie moze zrozumiec, chociaz lod jest prawie przezroczysty... Drzy. Jak zywe lustro. Jak migotliwe scianki kieliszka. Jak miekkie, szklane przescieradlo... Zakochani dochodza do ekstazy, lod peka – przeciez jest zbyt cienki – i oboje wpadaja do wody, nie przestajac uprawiac milosci.
Andrzej zrobil efektowna pauze.
– I na czym polega ow temat?
– Wystarczy ci dziesiec minut? Zeby to skojarzyc?
Milczala przez chwile. Westchnela.
– Trzeba przyznac, ze masz ciekawe sny... Na obiad przygotuje rybe. I wiesz, moze wczesniej polozymy sie dzis spac.
Andrzej poszedl do pracy obrazony.
Nie mogla zebrac rozbieganych mysli. Czekala na noc, by metodycznie wszystko przeanalizowac – jednak nie dali jej spokojnie doczekac nocy.
Po sniadaniu Semirol znow zaprosil ja do gabinetu; intuicyjnie wyczula, ze nie bedzie to przyjemna wizyta i nie pomylila sie.
– Powiedz mi, Ireno... gdzie naprawde bylas przez te dziesiec miesiecy?
Nie wytrzymala i usiadla. Przycupnela na skraju fotela. Semirol z przyjemnoscia usiadl takze.
– Widzisz, Ireno... zebralem pewne informacje, a mam dosc rozlegla siec informatorow... No wiec rzeczywiscie nikt nie natrafil na twoj slad. Nigdzie. To tak dziwna okolicznosc, a ty uparcie ukrywalas te informacje przed sadem. Czy mozesz powiedziec to mnie?
Musze sie zastanowic, myslala spanikowana Irena. Musze pomyslec... Czas...
– To bardzo wazne, Ireno. Nikt oprocz mnie nie pozna twojej tajemnicy... Prosze mowic.
Odruchowo zlapala sie za tetnice szyjna.
– Teraz?
– A potrzebujesz czasu, by sobie przypomniec?
– Ja?
Musze sie zastanowic, musze sie zastanowic, musze... Semirol skrzywil sie bolesnie.
– Ireno... bedziesz musiala to zrobic.
– Nie uwierzysz mi – wydusila z siebie, patrzac na jego niedawno jeszcze wypielegnowana, a teraz drapiezna i wysmagana wiatrem twarz. – Jestem... pisarka... lecz jesli powiem ci prawde, na